niedziela, 4 sierpnia 2013

Błogosławionemu Czesławowi - na jego 50-tą (300-tną) rocznicę

Błogosławiony Czesław Odrowąż, od 50 lat patron Wrocławia. Ten jakże powszechnie znany fakt, nagle okazał się wielkim problemem, gdy zacząłem szukać dokładnej daty. Bo choć rok 1963 przestępny nie był, to jednak te swoje 365 dni miał. Więc kiedy napisać o naszym patronie od kul ognistych? 
Okazuje się, że informację tą nie tak łatwo znaleźć w internecie. Może pomocą by służyła jakaś porządna książka o historii miasta stu mostów, jednak internet konsekwentnie podaje tylko rok. 

Bo to w sumie wygodne. Po co organizować jakieś rocznice w środku wakacji, gdy znaczna część mieszczuchów i tak się gdzieś urlopuje, z reszty całkiem spora grupka spalona niemiłosiernymi upałami woli byczyć się nad jakimś pobliskim jeziorkiem czy zalewem... zdecydowanie lepiej sobie wybrać jakiś przyjemny czerwcowy wieczór, a durne pospólstwo niech się cieszy.
Ja tam wolę być bliższy właściwej dacie (choć lekka obsuwa mi się niestety wkradła), dlatego o przedstawieniu z błogosławionym Czesławem piszę dopiero dziś. Jakoś nie trafia do mnie argumentacja „bo przed wakacjami więcej wiernych będzie”, a dodatkowe półtora miesiąca z pewnością pozwoliłoby na usunięcie wielu fuszerek.

Ale zaczynając od początku. 19 czerwca postanowiłem się wybrać na przedstawienie mówiące o historii patrona naszego miasta. No, kulami ognistymi rzucał, więc z fantastyką to on na pieńku raczej nie miał. Jednak podobnie jak z datą ogłoszenia go patronem miasta, tak i z informacją o upamiętnieniu tej daty też zbyt prosto nie było. Niby wszystkie gazety o tym pisały, niby radio się rozpisywało, niby swoją własną stronę miał błogosławiony... co do czego, nikt nigdzie wolał nie napisać ani kiedy, ani gdzie. „Po mszy” (a kto wie, czy tak ważna msza nie zostanie specjalnie wydłużona do Bóg wie ilu godzin, aby podkreślić dostojność i wagę tego wydarzenia), „w kościele” (co jest dosyć szerokim pojęciem)... słowem, z jednej strony przez przypadek trafiłem na jakąś próbę chórku kościelnego, z drugiej – żeby nie zaczynała się ona dobrą chwilę przed samą inscenizacją, to nawet bym nie domyślił się, że jestem w niewłaściwym miejscu. 
Na szczęście jakoś dotarłem na właściwe miejsce o właściwej porze, przy okazji zwiedziłem jedyną niezniszczoną w trakcie oblężenia Festung Breslau kaplicę w kompleksie św. Wojciecha... przy okazji załapałem się na wystawę prac dziecięcych przedstawiających błogosławionego od kul ognistych.


W zasadzie, to nie miało być przedstawienie teatralne, a spektakl wzorowany na średniowiecznych misteriach. Zapowiada się ciekawie? Zacznijmy od tego, że nie widziałem spektaklu, a jedynie jego transmisję. Tak, tak, bo organizatorzy postanowili z jednej strony urozmaicić spektakl umieszczając go w kryptach kościoła, z drugiej strony odebrali widzom możliwość obejrzenia czegoś na własne oczy. To był pierwszy minus, który pogłębiały duże fuszerki techniczne. Po pierwsze, jakość obrazu rodem ze starej kasety VHS, i to takiej najgorszego możliwego sortu. Po drugie, zbyt mały ekran przez który dół obrazu gdzieś magicznie znikał. Początkowo zastanawiałem się, kto uczył operatora kamery tak beznadziejnego kadrowania, momentami wręcz odpychającego... potem zrozumiałem, że to nie on jest winien.

Słowem, kiepska retransmisja na żywo. A skoro już ktoś zdecydował się na odcięcie aktorów tego przedstawienia od współczesnej rzeczywistości – to co robiły tam ubrane w jeansy i współczesne ubrania pociotki nie wiadomo kogo? Czy oni też, podobnie jak reszta widzów, nie mogli sobie siedzieć w głównej nawie kościoła i stąd obserwować poczynania młodzieży? Pewnie przed Bogiem nie ma równych i równiejszych, jak widać w kościele niestety tacy są, no i musieli skorzystać z „należnych im praw”.
W świetle tych wad to, że „spektakl wzorowany na średniowiecznych misteriach” okazał się odczytaniem kronikarskiej prozy stanowi już jedynie drobiazg. Niestety, nie mogę ocenić pozytywnie działań dorosłych, którzy naprawdę starali się jak mogli, aby doznania z przeżytego spektaklu były zbyt wysokie, a już nie daj Boże misterne... misterne doznania, to cię czekają w raju, jak zasłużysz, a na razie śmiertelniku przypomnimy ci, żebyś nie oczekiwał zbyt wiele...

Na szczęście zupełnie inne było podejście młodzieży odgrywającej poszczególne role spektaklu. Powiem więcej: gdyby nie oni, nie wytrzymałbym nawet na tyle długo, żeby zrobić kilka zdjęć ekranu na tle gotyckich witraży. To oni sprawili, że choć z poczuciem oszukania, zostałem do końca. To oni sprawili, że nudny, kronikarski tekst nagle stał się żywym słowem, emocjami, przeżyciami człowieka. Ot, nie, nie było idealnie – raz nawet zdarzyło się komuś zapomnieć tekstu w połowie swojej kwestii – ale mimo to, otaczający go rówieśnicy zachowali się w sposób godny mnisich przebrań. 

Cóż więcej powiedzieć? A najlepiej już nic – bo skoro samo wydarzenie już zostało żeby „wszystkim pasowało przyjść”, to czyjeś nieprzyjście można traktować jako brak zainteresowania. Poza tym, resztę niedoróbek lepiej przemilczeć, a tego co się udało nie oddadzą słowa. Błogosławionemu Czesławowi życzę jednak na przyszłość rocznic równie spektakularnych jak jego obrona Wrocławia, a nie nudnych jak sesja rady miejskiej ku jego uczczeniu...


niedziela, 28 lipca 2013

Wrocławskie zapowiedzi kulturalne


Tytus – Reaktywacja 

Jeszcze do niedawna Wrocław praktycznie nie istniał na komiksowej mapie Polski. Można jednak powiedzieć, że dużo się w tej kwestii zmieni w najbliższym czasie, i to zarówno z inicjatywy Urzędu Miejskiego, jak i ze strony prywatnych wydawnictw. I pomyśleć, że cała ta spójna historia zaczyna się od otwarcia pierwszej w Polsce galerii komiksu w leśnickim Zamku...

Ale wracając do szczegółów. Tytusa, Romka i A'tomka znają chyba wszyscy, więc ciężko się o nim rozpisywać. Jednak zaskoczeniem będzie, że kolejne jego przygody odbyć się mają w Mieście Spotkań. Tak, tak, to właśnie tutaj ma spotkać swoją przyszłą wybrankę serca i się osiedlić – ale przy okazji zapoznać czytelnika z historią Wrocławia, ze szczególnym uwzględnieniem bitwy pod Psim Polem. No i przy okazji ma obserwować przygotowania Wrocławia do stania się Europejską Stolicą Kultury, baaa, mam dziwne wrażenie, że ma się stać maskotką ESK 2016. No cóż, pożyjemy, zobaczymy, na razie trzymamy kciuki za jego poszukiwania współmałżonki i bacznie obserwujemy jego wpisy na temat imprez kulturalnych w mieście na facebooku.


Komiks o bł. Czesławie

No cóż, dziwiło mnie, czemu akurat bitwą pod Psim Polem miał się zająć Tytus. Choć Kadłubek w swych kronikach zapisuje, jak to psy rozwłóczały padlinę po zabitych żołnierzach, historycy dziś dosyć jednoznacznie twierdzą, że bitwy tej nie było. Czyż nie lepiej byłoby, gdyby Tytus pomógł Czesławowi Odrowążowi w obronie miasta Wrocławia? Kule ogniste – to wiemy wszyscy, ale czy efekt „kary boskiej” nie wzmógłby się jeszcze bardziej, gdyby wśród wystraszonych grzeszników zaczął biegać „czarny diabeł” kłując swymi widłami co bardziej wystraszonych i krzycząc na nich „Tyś mój”? Świetnie pasowałoby to do psotnej natury Tytusa, okazuje się jednak, że komiks o obronie Wrocławia przez błogosławionego Czesława już powstaje. Choć mało mi wiadomo na temat tego komiksu, to jego autor, Juliusz Woźny, już się rozpisuje, jak bardzo efektowne (i 3D) będą kulminacyjne sceny obrony miasta. Zresztą polecam przeczytać jego wypowiedź.

Tequila, czyli heroina produkowana we Wrocławiu

Kolejny komiks który zostanie wyprodukowany we Wrocławiu to Projekt Tequila. Niestety, pisząc o wrocławskości tego projektu, trzeba uważnie dobierać słowa. Bo choć projekt sygnowany jest przez wrocławskie wydawnictwo „Dobre historie”, to już powstać będzie raczej w Lublinie, pod zwinną ręką tamtejszej rysowniczki Kasi Babis. Na szczęście po akcji zbierania funduszy metodą crowfundingu, wydawnictwu udało się zebrać kwotę wystarczającą na ruszenie z produkcją post-apokaliptycznego komiksu w konwencji pulp, jak przystało na wydawnictwo specjalizujące się w weird-fiction. Więcej info na blogu projektu.




Wampir ze Ślęży, czyli polish horror

Polish horror to kolejna produkcja tworzona we Wrocławiu. W przeciwieństwie jednak do poprzednich projektów, nie chodzi o książkę, komiks czy inną formę słowa pisanego. Polish horror to projekt z kategorii X muzy, który ma nawiązywać do słowiańskich wierzeń. Podobnie jak w przypadku Waniliowych Plantacji Wrocławia (Andrzej Ziemiański), tak i tu kluczowym dla całej akcji miejscem będzie pobliska góra Ślęża. 
Jak na razie, wciąż jeszcze nie wiadomo, jakie nazwiska pojawią się wśród napisów końcowych (wspomina się m.in. o Andrzeju Grabowskim), wiadomo jednak, że jedną z głównych ról zagra wrocławska studentka, Justyna Pawlicka znana młodzieży z konkursu Top Model, a za kamerą stanie także wrocławianin, Dominik Matwiejczyk. 
Niestety, w żaden sposób nie udaje mi się skontaktować z ekipą filmową, jeśli więc moglibyście w  jakikolwiek sposób pomóc  – będę bardzo wdzięczny.

Piąty jeździec 
Tak, jak polish horror ma być projektem w pełni profesjonalnym, kręconym w stosunkowo krótkim czasie, to w tej kwestii jego przeciwieństwem jest Piąty jeździec. To także film wampiryczny, jednak kręcony amatorsko przez wrocławskich fanów fantastyki. Tak więc jeśli wśród twarzy związanych z tym projektem rozpoznacie kogoś kogo znacie z cosplayów czy któregoś z wrocławskich klubów fantastycznych - to najprawdopodobniej zgadliście poprawnie. Dodam więc tylko, że za całość odpowiada Michał Wolski, organizator zakończonych niedawno spotkań z nieśmiertelnymi, a wśród aktorów pojawia się znany całej Polsce językoznawca - profesor Jan Miodek. No cóż, na razie dostępny jest tylko trailer, ale już widać, że twórcy umiejętnie wykorzystują wrocławskie klimaty...


wtorek, 23 lipca 2013

U Bilba na urodzinach

Chociaż to na końcu świata,
Jestem i się kłaniam w pas,
Bo, by Tolkiena myśl rozsławić,
Jest potrzebny niezły las.

ref. Hej! Hej! Usiądźcie w koło!
Hej! Niech popłynie śpiew!
Niech usłyszą lasy, góry,
Że dziś jest TolkFolku dzień!
Nifrodel, TolkPiosenka


Dawno, dawno temu (czyli przedwczoraj), w odległej krainie Piławie Górnej (dokładnie 67 kilometrów od Wrocławia), licznie zebrani przedstawiciele Śródziemia (w liczbie osób....)... (zza monitora słychać kilka głuchych uderzeń pałką o jakieś workowate ciało).
No dobra, przepraszam, troll jakiś się zabrał ze mną na stopa do domu, i uparcie stał mi nad klawiaturą co chwila próbując prostować tekst. Więc żeby nie było – fakt, niby tylko 67 kilometrów od Wrocławia, to jednak w miejscu tak odległym od cywilizacji, że dochodzi tam tylko jedna nitka utwardzonej drogi. Z pewnością i tą by zwinęli aby nie zeżarły jej pędzące na ucztę wygłodniałe orki, jednak sami wiecie jak to z polsko-urzędniczą opieszałością bywa – nie zdążą na czas, ale potem przecież wykażą że cel został osiągnięty, drogi asfaltowej nie ma (orki zeżarli)... słowem, sukces panie dziejku, sukces pełną parą!


To może jeszcze raz od początku:

Całkiem niedawno temu, w krainie tak odległej, że nawet drogi asfaltowe tam się powoli kończyły, wielki podróżnik i amator przygód Bilbo Baggins (tak, niziołku, miałem nie przeklinać – ale przecież piszemy o Bilbie Bagginsie, więc przekleństw „podróżnik” i „przygoda” trzeba użyć, przecież to „niedobry” hobbit był) postanowił urządzić imprezę urodzinową. I choć reszta współbratymców-hobbitów powinna być szczęśliwa, bo przecież huczne imprezowanie to to, co niziołki lubią najbardziej, to już perspektywa zamieszkania pod mroczną górą Mordoru już nie brzmiała tak pięknie. A jednak... gości było mnóstwo, więc i bez przedstawicieli Mordoru obyć by się nie mogło. Bo choć wróg wciąż pozostaje wrogiem, to przecież cóż byłaby to za potwarz nie zaprosić jednego z największych władców Śródziemia, cóż za potwarz z jego strony z kolei i do kolejnej wielkiej wojny powód doskonały, gdyby zaproszenia nie przyjął i chociaż przedstawicieli swoich nie wysłał. A żeby jednak nie kusić losu otwartym przejazdem przez ziemie Śródziemia (bo jeszcze by ktoś spuścił łomot pokojowej wyprawie Mordoru – w końcu wróg to wróg, oberwać musi), to Sauron zaprzągł swe orki do przekopania ogromnego tunelu pod górami i wyżynami, aż do lekko pagórkowatego Hobbitonu. I tak oto w sielskim i przepięknym krajobrazie wyrosła góra przeohydna, która już pewnie na wieki zostanie na pamiątkę tych urodzin.

5. A nocą na Wichrowym Czubie
Nazgule napadną nas szczerze.
Nazguli ja bardzo nie lubię,
Aragorn pochodnią ich spierze.

6. Król Nazgul jest na Pelennorze,
dziabniemy go od tyłu szpetnie;
gdy on wrzaśnie z bólu, to może
Księżniczka mu głowę obetnie.
Adiemus, Żale Szeloby

No dobrze, to skoro o gościach mowa – to któż zacny przyjechał i z jakich to przeodległych krain przybył? Oczywiście oprócz wspomnianego już Mordoru godnie reprezentowanego przez grupę radosnych Nazguli (a co, przecież na pokojowej imprezie byli, nie na misji wojennej), były też wojska Gondoru, okazji do zdobycia darmowego pokarmu nie omieszkała pominąć pajęczyca z Mrocznej Puszczy. Mnóstwo gości zacnych było, których teraz ciężko by wymieniać, z krain tak odległych jak i mało znanych komukolwiek w Śródziemiu jak leżąca za wysokimi górami Czechlandia czy oddzielona morzami i oceanami Irlandia, gdzie poza podróżą statkiem dostać się można tylko na grzbietach najtwardszych i najsilniejszych Orłów. I choć sam Obieżyświat przez niektórych złośliwie Łazikiem nazywany osobiście się nie stawił, to i bez przedstawiciela tego najważniejszego rodu ludzkiego się nie obyło. Tak więc na miejsce przybył i kronikarz Ivellios, który raporty swe z pewnością Obieżyświatowi spisywał.
Aaa, nawet Gollum się jakoś przypałętał. Choć nie wyglądał na zainteresowanego ani ucztą, ani balami – to jednak kronikarski obowiązek nakazuje i jego uwzględnić w swym zapisie, choć jeno tylko ryby na swój użytek w jeziorze próbował upolować.


Na urodzinach, czyli tańce, hulanki, swawole


U Bilba na urodzinach
Jest Nazgul, jest Eowina, 
Więc Comhlan tańczyć zaczyna, 
Do muzy Faunów i Strays. 
Tekst własny na podstawie tekstu
"U cioci na imieninach" (Szwagierkolaska)

A skoro urodziny, to oczywiście muzyka, śpiewy i tańce. Takoż i na miejscu spotkać można było najznamienitsze zespoły muzyczne, przy których swoje pląsy odstawiano. Ale i o tych mniej roztańczonych pomyślano, najznamienitszych tancerzy nakłaniając aby swymi umiejętnościami się podzieli i nawet tych o drewnianych nogach tańczyć nauczyli. Bo któż to widział, żeby na tak znamienitej imprezie nie wytańczyć się, nie wybalować. Tak więc przy skocznych nutach muzyków ze Straysu i Faunu hulanki odstawiali tancerze Comhlanu, a i wśród nich także pozostali goście.


1. Kiedy Pierścień dostaniesz i Nazgul cię ściga, 
Kiedy trolle cię złapią albo orków drużyna, 
Gdy Szeloba cię dorwie i jest bardzo źle, 
Tańcz z hobbitami i nie przejmuj się! 

ref. Tańcz, tańcz, tańcz z nami ty, 
Tańcz z hobbitami, by wióry szły. 
Wypij aż do dna za przygody złe,
Tańcz z hobbitami i nie przejmuj się. 
Maniaiel, Tańcowanie z hobbitami

Ech, jakże stroje piękne prezentowały niewiasty, pełne ozdób kolorowych i krętych linii. Jakże dumnie nosili się mężczyźni w swych zbrojach paradnych i strojach balowych, z przypiętymi pasami u boku. I choć bez drobnych utarczek się nie obyło (bo cóż to za impreza, po której nie ma kilku rozbitych głów?), to incydentów większych nie odnotowano. Aby jednak dopełnić kronikarskiego obowiązku poniżej zapisuję, że z bojowych zaczepek skwapliwie korzystali przedstawiciele Czechlandii, którzy głównie między sobą fechtunek ćwiczyli, sporadycznie jedynie przyuczając niziołkowatą ludność tubylczą . No i sowa chyba kilku osobom podpadła i na zbiorowe obicie zasłużyła, należy jednak podejrzewać, iż było to działanie celowe – wszak dopiero dzięki temu swego zimowego opierzenia się wreszcie pozbyła, mając nadzieję, że wreszcie wyrosną jej bardziej eleganckie piórka letnie.





Potem przyszła znowu grupa,
Z ogromnymi toporami.
Ostała się kości kupa,
Bo bawiły się z orkami.
A te bębny nadal dudnią,
Ależ one mnie wkurzają!
Cóż te orki znowu knują?
Może wreszcie gości mają?
Preciousss, Żale Balroga




Czarownik zawsze na czas



Choć zaraz pewnie ktoś oburzony rzeknie: Ale jak to tak, urodziny Bilba bez Gandalfa? Ależ skądże, Gandalf oczywiście był. Jednak do tej pory o tym nie wspominałem, bo skończyć opowieść przedwcześnie bym musiał. Wszak Gandalf przybył dopiero na samiuśki koniec imprezy, sierota jakaś nie rozumna kontekstu rzekła nawet, że Gandalf się spóźnił. Wszak jednak wszyscy wiemy, że czarodziej nigdy się nie spóźnia. Tak i Gandalf dokładnie na czas przyszedł, ani trochu za wcześnie na wypadek wszelaki, ani też nawet trochu za bardzo się spóźnił – dokładnie w swój czas utrafił. Bo gdy już muzycy ze zmęczenia wielkiego grać poprzestawali, gdy wesołym tancerzom sił już nie stawało, by bawić się dalej – wtedy właśnie na wielkiego Gandalfa przyszła pora. A wraz z Gandalfem smok wielki przybył, a z łusek jego światłość wielka tak biła, że oczy przymykać mocno trzeba było, a i aparat przed spaleniem matrycy od światłości owej ratować. A jednak bać się smoka nie trzeba było, bo poza światłością wielkiego żadnego zagrożenia nie robił, przez Gandalfa przecież wyczarowany. A gdy już smok już przygasł, to w powietrze poleciały rakiety wszelakie i inne fajerwerki, rozpryskując się tysiącem gwiazd na nocnym nieboskłonie.



























Do domu wracać pora


 A kiedy po naszej wyprawie
do domu w końcu wrócimy,
w "Kucyku" czas się nie dłuży,
gdy tę piosnkę przy piwie nucimy.
Adiemus, Żale Szeloby

Takoż i odbyła się uczta urodzinowa u Bagginsa Bilba, hobbickiego podróżnika i amatora przygód, jednak to jeszcze nie koniec opowieści. Wszak droga powrotna pozostała, a ta do najprostszych nie należała. O żarłocznych orkach wyjadających asfalt już wspominałem, jednak tragiczne efekty ich obżarstwa dopiero w drodze powrotnej poznałem. Tak więc drogi prostej nie było, jeno jakieś dróżki wąskie, wijące się zakosami niczym rzeka wśród gór, niczym wędrowiec trawersem zbyt stromą górę zdobywający. I żadne nowoczesne gpsy nie pomagały, a i na czary Gandalfa liczyć nie mogłem, bo ten w innym kierunku się udał, tak jeno sztuka kartografii według pradawnych papierowych map mi pozostała. Tak więc, niczym wędrowiec szukający bramy do swojej, wrocławskiej rzeczywistości magicznej, podróżowałem po nocy po drogach krętych. A nawierzchnia dróg tych nie mogła się zdecydować, czy to jeszcze do tej, czy może do tamtej rzeczywistości należy, tako więc i liczne dziury ciągle pod kołami wozu powstawały. Tako więc dnia następnego i głowa od tych wszelkich wybojów, wykrotów i wertepów bolała...


Kiedy my wrócić do dom, zaraz włączyć sieć
I w bezokolicznikach pisać to, co chcieć.
Z Tolk Folku sprawozdanie pisać właśnie tak,
Niech adminów trafić szlag!
Achika, Hymn TolkFolku 2005


!!!UWAGA!!! OGŁOSZENIE SPONSOROWANE PRZEZ MORDOR!!! UWAGA!!!
(redakcja nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treść ogłoszeń, a w szczególności za nakłanianie do przestępstwa, wszczynania wojen i zachowywania się w sposób niegodny hobbita)
Ten podły, zgniły hobbit znowu ukradł nam pierścień (aha, miałem nie mówić po mordorsku, tak oficjalnie znaczy się? To już się poprawiam - Sauron)
No więc, w trakcie uczty urodzinowej, jeden z naszych Nazguli zgubił niewielką, złotą obrączkę z dyskretnym grawerunkiem. Ma ona wielką wartość sentymentalną dla właściciela. Znalazca proszony jest o kontakt pod adresem: 
Barad-Dur 1
13-666 Mordor

Ach, gdybym ja miał pierścień taki,
poszłyby za mną wszystkie chłopaki, 
Sauronowi spalić chałupę. 
I tatę mógłbym kopnąć w dupę... 
Boromir blues, Boromir blues.
Adiemus, Boromir Blues

niedziela, 14 lipca 2013

Smerfy znów we Wrocławiu

Być może jeszcze niektórzy pamiętają Paradę Smerfów we Wrocławiu? 2 lata temu, gdy pogoda nie była tak kapryśna jak w tym roku, trasą od Hali Ludowej do Pasażu Grunwaldzkiego przeszła grupa smerfów. Była to akcja promocyjna związana z premierą pierwszej części pełnometrażowego filmu o niebieskich stworach. W tym roku wypada premiera 2 części przygód smerfów – więc znów nie omieszkały  odwiedzić naszego miasta.

Wnętrze domku... Łasucha?

U Papy Smerfa w chatce
Tyle, że w tym roku smerfy nie wjechały tak barwnym korowodem. Nie było żadnej parady, ot, po prostu, po weekendowym deszczu, wyrosły sobie na rondzie Reagana grzybki – a w nich oczywiście zamieszkały  smerfy.
A gdzie smerfy – tam i dzieci. Zjechało się ich mnóstwo z całego miasta, a pewnie i z okolicznych wiosek, aby zapoznać się z bohaterami swych ulubionych bajek i porobić sobie pamiątkowe zdjęcia. A przecież obok zwykłych smerfów, były i te najbardziej znane, jak chociażby Papa Smerf czy Smerfetka. Zwłaszcza niebieskoskóra blondynka robiła furorę wśród odwiedzających dziś Pasaż Grunwaldzki, bo oprócz dzieci, ewidentnie flitrowała z wszystkimi mężczyznami, wprawiając ich w błogi zachwyt.

Smerfetka rozbawiała nie tylko dzieci


Papa Smerf ochoczo
przyjmował gości
W czasie deszczu dzieci się nudzą – jak brzmią słowa piosenki Kabaretu Starszych Panów. I choć pogoda sprzyjała zabawom na świeżym powietrzu, organizatorzy nie zapomnieli  o zorganizowaniu zabaw dla dzieci. Tak więc były konkursy biegania czy konkursy wiedzy o smerfach, w których można było wygrać smerfowe nagrody. Nie zapomniano także o rodzicach – ci na przykład mieli zadbać o czystość smerfowych maleństw. A żeby takiego niebieskiego stwora umyć – najpierw przecież trzeba go wrzucić do wanny. Więc i dla dorosłych były zawody polegające m.in. na wrzucenia smerfa do mini-basenu (oczywiście niebieskiego) wypełnionego wodą. Gdy już taki smerf znajdował się w wodzie, to bez problemu radził sobie z pływaniem – tyle, że spora część gumowych „smerfokaczuszek” raczej lądowała na twardych płytach chodnikowych.
Podsumowując, myślę, że organizatorzy zrobili niezłą zabawę dla dzieci, przy okazji promując najnowsze dzieło Raja Gosnella. Pozostaje jedynie pytanie, czemu Smerfy odwiedziły Wrocław z tak dużym wyprzedzeniem – czyżby Wrocław został oceniony jako mniej ważny, i dlatego wszelkiego typu atrakcje promocyjne w naszym mieście są tak odległe od właściwej premiery?




To do zobaczenia... przy kolejnej części Smerfów!!!

niedziela, 23 czerwca 2013

Kto przestraszy świętego Jana?

Bogunki i Rusałki, źródło: Bestiariusz Słowiański
Chrześcijaństwo upodobało sobie Janów w roli zwalczania innowierców. Zaczęło się od zwalczania słowian, którym trzeba było odebrać ich Noc Kupały. Ale pospólstwo raczej niechętne było pozbywaniu się okazji do świętowania, więc jakże ich przekonać do rezygnacji z pogańskich zwyczajów? Pomocny okazał się święty Jan, który swe święto obchodzi akurat tuż po Nocy Kupały. Tak więc Kościół nagiął lekko tradycję naszych przodków, aby już kilka pokoleń później wszyscy uważali, że to przecież chrześcijańska tradycja z dziada pradziada.
Bies, źródło: Bestiariusz Słowiański
Mieli Janowie kilka wieków spokoju, gdy nagle znów okazali się niezbędni, aż do czasu, gdy na horyzoncie pojawił się... nowy Jan, heretyk tym razem. Bo jakże inaczej lubujący się w bogactwie Kościół mógł nazwać księdza, który krytykował hulaszczy tryb życia dostojników kościelnych? Mowa oczywiście o Janie Husie, prekursorze protestantyzmu. Miecz zwalczaj mieczem, Jana zwalczaj Janem – zaraz odnalazł się kolejny śmiałek, zmarły niedużo wcześniej Jan Nepomucen, którego z czasem uczyniono świętym. 
Gumiennik i Dziady, źródło: Bestiariusz Słowiański
Skoro raz okazał się męczennikiem, to czemu miałby nie posłużyć w kolejnej wojnie? Tak więc czeskie duchowieństwo stawiało pomniki Jana Nepomucena gdzie popadnie, aby poprzez ogłupienie zwalczać wśród chłopstwa chęć do siania herezji i szerzenia reformacji? Bo niby co, słyszeliście o wielkim Janie, który chciał ukrócić rozpustę duchowieństwa i zmniejszyć podatki chłopom? Toż źle usłyszeliście, wszak TO jest NASZ Jan, pewnie o nim słyszeliście – ale on przecież zupełnie co innego nauczał.
Tak więc rozpowszechniło się stawianie nepomuków gdziekolwiek tylko czeskim władzom się spodobało. Modzie tej uległ i Dolny Śląsk, wtedy pod protektoratem czeskim będący, nie ominęło więc i Leśnicy. Tuż przed zamkiem postawiono nepomuka, coby wiary wśród ludzi pilnował, skorzej do wyznawania swych grzechów nakłaniał, a i z czasem plac świętojańskim nazwano.

Baba wodna, źródło: Bestiariusz słowiański

CK Zamek przywraca stare tradycje

Wieszczy, źródło: Bestiariusz Słowiański
Ale kiedyś musiał nadejść kres temu religijnemu zniewoleniu. Najpierw były przymiarki – i pod pretekstem konwentu fantastyki ściągnięto na teren zamku czarownice i czarowników. Niby prawdę historyczną rozgłaszając, przypomniano społeczeństwu pradawne słowiańskie tradycje. Jednak to nie był krok ostateczny: ostatnio ściągnięto do zamku całe zoo słowiańskich potworów, zjaw i innych straszydeł. W korytarzach zamku zaroiło się od rusałek, wiedźm, ogników, dziadów, biesów, gumienników, wieszczy... że niby wystawa taka... Na noc oczywiście zamek jest zamykany, więc potwory te w żaden sposób wyjść na zewnątrz nie mogą. Jednak wszyscy wiemy, że jest w zamku takie okno, jedno takie, które nigdy się nie domyka, więc jakby się miało domknąć dzisiaj? A o północy, zaraz gdy skończę pisać te słowa, tym właśnie okienkiem wyjdą sobie wszystkie na zewnątrz, i zapraszając do pomocy topielców z pobliskiej Bystrzycy wszystkie razem udadzą się odwiedzić świętego Jana z pomnika, wyciem swym, strachem, i czym popadnie z pomnika zepchnąć się go postarają. A gdy już pierwszy bastion padnie, tak potem na resztę Wrocławia, a z czasem i Polski się rzucą, aby przywrócić tu stare, słowiańskie tradycje naszych przodków, i obalą nowy porządek, w którym to noc świętojańską, a nie Kupały się obchodzi...
Więc może lepiej jeszcze jutro odwiedzisz Zamek i pod pozorem obejrzenia wystawy "Bestiariusz słowiański" oddasz pokłon słowiańskim strachom, aby potem nie traktowały cię jak wroga? Jak zapewniają organizatorzy, jeszcze w niedzielę masz szansę...

Wszystkie rysunki pochodzą z książki "Bestiariusz Słowiański" wydanej przez Wydawnictwo OSZ z Olszanicy.
Autorzy rysunków: Paweł Zych i Witold Vargas

niedziela, 9 czerwca 2013

Ostatnia Noc Szamanów: Dnia Dziecka nie było...

Teraz zniszczymy cały świat. Zebranie konspiratorów
Pierwszy czerwca miałem zaplanowany z wyprzedzeniem. Gdzieś na mieście znalazłem plakat przedstawienia „Trzy radosne krasnoludki”. No bo to Dzień Dziecka, no bo za słabo się rozwija dział „Fantastyczny dla dzieci”, no bo jakże wrocławski wątek krasnali w teatrze... ale się nie dało. No po prostu się nie dało, bo w prasie znalazłem notatkę o „Ostatniej nocy Szamanów”, która pokrywała się z przedstawieniem teatralnym. Wątek zbliżony do niedawnych Dni Fantastyki, do tego dużo nawiązań do apokalipsy, wizja świata przedstawiona na wystawie opisana też została bardzo wciągająco. No i ta lokalizacja – Port Miejski. Od razu włączyło się dzikie myślenie: będą melexy dowożące na właściwe miejsce – ale czy trzeba z nich korzystać? Czy da się przy okazji zaliczyć jeszcze kawałek portu? Zarówno w normalnych okolicznościach, jak i jako „atrakcja alternatywna” na wypadek, gdyby samo wydarzenie okazało się jednak mało ciekawe, bo odbierałem je głównie jako koncert muzyki elektronicznej.
Port Miejski okazał się w pełni zamknięty. Znaczy, swobodnie można było chodzić pomiędzy budynkami, jednak wszystkie były pozamykane. Tak więc rozglądając się tylko trochę na boki, grzecznie udałem się na miejsce samej instalacji.
Sztuka. Szaleństwo
Trzeba przyznać, że całość miło mnie zaskoczyła. Okazało się, że zapowiadane jako koncert elektroniczny wydarzenie okazało się mieszanką wszelkich atrakcji. Muzyka okazała się jedną z części całej wystawy, sporej liczby różnorakich instalacji, poczynając od klasycznych rzeźb, zdjęć, obrazów aż po prezentacje elektroniczne. Szalony, nieruchomy fioletowy manekin dynamiką swojej postaci  lecący do nie zawsze zauważających go ludzi mógł być odbierany jako wołanie sztuki o jej zauważanie – wołania często ignorowanego przez przechodniów. Zresztą, kto by tam zrozumiał artystów? Abstrakcyjność niektórych instalacji dążyła do nieskończoności i lepiej było nie wnikać co autor miał na myśli. 

Dźwięki apokalipsy

No tak, ale miało być o muzyce. Albo o apokalipsie świata szamanów. I w sumie było. Muzyka była różnoraka, tak samo jak różnorakie są wizje apokalipsy. Bo przecież nikt z nas nie wie, jak przyjdzie do nas apokalipsa. Może towarzyszyć jej będzie miarowe bicie dawnych wojskowych werbli mające wystraszyć ofiarę, aby obezwładniona dała się zabić? A może przyjdzie niezauważona, zaskakując nas wśród zabawy? Może zastanie nas wśród codziennego zgiełku, a może to właśnie hałaśliwy zgiełk będzie efektem jej działania? 
A może to jedynie wymysły jakiegoś nawiedzonego szamana, który jedynie przedawkował codzienną porcję grzybków? Może sami sprowadzimy na siebie apokalipsę, nadmiernie upraszczając wszystkie czynności, a potem sami już nie będziemy w stanie ogarnąć otaczającego nas świata? A może zabije nas codzienna rutyna, brak umiejętności reagowania na zmiany, powtarzanie upartych schematów nie zauważając pilących potrzeb? Choć zapowiadana, zaskoczy nas w trakcie codziennych czynności, w trakcie prania, wieszania czystych obrusów na sznurku, choć i tak nie zdążą już wyschnąć? Wszystko to można było odnaleźć w muzyce i otaczających całość instalacjach.
Szamańskie grzybki. Tam, gdzie umysł zasypia...
Z najciekawszych projektów wymienić muszę „atomową prognozę pogody”, która w klimacie zwykłej pogodynki zapowiadała, gdzie danego dnia będzie nadmierne stężenie promieniowania, gdzie będzie opad bomb atomowych, jak ścierać się będą fronty (tym razem jednak wojskowe). A wszystko w spokojnym klimacie raczej kojarzącym nam się z zapowiedzią w stylu „zbliżający się front wyżowy sprawi, że dziś we Wrocławiu będzie słońce i 24 stopnie Celsjusza, Suwałki będą marznąć w deszczu; stężenie pyłków sosny raczej będzie na niskim poziomie i raczej nie będzie uciążliwe dla alergików”.

Człowiek - co to znaczy?



Interesująca była prezentacja prawie czarno-białych grafik-makabresek, pokazujących mogących powstać ohydnych mutantów. Prawie czarno-białych – bo choć bardzo oszczędnie, to jednak używał odrobiny koloru aby podkreślić apokaliptyczność swych wizji.
Ciekawe też były dwie instalacje ukierunkowane na człowieka – i to, jak go możemy poznać. Jedna – to podświetlane od dołu zdjęcia, posegregowane w mini-regalikach. Takie „rentgenowskie” prześwietlenie człowieka – jednak nie w ujęciu medycznym, nie ciała ludzkiego, ale to, co stanowi o nim, co po nim pozostaje. Jedne mini-regaliki to głównie jego ubrania, noszone kosztowności, przedmioty które nosi w kieszeni; inne – zdjęcia ludzi których poznał, wydarzenia w jego życiu, dyplomy szkół które ukończył czy listy które otrzymał lub napisał. Czym więc jest człowiek, co z niego po śmierci pozostaje?.
Śmierć niezauważona
W tym samym klimacie stworzona była imitacja rytualnego ogniska całopalnego, na którym pod białym całunem leżały niby-zwłoki. A wokół – to, co po nim pozostaje, to, co potrzebne mu w dalszym, pozagrobowym życiu. Zebrane dobra materialne, kosztowności, mądre księgi które ukierunkowały jego życie – ale także strawa, która ma go wyżywić na tamtym świecie. A obok tego dzieci które znalazły okazję do radosnego potaplania się w błocie. Koło życia się toczy, mimo śmierci dzieci wciąż pozostają dziećmi, co jest w życiu ważne – niektóre reakcje autor starał się zaprogramować, inne wymykają mu się spod kontroli, wynikają z przypadkowego rozwoju sytuacji...

Niezauważona apokalipsa

Na koniec relacji zostawiłem sobie najciekawszą moim zdaniem, z pewnością najbardziej intrygującą instalację, choć z racji swej znikomej wielkości fizycznej i pozornej przypadkowości chyba przez wielu niezauważoną. Niedbale rzucona moneta, leżącą na ziemi laska starca – coś, co można by odebrać za przypadkowo porzucone przedmioty, pozornie śmieci, nieustanny szum otaczającego nas świata. Jedynie mała kartka ze starannie wypisanymi literami pokazuje, że to nie przypadek, że to ukryte dla wielu, ale celowe działanie. Dla tych, którzy chcą świadomie obserwować, a nie tylko dawać się ponieść tłumowi. Krótki, lakoniczny wręcz przekaz, prostota użytych środków podkreśla nieuchronność zagłady, urwana, niedokończona treść – budzi nadzieję, że jeszcze jest jakaś szansa? Czy może wręcz odwrotnie – podkreśla, że choć była szansa, to nikt już nie wie, na czym ona polegała, że straciliśmy ostatnie poszlaki na jej poznanie?
Instalacja zniszczona, ludzkość zgładzona
(podpis na kartce: Instalacja została zniszczona. To samo czeka ludzkość. Chyba że... Autor)

wtorek, 4 czerwca 2013

Smocza Kraina

Za kulturą „galeriową” zazwyczaj nie przepadam. Najczęściej są to szumne, puste atrakcje dla ludzi którym nie warto się poszukać – ot, tanie bezwartościowe "gadżety kulturalne". Ot, chociażby niegodna wspomnienia wystawka „kosmiczna” gdzie w luźno narzuconej płachcie na kształt „kosmicznej bazy” można było sobie obejrzeć... WOW! ŁAŁ! RZERZUCHĘ POD MIKROSKOPEM (o powiększeniu rzędu pięć razy). Nuda potworna, no nie? No cóż, niektóre „galeriowe wystawki” po prostu straszą rażąco niskim poziomem własnym i porażająco ogromnym nakładem marketingu.

Ale czasem wśród tych koszmarków zdarzają się perełki jak chociażby Dzieciaki w Kosmosie. Zresztą, Galeria Dominikańska już wcześniej pokazała, że potrafi zrobić coś wartościowego organizując Galerię Zjawisk. I właśnie dlatego postanowiłem nie odpuścić „Smoczej Krainie”, która od kilku dni stoi w Galerii Dominikańskiej. Choć w pierwszej chwili nie zrobiła na mnie największego wrażenia, to potem nagle musiałem zrobić wielkie WOW! I zostało mi tak do końca.
Ale może po kolei. Wchodząc do galerii z poziomu ulicy, już na wstępie wita nas pierwsza makieta. Całkiem duża, imitacja drzewa... i na niej takie małe „coś”. No słowem, jakbyśmy na zwykłe drzewo wpuścili smoka opisanego przez Pratchetta – ironicznie małego, co akurat nie dziwi fanów tego pisarza. Jakkolwiek samej makiecie ciężko coś zarzucić, to już smokowi za dużo się ciągnie farfocli, żeby wyglądał naturalnie. No dobra, idziemy dalej... wielkie jajo w kolorkach, powiedzmy sobie szczerze, strasznie kiczowatych. Znaczy się, jajo jak jajo, pokryte łuską, trochę zbyt plastikowe w fakturze – tylko czemu taka kolorystyka? Obok już trochę lepsza makieta otwartego jaja z małym leśnym smokiem w środku.
I praktycznie to już koniec narzekania na smoki. Bo właściwy zielony smok leśny (żmij?) już robił odpowiednie wrażenie. Nie tylko jako „większa jaszczurka” przyczajona na drzewie – bo efekt robiła nie tylko faktura i kolor, ale i odpowiednio dobrana poza. Smocze jajo wygrzewające się na wylewającej się z wulkanu lawie też robi wrażenie – wyraźnie odkształcone na nim kręgi budzącego się do życia smoka, którego kręgosłup już wkrótce rozbije skorupę, a ziejący ogniem potwór wydostanie się na wolność. Faktura kojarzy się z lekką chropowatością jaja, a efekt podkreślają wykrzywienia jaja będące odbiciem tworzących się pod skorupą łap. 
Że nie wspomnę o czerwonym smoku, największym chyba amatorze skarbów. Ten tutaj widocznie wykradł cały dzienny utarg wszystkich sklepów w galerii – i stąd pewnie ten radosny wyraz twarzy. Nie próbuj jednak go pogłaskać, bo choć zadowolony wygląda przyjaźnie to nie chciałbym być w skórze śmiałka, którego potraktuje jak poszukiwacza skarbów. Zresztą, zbroja jednego takiego wala się w pobliżu, ku ostrzeżeniu innych równie brawurowych szaleńców.

A niżej znajdują się kolejne. Jeden, widać amator kamiennych warowni, siedzi przyczajony wewnątrz dawnego zamku. Drugi, morski kraken, wyłania się z morskich otchłani i czeka na zbłąkanych żeglarzy. A od każdego z nich emanuje ogromna siła, choć nawet kraken czy czerwony smok nie przekraczają rozmiarów większego krokodyla. A przecież to chyba dwa największe osobniki tutaj... ognista fala gorąca bijąca spod sufitu każe mi zmienić moje zdanie. Bo oprócz tych ogromnych leniwców spokojnie pilnujących swoich ziem, popod dachami Galerii dostojnie lata sobie ogromny smok fioletowy. I trzeba przyznać, że na jak tak starego smoka, nie wygląda on jak noworodek. Skóra jego nie jest gładka, raczej pokryta niezliczoną ilością łusek, a skrzydła pełne są śladów i dziur po odbytych walkach. Oczywiście wygranych, skoro jeszcze żyje.



Ktoś by powiedział: gwałtu, rety, smoki nas zabiją – na szczęście porządku pilnuje tu trójka strażników. Wysoki człowiek z zimnych ziem północy, elfia wojowniczka i krasnolud żywo przypominający jednego z członków wesołej drużyny Bilba... a wszyscy ze swą śmiercionośną bronią – tak, oni z pewnością są w stanie zapewnić porządek i spokój w tej smoczej krainie.
Jeśli chodzi o poziom wykonania smoków... no cóż, nie wiem, czy opinia moja, laika, jest w tej kwestii wiarygodna, ale na mnie zrobiły wrażenie. Wysoka dbałość o szczegóły, nie tylko w kwestii kształtu, ale i faktury, kolorów, cieniowania – to muszę ocenić równie wysoko, jak i stroje wojowników wykonane ze skóry, zamszu czy zbroje i bronie z metalu. A także realizm – smoki które  zobaczyłem mają na sobie ślady licznych walk, smocze odpowiedniki ran i blizn, także otoczenie w którym żyją smoki wykonane są z wysokim realizmem, o czym świadczą chociażby wżery erozyjne w konstrukcji zamku. Wykorzystanie naturalnych korzeni, kory jako podłoża czy zielonych paproci tylko dodaje autentyczności makietom, na których zostały użyte. Ale to zdanie moje, laika, który ostatecznie nawet nie wykonał zaplanowanego, niezbyt skomplikowanego stroju rodem z „Autostopem przez Galaktykę”. 
Ale zdjęcie które zrobiłem tak zafascynowało zaprzyjaźnioną amatorkę przebierania z Warszawy, że pierwszą atrakcją jaką chciała zwiedzić we Wrocławiu była właśnie Smocza Kraina. I też była pod wrażeniem, mimo iż o wiele dokładniej oglądała każdy z eksponatów, w myślach rozbierając każdego ze smoków na części pierwsze. To dzięki niej nauczyłem się rozróżniać, które smoki to jakże popularna pianka montażowa, a które np. styropian czy inne materiały i co zrobić, aby wyglądały bardziej naturalnie. I trzeba przyznać, że zrobione są tak dobrze, że przy większości z nich sam nie byłem do końca pewien jaki materiał został użyty, a przy innych dawało się to rozpoznać tylko dzięki jakimś drobnym pośpiesznym wykończeniom czy pojawiającym się gdzieniegdzie śladom naprawy uszkodzonych widać wcześniej dekoracji. No cóż, pewne rzeczy zdecydowanie łatwiej wykonać już na etapie tworzenia takiej instalacji, niż potem poprawiać jakieś uszkodzenia transportowe.
Szkoda tylko, że tak krótkie i nie nawiązujące do literatury i klasyki fantasy są niektóre opisy smoków. Jak przy czerwonym smoku możemy się nawet dowiedzieć, że przedstawicielem tej rasy jest chociażby polski smok wawelski, tak przy którymś smoku informacja ogranicza się ledwie do nazwy, stwierdzenia, że istnieje... i ciężko coś więcej wywnioskować. I choć nie zauważyłem, żeby animacja dla dzieci z okazji ich święta sięgała specjalnie po smocze inspiracje (choć samym zabawom dla dzieci zdecydowanie nie poświęciłem zbyt dużo czasu) to mam nadzieję, że wystawa ta przyczyni się do popularyzacji fantastyki wśród dzieci i młodzieży – a kto wie, może i któryś dorosły pod wpływem wystawy postanowi sięgnąć po jakieś książki czy filmy fantasy, które zna z własnego dzieciństwa?

Informacje praktyczne:
Adres: Galeria Dominikańska, plac Dominikański 3
Wstęp bezpłatny
Czas: codziennie do 9 czerwca,
         w godzinach otwarcia galerii