sobota, 21 stycznia 2012

Biblijnie na pasku celuloidu


Przedwczoraj Sputnik znów wrócił na orbitę po kolejnej nieudanej próbie lądowania na ziemi. Ciekawostką jest krótki spot puszczany przed każdym filmem – i podobnie jak w moim opisie, i tu rosyjski satelita kilkukrotnie uderza w ziemię i odbija się niczym piłka (lub nieudolnie lądujący samolot) po czym ponownie odlatuje w dal.
Tymczasem do Wrocławia zawitał kolejny festiwal filmowy, a właściwie jego reminescencje – NoweHoryzonty Tournee. I w nim daje się zauważyć wątki fantastyczne – a dokładniej biblijne. 
Poza Szatanem. Źródło: materiały kina Helios
Pierwszy z filmów już swoją nazwą krzyczy że nie obędzie się bez diabła – jak się później okazuje, także i bez anioła. A wszystko to połączone w jednej postaci, i podobnie jak we wrocławskiej „Poczcie listów miłosnych” Stefana Chwina, utożsamione z pozornie ludzką postacią. Ten sam (człowiek? anioł? diabeł?) równocześnie czyni cuda, jak i dokonuje aktów przemocy – a wszystko to, aby ochronić kobietę którą się opiekuje. Pozostaje pytanie, czy to on jest utożsamienie całego zła panoszącego się w okolicy, czy może właśnie wybawieniem od niego? Na to pytanie odpowiedzi należy udzielić sobie samemu po obejrzeniu filmu, bo opisy filmów znajdujące się w sieci prezentują sprzeczne poglądy.
Koń Turyński. Źródło: materiały kina Helios
W 2012 roku oczywiście nie może zabraknąć wątków apokaliptycznych. Jednak z drugiej strony nie wypada, aby Nowe Horyzonty prezentowały film katastroficzny pokroju 2012 czy Jądro Ziemi. Apokalipsa musi być jednak bardziej subtelna, wręcz intymna. Taki właśnie jest Koń Turyński. Już sam punkt wyjścia zapowiada się ciekawie, bo film odwołuje się do pewnego zdarzenia w życiu Fryderyka Nietzschego. Otóż 3 stycznia 1889 roku ten niemiecki fiolozof, wychodząc z turyńskiego hotelu, zobaczył konia bitego na drodze przez chłopa. Wydarzenie to doprowadziło u autora do załamania psychicznego. Niedługo później stwierdzono u niego chorobę psychiczną, a pisarz już do końca życia nie napisał żadnej książki. Nie znany jest los zakatowanego konia... tu właśnie węgierski reżyser Bela Tarr puścił wodze wyobraźni, pokazując konia niczym biblijne zwierzę niosące Jeźdźca Apokalipsy...

PS. Idąc na filmy (prezentowane w kinie Helios na ul. Kazimierza Wielkiego) uśmiechnijcie się życzliwie do filmowego krasnala po drodze - może to wam odda te 2 zaginione wiekopomne klisze filmowe, z których psotnik zrobił sobie rower. W samym wnętrzu kina jednak uważajcie na ukrytego Obcego, bo inaczej i wy podzielicie los załogi krążownika Nostromo... Ale o Obcym to jeszcze kiedyś napiszę...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Sputnik znów wylądował we Wrocławiu


Dobre posadzenie samolotu jest podstawą miękkiego lądowania. Jak całkiem niedawno pokazał polski pilot, kapitan Wrona, samolot nie potrzebuje do tego nawet kół. Jednak sputniki to pojazdy kosmiczne nieprzystosowane z założenia do jakiegokolwiek lądowania – pewnie właśnie dlatego co roku sputnik „żabkuje” i to z całkiem niezłym rozrzutem, praktycznie po całej Polsce.
Mowa oczywiście o festiwalu Sputnik nad Polską, dzięki któremu zapoznać się można z najbardziej znanymi (a także najnowszymi) filmami rosyjskimi. Trzeba przyznać, że najnowsza edycja festiwalu miała poważne problemy z trafieniem do miasta Mirosława Hermaszewskiego, bo Wrocław jest jednym z nielicznych miast, w którym festiwal odbywa się dopiero w styczniu tego roku, co poza Kielcami dotyczy się tylko miast małych. Choć trzeba przyznać, że takie opóźnienie jest akurat z korzyścią dla potencjalnych widzów, bo zamiast w okresie adwentowego postu i szału przedświątecznych zakupów, filmy można obejrzeć w radosnym czasie karnawału, kiedy to jednak więcej ludzi ma czas na rozrywkę.
Wszystkie filmy prezentowane na festiwalu (z czego Wrocław dostał tylko część) podzielone są na grupy tematyczne, jak chociażby Mocne Kino, Rosyjski Eros, Moskwo Kocham Cię!, czy oczywiście Ale Kosmos!, z której to jednak kategorii postanowiono w tym roku nie wyświetlić ani jednego filmu. Nie zapomniano też o dzieciach, dla których przeznaczono kategorię Mały Sputnik, w której prezentowane są znane radzieckie bajki, jak chociażby Wilk i Zając.
Więc jeśli ktoś jeszcze nie wie co zrobić z karnawałowym wieczorem, to do weekendu macie rozwiązanie, a na weekend oczywiście tańce, hulanki, swawola – i tylko karczmy nie rozwalcie!
Rysunki przytoczone ze strony internetowej festiwalu


A na koniec sami możecie zobaczyć, jak Sputnik ląduje nad Polską... a właściwie jedynie próbuje ;)



sobota, 7 stycznia 2012

Wojny diabłów z aniołami


Orszak Trzech Króli we Wrocławiu

Rok 2012. Rok zagłady, zniszczenia, rok końca świata. Co nas czeka i jak dojdzie do apokalipsy? Opcji jest wiele. Trzęsienia ziemi, powodzie (nie, we Wrocławiu akurat byłoby to nudne po 1997r.), wojny robotów, wojny aniołów z diabłami, krach giełdowy, krach internetu... stop, stop, przegapiłem, wojny aniołów z diabłami. Akurat się dzieje coś za oknem...
Jakiś orszak królewski jedzie. Chociaż ciężko powiedzieć, że jedzie, królowie idą obok swych dwugarbnych wierzchowców po tym, jak się jeden znarowił i jeźdźca zrzucił. Liczymy: jeden, dwa, trzy, czte... no, skoro apokalipsa, to powinien być czwarty. To chyba jednak zbyt wcześnie, skoro trzech jeźdźców, to na pewno królowie jadą złożyć dzieciąteczku pokłon. 
Anielska rodzina przygotowuje się
do udziału w orszaku
To ja pozostanę przy tych diabłach. Czarne kocmołuchy co rusz ganiają za jakąś owieczką do ściągnięcia na złą drogę. A jak którą wypatrzą – to przystaną, to już kuszą jakąś ciekawą wizją. A to rajem podatkowym, a to zimnym piwem z pianką – brrr, ziąb taki, deszcz pada, a one co, zimnym piwem chcą mnie otumanić? Żebym potem z kaszlem się męczył? A kysz, a kysz, apage satanas... że niby co, szatana nie ma? To apage diable, apage, zimnym piwem w środku zimy mnie będzie raczył? A kysz, zmoro nieczysta... żeby chociaż jakimś grzańcem – że co? Że herbatę ciepłą w knajpie? A co ja, dziecko jestem? Ech, faktycznie, niedobre te diabły, nie dobre. 
I niby co próbują zrobić? Zawrócić te tłumy idące za królami do stajenki? Ech, ściągnęłyby te diabły jakieś ognie piekielne na ziemię, tak troszkę, tak żeby ciepło było – nie, będą tu o herbatkach opowiadać. No jeszcze te błędne kierunkowskazy mogłyby być skuteczne, przecież ludzie geografii nie znają i może drogę zmylą – ale gdzieżby tam, przecież wszyscy wiedzą, że stajenkę na rynku we Wrocławiu rozstawili, a na rynek to już każdy wrocławianin trafi.

PAMIĘTAJ!!! SZATAN NIE ISTNIEJE!!!

ZARZĄDZAM   ODWRÓT!!! ANIOŁY    ATAKUJĄ!!!
A jakie strachliwe te diabły! Niby wywyższyły się nad wszystkich, niby na wysokościach stanęły (dokładniej: na wysokości podestu), a jak tylko anioły przylecą i anielskim pyłem posypią – to uciekają, jakby pył wodą święconą był nasączony. A gdzie ich trójzęby do zaganiania owieczek? W domach zostały, bo transparenty musiały wziąć. A diabeł to niby rąk ma ile? No dwie, więc w jedną transparentu a w drugą trójzębu nie łaska było wziąć? I już byłoby czym się opędzać, byłoby czym anielice w jakiś róg zagonić. A tu nic, uciekać im trzeba – więc po co było zaczynać tą wojnę diabelską? A nie można było po prostu się zakumplować, niczym Crowley z Azirafalem?


„Azirafal to wróg. Ale wróg po sześciu tysiącach lat staje się kimś w rodzaju przyjaciela”
Terry Pratchett, Neil Gaiman, Dobry Omen

A i śmiechu byłoby co niemiara, i książka wspaniała, chociażby pod tytułem „Dobry Omen”. A tak co? A tak biegają po rynku te diabły, i przed aniołami uciekają.
Diabeł ściśnięty, wśród tłumów siedzący

Diabły krążą wśród nas
A przecież wystarczyłoby zajrzeć tam, gdzie anioły akurat nie zaglądają, spowodować jakiś korek i wyłączyć nadajnik telefonii komórkowej. A właściwie to tylko to drugie, bo przecież orszak trzech króli skutecznie zablokował centrum Wrocławia...
„ -  To wam się na pewno spodoba - powiedział i poszerzył uśmiech jak stary, wytrawny konspirator. - Zablokowałem wszystkie przenośne telefony w City i West Endzie na czterdzieści pięć minut w porze lunchu.


Zapadła cisza. Z oddali dobiegał szum samochodów na autostradzie.

- Tak? - Hastur nie krył
zdziwienia - i co dalej? [...]
Może zechcesz wyjaśnić dokładniej, w jaki sposób to zagwarantuje ciągłość dostaw dla naszego Pana? - zapytał Hastur.
Crowley zebrał się w sobie. Jak im to wytłumaczyć? Że co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi dostało piany. Że tysiąc gardeł zabulgotało z wściekłości. Że potem ocean szału wylał się na sekretarki, policję drogową i każdego, kto akurat się nawinął i nieopatrznie pozostał w zasięgu głosu – czytaj: ryku rozszalałego szefa. Że wszyscy mścili się na wszystkich, wymyślając coraz to nowe i bardziej wyrafinowane podłości, byle tylko kogoś zgnębić? Trwało to tylko jeden dzień, do północy, a usunięcie skutków zajmie ładnych parę lat. I wcale nie trzeba było ich do tego namawiać. Dziesiątki tysięcy ludzi skutecznie sobie nawrzucało, a tak zwany diabeł wcale się przy tym nie napracował”.
Terry Pratchett, Dobry Omen

No cóż, widać wrocławskie diabły to takie średniowieczne Hastury i Ligury, dzięki czemu orszak po raz kolejny dotarł do stajenki. Tak więc choć koniec świata się zbliża, to wciąż nie wiadomo, w jaki sposób do niego dojdzie. Jedno jest pewne – na pewno nie będzie to wynikiem wojen diabłów z aniołami.
No dobra, diabły, idziemy stąd, skoro już nawet straż na nas nasłali...

piątek, 6 stycznia 2012

Kościół Świętego Wrocława

Betonowe ozdoby kościoła Odkupiciela Świata we Wrocławiu
Dokładnie rok temu szukałem kościoła, do którego Miszczuk chodził wbrew nakazom socjalistycznego ustroju. To właśnie tymi poszukiwaniami zacząłem działalność tego bloga. W drodze powrotnej kątem oka dostrzegłem jeszcze jeden kościół na Karłowicach, jednak zdecydowanie zbyt młody, aby to o nim wspominał Ziemiański. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że i ten kościół nie obcy jest fantastyce. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o Świętym Wrocławiu. 

szare, betonowe konstrukcje będące dekoracją kościoła Odkupiciela Świata we Wrocławiu„W dzielnicy Różanka wznosiło się osiedle z wielkiej płyty. Składały się na nie potężne bloki, z daleka podobne do wielkich kloców, ustawione w nieregularny kształt. Podeptany okrąg przypominał pradawne sanktuarium wzniesione rękami modlących się o słońce olbrzymów. W dzień oczywiście były to bloki jakich tysiące, i nikt nie dopatrzyłby się w nich niczego niezwykłego. Miedzy blokami ciągnął się kort tenisowy, na którym w lecie można było odbijać piłkę, a zimą butelki – tę drugą czynność uprawiano również obok placu zabaw. Na obrzeżach kościół wznoszono powoli, uparcie, za sprawą silnej, choć ślamazarnej woli proboszcza. Inaczej przedszkole i zespół szkół, w którym były ju ż nowe czasy iPodów, kolczyków w pępkach i mądrych narkotyków. Z jednej strony sunęła Odra, resztę ulice Na Polance, Żmigrodzka i Bałtycka wzięły w ruchliwy trójkąt.” 
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3 

Kościół Odkupiciela Świata we Wrocławiu - kościół pozornie krzywych ścian
Dziś, rok później, znów w święto Trzech Króli (zwanych także mędrcami lub magami) postanowiłem odwiedzić kościół opisany przez Orbitowskiego. Bryła budynku widziana z przodu, ewidentnie nawiązuje do stylu budowania pradawnych bazylik. Jednak w oczy od razu rzuca się „geometryczność” budynku i brak zdobień. Wszystko zostało spłycone do kół, prostokątów czy trójkątów. Za to szalony architekt postanowił w inny sposób zabawić się z oglądającym budynek obserwatorem. Pomijając wykorzystane bezskładnie różnorodne figury i ich wymieszanie, rysując rzut budynku z lotu ptaka, maksymalnie starał się unikać kątów prostych, gdzie tylko zastępując je kątami rozwartymi. Dzięki temu z jednej strony udało się bryłę o wiele ciekawszą, z drugiej jednak często spoglądając na budynek gubi się poczucie płaszczyzny i pionu, a człowiek ma wrażenie, że otaczające go ściany są krzywe. 

Geometryczne kształty kościoła Odkupiciela Świata we WrocławiuGdy przyjrzeć się budynkowi, to oczy rzuca się cecha charakterystyczna dla egipskich domów: wystające z betonu pręty zbrojenia. W Egipcie przyczyny są dwie: uniknięcie podatku za wybudowanie domu (dom w końcu nie jest zakończony, ale panie władzo, no nie stać nas na dobudowanie kolejnego piętra) oraz pozostawienie sobie furtki na wypadek konieczności rozbudowy domu, gdy kolejny członek rodziny będzie chciał założyć rodzinę. Tutaj ciężko powiedzieć, jaki cel mają wystające z betonowych narośli pręty, bo ciężko sobie wyobrazić, żeby na nich dało się jeszcze coś dobudować, chyba że jakiś element dekoracyjny – jednak czy byłby on tak drogi, żeby wstrzymywać się ciągle z jego dobudowaniem? Coby nie mówić, niejednolicie szare elementy dekoracyjne, sprawiają, że to miejsce jeszcze lepiej wpisuje się w klimat Świętego Wrocławia. O dziwo, nawet twórcy strony internetowej kościoła postawili na pewien efekt fotograficzny (wyszarzenie otoczenia celem podkreślenia tematu głównego zdjęcia) który podkreśla skojarzenia ze Świętym Wrocławiem.

wtorek, 3 stycznia 2012

Trzy wymiary, cztery galaktyki i Sto Mostów

Panorama Kosmostumostowa
Źródło: teledysk piosenki Kosmostumostów
Jeszcze nie tak dawno, przy okazji One Love Reggae Sound Festivalu, napisałem że we Wrocławiu Fantastycznym raczej nie słychać muzyki. Jakże koszmarny błąd z mojej strony bo w czasie, gdy pisałem te słowa, Wrocław Fantastyczny już dawno zaanektował Kosmostumostów jako swoją dzielnicę – a ta przecież słynie z muzyki, choć za jakiś czas ma rozbłysnąć także blaskiem pozostałych Galaktyk.






Międzyrasowa impreza w Kosmostumowie
Źródło: teledysk piosenki Kosmostumostów
Kosmostumostów to oczywiście Wrocław w kolejnym świecie alternatywnym – bo przecież dzielnicę też musimy rozpatrywać w aspektach fantastycznych. Tak więc, jako miasto w kolejnym świecie równoległym, ma wiele cech wspólnych z innymi Wrocławiami – ma swoją Odrę, swoją katedrę na Ostrowiu, ma swoją Halę Stulecia, powiem więcej – ma nawet swoją Ślężę. Podobnie jak dolnośląski Wrocław, ma nawet w swojej historii wątek sowiecki i postkomunistyczne bloczyska – jednak nie ma już mowy o zniszczeniach dokonanych przez Gaustleitera Hanke w okresie Festung Breslau. Może w Kosmostumostowie tych samych zniszczeń dokonały wraki tych statków, którym nie udało się wylądować – o tym L.U.C. nie wspomina. 



Statki wbijające się w Biskupin i Ostrów
Źródło: teledysk piosenki Kosmostumostów
„I tak oto od wieków
ufo wbijało się tu
Od Oleśnicy i Świdnicy aż po mury Brzegu
nie mieli CB-radia więc trzymali się reguł
gdy wysiadali to łyso im było jak Picard'owi w Star Treku
Nie wiadomo czemu Boga widzieli w człowieku
Może to przez te niewychędożone białogowy i ogórki w czosnku
padali nam do stóp"
L.U.C., Kosmostumostów, z płyty Planet L.U.C.





Cezary Studniak jako Kapitan Gleba
Źrodło: Trailer teledysku piosenki Kosmostumostów
Bo oczywiście mowa o projekcie Kosmostumostów sygnowanym przez L.U.C.a, głównego koordynatora i prowodyra tej akcji artystycznej, choć oczywiście nie jedynego jej uczestnika. U jego boku pojawiają się choćby reggae-owy Mesajah z grupy NDK czy Trzeci Wymiar. A nad całością unosi się Duch Wrocławia – Philip od Dobrej Pogody, przy którym faktycznie nie zdarzyła mi się ani zła pogoda ducha, ani żadne przykre przypadki meteorologiczne. To oczywiście dopiero pierwsza Galaktyka Kosmostumostowa – muzyczna. Podobnie jak w księdze Genesis, tak i Wszechświat L.U.C.a zaczyna się od Słowa (album muzyczny Planet L.U.C.), z którego powstaje Światło – czyli teledyski do dwóch utworów. Z nich powstaną kolejne Galaktyki, jak artysta nazywa poszczególne środki przekazu artystycznego. Drugim po albumie ma być komiks, trzecim – spektakle multimedialne, a ostatnią Galaktyką będzie... jak wspomniałem, Kosmostumostów jest Wrocławiem w świecie alternatywnym, więc mimo tak wielu różnic całość musi zakończyć się znaczącym podobieństwem z naszym światem – w tym wypadku będzie to 10 murali. 

Oni jeszcze nie wiedzą, że będą mieszkać we Wrots-Loviu
Źródło: teledysk piosenki Kosmostumostów
Och, ktoś powie, że z Planety (będącej przecież Słowem, od którego się zaczęło) powstają kolejne Galaktyki, a przecież powinno być odwrotnie, że w galaktykach powstają planety – ale przecież już powtarzałem, że mowa o świecie alternatywnym, a więc rządzącym się innymi regułami. 

Miasto stu mostów domy ma z ufo 
własny gwiazdozbiór- wiele za rufą
Miasto stu mostów domy ma z ufo
roztwór tłoczy ponad nurtowe serducho
Miasto stu mostów cały kosmos tu
to ja stoję tu
Planet Luc Twój gwiazdozbiór(2x) 
L.U.C., Kosmostumostów, z płyty Planet L.U.C.

Na dziś to chyba wystarczy, tytułem wstępu, bo do kolejnej historii miasta jeszcze będę wracał, zwłaszcza w miarę jak ten wszechświat będzie się rozwijał. Zapewne jednak niektórym nasuwa się pytanie, czemu dopiero dziś piszę o powstającym już od kilku miesięcy nowym świecie? Bo od kilku dni mamy karnawał, więc może pora na razie zająć się tematyką trochę bardziej rozrywkową i multimedialną – choć oczywiście nie książek nie odrzucam. A tymczasem zainteresowanych zapraszam do zwiedzania polskiego 9 Dystryktu.
PS. W kwestii muzyki. Są jeszcze Kosmiczni Chłopcy - ale o nich już pisałem.

piątek, 30 grudnia 2011

Co mają wojny robotów do kalendarza Majów?


Według kalendarza Majów pozostało nam zaledwie  357 dni do końca świata. A może jedynie do końca kalendarza, takiego samego jak mamy co roku w kulturze europejskiej? Załóżmy jednak, że do końca świata. Co miałoby się przyczynić do zagłady?
Opcje są różne. Według autorów filmu 2012, miałaby to być lawina kataklizmów, prowadzących do wielkiej powodzi. Zwolennicy R.J. Szmidta z pewnością wybiorą opcję totalnej wojny nuklearnej, w której, o dziwo, we Wrocławiu ląduje zaledwie jedna bomba atomowa... na dodatek ląduje wyjątkowo bezpiecznie, bo bez eksplozji. Zwolennicy Gwiezdnych Wojen z pewnością znaleźliby wspólną wersję fanami L.U.C.a, wybierając jakiś kosmiczny statek wielkości Gwiazdy Śmierci. Chociaż zapewne skończyłoby się mimo wszystko na wielkiej kłótni – czy statek ten zaatakowałby i zniszczyłby naszą planetę, czy może omyłkowo zaliczył kolosalną kraksę myląc Ziemię z portalem komunikacyjnym?
Ja obawiałbym się jednak robotów. Wojna robotów to dosyć mocno wyeksploatowany temat w fantastyce – i zapewne nie bez powodów. Przecież wystarczy przypadkowe zwarcie... i robot zapomina o trzech prawach robotyki. Albo, jak w filmie „Ja, robot” interpretuje je trochę inaczej niż byśmy chcieli.
Wydawałoby się, czysto teoretyczne rozważania. A jednak... zaledwie dwa tygodnie odbyło się wielkie zebranie robotów. W chłodny sobotni dzionek zebrało się ich ponad setka w budynku C-13 Politechniki Wrocławskiej. 
I pierwsze co, to postanowiły zrobić sobie trening bojowy i walczyć ze sobą. Parami stawały na macie i wzajemnie próbowały się z niej zepchnąć. Taktyki były różne... jedne atakowały przeciwnika z coraz to innej strony, licząc na jego dezorientację. Inne próbowały ogłuszyć przeciwnika uderzając go opadającymi klapkami czy ramionami, jednak to czyniły zbyt szybko i ani razu nie udało im się go uderzyć – a opuszczone „kończyny” co najwyżej pozwalały na stabilniejszą pozycję. Jeszcze inny próbuje klinem oderwać przeciwnika od podłoża, a potem obezwładnionego wywieźć poza krawędź areny. Kolejny przybrał postać masywnego walca... niestety, podobnie jak drogowy walec był może i ciężki i silny, ale zbyt ociężały aby szybko reagować na zaczepki przeciwników.



Wydawałoby się, że nic łatwiejszego niż schować się przed robotem. Przecież wystarczy wbiec na schody, hałdę gruzu, a robot nie poradzi sobie z nierównościami terenu. Czy aby na pewno? Liczna grupa kolekcja robotów kroczących wzbudza jednak wątpliwości... z pewnością tylko od algorytmu sterowania zależy, czy zbudowany podobnie jak człowiek android na dwóch nogach dojdzie tam, gdzie człowiek. Niejednokrotnie też budowa mechaniczna tych kończyn pozwala im na takie ruchy, które u człowieka z pewnością skończyłyby się zwichnięciem kostki czy wręcz jej wyrwaniem.
Więc opcja następna: ukryć się w labiryncie. Gdzie durna maszyna znajdzie drogę wśród coraz to liczniejszych odnóg? Wydawałoby się, że prędzej czy później się gdzieś zgubi... i znów takie myślenie okazuje się zgubne. Po chwili odnajduję grupę robotów „poszukiwaczy”, które wpuszczone do labiryntu, prędzej czy później odnajdują zgubę a później wracają do punktu wyjścia. Tu także dostępne techniki są różne – jedne próbują poruszać się zgodnie z regułą prawej (lub lewej) dłoni, inne w pozornie chaotycznym zwiedzaniu labiryntu próbują wyłowić jakąś regułę określającą rozkład ścianek działowych, kolejne zachowują się tak, jakby z góry znały rozkład labiryntu... wystarczy teraz, że za sobą wymalują czarną linię aby mogły za nimi przejść kolejne roboty. Teraz to już robota dla kolejnej grupy robotów, które bezbłędnie podążają do celu. No, prawie bezbłędnie, bo na szczęście niektóre z nich nie radzą sobie z ostrymi kątami czy szybkimi zwrotami o ponad połowę obrotu.



Więc czy jest jakaś nadzieja dla ludzkości? Chyba jedynie nawiązać kontakt z robotami społecznymi, takimi jak choćby Omnivoice. Nie dość, że całkiem zgrabnie porusza się on w terenie, to na dodatek potrafi mówić ludzkim głosem. Co ciekawsze, potrafi nawet powtarzać za człowiekiem jego ruchy.
Na szczęście, większość z tych robotów to małe prototypy niezdolne zagrozić człowiekowi. Na wystawie zorganizowanej przez koło naukowe Konar przy Politechnice Wrocławskiej był tylko jeden większy robot. Ten akurat ma służyć nie zabijaniu, a ochronie człowieka – konkretnie był to robot saperski, mający na celu wyciąganie ładunków wybuchowych z podejrzanych miejsc, np. ze śmietników, spod samochodów, itp. Mawiają, że saper myli się tylko raz – jednak w przypadku obsługi zdalnie sterowanego robota, operator sterujący nim zdalnie siedzi z dala od miejsca zagrożenia, a w razie pomyłki, wybuch dotknie jedynie samego robota. Choć nie jestem tego absolutnie pewien, ale przywieziony i obsługiwany przez wojskowych robot to najprawdopodobniej polski wyrób – zaprojektowany i wykonany przez PIAP robot Inspector. Choć wykonany do celów wybitnie wojskowych i policyjnych, dzięki precyzji ruchów może być też używany także do celów cywilnych.
Na koniec mała ciekawostka, znaleziona przy okazji robienia tego wpisu. Jak obezwładnić robota? Zabić jego mangustę!!!

czwartek, 15 grudnia 2011

Do trzech premier sztuka...


Milosc we Wroclawiu - okladka
Gdybym miał talent Ziemiańskiego, przy okazji poszukiwań „Miłości we Wrocławiu” pewnie do szerokiego zakresu gatunków literackich (od fantastyki do kryminału) dopisałbym powieść szpiegowską. Książce która miała stać się promocją miasta Wrocławia towarzyszył ogrom tajemnic, z którymi z pewnością lepiej poradziłby sobie James Bond niż Sherlock Holmes. Najpierw fałszywe informacje dotyczące daty premiery, rozpowszechniane przez miasto. Gdy ten temat udało się przeskoczyć i na stronie głównych prowodyrów, Zakochanego Wrocławia, pojawił się baner reklamowy – zaraz okazało się, że prowadzi do strony wydawnictwa, które usunęło informacje o książce. A właściwie nie usunęło, a jedynie utajniło – za każdym razem gdy trafiałem na tą stronę okazywało się, że nie mam uprawnień do oglądania strony. Trochę dziwne żeby wydawnictwo utajniało produkty, które stara się komercyjnie sprzedawać.
No cóż, w książce nie chodzi o to, żeby ją odnaleźć w sieci, ale aby ją przeczytać. Wydawałoby się, że szkoda czasu na durne szpiegowskie zagrywki, wystarczy pójść do księgarni i ją kupić. Niestety, okazało się, że główny potentant rynku księgarskiego w Polsce nie ma jej w sprzedaży. Próby szukania jej w sklepach internetowych też nie szły najlepiej. Oczywiście organizatorzy nie pofatygowali się poinformować potencjalnych czytelników gdzie kupić książkę.
Zapytani wprost „organizatorzy” potrafili wymienić zaledwie JEDNĄ księgarnię w całym Wrocławiu sprzedającą tą książkę! Oczywiście, jak na reguły tandetnej powieści szpiegowskiej przystało, księgarnia w swej nazwie ma człon "tajne".  Trochę mi to trąci promowaniem na siłę „znajomych królika”, co w wydaniu jednego z wydziałów Urzędu Miejskiego raczej nie świadczy dobrze. Informacja okazała się niepełna, książki oficjalnie sprzedaje jeszcze kilka księgarni we Wrocławiu i ogólnopolska sieć Matras.
W przypadku premier książek, standardem są spotkania z autorami. Ale przecież skoro chodzi o książkę utajnioną, nie można nadawać sprawie nadmiernego rozgłosu. Zakończyło się na (zapewne opóźnionym) cichym wyłożeniu książki w kilku pomniejszych księgarniach. Dodajmy, że z rozmów z dwoma autorami opowiadań zamieszczonych w książce wiem, iż jeden jeszcze na trzy dni przed ogłoszeniem daty premiery książki nic nie wiedział, że w ogóle będzie ona w najbliższym czasie wydana, drugi – o premierze dowiedział się dopiero kilka dni po z mojego bloga. No konspiracja pełna, informacja zatajona nawet przed autorami. A żyrafy wchodzą do szafy...

Premiera z prawdziwego zdarzenia
Milosc we Wroclawiu - portrety autorow
Jak widać, chyba niska sprzedaż książki połączona z naciskami wydawnictwa uświadomiła sponsorom, że jednak po to się wydaje książkę, aby ją promować. Po dwóch nieudolnych premierach, w najbliższą niedzielę postanowiono zorganizować trzecią premierę. Tak, tak, bo mimo dwóch poprzednich premier, o organizowanym w niedzielne popołudnie spotkaniu wszędzie mówi się „premiera”. Jak dla mnie, to trochę naciąganie definicji tego pojęcia, jednak z drugiej strony, dopiero to będzie prawdziwą premiera, jaką powinna mieć książką wydana jako, było-niebyło, nietypowy materiał promocyjny. Więc wszystkim czytelnikom bloga chciałbym zaproponować spotkanie autorskie z Gają Grzegorzewską, Łukaszem Orbitowskim, Joanną Pachlą, Marcinem Świetlickim, Krzysztofem Vargą oraz Andrzejem Ziemiańskim. W niedzielę, o godzinie 17, w Mediatece. I mam nadzieję, że w ostatnie przedświąteczne popołudnie nie będę musiał pisać tu notki prostującej z przeprosinami... na szczęście książkę udało mi się już kupić, więc niezależnie od prawdziwości pogłosek, z pewnością niedługo przeczytacie wpisy dotyczące miejsc opisanych w antologii. Ze względu na zbliżające się święta, bez obawy o wpadkę mogę polecić tą książkę jako doskonały prezent pod choinkę.

Wciąż nie dość szpiegowskiej polityki dezinformacji
PS. a na stronie Miasta Wrocławia znów dezinformacyjne kłamstwa. "Do miasta zaproszono pisarzy, którzy za dobrze go nie znają". Zdecydowanie nie da się tego powiedzieć o Ziemiańskim, Orbitowski też raczej dobrze zna miasto, ciężko też przypisać te słowa do debiutującej w książce absolwentki Uniwersytetu Wrocławskiego, Joanny Pachli. Lektura opowiadań kolejnych autorów też sugeruje, że wizyta przy okazji pisania utworów do antologii raczej nie była ich pierwszą wizytą w Mieście Spotkań i raczej miasto jest już im mniej lub bardziej znane. Jak już jednak wspomniałem, gdybym miał talent Ziemiańskiego, napisałbym książkę szpiegowską... Jako autorowi bloga pozostaje mi jedynie dopisać kilku (pewnie ze dwóch, trzech) autorów piszących o Wrocławiu w powiązaniu z aspektami fantastyki.