piątek, 25 maja 2012

Dzień Ręcznika, czyli jak to z tymi Vogonami było?

Źródło: internet
Choć najpopularniejszym postem jest post o rzeźbie Salvadora Daliego w Arkadach Wrocławskich, to gdy słyszę opinie czytelników, najbardziej lubianym wpisem jest ten o ZDiUMie i o Vogonach. Wszyscy chwalą humor nawiązujący do wymyślonej przez Douglasa Adamsa rasy urzędaków, dla których liczy się tylko papierek. 

Tak naprawdę, inspiracją do napisania tego wpisu była zupełnie nietypowa odpowiedź rzeczniczki prasowej ZDiUMu. Początkowo to właśnie ten tekst miał być podstawą do stworzenia wpisu – ale później w mojej głowie rozbudowywał się cały opis nawiązujący do książki „Autostopem przez Galaktykę” - a właściwa inspiracja gdzieś w tym wszystkim ginęła. Dlatego dziś, w Dzień Ręcznika, postanowiłem przypomnieć co było inspiracją do vogońskich nawiązań: 



Dzień dobry,

no cóż, musimy przyznać że i tak dosyć długo udawało się nam ten fakt utrzymywać w tajemnicy.

Niestety asfaltofagus rozmnożył się ostatniej zimy w szaleńczym tempie. 
Traper już dla nas nie pracuje. Nie dosyć, że nadużywał magicznych eliksirów to jeszcze miał sfałszowaną licencję a Wiedźmin na razie jest zajęty promocją i nie przyjmuje nowych zleceń.
Mimo tych niesprzyjających okoliczności staramy się walczyć z bestią własnymi siłami. Inspektorzy uzbrojeni w oszałamiające różowe i pomarańczowe spreje codziennie polują na skrytożerców a specjalnie opłacani najemnicy uzupełniają wyżarte miejsca przy użyciu mieszanek zohydzających smak. 
Ewa Mazur, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta 



Sami przyznacie, że nie jest to typowa odpowiedź urzędnika miejskiego na prowokację ujawniającą istnienie potwora asfaltowego zwanego asfaltofagusem? Zapytana, co sprowokowało ją do tak humorystycznej odpowiedzi, pani Ewa Mazur odpowiedziała: 


Poczucie humoru jest tym, co ratuje rasę urzędniczą od szaleństwa, do którego doprowadzają nas PROCEDURY. 
Ewa Mazur, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta 


Zastanawiające, jakaż zbieżność ze słowami innego klasyka fantastyki humorystycznej: 

Trzeba się śmiać. Inaczej człowiek by zwariował
Terry Pratchett



Źródło: Pratchett.pl 
Można by robić wieloletnie badania naukowe nad przyczynami rozwoju vogonizmu jako choroby zawodowej. Może jednak zaufać osobom, które już odkryły doskonały lek zapobiegający temu schorzeniu, a wieloletnie testy przeprowadzane na sobie samych doskonale pokazują ich skutecznośc. Więc dziś, w Dzień Ręcznika, śmiejmy się wszyscy, aby odgonić od siebie ryzyko stania się vogonem. Tylko niech będzie to porządny, szczery śmiech – w szczególności, gdy jesteś urzędnikiem. 

Nie, nie, nie – orzekł Albert [do Śmierci]. –Trzeba w to włożyć trochę życia, panie, bez urazy. To ma być porządny, rubaszny śmiech. Musi... Musi brzmieć tak, jakbyś sikał brandy i srał puddingiem, wybacz mój klatchiański, panie. Terry Pratchett, Wiedźmikołaj

środa, 23 maja 2012

Pilot Pirx... we Wrocławiu?

Scena wyjazdu androida z laboratorium
Źródło: film Test pilota Pirxa
To  nie mógł być przypadek. Gdy trafiłem na Wrocławskie Spotkania z Fantastyką, wygrałem antologię Głos Lema (były także inne, a zarówno sam wybór książki, jak i zwycięzca wyznaczeni zostali losowo). Kilka dni później na facebookowym profilu Wratislaviae Amici znalazłem stare zdjęcie znanej mi skądinąd budowli. Nigdy nie zaglądam do tych zdjęć, jednak tym razem miałem kaprys postąpić inaczej. W opisie znalazłem zastanawiającą informację: że tu właśnie kręcony był Test Pilota Pirxa. 






Wyjazd z laboratorium - stan aktualny


Tak więc obejrzałem film. Film równie stary jak ja, „mieżdunarodny” (polsko-radziecki, a właściwie już raczej polsko-estońsko-ukraiński), trzeba przyznać, że dobry. Fabuła dosyć wierna pierwowzorowi (opowiadaniu Rozprawa z cyklu Opowieści o Pilocie Pirxie Stanisława Lema). Rzecz ma się o „nieliniowcach skończonych” (czyli humanoidalnych robotach o sztucznej inteligencji) które docelowo miałyby zastąpić pilotów statków kosmicznych.  Oceny jego przydatności w trudnych warunkach dokonać miał właśnie znany chyba wszystkim fanom Lema pilot Pirx. Aby podkreślić swoją nadzwyczajną wytrzymałość na trudne warunki, robot dokonuje sabotażu mającego doprowadzić pojazd kosmiczny do skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Aby uratować statek kosmiczny i zakończyć misję zgodnie z założeniami, humanoid musiałby poświęcić życie ludzi. Na szczęście po raz kolejny Pirx przekonuje nas o niezawodności swojego instynktu samozachowawczego.
Czy gdzieś tam, za tymi oknami, kryły się laboratoria
Cybertronixu, Inteltronu lub Nortronicsu?
Co do wątków wrocławskich, to film nagrywany był m.in. we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Jednak to trochę mało by pisać o powiązaniach Pilota Pirxa z Wrocławiem. Dopiero wspomniana już wcześniej budowla daje lepszy pretekst do sięgnięcia po twórcę międzynarodowej klasy. Choć sceny laboratorium, w którym powstaje pierwszy nieliniowiec skończony nakręcone zostały zapewne w którejś z wytwórni filmowych, to film sugeruje że produkcja odbyła się w podziemiach wrocławskiego Dolmedu. Bo właśnie na wjeździe do podziemi odgrywa się scena wyjazdu eskorty z humanoidem. Dziś na zjeździe tym co prawda nie ma już angielsko brzmiącego napisu „laboratory”, wciąż jednak jest użytkowany. Trzeba przyznać, że budynek stanowi doskonałą przykrywkę do tajnej działalności a sam wyjazd z dawnych laboratoriów jest tak usytuowany, że utrudnia robienie szpiegowskich zdjęć o każdej porze. Choć nie jest to ściana północna, to przez większą część dnia wjazd znajduje się w cieniu. Z rana oczywiście jest to cień samego budynku, jednak gdy już budowla przestanie zasłaniać go cieniem, wjazd szybko chowa się w cień wysokiego wieżowca stojącego po jego zachodniej stronie. 

poniedziałek, 14 maja 2012

Rzeźba po przeprowadzce

Rzezba Salvador Dali, Profil czasu, w starej lokalizacji (Arkady Wroclawskie)
Salvador Dali, Profil czasu
(rzeźba jeszcze w starej lokalizacji)
Czy pamiętacie rzeźbę Salvadora Dali „Profil czasu”, która dokonuje zagięć czasoprzestrzeni w centrum handlowym Arkady? Stała ona na parterze, sprawiając wrażenie lekko wciśniętej w trochę zbyt mały teren przy ruchomych schodach. Stała tam kilka lat, czekając na miejsce bardziej dogodne.
Kilka lat czekała cierpliwie. Aż wreszcie lepsze miejsce się pojawiło. Przed wciąż jeszcze budowanym wieżowcem Sky Tower. Dlatego pod osłoną nocy rzeźba postanowiła przenieść się na nowe miejsce. Różne są teorie jak tego dokonała. Jedna z nich mówi, że wykorzystując swój talent do zaginania czasoprzestrzeni na chwilę połączyła dwa miejsca na „baloniku” w jedno, i nie przesuwając się o kawałek nagle pojawiła się przed nowym wieżowcem. Druga mówi, że dokonali tego ludzie, zapakowując ją dźwigiem na ciężarówkę i przewożąc z miejsca na miejsce – ale czy potraficie sobie wyobrazić ciężarówkę przejeżdżającą przez drzwi obrotowe, w których czasami nie mogą się zmieścić ludzie wchodzący do Arkad?


Salvador Dali, Profil czasu, rzeźba w nowej lokalizacji
(przed wejściem do galerii handlowej Sky Tower)
Niezależnie od tego, jak dokonała się przeprowadzka, trzeba przyznać, że rzeźba o wiele lepiej się komponuje z nowym otoczeniem. Teren przed wejściem zdaje się być wielkościowo przygotowany właśnie dla tej rzeźby. Delikatny odcień ciemnej zieleni nowoczesnej kolumnady delikatnie zlewa się z patyną pokrywającą miedziane drzewo. Choć z powodu otoczenia rzeźba zdaje się być mniejsza niż w poprzednim miejscu, to poprzez o wiele lepszą kompozycję tworzoną z otoczeniem zyskuje na urodzie. Zresztą przekonajcie się sami.
Zapewne teraz po staremu rzeźba zaginać będzie czasoprzestrzeń klientom nowego centrum handlowego. Tym, którzy uwielbiają zakupy skracać będzie ich czas, sprawiając że zakupy rozpoczęte wczesnym rankiem kończyć się będą późnym wieczorem, mimo iż w międzyczasie upłynęła dosłownie chwila. Przeciwnikom przebierania w ciuchach w poszukiwaniu tego najpiękniejszego tak zakręci zegarkami, że z kolei każda sekunda dłużyć się będzie w godziny, a zakupy byle spodni staną się jeszcze większą udręką. 

czwartek, 3 maja 2012

Fantastyczna Konstytucja Wrocławia


A ja, Jan Sobieszczuk stworzyłem tutaj podwaliny nowego państwa, nowej cywilizacji. Dzięki mnie to miasto zaczęło żyć. Ustanowiłem nowe prawa, znane dziś jako Codex Vratislaviana. Proste, surowe prawa, które obowiązują każdego mieszkańca i od których nie ma wyjątków. Dzisiaj nie ma morderstw, nie ma kradzieży, nie ma gwałtów. Kto zabija jest zabijany, kto kradnie jest zabijany, kto gwałci jest zabijany. Ofiara, jeśli żyje, ma prawo wykonać wyrok na swoim oprawcy, oczywiście po uprzednim procesie. Rodzina sprawcy na zawsze wygnana jest poza miasto, z piętnem hańby, i to chyba hamuje większość potencjalnych bandytów od popełnienia najlżejszego wykroczenia. Z początku wydawało się to utopią, ale dzisiaj, po osiemnastu miesiącach od wprowadzenia kodeksu, zanotowaliśmy zaledwie czterdzieści przypadków popełnienia przestępstw w naszej społeczności. Wykryto trzydziestu siedmiu sprawców. Przyznacie, że wykrywalność jest dosyć duża. Zresztą w pozostałych przypadkach, co mogę wam wyznać, też znaleźliśmy winnych, aczkolwiek nie sądzę, by dowody ich winy były wystarczająco przekonujące. Ale musiałem dać ludziom nadzieję. I dałem.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 76

Zapytajcie, co tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie, co gna tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie ich, oni stoją za tamtym lasem, gotowi przelać krew dla idei, którą im wpoiłem.
Ja, moi panowie, przynoszę wam Pax Vratislaviana. Prosty, ale genialny w swej prostocie zestaw praw, które sprawiły, że Wolne Miasto Wrocław ma dzisiaj prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców i armię zdolną zjednoczyć nasz kraj! Podstawą tego kodeksu jest równość wobec prawa każdego obywatela i absolutna nienaruszalność własności prywatnej. We Wrocławiu nie ma złodziei, nie ma morderców! Nie ma wyzysku i danin nazywanych podatkami. Jest za to wolność i poczucie bezpieczeństwa, którego wy z pewnością nie znacie.[…]
Od was zależy, czy za kilkadziesiąt lat nasze wnuki będą mogły spokojnie żyć w świecie wolnym od przemocy. W kraju, gdzie piastowski orzeł będzie świętą wartością nie tylko dla tych, którzy mówią po polsku! W Polsce. [...]
Dzisiaj ja, Jan Sobieszczuk, daję wam wolne i nieprzymuszone prawo do podjęcia takiej decyzji. Co więcej, nie oczekuję, że odpowiecie mi w tej chwili. Wrócę teraz do moich oddziałów i dam wam dwadzieścia cztery godziny na przedyskutowanie tej decyzji z kolegami i dowódcami. […] albowiem może być tylko jeden naród i jeden kraj! Polska!
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 146-148

środa, 25 kwietnia 2012

Smoki: Reaktywacja


Mawiają, że do trzech razy sztuka. Dworcowy zegar zakochany w bumarowskiej koparce odwiedzić chciałem już dawno. Próbowałem sobie załatwić wejście na „zakazany teren” przy pomocy opisującego ich miłość pisarza – nie udało się. Potem odnalazła mnie pewna blogerka i sama zaproponowała odwiedziny w tym miejscu – i znów się nie udało, a temat nagle ucichł. Gdzieś w międzyczasie zdarzyło mi się odwiedzić dworzec z powodów podróżnych... i chyba nawet spotkałem Belfegora. Schował się gdzieś w jakimś podziemiu myśląc, że nikt go nie zauważy. Niestety, nie miałem ze sobą aparatu, zresztą nie chciałbym zostać jakimś paparazzi...


I w końcu dotarłem na dworzec

Trzecią nadzieję dały smoki, które wzięły mnie z zaskoczenia. Podobno mieszkało ich sobie na dworcu kilkanaście, niestety, zawieruchy wojenne sprawiły, że w którymś roku zniknęły sobie z dworca. Jednak przy okazji remontu kolejowego budynku, postanowiono sprowadzić je tu z powrotem, ze skutkiem pozytywnym. A gdy chciałem się dowiedzieć, gdzie ich szukać, nadarzyła się kolejna okazja na wycieczkę. Już byłem w ogródku, już witałem się z gąską... jednak w ostatniej chwili okazało się, że to akurat 50 dni do wielkich mistrzostw w piłkę kopaną i wycieczka po budowie została w ostatniej chwili odwołana. Na szczęście udało się dowiedzieć, gdzie szukać smoków, więc na rekonesans można było wybrać się samodzielnie.
Choć smoki zamieszkały na wrocławskim dworcu, rozczaruje się ten, kto szukać będzie wielkich smoczych gniazd. Dworcowe smoki postanowiły powyginać swoje ciało w secesyjne esy-floresy. W ten sposób stworzyły barierki ochraniające zamyślonych przechodniów, którzy mogliby spaść w głębokie czeluście schodowych przepaści.
Na razie jest ich tylko kilka, jednak kolejne już szukają swojego miejsca. Wiadomo, że ma być ich 17, a każdy z nich już dziś ma swą nazwę w języku ludzkim. Smoczych nazw nie potrafiłby wymówić żaden człowiek, a każdy ze smoków chciał się czymś wyróżniać, choćby nawet miałoby to być tylko ich imię. Tak więc władze dworca ogłosiły konkurs na ludzkie imiona dla nich. I muszę przyznać, że zgadzam się z opinią jury, że najciekawsze nazwy to Peroniusz z Peronią oraz Parowoźnikow. Za to gdy już wiadomo będzie, która ze smoczyc (bo zapewne w smoczej 17-tce znajdą się też jakieś samice) okaże się najbardziej złośliwa, to doskonale będzie do niej pasować nazwa "Konduktorzyca".

Czym się żywią nowoczesne smoki?

Smok próbujący pożreć Słońce
Kolejowi pasażerowie mogliby się obawiać czy te straszne stwory ich nie pożrą. Dla ludzi na szczęście nie są groźne (a może niestety, bo może zżarłyby tego nadgorliwego impelowskiego ochroniarza, który sam wymyśla nieistniejące zakazy, a potem próbuje je egzekwować – mnie na przykład pogonił z powodu rzekomego zakazu robienia zdjęć).
Długo więc zastanawiałem się, czym żywią się te gady. I doszedłem do wniosków, że jako iż są to nowe smoki, to i wpisują się w nowoczesne trendy ekologiczne, żywiąc się energią słoneczną. Udało mi się nawet podpatrzyć jednego próbującego pożreć Słońce. Na szczęście dworcowy zegar, przy pomocy patrolu niebieskich tablic informacyjnych, wciąż trzyma rękę na pulsie i pilnuje, aby słońce nie przestało nam świecić. Co jednak będzie, gdy kiedyś nie powstrzyma podstępnego potwora? Koniec świata zapowiedziany został na ostatnie tygodnie roku – czy więc zaaferowany świętami i sylwestrem zegar nie przegapi skrytego ataku, a pożarcie Słońca nie okaże się powodem apokalipsy? Miejmy nadzieję, że te gdybania się nie sprawdzą...

sobota, 21 kwietnia 2012

Recykling statków kosmicznych

Budowa mostu w Kosmostumostowie
Źródło:  L.U.C., Kosmostumostów (teledysk)
Chwała i piękno Kosmostumostowa wynika z wspaniałości zewnętrznych poszyć statków kosmicznych, które wylądowały w dorzeczu Odry. Jak to jednak przy lądowaniach bywa, nie każde kończy się szczęśliwie, a na miejscu katastrofy pozostaje trwały znak lądowania w postaci wraku rozbitego statku. 
O ile wcześniej go ktoś nie rozkradnie... Tak to jednak zwykle bywa, że mniej zaawansowane cywilizacje próbują uszczknąć choć części mocy swoich poprzedników / najeźdźców / zbawicieli czy co tam sobie jeszcze autorzy wymyślili. A że z powodu przepaści technologicznej nie mogą wykorzystać pełni możliwości zaawansowanej techniki, próbują niczym szabrownicy wyłamać choć kawałek materiału, który, w ich wierze, uczyni ich prawie równym bogu... a przynajmniej na tyle silniejszym od reszty, aby objąć nad nimi prym i władzę. Motyw ten pojawia się w Fundacji Asimowa, nie obejdzie się bez niego w Lodowej Powieści Ziemiańskiego, czemuż miałoby więc być inaczej w Kosmostumostowie? Tutaj pozostałości po nieudanych lądowaniach wykorzystane zostały do tworzenia kolejnych mostów, spinających razem lądy po obydwu stronach Odry. A że w naturze człowieka jest lenistwo, to i od mostu zbyt daleko być nie mogło, bo kto to widział nadrabiać tyle drogi tylko po to, aby odwiedzić sąsiada po drugiej stronie rzeki? Tak więc w pobliżu tumskiego ostrowia, szybko powstało sto mostów, a że materiał do ich zbudowania „spadł mieszkańcom z kosmosu”, to i miasto to nazwali Kosmostumostowem. I w ten oto sposób okoliczni mieszkańcy dokonali pierwszego w historii Wrocławia Fantastycznego recyklingu, czyli przetwórstwa odpadów.  

czwartek, 12 kwietnia 2012

Rewitalizacja smoka

To był chyba najstarszy smok Fantastycznego Wrocławia. Stare, wyliniałe smoczysko, sama skóra i kości – i to wcale nie w przenośni. Starość zasuszyła go od środka już wieki temu. Wyschnięta skóra kurczyła się na nim coraz bardziej, coraz szczelniej opinając kości. Choć w miarę, jak smokowi ubywało wagi i skóra miała coraz mniej do opinania, to i tak jej wysuszenie postępowało znacznie szybciej, a wierzchnia warstwa ochronna wyglądała jakby miała zaraz popękać z tego naprężenia. O pokrywających go dawno temu łuskach ze złota i kamieni szlachetnych zapomnieli już dawno mieszkańcy placu Nankiera.
Zauważyłem go przypadkiem, gdy szukałem Ogrodu Aniołów. Na szybko pstryknąłem zdjęcie, aby go nie zapomnieć, planowałem go jednak odwiedzić za jego życia. Jednak w trakcie remontu Cepelii, nad którą wisiał, smok zniknął. Pomyślałem, że widać remont to za dużo na tak już osłabionego gada. W końcu każdy z nas chyba wie, jak męczący potrafi być nawet remont u sąsiadów, ze swoim hałasem, pyłem, itp. Łudziłem się, że może jedynie tymczasowo przeniósł się gdzie indziej, a kiedyś wróci na swoje stare legowisko.
Gdy budynek zalśnił nowym blaskiem, wciąż z nadzieją zaglądałem. I każde odwiedziny napełniały mnie coraz większą pewnością, że już nie wróci na swoje miejsce. Gdy przechodziłem po raz kolejny, z daleka ujrzałem smoka – i już nadzieja wróciła w me serce. Niestety, z trochę mniejszej odległości widać było że to inny smok, młodszy, silniejszy. Niechętnie więc na niego spoglądałem, młodzika który wypchnął z legowiska swego szacownego poprzednika. A jednak opisać to miejsce trzeba, choćby z szacunku dla staruszka. Gdzieś w głębi serca ledwo tliła się nadzieja, że to jedynie starego smoka podtuczyli...
I dopiero gdy robiłem zdjęcia smoka, przyjrzałem się mu z bliska. Przy pierwszych ujęciach jeszcze tego nie zauważyłem, dopiero przy kolejnych doznałem olśnienia. Przecież ten „nowy” smok jest równie mizerny, jak ten stary. Choć pokryto go nową powłoką ochronnych złotych łusek, to pod ich warstwą widać umęczonego starca. Nadano mu nowego blasku i splendoru, a nowa skóra z pewnością lepiej chronić go będzie od chorób i wpływów środowiska, zarówno tych naturalnych, jak mrozy, deszcze czy grady, jak i od kwasów i innych żrących substancji jakimi traktuje go nasze zniszczone środowisko. Być może to dzięki nowej skórze dożyje jeszcze bardziej sędziwej starości – czego mu z samego serca życzę.
Powiem więcej: mam wrażenie, że gospodarze opiekujący się jego legowiskiem liczą nawet na to, że jeszcze dorobi się potomka. Bo jakież inne mogłyby być przesłanki, aby pod jego legowiskiem umieścić złoty kosz? Oczywiście, że nie będą mogli zabrać sobie zaraz po zniesieniu złotego jaja, jakie z pewnością wykluwa tego typu złocisty smok (bo ten, choć stary, słabowity i schorowany jeszcze do niedawna, w obronie swego dziedzica raczej znajdzie siły i wigor aby potencjalne zagrożenie ogniem przegnać), to nie sądzę, aby jego rodzic miał coś przeciwko aby pozostawić jego opiekunom złote skorupki po wykluciu „maleństwa”, a i te nie lichą będą miały wartość...