wtorek, 14 lutego 2012

Miejsce w którym odradza się miłość


We czwartek koło południa na skrzyżowaniu Piłsudskiego i Świdnickiej, tam gdzie z jednej strony ulicy metalowe rzeźby przechodniów schodzą pod ziemię, by wynurzyć się spod chodnika po drugiej stronie, od grupy szarosrebrnych nieruchomych figur oddzieliła się postać mężczyzny w kapeluszu i długim płaszczu. Przez chwilę popatrzyła w jasne niebo, poprawiła na sobie kapelusz, po czym ruszyła za młodą kobietą w czerwonej czapce i mężczyzną z włosami związanymi w kitkę, którzy właśnie przechodzili przez asfaltową jezdnię. A gdy tak poszła za nimi ulicą Świdnicką, zaczęła bezczelnie powtarzać każdy ich ruch i gest. Raz machała ręką zupełnie jak kobieta w czerwonej czapce, raz odgarniała włosy do tyłu zupełnie jak mężczyzna z kitką, tak że przechodnie, którzy ich mijali, dobrze się bawili, widząc to wszystko.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 5 antologii „Miłość we Wrocławiu”

Tak zaczyna się Poczta Listów miłosnych Stefana Chwina. Opowiadanie o miłości, a właściwie o szarości życia codziennego, w którym to piękne uczucie zamiera. Ot, gdzieś między zmywaniem naczyń a prasowaniem zapominamy pocałować męża. Ot, gdzieś między odkurzaniem a położeniem dziecka do łóżeczka zapominamy żonie przynieść kwiaty. Ot, gdzieś kolejny gest zapomniany, którego nie potrafimy już nawet nazwać. I tak codziennie jeden gest, dwa piękna słowa mniej... niby niedużo, a jaka wielka strata. Miłość ustępuje miejsca zobojętnieniu, które powoli ucieka przed kłótliwą nienawiścią. A przecież ktoś musi zapłacić rachunek za gaz, kiedyś trzeba odmalować pokój lub zmienić tapetę...
I czasem nie obejdzie się bez pomocy Istvana. Istoty pozornie ludzkiej, kolejnego przechodnia... a tak naprawdę jednego z metalowych przechodniów stojących przy Świdnickiej, który ożywa i odłącza się od stojącego tłumu aby pomóc zabieganym. Anioła, który odrzucił skrzydła aby nie trącać nimi ludzi wokół niego. Bo choć autor uparcie znajduje logiczne wytłumaczenie dla wszystkich zdolności Istvana, to jednak samo ich połączenie jest w samo w sobie mało rzeczywiste... a sposób ich opisania jakby pogłębia tą wewnętrzną niepewność. Zresztą sam Istvan wspomina o mocach niebieskich, z którymi pozostaje w dobrym kontakcie.
Tymczasem nasi bohaterowie powoli oddalają się w kierunku mieszkania przy ulicy Trzebnickiej. Wbrew pozorom, długa droga przed nimi. Czy do domu wrócą razem, czy ktoś przywróci szkło pobitym ramkom zdjęć kochanków?

Któregoś dnia Istvan, wędrując po jej folderach, trafił na zdjęcia które – takie odniósł wrażenie – już gdzieś widział. Rozpoznał je po chwili: były to zdjecia z mahoniowego kredensu, zepchnięte kobiecą ręką do plastykowego wiadra ze śmieciami, pogodne zdjęcia dwojga młodych ludzi ubranych uroczyście na własny ślub. Panna młoda i pan młody mieli w oczach światło którego zazdroszczą wszyscy ludzie na ziemi, mocne, dobre światło, które sprawia, że mamy ochotę oglądać na własne oczy świat. Mężczyzna w białym garniturze z białą muszką pod szyją, kobieta w kaskadzie tiulu i koronek, z kwiatami wetkniętymi we włosy związane na karku, stali obok siebie przy fontannie na wrocławskim Rynku. A potem na ekranie pojawiło się zdjęcie zielonego mostu Kłódek, gdzie od razu po ślubie pojechali białą toyotą, ustrojoną we wstążki i kwiaty ciętych róż. A oto trzecia fotografia: Grzegorz w rozpiętej marynarce, krzycząc coś z radości w niebo, przypina do mostowej poręczy kłódkę „Mariola+Grzegorz”, goście weselni biją brawo, ktoś rozlewa szampana do kieliszków wyjętych z podróżnego kuferka, a uliczny saksofonista, stojący parę kroków od mostu na chodniku przy brukowanej jezdni wiodącej do kościoła z dwiema wieżami, słodko-chrapliwymi dźwiękami wygrywa Marsz Mendelssohna, a potem dorzuca jeszcze skoczne „Sto Lat”.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 27 antologii „Miłość we Wrocławiu”

1 komentarz: