czwartek, 30 czerwca 2011

Wrocławskie Dni Fantastyki - relacji ciąg dalszy....

(więcej zdjęć z Dni Fantastyki na picassie)

Mistrz i Uczennica (Jakub Cwiek)
Mistrz (Jakub Ćwiek) i Uczennica
Trzeba przyznać, że po wczorajszej dobranocce o Jacku i jego zabawkach spało się bardzo dobrze. Nawet mimo przedstawionych wizji zarówno makabrycznych, jak i delirycznych. Dlatego na prezentację Jakuba Ćwieka o sobie samym się lekko spóźniłem. A strata to ogromna, bo choć opowiadał o wszystkim i o niczym, to słuchało się tego z niesamowitym zaciekawieniem. Dużo trudniej powiedzieć to o późniejszych warsztatach dla recenzentów, gdzie autor z niesamowitą cierpliwością obchodził temat główny z każdej możliwej strony, aby na koniec podobno dojść do banalnych wniosków. No cóż, ja do końca nie wytrwałem, inne obowiązki odciągnęły mnie z Dni Fantastyki. Wróciłem dopiero w połowie prezentacji Andrzeja Ziemiańskiego, który jako kolejny pisarz pokazał z jaką lekkością przychodzi mu przykuwanie uwagi słuchacza.
Tusken i Jedi w jednym stali statku
Jedi i Tusken  w jednym stali statku,
Tusken po lewej,  a Jedi po prawej...
Fantastyczne dekoracje zamkoweNastępnie godzina przerwy między ciekawymi prelekcjami. Bo jak zwykle, najpierw trafiają mi się 2-3 ciekawe prezentacje w tym samym czasie, i ciężko wybrać którąś, a chwilę później – godzina nudnego okienka. Na szczęście, prelekcje to nie jedyne atrakcje Dni Fantastyki, więc korzystając z przerwy postanowiłem się poszwendać po zamkowych korytarzach i tarasach. A warto, bo (podobno jak co roku) korytarze zostały udekorowane w klimatach fantastycznych (szczególne wrażenie robiły rentgenowskie witraże). Z kolei na tarasach spotkać można było Lorda Vadera w pełni swojej krasy (czyli 2,5m). No cóż, o klockach Lego z serii Star Wars słyszałem, ale Lorda Vadera z nich wykonanego widziałem pierwszy raz w życiu.
Fantastyczne dekoracje zamkowe - witraż niczym z horroru
Witraż niczym z horroru


Imperium kontratakuje
Imperium kontratakuje
A po krótkim spacerku, powrót na prelekcje. Tym razem temat rzadko poruszany – o tym, co robią autorzy, żeby zwiększyć efektywność pisania. Niektórzy z nas przed pracą preferują odrobinę ruchu na pobudzenie – i choć to nie jest metoda stosowana przez żadnego z uczestniczących w pogadance pisarzy, to i tak jest to skrajnie normalna metoda w porównaniu z tym, co robią niektórzy pisarze aby pobudzić szare komórki do pracy. Ot, choćby tortura wielogodzinnego stania na zimnych kafelkach w łazience. O pobudzaniu wyobraźni różnymi substancjami nie wspominając. Potem trochę suchej teorii, czyli o korzeniach fanastyki. I choć autorka dosyć dokładnie opisała mitologię „klasyczną”, to nie zapomnę jej, że źródeł krasnoludów dopatrzyła się jedynie w bajeczkach dla dzieci, a nie odnalazła starodawnych pragermańskich opowiadań ludowych. 

Lowca Nagrod z Gwiezdnych Wojen
Jakimż kontrastem okazała się później prezentacja o zacieraniu się granicy między rzeczywistością i fikcją w filmie. Autor doskonale odnalazł granicę między opowiadaniem o szczegółach technicznych tricków filmowych i interesującym ich wykorzystaniem we własnych filmikach. Choć zainteresowani mogli dowiedzieć się, który to wysublimowany efekt został wykorzystany do osiągnięcia takiego czy innego widoczku, to informacje te nie męczyły z kolei takich laików obróbki cyfrowej obrazu jak chociażby ja. Było o blue/green/innotęczowych roomach, o markerach świetlnych i metodach urealniania ruchu postaci, o tym, jak czasem przypadkowo powstają najciekawsze pomysły na reklamówki. No i jeszcze o tym, co się działo pod prysznicem, co tam robiła modelka przebrana za czerwonego kapturka... kto chce, poszuka sobie w sieci mimo iż filmik nie dostał podobno oficjalnej zgody na prezentację.

to wlasnie jest cosplay
Na koniec to, co aparaty lubią najbardziej, czyli przebierańce. Tak jak się obawiałem (oczywiście informatora nie przeczytałem) kostiumy cosplay to jakaś odmiana anime dla nastolatków. No i dużo się nie pomyliłem. Choć trzeba przyznać, że autorzy strojów musieli wykazać się niesamowitą znajomością swoich ulubionych dzieł i kreatywnością w doborze elementów strojów, to jednak moja opinia jest jednoznaczna: cosplay to jakby „szafiarki” dla nastolatek, tyle że bez sieci. Mimo to, obejrzeć było warto, bo choć kostiumy nie powalały, to już przyjemność sprawiały prezentacje scenek rodzajowych i związane z nimi układy choreograficzne. No i popstrykać zdjęcia do relacji można ;)

Lord Vader
A TY,
ile książek w tym roku przeczytałeś?
Niedziela to już dzień pakowania się i rozstań. I ewidentnie było to widać na każdym narożniku. Po korytarzach nie błąkają się już żadne przebierańce, duża część za to wlecze się przytłoczona bagażami. Po większości osób, w tym także prowadzących, widać już zmęczenie. Z jednej strony umieszczenie bazy noclegowej poza budynkiem konwentu pozwoliło na zmieszczenie całej imprezy w zamku, z drugiej jednak właśnie dobiło niedzielę, gdyż już rano każdy musiał zabrać swoje bambetle z bazy i pałętać się z nimi po zamku. Sprzedawcy niemrawo pakują swe książki i inne cuda do bezdennych kartonów. Ot, jeszcze jakieś prezentacje na koniec, o historycznych próbach zabawy w Boga i tworzeniu sztucznych ludzi (niesamowita ilość informacji i jakże charakterystyczny dla polskiego szkolnictwa sposób suchego przedstawiania treści), jeszcze coś o... no, miało być o wizjach przyszłości, ale się Skrzat trochę nie przyłożył i dla kontrastu z poprzednią prezentacją wykonał improwizowaną pogadankę strasznie ciekawą, jednak za to chaotyczną i pozbawioną większej wartości edukacyjnej. Ale co tam, fajnie się słuchało...
A potem pozostało przejść z powrotem przez granice świata fantastycznego i powrócić do szarej, nudnej rzeczywistości. Na szczęście jednak, choć granica między nimi jest dosyć wyraźna w niektórych miejscach, to w wielu miejscach, szczególnie we Wrocławiu, te dwa światy wręcz przenikają się ze sobą... pozostaje jedynie uważnie rozglądać się wokół, aby nie przegapić tych miejsc – i nie przejść obojętnie koło kolejnego smoka, anioła czy krasnala...
Lord Vader pojmany
Happy end, czyli Lord Vader pojmany!!!!

sobota, 25 czerwca 2011

Dni Fantastyki - pierwsza, szybka relacja

Dni Fantastyki - larp Gdy nie ma dzieci w domu
Magiczny świat Arlekina
i Białej Primabaleriny
Dni Fantastyki zaczęły mi się jeszcze w pracy. Gdy już miałem wychodzić, nastąpił krótkotrwały atak szenów – co jak zwykle zaowocowało buntem maszyn. Trochę czasu zajęło opanowanie krnąbrnych robotów, i dlatego nie byłem w stanie dojechać na oficjalne otwarcie. Aby jak najmniej uronić z programowych atrakcji, szybko zająłem miejsce w sali prelekcyjnej, w której posłuchać mogłem o najdziwniejszych wynalazkach ludzkości. A więc było o zbiorniku na metan mającym uratować ludzkość od efektu cieplarnianego, o największym na świecie czołgu (dodajmy, że carsko-rosyjskim, i już wiemy, że podzielił on los carpuszki i car-kołokoła). Najdziwniejsze jednak moim zdaniem okazały się siatka do łapania dzieci (i wolę nie dopowiadać, częścią jakiej innej makabrycznej była ta siatka) czy urządzenie do kopania się w tyłek. Choć później skojarzyłem, że przecież widziałem już kiedyś podobne urządzenie, tylko w bardziej ludowej formie. Idąc przez Międzygórze na Śnieżnik, w przydrożnym mini-ogrodzie bajek znaleźć można dupoklap – urządzenie o wiele prostsze, mniej profesjonalne i eleganckie, służące do tych samych celów. Prezentację zakończyła wizja... ergonomicznego leżącego stanowiska do pracy przy komputerze.
Dni Fantastyki - magiczny swiat kart
Tajemniczy
świat kart
Kolejna prezentacja to opis radzenia sobie z robotami gdy się zbuntują. Skoncentrowany głównie na metodach ucieczki i niszczenia. I nikt nawet nie uwzględnił, że taką maszynę można naprawić, choćby najbardziej brutalnymi metodami – wejść jej do głowy i namieszać w myślach. Na szczęście nie wymyślono jeszcze komputera, którym można by zrobić to samo ludziom.
Na Wojtusia z popielnika
Iskiereczka mruga  
- Chodź opowiem ci bajeczkę 
Bajka będzie długa.
Kołysanka dziecięca, autor nieznany

Dni Fantastyki - Jack i jego zabawki
Jack i jego zabawki
I na koniec podróż w świat bajek. Kazik w swej kultowej piosence „Gdy nie ma dzieci w domu” postawił się w roli rodziców, tu pod tą samą nazwą pokazano życie dziecięcych zabawek. I choć postaci zupełnie odmienne, to wciąż aktualne pozostają dalsze słowa „to jesteśmy niegrzeczne”. Myszka tworząca zbuntowaną armię, miś-zboczeniec i w dodatku zombie, czarny tancerz i balerina z półeczki – to tylko niektóre wypaczone zabawki, wśród których chowają się nasze dzieci. A jednak mimo drastycznych postaw, kojący ton kołysanek uspokaja dzieci i je usypia, przez co nikt nie zauważa ich knowań...
Patrzy Wojtuś, patrzy, duma,
Zaszły łzą oczęta.  
Czemuś mnie tak okłamała?  
Wojtuś zapamięta.
Kołysanka dziecięca, autor nieznany

czwartek, 23 czerwca 2011

Planetarium w Koronie

Galeria Domikańska postawiła w dzień dziecka na zjawiska fizyczne, z kolei na wakacje CH Korona konsekwetnie postanowiła kontynuować wątek kosmiczny. Pamiętacie Dzieciaki w Kosmosie? Tym razem Korona ze swoją nową ekspozycją nie zmieściła się pod dachem, więc korzystając z letniej aury postawiła planetarny namiot. Z zewnątrz wymalowany znakami zodiaku, zachęca do zajrzenia do środka.
prom discovery - planetarium Wroclaw
Oficjalnie organizatorzy twierdzą, że całość podzielona jest na 4 strefy. Zwiedzanie zaczynamy od starożytności. Osobie, która miała już okazję zwiedzać Egipt i inne kraje arabskie oko może nie zbieleje z wrażenia, jednak myślę, że zwłaszcza na dzieciach które nie były wcześniej w Kraju Faraonów, mała wystawka zrobi wrażenie. Wśród imitacji starożytnych ozdób i budynków, znaleźć można tablice opisujące, jak wszechświat postrzegali starożytni. Tak więc dowiedzieć się możemy że to, co my nazywamy Strzelcem, Wodnikiem, Koziorożcem, Lwem, itp., starożytni postrzegali także jako Przednia Nogę Bawołu, Lwa z Ogonem Krokodyla, Pług, Pole, Psa czy Hak. Tutaj także możemy się dowiedzieć, że późniejsi badacze nieba próbowali wprowadzać swoje gwiazdozbiory, jak chociażby Dżdżownicę, Czarnego Ślimaka, Rysia, Tarczę Sobieskiego czy … Liska z Gąską. Dopiero w czasach współczesnych (1928) określono ostateczny podział nieba na 88 gwiazdozbiorów i jednoznacznie stwierdzono, że na niebie nie ma już więcej miejsca na kolejne.
strefa odkrywcow - planetarium wroclaw

Ze strefy starożytnej, przechodzimy do renesansu i strefy odkrywców. Od razu rzuca się w oczy starodawny stół z rozrzuconymi bezładnie starodrukami i stojącym obok globusem. Za nimi – portrety astronomów, takich jak chociażby Kopernik czy Heweliusz.
makieta teleskopu Hubble'a - planetarium Wroclaw
Dalej ciężko już mówić o oficjalnych strefach – imitacja teleskopu Hubbla to w końcu jeden eksponat i kilka tablic opisowych, a nie cała strefa. Strefa przyszłości z kolei miesza się z ekspozycją kawałków meteorów, które na Ziemie spadły w przeszłości. W kontekście przyszłości trudno też mówić o promie discovery, który ledwo kilka miesięcy skończył swoją karierę. Mimo to, warto i tym częściom wystawy poświęcić krótką chwilę, choć może szczęśliwszym byłoby nazwać tą strefę strefą eksploracji kosmicznej?
kosmiczny fotel - planetarium Wroclaw
Przy wyjściu – kosmiczny plac zabaw dla dzieci, gdzie można zostawić swoją opiekę pod troskliwą opieką, oraz główna atrakcja namiotu. Za drzwiami z wymalowanym pająkiem kryje się namiot sferyczny, w którym prezentowane są specjalne pokazy filmowe, dotyczące kosmosu. Niestety, nie dane mi było trafić na żaden pokaz, więc ciężko mi cokolwiek o tym mówić.
Dla zmęczonych przy wyjściu przygotowaną ławeczkę wewnątrz księżycowego krateru.  
Informacje praktyczne:
Miejsce: Wrocław, parking przed CH Korona
Godziny otwarcia: codziennie do 3 lipca, w godzinach 11-19.
Wstęp bezpłatny, zalecana wcześniejsza rezerwacja w przypadku większych grup

niedziela, 5 czerwca 2011

O północy na Hallera...

Budynek przy Hallera

Przeglądając tego bloga, można mieć błędne wrażenie, że tylko Ziemiański o Wrocławiu pisał. Fakt, tak dużo o Wrocławiu to żaden fantasta nie napisał, ale jednak są i inni, więc pora wreszcie wziąć któregoś na tapetę. Z racji bliskich Wrocławskich Dni Fantastyki wypadło więc na książeczkę wydaną w ramach zeszłorocznych Dni Fantastyki i opowiadanie Grzegorza Osieckiego „Chrup, chrup”.

„Jak to jest z tymi dziurami? Widzę, że ciężko pracujecie, - skłamałem gładko – a mimo to, cały czas jest ich tyle samo?
Popatrzyli po sobie spłoszonym wzrokiem.
- Dziwna sprawa, panie. - zaczął jeden. - Nie raz bywa tak, że dostajemy zgłoszenie, żeby naprawić ubytek w miejscu, gdzie dopiero co było łatane. Nawet kilka razy na kwartał!
- Zimą drogi szybko niszczeją – zauważyłem.
- Nie tylko zimą. Tak samo szybko dziury powstają latem.
- Może ktoś ten asfalt żre? - roześmiałem się.
Odpowiedziała mi pełna zakłopotania cisza. Robotnicy robili wszystko, żeby nie patrzeć mi w oczy.
- Tak naprawdę, - Młody nie wytrzymał krępującego napięcia, - to nie wolno nam o tym mówić. Jest taka legenda...
Pozostali szybko go uciszyli.”
Grzegorz Osiecki, Chrup Chrup, informator Dni Fantastyki 2010, str. 25

No cóż, dziury w polskich drogach to stały element polskiej rzeczywistości, i kierowcy, choć ciągle narzekają, z pewnością zdążyli się już do nich przyzwyczaić. Wrocław niestety nie jest tu chlubnym wyjątkiem, i mieszkańcy z łatwością wymienią miejsca, w których zawsze można liczyć na te naturalne spowalniacze ruchu. Autor pokusił się nawet o porównanie tych dróg do rajdu Camel Trophy Wroclaw Edition.
Oczywiście, powstawanie dziur tłumaczy się intensywnym ruchem tranzytowym, niszczącym działaniem mrozu i kilkoma innymi zjawiskami fizycznymi. Autor pokusił się o zupełnie inne wytłumaczenie tej niesamowitej szybkości, z jaką powstają kolejne czarne dziury w asfalcie. O wiele bardziej fantastyczne...

„- Chciałeś wiedzieć, skąd się biorą dziury? - podał mi lornetkę. - Oto nasz mały problem.
Ogrody Hallera
Słowo mały nie było dobrym określeniem na to, co właśnie przekraczało niebieski krąg i ostrożnym krokiem zbliżało się do klatki. Przetarłem oczy. Kredowa linia stanowiła chyba jakąś niewidoczną barierę, która sprawiała że po przekroczeniu jej, obserwowane przeze mnie stworzenie stawało się coraz bardziej widoczne i wyraźne.
Przypominało starego tucznika. Było obłe i łyse. Miało krótkie nóżki, które stawiało powoli, jakby stąpało po lodzie, uszy jak u spaniela i krótką trąbkę. Wyglądało śmiesznie.
- Co to jest, do cholery?
- Asphaltophagus Vratislaviensis – odpowiedział Traper. - Endemit. Magiczny.
- Magiczny. - Żachnąłem się. - Nie ma czegoś takiego.
- To jest Wrocław. - powiedział, poirytowany moją niewiarą. - Miasto spotkań. Spotkań różnych rzeczywistości.”
Grzegorz Osiecki, Chrup Chrup, informator Dni Fantastyki 2010, str. 28

A więc wrocławskie dziury to magiczny ewenement na skalę kraju, a może nawet świata. Ot, chodzi sobie taki asfaltofagus po mieście, i zżera wylany za pieniądze podatników asfalt. Wystarczyłoby potwora złapać, i temat załatwiony. Tematem zajmuje się Traper, specjalista wynajęty przez wrocławski Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta. I nawet mu się to udaje, więc wydawałoby się, że Wrocław uratowany został od plagi dziurawych dziur. Niestety, drążący temat dziennikarz postanawia interweniować, bo szkoda mu unikatowego zwierza i postanawia go uwolnić.

Polowanie na asfaltofagusa
Na podstawie opowiadania trudno odnaleźć miejsce, gdzie Traper złapał potwora. Autor enigmatycznie wspomina jedynie o nieotwartym jeszcze odcinku obwodnicy. No cóż, uwzględniając, że opowiadanie napisane zostało w zeszłym roku, to mowa może być o każdym kilometrze obwodnicy. Jedyne konkretne miejsce podane przez autora, to skrzyżowanie Hallera i Gajowickiej, gdzie spotykają się obydwaj łowcy. Trzeba przyznać, że nieprzypadkowo autor wybiera to miejsce – sama Hallera jest już strasznie dziurawą drogą, gdy jednak skręci się z niej w Gajowicką, a nie daj Boże w którąkolwiek inną równoległą drogę, to mamy okazję przekonać się o możliwościach potwora. Widać wystraszony uciekł on z obwodnicy, gdzie miał zapewnione ciągłe dostawy świeżego asfaltu i żwiru. Kręcąc się w okolicach Hallera natykam się na kolejną ekipę pod pretekstem remontu drogi urządzającą polowanie na asfaltofagusa.  

niedziela, 29 maja 2011

Galeria Zjawisk

Fizyczny metalowy wąż falowy

Pamiętacie wystawę zapomnianych wynalazków w CK Zamek w Leśnicy? Z okazji Dnia Dziecka podobną wystawę postanowiła zorganizować Galeria Dominikańska. Tamta wystawa niestety pokazywała naszą typową polską mentalność – byle jak najtaniej, niekoniecznie efektownie. Jakże to kontrastuje z podejściem niemieckiego instytutu naukowego we Flensburgu. Wykonanie staranne, porządne – i potem sprzedawać to jako usługę. Niestety, chyba na pozornie lepszym, a na pewno bardziej efektownym wykonaniu lista zalet się kończy.
Kołyska Newtona
Wad za to mnóstwo. Po pierwsze, eksponatów mniej. To by jeszcze można przebaczyć, bo przecież ilość miejsca ograniczona (lecz po co ten zamknięty barak na środku parteru zajmujący miejsce? A może coś w środku jest? Stojący obok ochroniarz raczej odstraszał od sprawdzenia). Bardziej martwi skomplikowanie tych wszystkich machin. Brak „czarodzieja oprowadzającego”, brak jakichkolwiek instrukcji jak używać niektórych eksponatów. Skromne „naciśnij dźwignię” sprawia, że naciskamy i... NIC? Nuda, idziemy dalej. Część zabawek wymaga jakiegoś wytłumaczenia, żeby w ogóle zadziałały. Inne, choć działają, to nie wiadomo czemu i o co w nich chodzi, a opisy jedynie zadają pytania bez odpowiedzi. 
Koło barw
Po dzieciach widać, że po prostu znalazły kulki, kręciołki i inne dźwigienki do zabawy, i totalnie nie wiedzą o co chodzi. Coś się buja, coś się majta, jest zabawa... i niekoniecznie ma to dla nich jakikolwiek związek z fizyką. Jak na szumny opis wystawy, sugerujący, że prawa fizyki są ciekawe, i że tutaj możemy je odkryć, to jednak trochę mało. Choć dla dzieciaków jest to jakaś atrakcja z okazji Dnia Dziecka, równie dobrze organizatorzy wystawy mogliby wystawić do zabawy klocki lego i kolekcję pluszaków, w końcu też „jakiś” tam związek z tą "nudną" dziedziną nauki mają. Nie neguję, zapewne wystawa jest doskonałą pomocą dla pełnego talentu nauczyciela, który w terenie mógłby wykonać wspaniałą lekcję z pomocami niedostępnymi na co dzień, jednak gdy jedynym nauczycielem dla dzieci są rodzice, którzy już dawno nie pamiętają lekcji fizyki z podstawówki, to dzieci dużo z takiej lekcji nie wyniosą. Co najwyżej kulki, gdy rodzice nie upilnują, bo trzeba przyznać, że kulki ze zjeżdżalni jakąś kleptomanię wśród dzieci wywołują. Na wystawie udało mi się zauważyć tylko jednego rodzica, który potrafił wytłumaczyć dziecku, co się tutaj dzieje.
No to łapiemy kulki!!!
Choć co prawda Galeria Dominikańska wspomina, że możliwe jest zwiedzanie z przewodnikiem, to trochę zbyt mało precyzyjna informacja biorąc pod uwagę, że minęły już dwa najbardziej ruchliwe dni wystawy.
Jeśli dodać, że po dwóch dniach część eksponatów albo już nie działa, albo chodzi tak ciężko, że nawet dorośli mają wątpliwości, czy można czymś zakręcić, to zdecydowanie lepiej ocenić muszę wystawę wykonaną przez wrocławskich naukowców z EIT+. Nawet mimo zdecydowanie mniej reprezentatywnego, wręcz lekko topornego wyglądu...

czwartek, 26 maja 2011

W Ogrodzie Aniołów, ludzie wybuchali wśród kwiatów

No, tytułu dzisiejszego artykułu to chyba sam Ziemiański by nie skojarzył, choć przecież o jego twórczości mowa.
„Weszli na wewnętrzny dziedziniec. Widok, który uspokoił bawet Mariolę. Rozkwitające klomby, stara studnia, zewsząd okna otaczających budynków, a wszystko to skąpane w ostrym słońcu. I jak tu myśleć o duchach, zjawiskach nadprzyrodzonych czy jakiejś sekcie? To przecież bzdury, Wszystko wydawało się bardzo normalne. Mariolę zaskoczyła maleńka powierzchnia. Wyobrażała sobie, że plac będzie dużo większy. Poza tym – nie mogła uwierzyć, że Miszczuk i inni wybuchali właśnie tutaj”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 257/258

Kto uważnie czytał książkę, już wie, że TAM znajduje się w pobliżu placu Nankiera. Wie, że mowa o uczennicach, siostrach-urszulankach. Wystarczy spojrzeć na mapę lub rozejrzeć się wokół żeby wiedzieć, że chodzi o gimnazjum sióstr urszulanek. Z aniołami większość osób skojarzy reprezentacyjny dziedziniec przy Maciejówce, na który można wejść bezpośrednio z Zaułku Ossolińskich. Na jego środku stoi Angelus Silesius, czyli Anioł Ślązak, i to właśnie on skojarzy się wszystkim z aniołem. Podobnie i ja początkowo pomyślałem o tym dziedzińcu, choć mój z kolei błąd wynikał ze słabej znajomości terenu i pomylenia wejść. Jednak ostatecznie poszukując TEGO miejsca, zajrzałem na zdjęcia satelitarne w googlach i przekonałem się, że jednak szukam „czegoś obok”. Więc zapewne trzeba wejść zwykłym wejściem do gimnazjum? BINGO!!!

To właśnie tymi schodami zbiegała
opisana przez Ziemiańskiego zakonnica 
„Przytulny, skąpany w słońcu dziedziniec nie sprawiał wrażenia niemego świadka zbrodni. Podniosła głowę. W jednym z okien na drugim piętrze mignęła jej postać zakonnicy w czarnym habicie. Po chwili zauważyła tamtą w oknie pierwszego piętra, a potem parteru.
- Ale goni. - Szturchnęła Sławka, wskazując obiekt swych obserwacji. - Chyba chce nas stąd wyrzucić.
Poniósł głowę niezbyt przytomny. Zakonnica ukazała się w drzwiach
- Dziwne. - powiedział. - Przecież tu urzędują urszulanki czarne, a a ma szary habit.”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 261/262

Gdy wszedłem do środka, też trafiłem na zakonnicę schodzącą ze schodów. Na szczęście, na dużo milszą, bo bez jej pomocy nie zdobyłbym klucza do drzwi na dziedziniec. Przed moimi oczami ukazało się miejsce dużo inne niż opisywane przez Ziemiańskiego. Zamiast klombów – wznoszące się na kilkanaście centymetrów skarłowaciałe krzewiki. Na środku – dobrze utrzymana fontanna, a nie jak sugeruje autor, stara i rozsypująca się. To właśnie zakonnica zwraca mi też uwagę na coś, co zapewne doskonale widać z drugiego piętra, choćby ze schodów, a co ciężko zauważyć stojąc na dziedzińcu. Wszystkie te krzaczki układają się w kształt... czterech aniołów, skupionych głowami i aureolami wokół fontanny. Więc właśnie rozwiązała się zagadka, czemu to miejsce nazwałem ogrodem aniołów.

„- Co? Pogięło cię? Przecież ma czarny,
Potrząsnął głową.
- Szary, a spod spodu widać purpurę. - Przyjrzał się bliżej. - Chryste, przecież kobieta nie może być biskupem. […]
Nie zwracała uwagi na trajkotanie zakonnicy, która ściszonym głosem opisywała nawet wizytę specjalisty z klasztoru jasnogórskiego, który odprawiał egzorcyzmy w nocy, żeby nie straszyć uczennic. Szukała odpowiednich kwiatków. Zerwała po płatku z dwóch kwiatów. Podeszła z powrotem do siostry.
- Słuchaj – zwróciła się do Staszewskiego. - Widzisz je? - Podniosła rękę, pokazując płatki.
- Tak.
- Jakie mają kolory?
- Biały i purpurowy.
- Doskonale. Masz omamy wzrokowe. Odsuń się o kilka kroków.
- A jakie one mają kolory? - spytał, odsuwając się posłusznie w tył.
- Takie jak wymieniłeś. A kolory habitu ci się nie zgadzają. - Przyłożyła rękę do zdziwionej lekko zakonnicy, konkretnie do białego fragmentu jej stroju. - To złocień różowy, czyli Chrystanteum coccineum, zwany dawniej Pyrethrum roseum. […] Znam te rośliny z katalogów i wiem, jakie mają kolory. Widzę jakie barwy ma habit. - Wyciągnęła w stronę siostry prawą rękę z drugim płatkiem. - To wełnianka wąskolistna, czyli Eriophorum angustifolium, jest biała.
Mariola przesunęła rękę znowu na białe tło.
- Widzisz coś?
- Nie za bardzo. Purpurowy kwiatek zlewa się z purpurą na habicie.”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 262


Anioł widziany od wezgłowia
No więc, druga z tytułowych zagadek została właśnie rozwiązana. Wiemy, czemu to miejsce można nazwać ogrodem aniołów. Wzmiankowane wybuchy ludzi, to alergiczna reakcja na pyłki traw i kwiatów, prowadzące do bardzo silnych obrzęków organów, a w ostateczności – do wewnętrznych „wybuchów”. Pozostaje pytanie, czemu to miejsce tak bardzo różni się od opisu z książki? Nie ma wysokich klombów, studnia dziwnie kontrastuje świeżością z otaczającymi zniszczonymi ścianami, nie ma też mowy o żadnych polnych trawach czy kwiatach, jak chociażby wymienionych przez autora wełniankach i złocieniach. Więc skąd te różnice? Nadmierna wyobraźnia autora czy zbyt silna chęć dopasowania zaplanowanej wizji kreowanego świata do rzeczywistości?
Żadne z obojga. Podpowiedzią jest liczba „2002” na studni, a moje podejrzenia potwierdza siostra-urszulanka. Trudno mi powiedzieć, co działo się tam przed rokiem 2002, jednak obecny ogród został założony właśnie w 2002 roku, wtedy też wyremontowana została studnia. Pozostaje jednak pytanie, jak wyglądał dziedziniec wcześniej? Czy była to właśnie polna łąka w samym centrum miasta? Na to pytanie nie jestem już w stanie wam odpowiedzieć.  

niedziela, 22 maja 2011

Czekoladowy smok, czyli szkolenie młodych smokorycerzy...

Od zawsze lubiłem Czekoladziarnię. Ot, kiedyś wszedłem, spróbować czekolady... i mi się spodobało. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że prowadzą zajęcia dla młodych poszukiwaczy smoków... choć z racji wieku to już nie moja kategoria wiekowa, ale czemu by nie skorzystać z okazji i nie wziąć na spytki specjalistów od wrocławskich smoków?
Walka małpy z wiwerną
Wycieczka rozpoczęła się pod pręgierzem. Na początek mały wykład dla milusińskich, żeby umieli smoka od wiwerny rozpoznać, bo przecież choć podobne, to przecież wiadomo, że to jednak dwa różne stworzenia. Stąd już Kurzym Rynkiem można udać się do kościoła św. Marii Magdaleny aby szukać na ambonie pierwszego smoka. Niestety, trzeba się było obejść smakiem, bo w kościele właśnie się zaczęła msza, i nie wypada z kuszą czy toporem biegać za wystraszonym zwierzakiem.
Smok - rzygacz
Niepysznie wracam więc na rynek, aby tu szukać wrocławskich smoków. I któż by pomyslał, że na wrocławskim ratuszu ukryło się tyle tych gadów? Dwa nad jednym z wejść, cztery na dachu bezczelnie udają rzygacze i ani próbują się chować... (trzeba przyznać, że te wrocławskie smoki, to jakoś wolą wodą, nie ogniem, zionąć... a potem się dziwić, skąd te powodzie się biorą...) I jeszcze kolejny schował się pod ochroną siatką. Jeszcze kolejny, choć schował skrzydła, to przy wszystkich tłucze się ze świętym Jerzym, licząc na odmianę losu. Trzeba przyznać, że na wschodniej ścianie znaleźć można dużo zwyczajowych scenek z życia, i właśnie wśród nich można znaleźć najwięcej smoków. Kolejny smok, tym razem bardziej rubaszny schował się na południowej ścianie – ale o ratuszowych smokach jeszcze wam opowiem...
Patrzcie, SMOK!!!! I nawet niedźwiadek już niestraszny...
Stąd już pora na plac Solny, do mojego ulubionego, Smoka Wrocławskiego. Tak, to ten sam którego z taką fantazją opisywałem 1 kwietnia. Okazało się, że moje wymysły dotyczące Smoka Wrocławskiego... okazały się prawdą. No, może z wyjątkiem tego gazu łupkowego. Okazuje się jednak, że Wrocław miał swojego oficjalnego smoka, który nazywał się Strachota, i to właśnie ten smok siedzi teraz na placu Solnym. Mieszkał sobie w pobliskiej Wrocławiowi wiosce Strachocin (obecnie dzielnica Wrocławia). Ale o czosnkowej łącze, Smoczej Studni i Konradzie opowiem jeszcze przy okazji...
Tymczasem na ul. Szajnochy czeka ostatni smok. No, prawie ostatni, bo pani przewodnik postanowiła chyba nie męczyć smoka na pl. Nankiera. Tak, tego wyliniałego, wysuszonego staruszka, z którego zostały już tylko kości i pozbawiona drogocennych łusek skóra...