Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyczny dla dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyczny dla dzieci. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 czerwca 2012

Cały Żmigród goni smoka, smok goni policję


Cały Żmigród goni smoka, smok goni policję
Dziś już nikt nie pamięta przyczyn tego konfliktu. Czy poszło o niezapłacone mandaty z fotoradarów, czy o przekraczanie linii która od wieków już nie była ciągła, czy o jazdę bez włączonych świateł... ważne, że w którymś momencie jeden ze żmigrodzkich smoków powiedział sobie: DOŚĆ! Nie będzie policjant pluł mu w twarz ani mandatów mu wystawiał. I jak zionął ogniem, to policjanci już wiedzieli, że należy zapalić silnik i zwiewać co sił... w nogach, czy może w kołach? Ważne, że rozsądkiem się wykazali, bo smok żmigrodzki szybko dałby im popalić... Gdy jednak spokojna społeczność żmigrodzka zobaczyła, że smok próbuje pogonić stróżów prawa, którzy od wieków zapewniali tej małej mieścinie spokój i porządek, i ciszę pozbawioną huku pędzących obwodnicą podróżnych zapewniali... oj, wzburzyła się spokojna niczym Odra krew Żmigrodzian, spieniła niczym górski potok. Takoż więc wzięli w swe ręce widły do przerzucania gnoju, siekiery do rąbania polan z pobliskich wsi pokradli, a i kosy na sztorc niczym kosynierzy postawili i w pogoń w obronie policji rzucili. Takoż inne smoki, widząc, że pobratymiec ich zagrożony, na odsiecz mu poleciały, tłum próbując rozproszyć. To jednak widząc, nawet najbardziej spokojni mieszkańcy Żmigrodu, od lat ziela uspokajające stosujący, nie zdzierżyli, i na pomoc swoim znajomym ruszyli, w ręce co ostrzejsze narzędzia domowe trzymając, a i często (z braku innych broni) i doniczkami z roślinami wymachując, a i nawet gdy rośliny z ceramicznych osłon wypadły, ci wciąż za smokami biegnąć i choć skorupy na głowie rozbić im próbując. Takoż i do walki wielkiej doszło, ze wstydu i sromoty najczęściej dziś w historii przemilczywanej, bo przecież to wstyd i hańba aby tak dwa żyjące ze sobą od lat w spokoju gatunki bić się o byle mandat zaczęły.
Legenda o ataku smoka na  żmigrodzką policję, autorstwa własnego

Smok ze szkoły im. Bolesława Chrobrego, z powłoką niczym na stadionie
Oczywiście, tekst powyższy jeno to opis szalony, do zdjęcia napisany, któreż to kojarzyło się z sytuacją takowoż jak powyższa opisana, gdy to policja tuże przed smokiem uparcie jechała, zamiast ładnie większy dystans od parady smoków trzymać. Od parady, która to dnia ijunia dwunastego, roku pańskiego dwa tysiące i też dwunastego, roku mistrzostw piłki kopanej w pobliżu Żmigrodu się odbywających, przeszła ulicami miasta. Smoków ci było pod dostatkiem, bo każda szkoła powiatowa z hodowli swego smoka prezentowała. Każden jakoby od innej matki zrodzony, takoż każdy inszy i od pozostałych odstający był. 


A przed całością panna smocza bieżyła, co smokami rządziła i ulicami miasta je prowadziła, a od palenia domów i kościołów powstrzymywała. Takoż jej w pracach smoczy zaklinacz pomagał, mandoliną swą czy inną lutnią dźwięki magiczne wokół rozpościerający, smoki mające uspokoić i nad nimi władzę absolutną uzyskać pozwalając.

Smok specjalny
Jako wspomniał jużem, smoków rodzin było wiele. Smoki niczym chińskie tam były, choć dużo mniejsze i skromniejsze niżeli azjatyccy ich bracia, jednakoż także wspaniałe. Spode łuski półprzezroczystej wrocławski stadion żywo przypominającej,dziesiątki zjedzonych dzieci zauważayć się dają. Takoż szkoła specjalna smoka delirycznego wyhodowała, w kolorach pastelowo-delirycznych, raczej dobrych wróżek radosne kolory przypominające. Takoż przy nim smok szkoły im. Chrobrego klasycznie wyglądał, taki zielony . Zatem przedszkole publiczne „Zielona Dolina”, zamiast żywego smoka, raczej smocze truchło przyprowadziło, aby pokazać, że wojownicy jego, choć z racji wieku swego maleńcy jeszcze, to i oni dokonać czynu tak wielkiego, jak smoka ubicie, dokonać potrafią, a trofeum zdobycznym w postaci smoka skóry ponad zamkiem swym rycerskim rozpostartym się hołubić. Ze szkoły w Radziądzu rycerze smoka swego żywego na miejsce przyprowadzili, takoż jednak smok ten większy i potężniejszy był, a jego opanowanie zaliści możliwe by nie było, gdyby nie kilku smoko-łowców niczym przebranych i armii polsko-kibiców wokół smoka wciąż biegających i poza krąg magiczny wyjść mu nie pozwalający.

Sportus

SŁODZIAK, czyli smok gimnazjalny


Słodziak schowany w tłumie fanów

Słodziak, po prostu Słodziak
Jednakoż faworytem moim Słodziak, smok gimnazjalny był, pod ręką pani Kamili szybko rosnący. Jako żem słyszał, insze smoki od kolejnych lat dorastały do swych rozmiarów i wyglądu, jedynie co roku zrzucając starą skórę i nabywając nowej, podobnej. Jednakoż wspomniana pani Kamila co roku nowego smoka chowa, na specjalnej karmie jego szybkie rośnięcie powodując. Takoż i smoki wychowane w korytarzach z zupełnie innej rodziny pochodzą, bo nie pożerają ludzi aby ci smoczą skórę nosili na swych grzbietach nosili. Ze szkoły im. Rataja smok chodzić samodzielnie mógłby, jednakoż rozbrajającym pięknem swym i uśmiechem słodkim sympatię wielką tak wzbudzał wśród otoczenia, że nosić go wszyscy niczym na lektyce chcieli.

Smocza lektyka
Nie wszystko złoto, na co smok poleci

Smok powidzki
Coby jednak kronikarskiego obowiązku dopełnić, a nie tylko władzom się podlizywać, błędów organizatorów pominąć nie mogę. Takoż dzieci ze szkół okolicznych wysiłek ogromny w paradę włożyły, jakoż i wysiłek ich docenion do końca być nie mógł. Choć podkreślać należałoby, kto smoka danego chodowały i efekt takoż wspaniały hodowli dane właśnie szkoły osiągnęły, takoż chwalić się ciężko i imię dobre szkoły promować gdy nazwę jej widać, ale efekty pracy sztandarem szkolnym zasłonięte idą. Takoż więc może by na przyszły rok organizatorzy o innej formie banerów szkolnych pomyśleli, albo odstępy większe między szkołami i smokami zrobili, aby banery przedednio wspomniane efektów hodowli przecudnych nie zasłoniły. No i o bezpieczeństwo mieszkańców swoich, a i o niepsucie efektów parady dbając, może by i rajcy tłum jakoś opanowali, co by na siłę między smoki się nie pchał, na pochód swobodny bez ciżby współczesnej im pozwalając, a i przejście wśród ciżby na stadionie bez przepychania zapewniając. Takoż jednakże imprezie ocenę cztery i plus wystawić należy według kryteriów szkolnych oceniając, przednia tako była, jednak na poprawę w następnych latach licząc, żeby ta impreza jeszcze wspanialsza była. Takoż przecie atrakcja turystyczna to wspaniała, nie jeno tylko odpust lokalny miejski, i w promocji turystycznej miasta swego parada smoków używana bywać powinna.

Dla tego smoka to już pewno koniec - a może jeszcze nie?

  

sobota, 10 grudnia 2011

Nowa królowa Wrocławia


Wyniosła królowa lodowa przed wrocławską choinką
Nowa Królowa Wrocławiu
Królowa śniegu przed wrocławskim ratuszem
Prace nad urodą lodowej Królowej
Jak już wspominałem, w swych poszukiwaniach Miłości we Wrocławiu, zabłądziłem także na rynek. Już wtedy wisiały świąteczne ozdoby świetlne, choć jeszcze nie świeciły. Moje pierwsze skojarzenie na ich widok to sople lodu i okrutna królowa śniegu. Rynek był prawie że pusty, a wątłe oświetlenie sprawiło, że cały pokrył się szarością. To zawsze żywe centrum Wrocławia wyjątkowo było smutne i wymarłe.


Logo Jarmarku Bozonarodzeniowego w lodzie
Lodowy Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu


Nowa królowa Wrocławia na tle rynkowych kamienic
Królowa Śniegu na nowych włościach
O wielkości artysty najlepiej świadczy skuteczność przekazu. Jakże się zdziwiłem, gdy okazało się, że skojarzenia z Królową Śniegu były nieprzypadkowe, a wspomniane ozdoby miały zapowiedzieć rychłą wizytę wspomnianej bohaterki bajkowej i jej objęcie władzy nad Wrocławiem. Zgodnie z zapowiedziami głównego prowodyra, Jarmarku Bożonarodzeniowego, do stolicy Dolnego Śląska miała przybyć 10 grudnia o godzinie 13. Najpierw o godzinie 10 przyszedł śnieg... w ciągu kilku minut przegrał walkę z dodatnimi temperaturami i nie zostało po nim ani śladu.

Potem przyjechała ONA. Królowa Śniegu. Wielka, bo ważąca kilka ton. Aby godnie przeżyć transport, opatuliła się lodem i przybrała formę wielkiej bryły. Gdy już przyjechała na miejsce, powoli zaczęła zrzucać warstwę ochronną. Czasem odpadały większe kawałki, czasem jedynie sypał się z niej śnieg. Z pewnością trwałoby to znacznie dłużej, gdyby nie pan Krzysztof z Ice Artu, który jej w tym pomagał. Mimo to, potrzebowała aż dwóch godzin, aby otrząsnąć się z nadmiaru lodu. Ale warto było czekać, a końcowy efekt był niesamowity. I objęła w swe władanie cały Wrocław...
Korona lodowej Królowej Śniegu - pierwsze przymiarki

Lodowy labedz Krolowej Sniegu
Żołnierz Królowej Śniegi
Żołnierze Królowej Śniegu - Bałwanek i Łabędź - na tle choinki na rynku we Wrocławiu
Żołnierz Królowej Śniegu
Nie na długo chyba jednak. Nie odnalazła swego Kaja, a przygotowany dla niego tron pozostał pusty. Skoro nie udało się jej zmrozić serca młodzieńca, to nie udało jej się zapanować nad ciepłem. Już w trakcie pozbywania się ochronnej skorupy, powoli traciła także kawałki swego ciała, a zimne krople wody spływały po jej włosach. Mi udało się już kupić wspomnianą na początku książkę, więc może pora zmienić już jej zdjęcie na oryginalne? A przerobiona wersja niech pozostanie na stronie Orbitowskiego, któremu przypadła do gustu...

sobota, 8 października 2011

Krasnale grają w chowanego ze... Słońcem!!!


O wrocławskich krasnalach pisałem już nieraz. O tym, że huncwoty ciągle podkradają pierogi, łażą po lampach, kwiaty kwiaciarkom z placu Solnego na właściwy Rynek podkradają... o nakłonieniu Papy Smerfa do rozróby pod Grunwaldem nie wspominając. A jednak psotniki zrobiły coś, czego nikt by się nie spodziewał. Z planety Ziemia przeszły na komiczny poziom zabaw – do swoich psikusów angażując nawet Słońce. I choć zabawa pozornie niegroźna, to jednak gdy nasza ognista kula zaczyna zabawiać się w chowanego, to już przyjemne nie jest. Szaro się robi, zimno – a o polskiej złotej jesieni można jedynie pomarzyć.

Jednak kto dołki kopie, ten sam w nie wpada. Psoty ze Słońcem, choć zabawne dla wrocławskich krasnali, odbiły się na ich największym święcie – Festiwalu Krasnoludków. Więc oprócz zapowiedzianej przez meteorologów chmury magicznego pyłu dołączyły chmury deszczowe. Na nic starania skrzatów, na nic praca krasnali. Choć na Wyspie Słodowej niczym na wiosnę rozkwitły budki skrzatów, to nastrój zdominowały zimno, deszcz i szarość. Już nie raz przekonałem się, że żadne farby ani żadne nastawy aparatu nie zrobią tyle, co dobre światło. Gdy tylko słońce schowa się za chmury, wszystko staje się bardziej szare. A trzeba przyznać, że słońce co rusz chowało się za chmury. I czasem dla zabawy tylko na chwilę, aby za chwilę rozbawić świat pięknymi kolorami – jednak częściej znikało na dłużej. Co gorsza deszcze sprawiły, że na Wyspie Słodowej raczej nie było tłumów. A to oznaczało, że... mniej dzieci odwiedziło Krasnale. A przecież tak się przygotowały na zabawy z dziećmi... i tylko to Słońce popsuło wszystko. Ale czy to Słońce było winne, że podobnie jak dzieci, i jak krasnale, bawić się chciało? A przecież chowany to taka fajna zabawa.


Co dziś czułem, odwiedzając wioskę krasnali? Z pewnością nie tylko pogoda sprawiła, że zabrakło mi zeszłorocznej radości demonstracji na rzecz uwolnienia Więziennika. Zmęczenie, smutek, melancholia... to wszystko kojarzymy właśnie z jesienią. No i sam fakt, że na tegoroczną demonstrację nie zdążyłem – z pracy nie dało się wyjść wcześniej. Po zeszłorocznym festiwalu już wiem, że to główna atrakcja.Bez demonstracji – cały Festiwal Krasnoludków ogranicza się do paru drobnych zabaw dla dzieci. Ot, parę kolorowych bud w których dzieci znajdą jakieś drobne atrakcje – stoiska, które dla miejskich dzieci może i są „czymś nowym”, jednak na wielu polskich wsiach są wciąż życiem powszednim. Taka drobna atrakcja na trasie spaceru... no, wspomniałem o kolorowych budach. Z pewnością dodawałaby kolorytu szarej Wyspie Słodowej. Ale przecież, jak już wspomniałem, wrocławskie psotniki namówiły Słońce do zabawy w chowanego. A to zachowywało się jak dziecko które nie zauważyło, że zabawa się skończyła. Chowa się, chowa, jedynie momentami wychyli się z ukrycia wątpiąc, czy inni się bawią. A potem na wszelki wypadek się z powrotem chowa. W normalnej zabawie szukający prędzej czy później znajdzie chowającego się – i wtedy ten się ujawnia. Ale skoro inni członkowie zabawy się rozeszli, to kto ma odnaleźć chowające się Słońce i powiedzieć że pora się pokazać? No cóż, jedyna szansa na poprawę pogody to chyba „pobite gary”...
 Jesień to także nostalgia – przecież I Festiwal Krasnoludków to właśnie moja pierwsza impreza masowa na wrocławskim rynku. A skoro już zaczęliśmym to wkrótce dalsze odcinki sentymentalnych wspominek... Zamek w Leśnicy, Wieża Ciśnień, Pociąg do Nieba... zobaczymy co jeszcze...

piątek, 19 sierpnia 2011

W krainie szczęsliwych trolli

Wakacje, okres zarówno dłuższych wyjazdów, jak i krótszych wypadów. To doskonała okazja, aby zwiedzić okolice dalsze niż rzut kamieniem. Nie zapominając jednak o fantastyce... tym razem rzuciło mnie w karkonoskie Kowary. Jedną z większych kowarskich atrakcji (oczywiście, oprócz Karkonoszy) są stare kopalnie uranu. Choć to już podstawa do zrobienia bomby atomowej, którą wzorem Roberta J. Szmidta można by umieścić (poprzez niezamierzony, precyzyjny zrzut z bombowca) na ołtarzu tumskiej katedry, choć to już by było naciąganie. Jednak fantastyczni są mieszkańcy tych podziemi.
Oczywiście, skoro uran, to radioaktywność, skoro radioaktywność, to mutacje, skoro mutacje. Doskonale to widać na Autobahnie na Poznań, który dosyć dokładnie opisuje Ziemiański. Zapewne stąd też przed bramą kowarskich sztolni znajduję wesołe trolle. Nie, nie te tolkienowskie, wielkie, odrażające stwory z maczugą pilnujące mostów. To raczej norweskie małe stworki, radośnie witające zwiedzających. I trzeba przyznać, że ich wygląd budzi skojarzenia z psotami, z radosnymi zabawami – no, człowiek ma wrażenie, że zachowują się jak wrocławskie krasnale.
O dziwo, trolle boją się wchodzić do środka, i nie znajdziemy żadnego w podziemiach. Zapewne to pilnujący skarbu Walonowie zazdrośnie nie wpuszczają nikogo. Wzrostu naszych wrocławskich krasnali, łudząco także je przypominają z wyglądu, tylko że nie z miedzi, a z bardziej kamiennego materiału wykonane. Niestety, ciemności kopalni nie sprzyjają zrobieniu im zdjęcia, a od fleszów lampy błyskowej uciekają niczym wampiry na widok słońca. Więc kto chce się przekonać jak wyglądają, sam osobiście musi odwiedzić kowarskie sztolnie. 
Aha, jest jeszcze podziemne laboratorium alchemiczne. Żeby się jednak do niego dostać, przebić się trzeba przez stalową pajęczynę pająka-mutanta. Mi się niestety nie udało, więc nie jestem w stanie się dłużej o tym laboratorium rozpisywać...

czwartek, 11 sierpnia 2011

Fotografia która wyszła z siebie

Fotografia, jako pochodna malarstwa, od zawsze była tworem płaskim. Od wieków malarze i fotograficy wymyślali coraz to bardziej wymyślne sztuczki, żeby oddać głębie obrazu. Służyć miało temu chociażby odpowiednie ustawienie linii perspektywy, czy bardziej fotograficzna głębia ostrości. Jednak pierwsze efekty udało się osiągnąć w okresie I wojny światowej poprzez wykonanie dwóch zdjęć aparatem przesuniętym o kilka centymetrów. Właśnie w ten sposób sprawiono, że fotografia wyszła z siebie w kierunku widza i z płaskiej stała się trójwymiarowa.
Przekonać się o tym można w ustawionym od niedawna namiocie koło centrum handlowego Korona. Zgromadzono tam kilkadziesiąt zdjęć tego typu. Na pierwszy rzut oka, to jakby źle wykonane wydruki zdjęć, na których drukarzowi nie zgrały się dwa kolory – efekt tragiczny. Jednak gdy założyć specjalne dwukolorowe okulary i spojrzeć na zdjęcia – nagle okazuje się, że zdjęcia te przestają być płaskie i od razu widzimy, które obiekty były na zdjęciu dalej lub bliżej. Niestety, tak oglądane zdjęcia od razu tracą na intensywności kolorów. Tak jak w przypadku peruwiańskich czy egipskich świątyń, wykonanych głównie z szarawego kamienia, efekt trójwymiarowości znacząco poprawia zdjęcie, tak w przypadku zdjęć Copacabany zdecydowanie wolałbym, żeby zdjęcia pozostały płaskie, za to wciąż cieszyły oko intensywnością barw, która najbardziej decyduje o uroku tamtego miejsca.

Trójwymiarowy świat na inne sposoby

Przyznać trzeba, że metoda dwukolorowych okularów doskonale nadaje się do druku, dlatego czasami w niektórych gazetach można było znaleźć podobne wydruki. Jednak zdecydowanie lepsza była metoda znana starszym ludziom z międzywojennych fotoplastikonów. W specjalnie przygotowanym urządzeniu pokazywane były dwa oddzielne zdjęcia, po jednym na okular, które dawały ten sam efekt. Choć ówczesna technologia pozwalała na pokazanie zaledwie czarno-białych zdjęć, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w ten sposób pokazywać zdjęcia kolorowe, osiągając zarówno trójwymiarowy efekt, jak i intensywność barw. Niestety, na wystawienie nie pokazano tego rozwiązania ani w historycznym, czarno-białym wydaniu, ani w wydaniu kolorowym.
Na szczęście od początku XX wieku technika posunęła się mocno do przodu. Z czasów młodości pamiętam wielkie kina IMAX, które z ogromną częstotliwością wyświetlały zamiennie obrazy dla lewego i prawego oka. Wystarczyło jeszcze założyć specjalne ciekłokrystaliczne okulary, które odpowiednio zasłaniały obraz dla jednego i drugiego oka. Tak więc każde oko widziało tylko swój obraz, a bezwładność wzroku sprawiała, że człowiek widział dany obraz dokładnie tak, jakby znajdował się w danym miejscu. Z czasem technika ta staniała i spowszedniała, wchodząc kilka lat temu do kin, a całkiem niedawno także pod domowe strzechy. Także na wystawie można było obejrzeć fotografie pokazywane na specjalnym telewizorze, posiadające zarówno efekt głębi obrazu, jak i żywe kolory.

Świat bez okularów

Jak inaczej wygląda świat bez okularów, wie każdy, kto ma jakąś wadę wzroku. Wszystko wokół wydaje się jakieś takie rozmyte, mniej lub bardziej zależnie od posiadanej wady. Podobnie w świecie fotografii 3D bez specjalnych okularów wszystko staje się rozmyte, gdy człowiek widzi każdym okiem widzi obydwa obrazy przesunięte względem siebie. Przekonał się o tym zapewne każdy, kto w trakcie oglądania Avatara za późno założył okulary, gdy akcja filmu przechodziła do świata niebieskich ludków. I jak w przypadku większości zdjęć daje to kiepski efekt, tak wyjątkowo ciekawie wygląda to na zdjęciu egipskich kolumn, gdzie w natłoku równoległych linii oryginalnego obrazu pojawiają się kolejne, z przesuniętego obrazu.
Uwaga dla leworęcznych. Dwukolorowe okulary do oglądania zdjęć drukowanych mają uchwyt tylko z jednej strony. Trzymane lewą ręką sprawiają, że zdjęcia wyglądają tak samo, jak bez okularów. Dlatego niezależnie od waszych przyzwyczajeń, musicie trzymać je prawą ręką. Szkoda jedynie, że nie wykonano ich jak stosowane obecnie okulary, z uchwytami uciekającymi za uszy, a nie w formie starodawnych binokli.

Informacje praktyczne:
Miejsce: parking przed centrum handlowym Korona
Czas: do 21 sierpnia, w godzinach 11-19
Wstęp bezpłatny.
Przy wejściu każdy zwiedzający dostaje dwa komplety okularów: dwukolorowe do zdjęć drukowanych, elektroniczne do zdjęć wyświetlanych na ekranach. Pierwsze można zostawić sobie na pamiątkę, drugie trzeba zdać przy wyjściu. Okazanie okularów uprawnia do zniżek w niektórych sklepach

sobota, 6 sierpnia 2011

Wielka Parada Smerfów

Wielka Parada Smerfów w Pasazu Grunwaldzkim
Wielka Parada Smerfów
w Pasażu Grunwaldzkim
Zgłosiłem ten blog do konkursu organizowanego przez Pasaż Grunwaldzki. Niby konkurs blogowy, jednak... jak tu liczyć na bezstronność jury, skoro o Pasażu jeszcze nie było ani razu, a o konkurencyjnej Koronie dwa razy, na dodatek w przygotowaniu artykuł o Arkadach? No, trochę poprawia sytuację nie do końca pozytywny wpis na temat Galerii Dominikańskiej... jak tu jednak pisać o Pasażu, skoro poza kilkoma krasnalami w ogóle nie robią nic w kierunku fantastyki?

Smerfetka we Wroclawiu
Smerfetka

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
Taneczna Parada Smerfów
Ale dziś to się zmieniło, za sprawą promocji nowego filmu o Smerfach. Pasaż postanowił przyłączyć się do promocji niebieskich ludków. Całość rozpoczęła się o godzinie 11 pod Halą Stulecia. Stała tam już platforma z domkiem z wioski smerfów, z której do dzieci machały radośnie smerfetka, papa smerf i osiłek. Trochę zabawy, nauka tańca smerfów, i powoli platforma rusza do przodu, ciągnięta przez nowojorską taksówkę, czyli przez kolejną gwiazdę nowego filmu. W ten sposób zaczęła się Wielka Parada Smerfów, która tanecznym krokiem przeszła przez Most Szczytnicki, aby dotrzeć do placu Grunwaldzkiego.

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
No cóż, dobre zdjęcie starczy za tysiąc słów, i właśnie na takie polowałem w tej okolicy. Niestety, po zmianie wizerunku ciężko znaleźć jakikolwiek wizerunek nowego logo na fasadzie Pasażu Grunwaldzkiego. Więc jak tu zrobić zdjęcie zatytułowane „Wielka parada Smerfów w Pasażu Grunwaldzkim”? Los mi jednak sprzyjał, a sprawę załatwił nadjeżdżający tramwaj i wielka reklama mówiąca, gdzie znajduje się najlepsze miejsce na zakupy.

Smerfetka na uwiezi
Niełatwo kontrolować
szaloną blond-smerfetkę
Na miejscu na przybywających czekały już trzy wielkie balony helowe, przedstawiające te same smerfy, które jechały na platformie. Z kolei same postacie filmowe czym prędzej opuściły platformę, aby zainteresowane dzieci mogły sobie z nimi porobić pamiątkowe zdjęcia. I choć kolejki nie przypominały tych sprzed mazoleum Lenina, to jednak i tak gratuluję cierpliwości wszystkim czekającym na swoją kolej.




To już wielowiekowa tradycja, pod Grunwaldem rozróba
Papa Smerf stoi na glowie
A tymczasem... jak wspomniałem, sam przemarsz odbył się bez większych problemów. Niestety, na miejscu papa Smerf spotkał wrocławskiego huncwota - Giermka. Wystarczyła chwila stania obok, pod pretekstem zdjęć z dziećmi, i Papa Smerf zaczął szaleć. Mimo swego wieku, zaczął stawać na głowie, robić fikołki, i robić inne różne dziwne rzeczy nie pasujące do powagi jego stanowiska. Myślicie, że przejmował się znajdującymi się wokół ludźmi? Gdzie tam, wyszedł z założenia, że 8 metrów wzrostu starczy, żeby to inni się pilnowali, nie on. A kto gapa – ten zostanie przygnieciony przez wielkosmerfa, i to tylko przygniecionego wina (i problem). Rozochocił się i Osiłek. Więc choć z racji wieku i słabości łatwo dało się opanować Papę Smerfa, tak z Osiłkiem mocowało się chyba z 10 osób. Zapewne zareagowałby rycerz Peregryn, jednak z jego siedzącej perspektywy nie widać tego, co dzieje się za tłumem, a spokój psotliwego Giermka nie wzbudza żadnych podejrzeń. No przecież on nic nie mówił Papie Smerfowi, on z żadnym smerfem wcale nie rozmawiał...




Czy na pewno dla dzieci?
Klakier jak zwykle niezadowolony
Wiecznie niezadowolony Klakier
znów nie upolował  żadnego smerfa
Gdy byłem na paradzie, mocno zwątpiłem, czy to była impreza dla dzieci. Oczywiście, duża część z nich uśmiechnięta przyłączała się do wszelkich zabaw, jednak skwaszone miny tych, którzy nie wygrali nic w konkursach raczej nie kojarzyła mi się z radością. Można też by wspomnieć o postawach rodziców. Tak więc jako nie-rodzic nie będę komentował ciągłego zwracania uwagi dzieciom na to, że mają uważać na wszystko, a na zabawę na końcu, tak zdziwiła mnie inna postawa. Gdy większość rodziców brała swe pociechy na barana, aby pociechy mogły coś zobaczyć zza morza wysokich głów, tak jeden z rodziców w ogóle nie przejął się tym, że dziecko nic nie widzi i wolał skupić się na robieniu zdjęć niż na własnym dziecku. Równie dziwne było dla mnie przytarganie sennych rocznych dzieciątek, które odbierały wydarzenie raczej jako zakłócanie spokoju i snu, niż jako zabawę. No i wreszcie grupy dorosłych (bez dzieci), które koniecznie musiały sobie zrobić zdjęcie ze smerfami, czasem nawet wpychając się do kolejki przed dzieci. No cóż, pewne przysłowie mówi, że każdy mężczyzna chciałby mieć syna, aby kupować mu zabawki, którymi nie mógł się bawić w młodości – a tu właśnie dorośli zachowywali się tak, jakby chcieli nadrobić braki z wczesnych lat dzieciństwa...

czwartek, 23 czerwca 2011

Planetarium w Koronie

Galeria Domikańska postawiła w dzień dziecka na zjawiska fizyczne, z kolei na wakacje CH Korona konsekwetnie postanowiła kontynuować wątek kosmiczny. Pamiętacie Dzieciaki w Kosmosie? Tym razem Korona ze swoją nową ekspozycją nie zmieściła się pod dachem, więc korzystając z letniej aury postawiła planetarny namiot. Z zewnątrz wymalowany znakami zodiaku, zachęca do zajrzenia do środka.
prom discovery - planetarium Wroclaw
Oficjalnie organizatorzy twierdzą, że całość podzielona jest na 4 strefy. Zwiedzanie zaczynamy od starożytności. Osobie, która miała już okazję zwiedzać Egipt i inne kraje arabskie oko może nie zbieleje z wrażenia, jednak myślę, że zwłaszcza na dzieciach które nie były wcześniej w Kraju Faraonów, mała wystawka zrobi wrażenie. Wśród imitacji starożytnych ozdób i budynków, znaleźć można tablice opisujące, jak wszechświat postrzegali starożytni. Tak więc dowiedzieć się możemy że to, co my nazywamy Strzelcem, Wodnikiem, Koziorożcem, Lwem, itp., starożytni postrzegali także jako Przednia Nogę Bawołu, Lwa z Ogonem Krokodyla, Pług, Pole, Psa czy Hak. Tutaj także możemy się dowiedzieć, że późniejsi badacze nieba próbowali wprowadzać swoje gwiazdozbiory, jak chociażby Dżdżownicę, Czarnego Ślimaka, Rysia, Tarczę Sobieskiego czy … Liska z Gąską. Dopiero w czasach współczesnych (1928) określono ostateczny podział nieba na 88 gwiazdozbiorów i jednoznacznie stwierdzono, że na niebie nie ma już więcej miejsca na kolejne.
strefa odkrywcow - planetarium wroclaw

Ze strefy starożytnej, przechodzimy do renesansu i strefy odkrywców. Od razu rzuca się w oczy starodawny stół z rozrzuconymi bezładnie starodrukami i stojącym obok globusem. Za nimi – portrety astronomów, takich jak chociażby Kopernik czy Heweliusz.
makieta teleskopu Hubble'a - planetarium Wroclaw
Dalej ciężko już mówić o oficjalnych strefach – imitacja teleskopu Hubbla to w końcu jeden eksponat i kilka tablic opisowych, a nie cała strefa. Strefa przyszłości z kolei miesza się z ekspozycją kawałków meteorów, które na Ziemie spadły w przeszłości. W kontekście przyszłości trudno też mówić o promie discovery, który ledwo kilka miesięcy skończył swoją karierę. Mimo to, warto i tym częściom wystawy poświęcić krótką chwilę, choć może szczęśliwszym byłoby nazwać tą strefę strefą eksploracji kosmicznej?
kosmiczny fotel - planetarium Wroclaw
Przy wyjściu – kosmiczny plac zabaw dla dzieci, gdzie można zostawić swoją opiekę pod troskliwą opieką, oraz główna atrakcja namiotu. Za drzwiami z wymalowanym pająkiem kryje się namiot sferyczny, w którym prezentowane są specjalne pokazy filmowe, dotyczące kosmosu. Niestety, nie dane mi było trafić na żaden pokaz, więc ciężko mi cokolwiek o tym mówić.
Dla zmęczonych przy wyjściu przygotowaną ławeczkę wewnątrz księżycowego krateru.  
Informacje praktyczne:
Miejsce: Wrocław, parking przed CH Korona
Godziny otwarcia: codziennie do 3 lipca, w godzinach 11-19.
Wstęp bezpłatny, zalecana wcześniejsza rezerwacja w przypadku większych grup

niedziela, 29 maja 2011

Galeria Zjawisk

Fizyczny metalowy wąż falowy

Pamiętacie wystawę zapomnianych wynalazków w CK Zamek w Leśnicy? Z okazji Dnia Dziecka podobną wystawę postanowiła zorganizować Galeria Dominikańska. Tamta wystawa niestety pokazywała naszą typową polską mentalność – byle jak najtaniej, niekoniecznie efektownie. Jakże to kontrastuje z podejściem niemieckiego instytutu naukowego we Flensburgu. Wykonanie staranne, porządne – i potem sprzedawać to jako usługę. Niestety, chyba na pozornie lepszym, a na pewno bardziej efektownym wykonaniu lista zalet się kończy.
Kołyska Newtona
Wad za to mnóstwo. Po pierwsze, eksponatów mniej. To by jeszcze można przebaczyć, bo przecież ilość miejsca ograniczona (lecz po co ten zamknięty barak na środku parteru zajmujący miejsce? A może coś w środku jest? Stojący obok ochroniarz raczej odstraszał od sprawdzenia). Bardziej martwi skomplikowanie tych wszystkich machin. Brak „czarodzieja oprowadzającego”, brak jakichkolwiek instrukcji jak używać niektórych eksponatów. Skromne „naciśnij dźwignię” sprawia, że naciskamy i... NIC? Nuda, idziemy dalej. Część zabawek wymaga jakiegoś wytłumaczenia, żeby w ogóle zadziałały. Inne, choć działają, to nie wiadomo czemu i o co w nich chodzi, a opisy jedynie zadają pytania bez odpowiedzi. 
Koło barw
Po dzieciach widać, że po prostu znalazły kulki, kręciołki i inne dźwigienki do zabawy, i totalnie nie wiedzą o co chodzi. Coś się buja, coś się majta, jest zabawa... i niekoniecznie ma to dla nich jakikolwiek związek z fizyką. Jak na szumny opis wystawy, sugerujący, że prawa fizyki są ciekawe, i że tutaj możemy je odkryć, to jednak trochę mało. Choć dla dzieciaków jest to jakaś atrakcja z okazji Dnia Dziecka, równie dobrze organizatorzy wystawy mogliby wystawić do zabawy klocki lego i kolekcję pluszaków, w końcu też „jakiś” tam związek z tą "nudną" dziedziną nauki mają. Nie neguję, zapewne wystawa jest doskonałą pomocą dla pełnego talentu nauczyciela, który w terenie mógłby wykonać wspaniałą lekcję z pomocami niedostępnymi na co dzień, jednak gdy jedynym nauczycielem dla dzieci są rodzice, którzy już dawno nie pamiętają lekcji fizyki z podstawówki, to dzieci dużo z takiej lekcji nie wyniosą. Co najwyżej kulki, gdy rodzice nie upilnują, bo trzeba przyznać, że kulki ze zjeżdżalni jakąś kleptomanię wśród dzieci wywołują. Na wystawie udało mi się zauważyć tylko jednego rodzica, który potrafił wytłumaczyć dziecku, co się tutaj dzieje.
No to łapiemy kulki!!!
Choć co prawda Galeria Dominikańska wspomina, że możliwe jest zwiedzanie z przewodnikiem, to trochę zbyt mało precyzyjna informacja biorąc pod uwagę, że minęły już dwa najbardziej ruchliwe dni wystawy.
Jeśli dodać, że po dwóch dniach część eksponatów albo już nie działa, albo chodzi tak ciężko, że nawet dorośli mają wątpliwości, czy można czymś zakręcić, to zdecydowanie lepiej ocenić muszę wystawę wykonaną przez wrocławskich naukowców z EIT+. Nawet mimo zdecydowanie mniej reprezentatywnego, wręcz lekko topornego wyglądu...

niedziela, 22 maja 2011

Czekoladowy smok, czyli szkolenie młodych smokorycerzy...

Od zawsze lubiłem Czekoladziarnię. Ot, kiedyś wszedłem, spróbować czekolady... i mi się spodobało. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że prowadzą zajęcia dla młodych poszukiwaczy smoków... choć z racji wieku to już nie moja kategoria wiekowa, ale czemu by nie skorzystać z okazji i nie wziąć na spytki specjalistów od wrocławskich smoków?
Walka małpy z wiwerną
Wycieczka rozpoczęła się pod pręgierzem. Na początek mały wykład dla milusińskich, żeby umieli smoka od wiwerny rozpoznać, bo przecież choć podobne, to przecież wiadomo, że to jednak dwa różne stworzenia. Stąd już Kurzym Rynkiem można udać się do kościoła św. Marii Magdaleny aby szukać na ambonie pierwszego smoka. Niestety, trzeba się było obejść smakiem, bo w kościele właśnie się zaczęła msza, i nie wypada z kuszą czy toporem biegać za wystraszonym zwierzakiem.
Smok - rzygacz
Niepysznie wracam więc na rynek, aby tu szukać wrocławskich smoków. I któż by pomyslał, że na wrocławskim ratuszu ukryło się tyle tych gadów? Dwa nad jednym z wejść, cztery na dachu bezczelnie udają rzygacze i ani próbują się chować... (trzeba przyznać, że te wrocławskie smoki, to jakoś wolą wodą, nie ogniem, zionąć... a potem się dziwić, skąd te powodzie się biorą...) I jeszcze kolejny schował się pod ochroną siatką. Jeszcze kolejny, choć schował skrzydła, to przy wszystkich tłucze się ze świętym Jerzym, licząc na odmianę losu. Trzeba przyznać, że na wschodniej ścianie znaleźć można dużo zwyczajowych scenek z życia, i właśnie wśród nich można znaleźć najwięcej smoków. Kolejny smok, tym razem bardziej rubaszny schował się na południowej ścianie – ale o ratuszowych smokach jeszcze wam opowiem...
Patrzcie, SMOK!!!! I nawet niedźwiadek już niestraszny...
Stąd już pora na plac Solny, do mojego ulubionego, Smoka Wrocławskiego. Tak, to ten sam którego z taką fantazją opisywałem 1 kwietnia. Okazało się, że moje wymysły dotyczące Smoka Wrocławskiego... okazały się prawdą. No, może z wyjątkiem tego gazu łupkowego. Okazuje się jednak, że Wrocław miał swojego oficjalnego smoka, który nazywał się Strachota, i to właśnie ten smok siedzi teraz na placu Solnym. Mieszkał sobie w pobliskiej Wrocławiowi wiosce Strachocin (obecnie dzielnica Wrocławia). Ale o czosnkowej łącze, Smoczej Studni i Konradzie opowiem jeszcze przy okazji...
Tymczasem na ul. Szajnochy czeka ostatni smok. No, prawie ostatni, bo pani przewodnik postanowiła chyba nie męczyć smoka na pl. Nankiera. Tak, tego wyliniałego, wysuszonego staruszka, z którego zostały już tylko kości i pozbawiona drogocennych łusek skóra...

niedziela, 27 marca 2011

Muzeum Zapomnianych Wynalazków

Rura przewodząca dźwięk
Rura przewodząca dźwięk
Wystawa, którą wystawia obecnie leśnickie centrum kultury Zamek, promowana jest pod dwoma różnymi hasłami. Jednym z nich jest właśnie wynalazki zapomniane, drugim, właściwym – Nauki dawne i niedawne. I choć nazwa trochę straszy sama w sobie, to wystawa jest bardzo interesująca.
Generalnie, naczelną ideą wystawy jest przybliżenie dzieciom nauk „trudnych i nielubianych” oraz pokazanie ich drugiego, o wiele ciekawszego oblicza. Takie właśnie zadanie zostało postawione przed Wrocławskim Centrum Badań EIT+, i trzeba przyznać, że ze swojego zadania się nieźle wywiązali.

Jak wygląda... dźwięk w piaskownicy?
Ukryta kolorowa mozaika
Wystarczy obrócić szkiełko
Wystawa podzielona jest na trzy części: świat fal, matematyka, i astrologia. Oczywiście, jako amatora fotografii najbardziej zainteresowała mnie część dotycząca fal, także świetlnych. Wiele eksponatów samych z siebie wygląda mało atrakcyjnie, jak choćby pozornie biała podświetlana plansza z widocznymi porysowaniami. Jednak dyżurny „czarodziej oprowadzający” przy pomocy magicznego hokus-pokus (i podręcznych rekwizytów, w postaci chociażby znanego fotografom filtra polaryzacyjnego) wyczarowuje z tejże białej planszy przepiękną mozaikę, zmieniającą swój wygląd w miarę pokręcania szkłem.
obraz malowany dzwiekiem
Obraz namalowany dźwiękiem
 I po tej efektownej zabawie kolorami, wracamy do świata dźwięku. Kolejnym eksponatem okazuje się... dźwiękowód, czyli rura przewodząca dźwięk, służąca równocześnie do pomiaru jego prędkości. A potem już przechodzimy do figur malowanych dźwiękiem. A więc patrzymy w sufit... pozornie nieruchoma plamka nagle zaczyna kręci fantazyjne figury w miarę, jak pokrzyczymy do tuby. Ot, lusterko naklejone na ruchomej membranie, wzbudzanej ludzkim głosem, świecąca na nie dioda laserowa, jaką znaleźć można w breloczkach, i ktoy by pomysłał, jakie wymyślne figury można w ten sposób wykreślic. No, ale skoro figury, to może przejdźmy do piaskownicy? Tuskeni wysypywali piasek w Zamku, żeby stworzyć Tattoine, to czemu nie użyc go do malowania obrazów? Wystarczy wysypać go trochę na metalowej blaszce, przejechac po niej smyczkiem, i od razu piasek układa się w fantazyjne kształty.
magiczna kula
Magiczna kula


Świnka której nie ma
Ta twarz cię śledzi!
Ta twarz cię śledzi
No, i ponownie powrót do optyki. Skoro widzieliśmy to, co ukryte, to już krok od omamów. Na przykład świnki stojącej na kosmicznym spodku. Ot, mała świnka, wydawałoby się, że jedynym dziwem jest ufo – okazuje się jednak, że to właśnie szklany spodek jest realny, za to dziwem jest świnka, której nie można w żaden sposób złapać. Obok stoi twarz. Ot, zwykła, niezwykle precyzyjna rzeźba, i jedyne co w niej dziwnego, że jest wklęsła, jakby ktoś zrobił sobie odcisk głowy w plastelinie. No, to teraz zasłaniamy jedno oko, i patrząc się cały czas na rzeźbę, idziemy w bok. No jak to, niby martwa rzeźba, ale... ale jej wzrok podąża za nami? Oszustwo? No, można by pomyśleć, ale pudełko z rzeźbą nie jest dużo głębsze niż rzeźba, a za nim nikt nie stoi. Więc co, czary? Na koniec sztuczka domowa, czyli co sami możemy zrobic przy pomocy wody i rurki szklanej, i dlaczego na tego typu oszustwo podatna jest marka BEBIKO – ale proponuję to zobaczyć samemu. No, zapomniałem jeszcze o magicznej kuli, o wiatraku napędzanym światłem – ale przecież nie opiszę wam wszystkiego, najciekawsze musicie zobaczyć sami.
Świnka, której nie ma
Świnka, której nie ma


Lekcja w-fu, czy matematyki?
Lekcja starożytnej matematyki
Lekcja starożytnej matematyki
Kolejnym działem wystawy jest matematyka. Pomyślicie: wzory, całki, nuda. A przecież można inaczej, i wiedzieli o tym już starożytni. Przecież dodawanie... to planszowa gra w kamyczki. Układ binarny – to gra w kulki, bo kamyki nie chcą zjeżdżać po zjeżdżalni. W tym wszystkim najnudniejszym okazuje się suwak algorytmiczny, za to mnożenie przy pomocy „kręcioły” wymaga niezłej kondycji. Więc co, do matematyki trzeba się jedynie namachać? Okazuje się, że tak, że zamiast wkuwać tabliczkę mnożenia wystarczy się tylko dobrze pokręcić.
Kręcioła, czyli kalkulator dla mięśniaków
Kręcioła


No, a teraz to już będzie kosmos
astrolabium
Wielu uważa, że matematyka i fizyka, to praktycznie kosmos. No, i po trosze mają rację. I jedna, i druga pomaga nam zarówno w poznawaniu kosmosu, jak i w jego eksploracji. Dlatego ostatnim działem wystawy jest właśnie astronomia. Co ciekawsze, tematyka kosmiczna zaczyna się całkiem przyziemnie. Tutaj dowiadujemy się na początek, skąd wzięło się powiedzenie, że ktoś leje wodę, i jak pozbyć się z mównicy nadmiernie rozgadanego posła (niestety, metoda przestała działać wraz ze zmianą środków odmierzania czasu). Potem spojrzenie w kierunku słońca, a właściwie wręcz przeciwnie – w kierunku tworzonego cienia. Później przechodzimy do bardziej zaawansowanych „zegarków”, a następnie do przyrządów astronomicznych, jak chociażby astrolabium czy egzotycznie brzmiącego torquetum. A po co to wszystko? Żeby oglądac niebo nad Wrocławiem trochę dokładniej, niż gołym okiem, więc na zakończenie wystawy na makiecie obejrzeć można niebo nad Wrocławiem i jak się ono zmienia z poszczególnymi miesiącami. Stojący na końcu komputer z symulacją oświetlenia ziemi w miarę zmiany czasu oraz zdjęciami mgławic i galaktyk wydaje się być przy tym wszystkim nudnym tłem wystawy.
Zegar sloneczny
Zegar słoneczny


Po prostu: DLA DZIECI!!!
Binarna zjezdzalnia
Tak podsumował swoje wynalazki Norville Barnes w filmie Hudsucker Proxy. I choć wynalazki zaprezentowane w Zamku są dużo bardziej skomplikowane niż dziecinne hoola-hoop, to takie same wnioski nasuwają się po zwiedzeniu wystawy. Interesujące rekwizyty, których można dotknąć i pomacać, pasjonujące eksperymenty których można samemu dokonać – słowem idealna zabawa dla dzieci. Niestety, po rekwizytach widać, że wystawa przygotowana przez dorosłych – większość pomocy naukowych przystosowana jest do wysokości nastolatka i dorosłego. 
Eksperyment z udziałem dzieci
A przecież wystawa według założeń miała być skierowana dla dzieci 6-7letnich? Niestety, jak miałem okazję przekonać się na przypadkowych widzach, bez udziału podnoszących je ciągle rodziców nie poradzą sobie one ze znaczną częścią eksperymentów. A przecież nie zaszkodziłoby, gdyby „magiczne pudełka” umieścić niżej, dorośli zawsze mogliby się do nich schylić albo usiąść na krzesełku, równie dobrze można było umieścić jakieś drewniane „stopnie”, aby niższe dzieci mogły sięgnąć do wysoko umieszczonych eksponatów.
Mimo wszystko, wystawę polecam wszystkim, i małym i dużym, tylko radzę się pospieszyć – wystawa będzie trwała jedynie do najbliższej środy, do 30 marca.

Informacje praktyczne:
Miejsce: Centrum Kultury Zamek, Wrocław-Leśnica
Godziny otwarcia: 9-17
Ceny biletów: 3 zł/osobę dla grup powyżej 15 osób, 5zł bilet ulgowy indywidualny, 7 zł – bilet zwykły indywidualny
Rezerwacje grupowe pod telefonem: 71 349 35 36