Pokazywanie postów oznaczonych etykietą A. Ziemiański. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą A. Ziemiański. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 lipca 2012

Smok do podeptania czyli magiczne gusła medyczne

Z pewnością fani Terry’ego Pratchetta wiedzą, iż smoki Świata Dysku nie są tymi wielkimi potworami znanymi z opowieści fantasy, a nawet wręcz odwrotnie: to stworzenia wielkości małego ratlerka (choć nie tak okrutnie paskudne w swym wyglądzie i hałaśliwości), przy których trzeba ciągle uważać, aby ich nie zdeptać. Idąc ulicą Nankiera, tuż przed siedzibą najstarszego wrocławskiego smoka, nawet nie zauważa się, że nagle pod naszymi stopami znajduje się… smok. Na dodatek jest on tak płaski, że zastanowić się należy czy właśnie nie przyczyniliśmy się do nadania mu takiego właśnie kształtu.
Tablica upamiętniająca epidemię dżumy we Wrocławiu w 1633 roku
Oczywiście to nie zdeptany smok, a jedna z tablic stanowiących część ścieżki historii obrazujących najważniejsze wydarzenia w historii Wrocławia. Zaintrygowany, od razu zacząłem przeszukiwać historię miasta aby znaleźć, jakie to smocze wydarzenie zdarzyło się w 1633 roku.
Niestety, że zdarzenie z tego właśnie roku żadnego związku ze smokami nie ma, jednak ciężko tu nie mówić o fantastyce, skoro odprawiano magiczne gusła zobrazowane na wspomnianej tablicy. Wydarzeniem tym jest oczywiście wielka epidemia, która to nawiedziła i zdziesiątkowała Wrocław. Choć historia Wrocławia odnotowuje także inne ataki dżumy (rok 1542, 1568, 1585), to epidemia z 1633 roku pochłonęła najwięcej ofiar – ponad 13 tysięcy. Zapewne właśnie to wydarzenie natchnęło Andrzeja Ziemiańskiego do umieszczenia w Achai wątku epidemii unoszącej się w mieście Troy. I podobnie jak w opisach Ziemiańskiego, tak i w opisach średniowiecznych kronikarzy odnajdujemy ślady ptasich masek. Bo jak słusznie zauważono w ówczesnych czasach, w przeciwieństwie do znanej nam  współcześnie epidemii ptasiej grypy, straszliwa dżuma zabijająca zarówno ludzi, jak i zwierzęta, całkowicie omijała ptaki. Wierzono, iż ptaki latając w powietrzu, unoszą się ponad trzebiącą miasta zarazą. Tak więc co bogatsi ludzie (a także lekarze zmuszeni udać się pomagać chorującym) przywdziewali maski ptaków aby w ten sposób zmylić chorobę i pokazać, że ich powinna zostawić w spokoju. Oczywiście, jak to w średniowieczu, nie obywało się bez palenia wszystkiego co się da na stosach, tak więc na obrzeżach terenów objętych zarazą paliły się wielkie ogniska, choć te akurat zabobony możemy uznać przy obecnych stanie wiedzy za słuszne, choć mało skuteczne. W końcu ogień oczyszcza – także powietrze z bakterii, choć wciąż wiele z nich nie przejdzie przez żar ognia.
Maska lekarza udającego się na tereny
zagrożone dżumą, źródło: Wikipedia

Te magiczne gusła praktykowano w średniowieczu zarówno przed, jak i po epidemii w Breslau aż do końca XIX wieku, kiedy to zidentyfikowano podłoże choroby i sposoby jej przenoszenia.
Zastanawiać jedynie może, czemu to często za symbol dżumy uznaje się maski przypominające czaszkę konia lub innego zwierzęcia z wysuniętym pyskiem, skoro i one padały ofiarami zarazy. Gdy jednak poszukać trochę więcej informacji, to odnaleźć można stare stroje ochronne i okazuje się, że maski te często przypominały głowę kruka, z długim dziobem w którym umieszczano ochronne olejki, chroniące raczej przed fetorem rozkładających się ciał niż przed samą chorobą. Nie zawsze udolnie wykonane maski w połączeniu z nie zawsze dokładnymi późniejszymi ich odwzorowaniami przez artystów sprawiły, że maski te faktycznie zaczęły przypominać czaszkę konia a nie dziób kruka.
PS. Nie omieszkałem oczywiście sprawdzić, jak zaprezentowana została opisywana niedawno ognista obrona Wrocławia w 1241 roku. I trzeba przyznać, że odpowiadająca jej tablica tak mi się spodobała, że od razu uzupełniłem obrazek we wpisie o błogosławionym Czesławie od ognistych kul.  

czwartek, 15 marca 2012

Konkurs, czyli książki do rozdania


Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai, zapowiedz okladki
Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai
(zapowiedź okładki)
Imperium karmi się krwią swoich żołnierzy.

Wieczne wojny pochłaniają wciąż więcej i więcej istnień. Szkoda czasu na szkolenie żołnierzy – wystarczy, że potrafią stać w szeregu i trzymać karabin. Strzelać nauczą się w boju.

Oto cena przetrwania tysiącletniego cesarstwa. 

Pomnik Cesarzowej Achai, zapowiedź

Z pewnością fani Andrzeja Ziemiańskiego już wiedzą, że wkrótce, bo 4 kwietnia, odbędzie się premiera kolejnej jego powieści, Pomnika Cesarzowej Achai. Oczywistym wydaje się skojarzenie, że będzie to kontynuacja znakomitej Achai, opowiadającej o zmiennych losach księżniczki Troy, której losy raczej nie kojarzą się z dworskim życiem. Zapewne nowa książka ta nie będzie zaskoczeniem dla uważnych czytelników, bo już w samej Achai pojawiają się pewne napomknienia sugerujące, że Achaja nie stanowi zamkniętej całości, a gdzieś w odległej dla bohaterów przyszłości pojawią się wydarzenia, które jeszcze nie pasują do tego, co działo się w dawnym świecie Achai.
Ktoś zastanawiałby się, czemu wspominam o tej książce, która (poza osobą autora) nie ma żadnego związku z Wrocławiem. Otóż dzięki wspaniałomyślności wydawcy książki, wydawnictwa Fabryka Słów, będę miał dla Was 2 książki do rozdania. Obydwie do wydania tylko dla wiernych fanów Achai. Aby udowodnić, że się do nich zaliczacie, musicie się wykazać co najmniej dobrą znajomością książki i udzielić odpowiedzi na co najmniej jedno pytanie konkursowe.
Pierwsze pytanie wymaga wyłącznie znajomości książki, a brzmi ono:
Już wkrótce kontynuacja cyklu Achaja Andrzeja Ziemiańskiego
Motyw z okładki książki A. Ziemiańskiego "Achaja", t. 1

1. Podaj gdzie w Achai (w dowolnym tomie) pisarz zapowiada przyszłe wydarzenia (nie opisane w Achai) i sugeruje, że wydana zostanie kolejna część Achai?

Wśród wszystkich autorów odpowiedzi wylosowana zostanie pierwsza z książek. Druga wymagać będzie nie tylko znajomości książki, ale także wykorzystania własnej wyobraźni. Aby ją wygrać, należy trochę dokładniej wgryźć się w wizje przyszłości i po krótce opisać 

2. Jak według Ciebie wyglądać będzie świat przedstawiony w „Pomniku Cesarzowej Achai” 

Okladka Achaji, t. 2, Andrzej Ziemianski
Motyw z okładki książki A. Ziemiańskiego, "Achaja" (tom 2)


Ksiezniczka krolestwa Troy ktora stala sie luanska kurwa
Achaja, księżniczka królestwa Troy
z tatuażem luańskiej kurtyzany
 
Do Waszego wyboru pozostawiam, jaką część wizji chcecie opisać: fabułę, interakcje między bohaterami, stosunki geopolityczne, bronie stosowane w nowych częściach. Można skupić się na kontekście książki, można skupić się na jednym z wielu wątków, można wreszcie opisać jak te wątki splotą się w jedną całość. Druga książka powędruje z pewnością do twórcy najciekawszej wizji, nawet jeśli nie do końca utrafi w pomysły autora (choć nie dopuszcza się zupełnej dowolności, opisy choć trochę muszą się zgadzać z tym, co zapowiadają postaci opisane przez Ziemiańskiego).

Odpowiedzi proszę wysyłać mailowo na adres:



Rozwiązanie konkursu opublikowane zostanie w dniu premiery książki, do tego dnia należy więc składać swoje odpowiedzi (4 kwietnia). W przypadku, gdyby we Wrocławiu odbyła się wcześniejsza prapremiera książki (a podobno istnieje taka możliwość), za termin zakończenia konkursu uzna się dzień prapremiery wrocławskiej (informacje będą publikowane zarówno na stronie, jak i na facebookowym fan-pagu)
PS. Aby nie zawężać grona zwycięzców, osoby które wygrają egzemplarz Pomnika Cesarzowej Achai za najciekawszą wizję świata, nie będą już brane pod uwagę w losowaniu.
UWAGA!!! Wszystkie odpowiedzi proszę wysyłać mailowo. Wszystkie odpowiedzi udzielane w postaci komentarzy pod niniejszym postem lub na profilu facebookowym będą usuwane i nie będą brane pod uwagę w konkursie.

A poniżej krótki fragment z nowej książki:
"Pomnik cesarzowej Achai był tak duży, że wyrastał nawet nad okoliczne skały. Kai skrzywiła się patrząc na wykute w kamieniu wyobrażenie dziewczyny sprzed paruset lat. Miała dziwną twarz o wyrazie arogancji i pewności siebie, patrzyła gdzieś w przestrzeń, ponad piaskami pustyni otaczającymi szkołę czarowników. Ciekawe czy naprawdę była taka brzydka, czy to tylko wyobrażenie nieznanego rzeźbiarza, który uważał, że cesarzowa powinna wyglądać chamsko i butnie? Chwała cesarstwa przede wszystkim, ponad kobiecość? Podobno baba była tak dobra w mieczu, że pokonała samego Viriona. Kai pamiętała to z nudnych wykładów w szkole. Kurza dupa! Wzruszyła ramionami. A kto to był Virion?"
Andrzej Ziemiański, Pomnik Cesarzowej Achai

środa, 7 marca 2012

Nepomukiem w kosmos


pomnik sw. Jana Nepomucena przed kosciolem sw. Krzyza we WroclawiuCi, którym spodobała się początkowa idea bloga, mogli się ostatnio poczuć trochę rozczarowani. Z kolei natłok wydarzeń wrocławskiego Wielosferu związanych z fantastyką (3 seanse teatralno-kinowe w trwającym obecnie cyklu "Nadchodzi Koniec Cywilizacji”, wkrótce Niewidzialna Biblioteka) może sprawić, że niektórzy już w ogóle mogą mieć dosyć monotonii i zaprzestać odwiedzin. Dlatego postanowiłem przełamać tą jednolitość powrotem do klasycznej idei – odnajdywania miejsc opisanych przez fantastów. 
W okresie katolickiego postu, kiedy to ochrzczony już Jezus spędzał 40 dni na pustyni (która to atrakcja, choć w krótszym wymiarze, zapowiada mi się w najbliższym czasie), najbardziej oczywiste byłoby odnalezienie źródeł związanych z Janem Chrzcicielem. To jednak nie takie proste, więc w zastępstwie posłużyłem się Janem Nepomucenem. Kult tego świętego był silnie promowany przez jezuitów, którzy stawiali go na przeciwwagę Janowi Husowi, wielkiemu protestantowi (a więc heretykowi według kryteriów moralnych ówczesnego kościoła). Po dziś dzień, na dawnych terenach czeskich (a taki przecież był Wrocław w okresie męczeństwa Jana Nepomucena) stoją liczne pomniki świętego, tak popularne, że okrzyknięte zostały własną nazwą (tzw. nepomuki) a nawet dorobiły się własnej, bardzo rozbudowanej strony internetowej.

Jak można wykorzystać nepomuka?

Tak popularna grupa pomników nie mogła umknąć oczywiście czujnej uwadze architekta, bo to nim właśnie z zawodu jest przecież Andrzej Ziemiański. Budując wizję Wrocławia zakopanego pod wielką kopułą, to właśnie nepomuka wyznacza jako sposób powrotu do normalnego (o ile można to nazwać normalnym) świata snów.
„Zresztą nieistotne. Komandosi sprowadzą cię na dół i opuszczą na jakąś budowlę, mniej więcej na dach kościoła Świętego Krzyża. Wiesz gdzie to jest?
Pomnik sw Jana Nepomucena lysymi aniolkami- Tak.
- Ok. Tuż przed kościołem jest pomnik.
- Wiem. Świętego Jana Nepomucena.
- Ty naprawdę jesteś dobrze przygotowany. - Uśmiechnęła się znowu, tym razem z podziwem. - Świetnie. Żołnierze zdemontują pomnik, zaś w jego miejsce postawią atrapę, nie do odróżnienia od oryginału. A w środku będzie stał pocisk kosmiczny.
- Jaki? - spytał.
- Zwykła rakieta. Jeśli znalazłbyś się w niebezpieczeństwie, wystarczy wsiąść i odpalić. Niestety zginiesz momentalnie, ale to żaden problem. Pocisk będzie miał takie przyspieszenie, że nawet zgnieciony przebije te cztery i pół kilometra betonu i poleci w kosmos. Na orbicie przejmą go nasze statki, wyjmiemy cię i odtworzymy. Nic się nie bój, to sprawdzona technologia”.
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 220 w antologii „Zapach szkła”

Drobne niekonsekwencje architektoniczne

Pomnik sw Jana Nepomucena na tle Kosciola sw. Krzyza we Wrocławiu
Oczywiście, pomnik nie jest wytworem omamów sennych autora, i istnieje on oczywiście także w realnym świecie. Gdy jednak spojrzeć na niego, to od razu widać pewną niekonsekwencję autora, którą można jednak zwalić na fakt, że akcja opowiadania dzieje się przecież w śnie. Bo pomnik swoje metry ma i autor, jako architekt przecież z zawodu, musi wiedzieć, że taki pomnik swoje waży i raczej ciężko go transportować czy demontować w kilkanaście osób bez użycia specjalistycznego sprzętu. A mimo to...
„Dochodzili do dolnych pięter. Gusiew szczególnie współczuł tym Chińczykom, którzy dźwigali, niemały przecież, sztuczny pomnik świętego Jana Nepomucena z pociskiem kosmicznym. Drużyna saperów zaczęła wiercić otwór w podłodze. Poniżej był już tylko olbrzymi hall budynku, którym przykryto centrum historycznego Wrocławia.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”

I jak jeszcze tutaj można by zwalić to nieuwzględnianie praw grawitacji na lżejszą wagę atrapy oraz masowy charakter zadań podejmowanych przez Chińczyków (przecież nikt nie mówi, że tych Chińczyków nie są setki), to jednak dalej już nie ma wątpliwości, iż tylko nierealnością wyśnionego Wrocławia można wytłumaczyć zaniżanie problemu wagi pomnika.
„Odbijał się mocnymi uderzeniami nóg i skokami zjeżdżał coraz niżej, na stromy dach, a potem na ścianę. Wreszcie, po krótkiej chwili, wylądował na bruku. Kilkunastu komandosów zjechało znacznie szybciej od niego, już byli na dole. Zdemontowali pomnik przed kościołem, a w jego miejscu błyskawicznie umieścili atrapę z pociskiem kosmicznym.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”

Prawdziwy nepomuk w terenie

Plaskorzezba na cokole pomnika sw Jana Nepomucena na placu Kościelnym we Wrocławiu
Gdy dziś odwiedzić pomnik św. Jana Nepomucena... cóż, trudno mi powiedzieć czy jest to „typowy nepomuk” czy tylko „pseudonepomuk”, bo ich klasyfikacja to już temat na oddzielną pracę naukową. Jednak trzeba przyznać, że pomnik robi wrażenie i świetnie prezentuje się na placu. Nawet tymczasowa żółta tabliczka kierunkowskazu „do placu Bema” nie psuje mocno wrażenia, choć czekam na czasy, gdy most młyński zostanie naprawiony a ruch samochodowy znów omijał będzie Ostrów. Oprócz wielkości pomnika tego „bata na heretyków” jak zwyczajowo używali go jezuici, wrażenie robi mnogość detali, aniołków, gwiazdek (oczywiście, oprócz tych na aureoli, których ma prawo być nie mniej, nie więcej niż 5), zdobień. Podstawa pomnika zdobiona jest 4 scenami z życia męczennika (włącznie z jego utopieniem w nurtach Wełtawy). Ciekawostką jest użycie dwóch łysych aniołków, które miały być uwiecznieniem nowo narodzonego syna jednego z kamieniarzy. Gdyby rozpatrywać jego użycie jako rakiety kosmicznej... to trzeba przyznać, że faktycznie ma zarys pocisku. Jedynie już w początkowej fazie lotu należałoby odstrzelić krzyż i wzniesione ku niebu ramiona, choć jeśliby pominąć ten szczegół pewnie same by szybko odpadły pod wpływem naporu powietrza. Tak więc pomnik Jana Nepomucena możemy dorzucić do listy wrocławskich alternatywnych metod podbijania kosmosu, obok opisanego już pociągu do nieba czy wrocławskiej rakiety czy windy orbitalnej (ale o tym już w przyszłości).  

czwartek, 15 grudnia 2011

Do trzech premier sztuka...


Milosc we Wroclawiu - okladka
Gdybym miał talent Ziemiańskiego, przy okazji poszukiwań „Miłości we Wrocławiu” pewnie do szerokiego zakresu gatunków literackich (od fantastyki do kryminału) dopisałbym powieść szpiegowską. Książce która miała stać się promocją miasta Wrocławia towarzyszył ogrom tajemnic, z którymi z pewnością lepiej poradziłby sobie James Bond niż Sherlock Holmes. Najpierw fałszywe informacje dotyczące daty premiery, rozpowszechniane przez miasto. Gdy ten temat udało się przeskoczyć i na stronie głównych prowodyrów, Zakochanego Wrocławia, pojawił się baner reklamowy – zaraz okazało się, że prowadzi do strony wydawnictwa, które usunęło informacje o książce. A właściwie nie usunęło, a jedynie utajniło – za każdym razem gdy trafiałem na tą stronę okazywało się, że nie mam uprawnień do oglądania strony. Trochę dziwne żeby wydawnictwo utajniało produkty, które stara się komercyjnie sprzedawać.
No cóż, w książce nie chodzi o to, żeby ją odnaleźć w sieci, ale aby ją przeczytać. Wydawałoby się, że szkoda czasu na durne szpiegowskie zagrywki, wystarczy pójść do księgarni i ją kupić. Niestety, okazało się, że główny potentant rynku księgarskiego w Polsce nie ma jej w sprzedaży. Próby szukania jej w sklepach internetowych też nie szły najlepiej. Oczywiście organizatorzy nie pofatygowali się poinformować potencjalnych czytelników gdzie kupić książkę.
Zapytani wprost „organizatorzy” potrafili wymienić zaledwie JEDNĄ księgarnię w całym Wrocławiu sprzedającą tą książkę! Oczywiście, jak na reguły tandetnej powieści szpiegowskiej przystało, księgarnia w swej nazwie ma człon "tajne".  Trochę mi to trąci promowaniem na siłę „znajomych królika”, co w wydaniu jednego z wydziałów Urzędu Miejskiego raczej nie świadczy dobrze. Informacja okazała się niepełna, książki oficjalnie sprzedaje jeszcze kilka księgarni we Wrocławiu i ogólnopolska sieć Matras.
W przypadku premier książek, standardem są spotkania z autorami. Ale przecież skoro chodzi o książkę utajnioną, nie można nadawać sprawie nadmiernego rozgłosu. Zakończyło się na (zapewne opóźnionym) cichym wyłożeniu książki w kilku pomniejszych księgarniach. Dodajmy, że z rozmów z dwoma autorami opowiadań zamieszczonych w książce wiem, iż jeden jeszcze na trzy dni przed ogłoszeniem daty premiery książki nic nie wiedział, że w ogóle będzie ona w najbliższym czasie wydana, drugi – o premierze dowiedział się dopiero kilka dni po z mojego bloga. No konspiracja pełna, informacja zatajona nawet przed autorami. A żyrafy wchodzą do szafy...

Premiera z prawdziwego zdarzenia
Milosc we Wroclawiu - portrety autorow
Jak widać, chyba niska sprzedaż książki połączona z naciskami wydawnictwa uświadomiła sponsorom, że jednak po to się wydaje książkę, aby ją promować. Po dwóch nieudolnych premierach, w najbliższą niedzielę postanowiono zorganizować trzecią premierę. Tak, tak, bo mimo dwóch poprzednich premier, o organizowanym w niedzielne popołudnie spotkaniu wszędzie mówi się „premiera”. Jak dla mnie, to trochę naciąganie definicji tego pojęcia, jednak z drugiej strony, dopiero to będzie prawdziwą premiera, jaką powinna mieć książką wydana jako, było-niebyło, nietypowy materiał promocyjny. Więc wszystkim czytelnikom bloga chciałbym zaproponować spotkanie autorskie z Gają Grzegorzewską, Łukaszem Orbitowskim, Joanną Pachlą, Marcinem Świetlickim, Krzysztofem Vargą oraz Andrzejem Ziemiańskim. W niedzielę, o godzinie 17, w Mediatece. I mam nadzieję, że w ostatnie przedświąteczne popołudnie nie będę musiał pisać tu notki prostującej z przeprosinami... na szczęście książkę udało mi się już kupić, więc niezależnie od prawdziwości pogłosek, z pewnością niedługo przeczytacie wpisy dotyczące miejsc opisanych w antologii. Ze względu na zbliżające się święta, bez obawy o wpadkę mogę polecić tą książkę jako doskonały prezent pod choinkę.

Wciąż nie dość szpiegowskiej polityki dezinformacji
PS. a na stronie Miasta Wrocławia znów dezinformacyjne kłamstwa. "Do miasta zaproszono pisarzy, którzy za dobrze go nie znają". Zdecydowanie nie da się tego powiedzieć o Ziemiańskim, Orbitowski też raczej dobrze zna miasto, ciężko też przypisać te słowa do debiutującej w książce absolwentki Uniwersytetu Wrocławskiego, Joanny Pachli. Lektura opowiadań kolejnych autorów też sugeruje, że wizyta przy okazji pisania utworów do antologii raczej nie była ich pierwszą wizytą w Mieście Spotkań i raczej miasto jest już im mniej lub bardziej znane. Jak już jednak wspomniałem, gdybym miał talent Ziemiańskiego, napisałbym książkę szpiegowską... Jako autorowi bloga pozostaje mi jedynie dopisać kilku (pewnie ze dwóch, trzech) autorów piszących o Wrocławiu w powiązaniu z aspektami fantastyki. 

sobota, 26 listopada 2011

Jedna miłość, czyli alternatywna technologia 3D

Trzeba przyznać, że motyw muzyki w fantastyce pojawia się dosyć rzadko. Wrocławska fantastyka nie odbiega tu od normy, jednak trzeba przyznać, że jednak jakaś nuta pobrzdękuje we Wrocławiu Fantastycznym. Więc dziś, w dniu największego polskiego halowego festiwalu reggowego parę słów Andrzeja Ziemiańskiego na temat zwolenników tejże muzyki, a także filmowych projekcji 3D:

"- A konkretnie. O co wam chodzi?

- Chcemy wiedzieć czy na dworcu będzie kino 3D?

No i wszystko stało się jasne. Filmy to komputery mogły sobie ściągać z sieci. Ale projekcji 3D tam nie było. Więc sobie wymyśliły, żeby zrobić na dworcu. To samoluby. Do mnie codziennie przychodzą maszyny z pytaniami czy nie są przypadkiem zbyt przestarzałe, czy nie pójdą na śmietnik, czy może konserwator każe zachować, a ci zarozumialcy pytają czy będzie kino 3D! Ja im dam.
- Jutro wygłoszę oficjalne oświadczenie kto zostanie na miejscu, a kto nie oraz co będzie na dworcu po remoncie. Dość plotek i obaw, usłyszycie wersję oficjalną.
- No dobrze… ale czy będzie 3D?
Myślałem, że eksploduję. Opanowałem się z najwyższym trudem.
- Będzie – wysyczałem. – Zatrudnią kinooperatora rastafarianina. On przyjdzie ze swoim kuferkiem i jeśli któremuś z widzów nie będzie pasowała projekcja klasyczna, rasta wyjmie z kuferka skręta, trzy wdechy i widz zobaczy wszystko w 3D!"
Andrzej Ziemiański, blog dworca Wrocław Nowy Główny, odcinek 38

poniedziałek, 14 listopada 2011

Miłość we Wrocławiu? Nie, to chyba w innym mieście...


14 listopada. Trochę dziwna data na premierę książki o miłości. Znaczy się, 14-ty to rozumiem. Ale czemu listopada, a nie lutego? Ech, nikt nie zrozumie urzędników, a przecież Zakochany Wrocław to właśnie inicjatywa Urzędu Miejskiego. Próbowałem odnaleźć coś w sieci. Owszem, są artykuły – ale z 2010 roku. Ew. luty 2011. Potem cisza, jedynie skromna informacja na stronie Zakochanego Wrocławia, że jest, jest, wreszcie jest, już jest – a dokładniej będzie. 14 listopada. Co dziwne, wydające tą książkę wydawnictwo EMG podaje datę 18 listopada. Żadnych informacji o atrakcjach towarzyszących premierze czy nawet o spotkaniach z autorami. Czyżby więc premiera miała się ograniczyć do prostego „obsługa wyłoży książkę na półce w Empiku”? Ech, naiwne myśli, naiwne...

Ale cóż, próbujemy dalej. Chociaż projekt miał być promocją miasta, to jakoś dziwnie nie słychać nic o nim w lokalnej prasie. Już to wyglądało podejrzanie, już w głowie zalęga się pierwszy pomysł na tytuł wpisu. Miłość we Wrocławiu – byle nie za głośno? A może -Cicha miłość we Wrocławiu? Na stronie Zakochanego Wrocławia pojawił się baner, klikając w niego przechodzę na stronę wydawnictwa EMG – no, wreszcie są jakieś konkrety. Krótki opis książki, potem zapowiedzi poszczególnych opowiadań, sylwetki autorów... potem te mniej romantyczne informacje: cena, wydawnictwo, numer ISBN. Za znawcę branży księgarskiej wielkiego się nie uważam, wiem jednak na tyle dużo, żeby wiedzieć że numer ISBN jakoś tam identyfikuje konkretny tytuł (a może nawet wydanie), a sam fakt jego nadania już świadczy o tym, że nie rozmawiamy o książce-widmie.
Przy okazji innych zakupów zaglądam więc do Empiku – niestety, o Miłości we Wrocławiu nikt nie słyszał. Pochwalić trzeba kierownika oddziału w Magnolii, pana Pawła – oprócz sprawdzenia systemu własnej sieci, nawet próbował wygooglać coś w necie - „Oooo, nawet filmik jest... z 2010 roku”. No cóż, znalazł dokładnie to samo co ja. Ale podsunął pomysł – może w punktach informacji turystycznej?
Ściana czeka, a przecież miałem zakończyć dziś miłość płyty kartonowo-gipsowej do kleju, który został po zerwaniu tapety – ale godzina już tak późna, że i tak nie zdążę zbyt dużo zrobić. Więc może zajrzeć na rynku, bo i bank swój miałem odwiedzić? Próżne nadzieje... pierwszy punkt IT zamknięty, drugi też, minięta po drodze księgarnia tak samo – i co gorsza, nawet na wystawie nie ma poszukiwanej książki, a przecież pierwszego dnia to chyba każdy by wyłożył ją na próbę. Trzeci punkt – pani wita mnie słowami: Ale my już zamykamy... udało się jednak spytać. Odpowiedź w stylu „A jakiego to wydawnictwa?” mówi sama za siebie. Z bankiem równie wielki brak sukcesów, dziś już zamknięte...
No cóż, wygląda na to, że "Miłość we Wrocławiu" można odnaleźć na razie tylko w wydawnictwie EMG – czyli w Krakowie.  
PS. Sprawdzałem na stronie Pilipiuka - informacji brak. Ziemiański - nie ma strony. Orbitowski - jest zdjęcie. "KOCHAM MINIĘ" czytam z... prześcieradła. Oczywiście, zrobione w Krakowie - przecież mówiłem, że "Miłość..." na razie tylko w Krakowie. 

piątek, 11 listopada 2011

Starucha nad grobem (Czym dla ciebie jest Polska?)


Pamiętacie wpis „Krótka definicja patriotyzmu”? Przez długi czas te właśnie słowa były najpopularniejszymi, jakie wpisywali ludzie trafiający z google na bloga. Dziś święto niepodległości, i jakże mogłoby zabraknąć podobnego wątku?
Dokładnie 93 lata temu Polska znów pojawiła się na mapie Europy. Nie było jej tam przez zgoła 123 lata. Jeszcze nikt wtedy nie wiedział, że za zaledwie 21 lat znów zostanie wymazana z mapy, tym razem na szczęście na krócej.
Gdy szukać w fantastyce cytatów o patriotyzmie, ze śmiałością można sięgać po Ziemiańskiego. Choć może nie tylko on pisze, to jednak on zdecydowanie najczęściej. I tym razem sięgnąłem po jego twórczość – i oczywiście znalazłem. Cytat który doskonale ukazuje sytuację zarówno z 1918roku, jak i z 1945.

- Czym dla ciebie jest Polska?
Wrzasnął:
- Tysiącletnią staruchą stojącą już jedną nogą w grobie! Potrząsającą swoim kosturkiem przed wilkami, które szarpią jej ubranie. Rzeczpospolita już nic nie może. Każdy na nią może pluć, szturchać, każdy może obrzucać najgorszymi obelgami!

Tu się uśmiechnął.
- Ale przychodzi moment... Kiedy Rzeczpospolita zaczyna stukać kosturkiem w swoją własną trumnę i mówi: „No, przegięliście, skurwysyny! Teraz spuszczę ze smyczy swoje wściekłe psy!" I te kundle lecą, rozszarpując wszystko na swojej drodze.
A. Ziemiański, Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła, Antologia "PL+50. Historie przyszłości"



Następnym razem poszukam u Roberta J. Szmidta, z pewnością coś się znajdzie gdzieś koło pano-janowej koncepcji Polski od morza do morza. 

wtorek, 8 listopada 2011

Bo Wrocław... TO MY!

Wroclaw - Europejska stolica baniek mydlanych
Wrocław - Europejska stolica... baniek mydlanych? 
Gdy mowa o promocji miast, bardzo często zapomina się o roli opinii jego mieszkańców. Ciężko wypromować miasto wśród turystów, gdy sami mieszkańcy mówią że miasto jest nudne i nie ma po co do niego przyjeżdżać. Na niczym spełzają wysiłki Gorzowa Wielkopolskiego, w którym spędziłem kilka lat, choć przyczyną może być tu także brak konsekwencji w stosowaniu reklamowego logo przy promocji imprez współfinansowanych przez miasto. Z kolei gdy spoglądam na plany promocyjne Szczecina i hasło Floating Gardens 2016, to oczywistym wydaje się, że jego pierwsza faza to właśnie intensywne promowanie idei pływających ogrodów głównie wśród mieszkańców i przekonanie ich do tambylczych atrakcji.

W zdecydowanie lepszej pozycji stoi wygrany konkursu na Europejską Stolicę Kultury 2016. Od kilku lat na każdym możliwym kroku promuje jeden z trzech wrocławskich motywów (Miasto Spotkań, Wroclove z emblematem rynku na tle trzech kolorowych plam czy ESK-owy „motylek”). Te motywy znajdziemy na straganach na rynku, na każdym plakacie jakiejkolwiek imprezy odbywającej się na mieście, czasem nawet pomniki przyozdabiane są odpowiednimi symbolami. I trzeba przyznać, że strategia ta procentuje nie tylko poprzez ilość turystów na rynku, ale także poprzez świadomość, a co ważne także aktywność kulturalną mieszkańców Wrocławia. Przypuszczam, że o wygranej Wrocławia w dużym stopniu zadecydowała nie tylko odgórna działalność Urzędu Miejskiego, ale właśnie działania jego mieszkańców. Doskonale ujmuje to Andrzej Ziemiański w wywiadzie dla Science Fiction, doskonale ujmuje to też film nr 29 w konkursie „Kręci cię Wrocław – kręć Wrocław”
Vrots-love - because part is part of our proper name
Because love is part of our proper name
M.D.: Polskę obiegła informacja, iż Wrocław został wybrany na Stolicę Kultury 2016. Jak Pan, mieszkaniec Wrocławia, na to zareagował?
A.Z.: Mam wrażenie, że to efekt wspólnej pracy obywateli. Wrocław jest szczególnym miastem, które jednak nigdy nie zasypia i nie siada na laurach.[...] Wrocław wygrał, bo stał się modny dzięki ogromnemu wysiłkowi wielu twórców i obywateli. Ucieszyło mnie to, bo sam od lat usiłuję dołożyć własną cegiełkę do tego wspólnego dzieła. 
M.D.: W jaki sposób? Tak ta Pana cegiełka wygląda? 
A.Z.: To są właśnie rzeczy które robię, które piszę. Przelane na papier chwile własnych refleksji nad tożsamością współczesnego człowieka, bez abstrahowania od historii i tego jednego miejsca w którym żyje. Nieprawdopodobną satysfakcję mam, kiedy młodzi ludzie przysyłają mi linki do swoich blogów, poświęconych szukaniu własnego miejsca we Wrocławiu. W odniesieniu do historii, do literatury, do moich książek. 
Wywiad Marka Doskocza z Andrzejem Ziemiańskim, Science Fiction fantasy i horror nr 721 (październik 2011) 

Wrocław - miasto spotkań z bańkami mydlanymi
Wrocław - miasto spotkań... z bańkami mydlanymi
Tym blogiem i ja dokładam swą małą cegiełkę, nieporównywalnie mniejszą niż ta Ziemiańskiego. Dokładają ją tysiące innych Wrocławian, jak chociażby stowarzyszenie Wielosfer, uczestnicy konkursu „Kręć Wrocław” czy zespoły muzyczne HooBoo Band lub Natural Dread Kilazz, w którego teledysku daje się zauważyć miejsca znane chyba każdemu Wrocławianinowi. Choć mam kilka pomysłów, jak przed 2016 sprawić, że ta cegiełka będzie choć ciut większa, lecz kto wie, co z tego uda się osiągnąć? Na miłe zakończenie polecam obejrzenie wspomnianego przed chwilą teledysku „Muzyki, światy, piękny” - mam nadzieję, że i wy rozpoznacie miejsca w których go kręcono?


sobota, 5 listopada 2011

Znajdź siedem różnic


Jeden.   To ona jest stąd, a on stamtąd.
Dwa.     On jest jeden, nie dwóch.
Trzy.     Alternatywa. Alternatywne źródło energii kontra alternatywne światy.
Cztery.  Wróg. Obcy agent zamiast pierwiastka fantastycznego w postaci czarnego psa.
Pięć.      Archiwa bezpieki kontra badania naukowe Stanów Zjednoczonych.
Sześć.   Rynek. Akcja toczy się wokół popularnego miejsca, a nie w zamkniętym dla obcych instytucie
              badawczym.
Siedem. Co będzie siódme? Nie mogę odnaleźć. Czyżby nie było siódmej różnicy?

Czytając powyższe, pewnie sobie pomyślicie: Oszalał. Pewnie od nadmiaru fantastyki oszalał i niczym Tolkien rozmawia w ogródku z Gandalfem i Frodem. Skądże znowu. To raczej efekt oglądania filmików nakręconych w ramach akcji „Kręci cię Wrocław – kręć Wrocław”. Miejski konkurs na najlepszy krótki film promujący miasto. Na 50 filmów, po pominięciu jednego czy dwóch na zdecydowanie niższym poziomie, prawie wszystkie są różnorakimi wariacjami 2-4 motywów z powtarzających się bodajże 8 motywów. A to kilka filmików z kategorii mikrocity, a to uparcie tramwaj na Szewskiej (jakby tylko tam jeździły tramwaje), a to kilka motywów odwołujących się do symfonii miejskiej Vrotslove, rower... mam wrażenie, że część autorów usilnie obserwowała najbardziej promowane przez Urząd Miejski tematy i próbowała się podlizać koncentrując właśnie na nich. Film 46 zdecydowanie odbiega od tej rutyny i przyciąga oryginalną fabułą. Jako jedyny nakręcony został niczym minutowy film szpiegowski. Czemu piszę o tym na blogu zajmującym się przecież fantastyką? Bo filmik silnie mi się kojarzy z opowiadaniem Andrzeja Ziemiańskiego – Legenda, czyli pijąc wódkę we Wrocławiu w 1999 roku. Klimat i pewne kluczowe elementy obydwu są tak do siebie podobne, że od razu przypomniała mi się zabawa dla dzieci którą można było kiedyś znaleźć w gazetach – wydrukowane dwa łudząco do siebie podobne obrazki, różniące się kilkoma drobnymi detalami które należało odnaleźć. Postanowiłem więc zrobić podobne porównanie filmu i opowiadania i wyszło mi to co powyżej. 

Jeśli ktoś nie widzi tych różnic, to rozwinę:
  1. W opowiadaniu Ziemiańskiego do polskich naukowców przysiada się kobieta z Węgier. W filmiku – do agenta wywiadu ze Stanów Zjednoczonych Ameryki podchodzi polska przewodniczka.
  2. U Ziemiańskiego główne role męskie grają Dietrich i „Pułkownik” Gusiew, w filmie mamy tylko jednego agenta pierwszoplanowego.
  3. W Legendzie cała akcja zbudowana jest na popularnej w fantastyce idei światów równoległych, w filmie – na poszukiwaniu źródeł alternatywnej energii.
  4. W filmie pod koniec pojawia się agent (agenci?) obcego wywiadu (człowiek z EOS-em w dłoni), w książce wrogiem jest „czarny pies” który może być błędnie odczytywany jako tajemnicza istota, a tak naprawdę to depresja jako choroba psychiczna. Plus nowotwór, czyli choremu ciału towarzyszy chory umysł.
  5. W filmie akcja zawiązuje się wokół odkrycia naukowców w Stanach Zjednoczonych. W opowiadaniu informacje o projekcie „Kal” wypłynęły od strony, która w czasach zimnej wojny nakierowana była właśnie na odkrywanie amerykańskich agentów i sabotażystów – komunistycznej bezpieki.
  6. Choć pozornie i książka i film odwołują się do miejsc spotkań (rynek, kawiarnie, itp.) to pisarz wykorzystuje publiczne miejsce tylko do zawiązania akcji, aby potem przenieść bohaterów w zacisze instytutu badawczego, do którego dostęp mają tylko wybrani. W filmie jest wręcz odwrotnie – akcja zostaje wyprowadzona z zacisza gabinetu rządowej jednostki wywiadu do najbardziej popularnych miejsc Wrocławia.
No i 7. Oczywiście, że akcja Legendy nie może rozpocząć się w pełnym blasku słońca, a w powojennym bunkrze. Tematyka Wrocławia Podziemnego wraca u Ziemiańskiego wielokrotnie, można ją odnaleźć nawet w dworcowym blogu. Być może kiedyś będzie mi dane poznać źródło tej fascynacji bunkrowej... i aż chciałoby się zacytować za klasyką polskiej komedii Bunkrów nie ma. Ale też jest zajebiście!”, ale akurat we Wrocławiu pierwsze zdanie ewidentnie byłoby kłamstwem.

wtorek, 1 listopada 2011

Gdzie leży Fałszywy Cmentarz?

1 listopada. Dzień Wszystkich Świętych. To dzień kiedy wszyscy odwiedzamy groby naszych zmarłych. Gazety rozpisują się o wielkich ludziach, którzy odeszli z naszego świata, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Z cmentarzami związane są legendy, historie, przesądy. Nawet kwiaty które składamy na grobach naszych bliskich mają ukryte znaczenie, o którym już dawno zapomnieliśmy. Nawet postrzeganie cmentarzy zmieniało się z wiekami – czasem były azylem dla przestępców, miejscem spotkań towarzyskich, ale także miejscami przeklętymi. Pokrótce wiedzę tą przekazuje Andrzej Ziemiański w „Legendzie”.

Cmentarz ofiar gór, Kocioł Łomniczki, Karkonosze
„Gusiew analizował całą swoją wiedzę o cmentarzach, którą przekazali mu koledzy z uniwersytetu. Cmentarze w średniowieczu najpierw były miejscami bezpiecznymi. Tam się chowało dobytek na wypadek najazdu; wystarczyło zawiesić co cenniejsze rzeczy w worku na drzewie... i już; najeźdźca często rezygnował. Potem cmentarze zamieniły się w miejsca spotkań towarzyskich, wręcz wypadało pokazywać się wśród trupów. To nic, że cuchnie (w tamtych czasach równie nieźle cuchnęło i w domach). Szacowne pary przechadzały się między świeżymi grobami, wśród stosów kości dyskutowano o sprawach światowych. Tam odbywały się jarmarki, czasem sądy, tam kryli się przestępcy, chcący uniknąć cywilnej odpowiedzialności. Salon i forum pośród gnijących szczątków, gdzie majordomusem był doświadczony grabarz, wskazujący „lepsze” kwartały, w których ziemia szybciej rozkładała ciała. 
Potem jednak przyszła inna epoka. Cmentarze stawały się w umysłach ludzi groźne. Wymyślano najróżniejsze rzeczy: że cmentarz truje całe miasto, produkuje masy morowego powietrza, które krążą w postaci sunących po nocy chmur, zabijając przechodniów, wlewając się ukradkiem do piwnic, psując wino i zatruwając żywność. Takie chmury skażonego gazu potrafiły osaczać ludzi i zmieniać rzeczywistość. Sprawiały, że metal korodował, śniedział, a szkło się roztapiało... 
Gdzie jest więc fałszywy cmentarz? To proste. Nie mogły go wyróżniać żadne krzyże, kaplice czy groby, ale skoro w tym świecie obowiązywały prawa snu, to po przekroczeniu Muru Marzeń wystarczyło obserwować zegarek. 
Gusiew zatrzymał się dokładnie w momencie, gdy metalowa bransoleta błyskawicznie pokryła się śniedzią, a szkło pojedynczymi kroplami zaczęło kapać na tarczę. „Jestem na miejscu” – pomyślał i rozejrzał się wokół.” 
Andrzej Ziemiański, Legenda, str. 166 w książce „Zapach Szkła” 

Gdzie więc we Wrocławiu leży Fałszywy Cmentarz? Jego poszukiwania zapowiadałem dawno temu, przy okazji Walentynek, i z pewnością poświęcę mu trochę miejsca w listopadowych wpisach, choć nie można przecież pominąć imprez zapowiadanych na ten miesiąc.

sobota, 22 października 2011

Chiquita bez skórki... sentymentalnie

Kto choć trochę interesował się powiązaniami Wrocławia i fantastyki, z pewnością trafił zarówno na książki Andrzeja Ziemiańskiego, jak i Roberta J. Szmidta. Z pewnością zauważył też wzajemną wymianę pomysłów między tymi autorami: Ziemiański w Autobahnie nach Poznań kontynuuje szmidtowską Apokalipsę według Pana Jana, z kolei Szmidt wykorzystuje najemniczkę Toy w którymś swoim opowiadaniu. Ktoś pomyślałby: paskudny plagiat, i to wzajemny, zapewne wojna między autorami. Wystarczy jednak poszukać w sieci, żeby przekonać się, że między pisarzami istnieje jakaś umowa, której istotą jest jakby próbowanie: a może ty napisz moją opowieść po swojemu. Do tej pory wydawało mi się jednak, że autorzy pokazują sobie gotowe dzieła i dopiero wtedy nakłaniają drugiego do prób literackich. Jednak gdy dostałem maila od autora Alpha Team, zwątpiłem, czy wymiana nie dokonuje się na zasadzie jakiejś telepatycznej więzi? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Andrzej Ziemiański opisuje sytuację analogiczną do wspomnień z dzieciństwa Roberta J. Szmidta? Zresztą przekonajcie się sami. Pamiętacie cytat z Autobahnu... A. Ziemiańskiego dotyczący zjadania bananów ze skórką? To teraz cytuję słowa Roberta J. Szmidta: 

A propos chiquity bez skórki.
Moja rodzina przed II WŚ wyemigrowała za chlebem z terenów Śląska do Francji, do pracy w tamtejszych kopalniach. Ci ludzie nie wiedzieli co to banany. Więc gdy podczas jednego z postojów gdzieś na południu Francji do pociągu podeszli miejscowi i dali emigrantom jedzenie, w tym banany, ci próbowali je jeść ze skórkami. Nie smakowały za bardzo, ten i ów dostał sraczki, więc na następnym postoju Francuz niosący banany skończył z limem pod okiem :-)
Sprawa się szybko wyjaśniła, pociąg pojechał dalej i nikt już nie narzekał, ale dla mnie to ostrzeżenie z billboardu zawsze będzie się kojarzyło z owymi wspomnieniami nieżyjących już dziadków."
Robert J. Szmidt, korespondencja prywatna, opublikowane za zgodą autora

wtorek, 18 października 2011

Wieża ciśnień


Po raz pierwszy zobaczyłem ją, gdy wracałem przez Wrocław z rozmowy kwalifikacyjnej. Dojeżdżając do potencjalnego pracodawcy trafiłem na korek jeszcze na długo przed miastem, więc zdecydowałem się na objazd. Wracać jednak postanowiłem przez miejską obwodnicę. Z daleka me zainteresowanie wzbudziła wieża. Powoli (z powodu korka) zbliżałem się do niej, zastanawiając się, czy znajdzie się ona na mojej trasie czy może minę ją z daleka. Początkowo myślałem, że to kościół, dopiero później domyśliłem się właściwej roli tego budynku. Pusta w środku podpora na czterech nogach, rozwiązanie nietypowe dla tego typu budowli, i wielka kula na górze – czyli z pewnością wieża ciśnień. Wtedy postanowiłem, że jeśli ostatecznie osiądę we Wrocławiu, będę tu musiał przyjść ponownie.
Kolejna rozmowa kwalifikacyjna, już z inną firmą, odbyła się już we Wrocławiu. Sprawdziłem lokalizację firmy na maps.google – gdzieś w pobliżu dworca PKP, więc przyjadę koleją. Ale jak trafić dalej? Lekkie przybliżenie i... zaskoczenie. Punkt orientacyjny po drodze: wieża ciśnień. Od razu mi się skojarzyło z tą tajemniczą budowlą wypatrzoną w trakcie pierwszej po 9 latach wizyty w stolicy Dolnego Śląska. Zanim się upewniłem w terenie, że to na pewno ta sama wieża, do pociągu wziąłem sobie Ucieczkę z Festung Breslau. Jakież było moje zdziwienie, gdy w tekście trafiłem na … opis wieży ciśnień.

Heini prowadził sprawnie, jadąc ulicami tego wielkiego, wspaniałego miasta. Początkowo Schielke chciał, żeby zakochany w samochodach chłopak mógł przejechać jak najdłuższy dystans i wybrał Gasthaus przy Barthelner Br
ü
cke. Po chwili namysłu zrozumiał jednak, że wybrał źle. To była letnia restauracja, do której dopływało się łodziami. Teraz, w zimie, pewnie pustawa i ciemna. Zmienił cel podróży na S
ü
d Park. Mijali właśnie ciemną na tle księżycowego nieba wieżę ciśnień przypominającą gotycki, ale i utranowoczesny zamek grozy. Budowla była ogromna, strasząca w srebrnej poświacie swoimi sterczynami, ażurową konstrukcją i wszystkimi tajemnicami, które kryła i które kryć będzie w przyszłości.
Andrzej Ziemiański, Ucieczka z Festung Breslau, str. 49

Podświadomie czułem, że musi być mowa o tej samej wieży. Nie znałem jeszcze wtedy miasta, nic mi nie mówiły ulice wymienione przez Ziemiańskiego, jednak czułem, że to musi być ona. Dopiero później przekonałem się, jak dużo wież ciśnień znajduje się we Wrocławiu. A jednak, dokładna analiza tekstu pokazała, że to jednak Moja Wieża.
Co prawda, przytoczony powyżej cytat to nie ten, który skojarzyłem z tym miejscem, jednak mowa o tej samej wieży. Przy wyborze cytatu do dzisiejszego wpisu istotne dla mnie było, że mówi on o niemieckim Breslau, a nie polskim Wrocławiu. Właśnie dlatego to właśnie jego wybrałem na dzisiejszy odcinek pisany dla odmiany z Niemiec.

środa, 5 października 2011

Chiquita... smakuje lepiej bez skórki


Miały być smoki. Miała być ich cała parada. Niestety, pomyliłem godziny i na miejsce dotarłem o godzinę za późno. Nie bez znaczenia były też kosmiczne korki na ulicy Kosmonautów. Ot taka tradycja tego miejsca, na szczęście powoli zamierająca. Gdzieś między jednym podjazdem a drugim zauważam reklamę. „Nie smakuje Ci Chiquita? Spróbuj bez skórki”. Przecież to takie oczywiste, że banana je się bez skórki. Absurdalność tej reklamy aż śmieszy.
Na miejscu stężenie atrakcji w przeliczeniu na jednostkę Dzikotłumu tak niskie, że bez sensu było wyczekiwać na walkę rycerzy ze smokami. Więc pędem do domu, i trzeba szukać jakąś inną atrakcję do opisania. Jakież było moje zdziwienie, gdy pomiędzy szeleszczącymi kartkami znajduję odwołanie do reklamy Chiquity...

„Dopiero teraz zrozumiała, że major mówi poważnie. Że ona naprawdę może sobie zerwać prawdziwego banana! Przełknęła ślinę i popatrzyła na całą kiść.
- Aaaa... jak źle zerwę i spadną wszystkie to mnie aresztujecie, tak?
- Nie wygłupiaj się, Zuzia. No! Do roboty.
Zerwała, w trakcie tej czynności chyba polecając duszę Bogu. Zorg ziewał. Pani pułkownik była bliska apopleksji, jednak miała za sobą twardą szkołę. Usiłując pokazać, że to dla niej nic takiego, ugryzła banana razem ze skórką. Zorg padł na trawę, a Wagner zaczął się śmiać.
To się obiera, głupia „Czekoladko”. - Pokazał jej jak. - Żresz środek, a resztę wyrzucasz do kosza na śmieci.
Co to jest kosz na śmieci? - spytała.
- No kosz, gdzie... no... No, gdzie się wyrzuca śmieci.
- A co to są śmieci?
Andrzej Ziemiański, Autobahn nach Poznań, str. 500/501 w książce „Zapach szkła”

piątek, 23 września 2011

WF oznacza... Weekend Fantastyczny


(artykuł niesponsorowany)

Czy podróże do gwiazd są możliwe? Czy zabawa z jeep-em to tylko wertepy niczym księżycowe kratery i dym spalin? Dlaczego niektórych wynalazków nie powinno wprowadzać się w życie? Tego (i nie tylko) dowiesz się już w ten weekend, jeśli przyjedziesz na Inne Sfery, kolejny konwent wpisujący się w ideę „fantastyczny konwent na każdą porę roku”. Jak na każdym konwencie, zapewne będą wykłady Uniwersytetu Fantastycznego. Będzie o przesądach, magii ludowej, o historycznych korzeniach ustawek kiboli, o logice nielogicznej i wielu innych tematach, których nie pojmie żaden mugol. Jeśli zamiast wykładów wolisz ślęczeć w książkach niczym skarabeusz książkowy, będzie i blok literacki. To doskonała okazja nabyć nowe książki, porozmawiać z ich autorami i dowiedzieć się czegoś o warsztacie literackim. Jeśli wolisz jednak tworzyć inne światy (niekoniecznie w formie innej sfery), z pewnością zainteresuje cię blok rpg-owy. A i dla zagorzałych graczy coś się znajdzie: wspomniane jeepy, larpy, planszówki... w tym i prezentacje nowych gier. Jak dla mnie, najciekawiej zapowiadają się światy stworzone na bazie dwóch najbardziej prześmiewczych cykli książkowych. Jedna dotyczyć będzie bardzo specyficznego miasta Ankh-Morpork, w którym rzeka potrafi być twardsza niż droga brukowa, a wino dziś pijemy bo wczoraj mieliśmy po nim kaca, a przecież ciąg przyczyno-skutkowy, choć odwrócony, musi zostać zachowany. 
Drugi świat, to oczywiście świat nieformalnego kandydata w najbliższych wyborach, jedynego, który chodzi w walonkach i czapce uszatce, walczy z wampirami i ma poparcie papieża. Choć działa w tej samej branży co równie prześmiewczy Palikot, to choćby z racji doświadczenia zdobytego w walce z Władzą Ludową o niejedną głowę (i dwa bicepsy nacierane viagrą) przebija go o głowę. I tylko pozostaje mieć nadzieję, że w ferworze sprawdzania swoich wyborów nie pomyli pobliskiej, świeżo wyremontowanej Hali Ludowej z Władzą Ludową...
Wśród opisów mego bloga w konkursie na blog Dolnego Śląska, pojawiło się hasło: choć nie czytamy fantastyki, to zainteresował nas ten blog. Z pewnością recenzenci mogliby napisać to samo o Innych Sferach: oprócz bloków typowo fantastycznych znajdą się atrakcje dla „mugoli”. Wystawy zarówno malarskie jak i fotograficzne, koncerty, pokazy tańca tribal i irlandzkiego...

No i jeszcze ślub...
Piątek, sobota – wybór prosty. InneSfery, alternatywy nie ma. Ale co zrobić z niedzielą? Warsztatów z klonowania nie przewidziano w ramach Innych Sfer, a byle teleportacja nie załatwi sprawy, gdy w jednym czasie ale w innych miejscach powstaną dwa różne zdarzenia. Zagięcie czasu i przestrzeni mogłoby być rozwiązaniem, ale czy pojawianie się w jednym czasie w dwóch różnych miejscach nie zakłóci wątku osnowy? A co, pominąć ślub zegara i koparki, tak wspaniale opisywanych przez Ziemiańskiego w blogu Dworca Nowego Głównego? Co prawda od tego dworzec się nie zawali, gorzej jednak, jeśli nie powstanie w 1857 roku. Że niby co, to już minęło i nie można tego zmienić? Oj, widać od razu, kto przespał wykłady z Salvadora Dalego i jegoczasu zagiętego na przestrzeni... Zresztą, to jak ze wspomnianym dziś winem z zeszłoroczniaków, które pijemy dziś, ale kac po nim mieliśmy wczoraj... Więc dla pewności, polecam w niedzielę od 11 do 14 w Parku Staromiejskim dopilnować, czy zegar (a także koparka) w ostatniej chwili na pewno powiedzą sakramentalne TAK... A potem z powrotem na Biskupin, na Inne Sfery...

piątek, 26 sierpnia 2011

Pan Wyzgo

Dzisiejszy wpis wyjątkowo nie dotyczy żadnego miejsca. Ani we Wrocławiu, ani poza nim. Raczej stanu ducha. Ot, wyjątkowo ciężki dzień, nic więcej.
  • To znowu pan, panie Wyzgo?
  • Tak, panie doktorze. Bo wie pan, mi się cały czas śni to samo. Wchodzę do supermarketu, na rynek, gdziekolwiek gdzie jest tłum. I... I mam w ręku karabin maszynowy, a na plecach trzy skrzynki amunicji. I zaczynam strzelać. Do ludzi! Tam są setki trupów.

Czasem jednak wariat widzi coś innego. Czy na pewno niewinnego?
  • Mówiła, że ma na imię Azja. […] To była mała dziewczynka. Powiedziała że on [...] jest otoczony przez tłum ludzi. To jest jakiś taniec. Powiedziała, żeby go nie budzić, bo będą duże straty.
Ale wtedy się można pocieszyć, że i tacy ludzie są komuś potrzebni, że to oni właśnie ratują innych.

Gusiew czuł, że się dusi. Tłum napierał coraz mocniej i ciągle się poruszał.[...] Nie mógł nawet krzyknąć.
Kto inny jednak mógł.
  • Ekstra!!! - Głos wydawał się znajomy. - Ale fajnie!!!
    Wyzgo stał na rozstawionych nogach z karabinem maszynowym w dłoniach. Przycisnął spust, mierząc wprost w zbity tłum ludzi. Dokładnie tak jak w snach, które przez ostatnie lata nawiedzały go co noc.
  • Ale odlot! - Palba wystrzałów zagłuszyła jego słowa.
    Wokół umierali ludzie. Jedynie Gusiew, wiedzący czego się spodziewać po tym pacjencie, wykonał przepisowe „padnij”, kryjąc się za najbliższym ciałem, gdy tylko zmniejszył się napór tłumu. Ta da da da da da da da da da... Huk odpalanych pocisków odbijał się od ścian, ogłuszał, szarpał wnętrznościami. […]
  • Ale odlot... Jaka jazda! - Wyzgo wyjął z plecaka drugą skrzynkę amunicji i właśnie zmieniał taśmę. - Jeszcze nigdy nie czułem tego tak realnie. [...]
  • Sam pan widzi, panie doktorze. Później cierpię na jawie, a pan mi nie chce niczego zapisać, żebym już tego nie robił. […] Ale jazda! Ale fajnie... Sam pan widzi, panie doktorze – mnie trzeba leczyć.
    Wszystkie cytaty: Andrzej Ziemiański, Legenda, str.208 i 260-263 w książce Zapach szkła

czwartek, 26 maja 2011

W Ogrodzie Aniołów, ludzie wybuchali wśród kwiatów

No, tytułu dzisiejszego artykułu to chyba sam Ziemiański by nie skojarzył, choć przecież o jego twórczości mowa.
„Weszli na wewnętrzny dziedziniec. Widok, który uspokoił bawet Mariolę. Rozkwitające klomby, stara studnia, zewsząd okna otaczających budynków, a wszystko to skąpane w ostrym słońcu. I jak tu myśleć o duchach, zjawiskach nadprzyrodzonych czy jakiejś sekcie? To przecież bzdury, Wszystko wydawało się bardzo normalne. Mariolę zaskoczyła maleńka powierzchnia. Wyobrażała sobie, że plac będzie dużo większy. Poza tym – nie mogła uwierzyć, że Miszczuk i inni wybuchali właśnie tutaj”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 257/258

Kto uważnie czytał książkę, już wie, że TAM znajduje się w pobliżu placu Nankiera. Wie, że mowa o uczennicach, siostrach-urszulankach. Wystarczy spojrzeć na mapę lub rozejrzeć się wokół żeby wiedzieć, że chodzi o gimnazjum sióstr urszulanek. Z aniołami większość osób skojarzy reprezentacyjny dziedziniec przy Maciejówce, na który można wejść bezpośrednio z Zaułku Ossolińskich. Na jego środku stoi Angelus Silesius, czyli Anioł Ślązak, i to właśnie on skojarzy się wszystkim z aniołem. Podobnie i ja początkowo pomyślałem o tym dziedzińcu, choć mój z kolei błąd wynikał ze słabej znajomości terenu i pomylenia wejść. Jednak ostatecznie poszukując TEGO miejsca, zajrzałem na zdjęcia satelitarne w googlach i przekonałem się, że jednak szukam „czegoś obok”. Więc zapewne trzeba wejść zwykłym wejściem do gimnazjum? BINGO!!!

To właśnie tymi schodami zbiegała
opisana przez Ziemiańskiego zakonnica 
„Przytulny, skąpany w słońcu dziedziniec nie sprawiał wrażenia niemego świadka zbrodni. Podniosła głowę. W jednym z okien na drugim piętrze mignęła jej postać zakonnicy w czarnym habicie. Po chwili zauważyła tamtą w oknie pierwszego piętra, a potem parteru.
- Ale goni. - Szturchnęła Sławka, wskazując obiekt swych obserwacji. - Chyba chce nas stąd wyrzucić.
Poniósł głowę niezbyt przytomny. Zakonnica ukazała się w drzwiach
- Dziwne. - powiedział. - Przecież tu urzędują urszulanki czarne, a a ma szary habit.”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 261/262

Gdy wszedłem do środka, też trafiłem na zakonnicę schodzącą ze schodów. Na szczęście, na dużo milszą, bo bez jej pomocy nie zdobyłbym klucza do drzwi na dziedziniec. Przed moimi oczami ukazało się miejsce dużo inne niż opisywane przez Ziemiańskiego. Zamiast klombów – wznoszące się na kilkanaście centymetrów skarłowaciałe krzewiki. Na środku – dobrze utrzymana fontanna, a nie jak sugeruje autor, stara i rozsypująca się. To właśnie zakonnica zwraca mi też uwagę na coś, co zapewne doskonale widać z drugiego piętra, choćby ze schodów, a co ciężko zauważyć stojąc na dziedzińcu. Wszystkie te krzaczki układają się w kształt... czterech aniołów, skupionych głowami i aureolami wokół fontanny. Więc właśnie rozwiązała się zagadka, czemu to miejsce nazwałem ogrodem aniołów.

„- Co? Pogięło cię? Przecież ma czarny,
Potrząsnął głową.
- Szary, a spod spodu widać purpurę. - Przyjrzał się bliżej. - Chryste, przecież kobieta nie może być biskupem. […]
Nie zwracała uwagi na trajkotanie zakonnicy, która ściszonym głosem opisywała nawet wizytę specjalisty z klasztoru jasnogórskiego, który odprawiał egzorcyzmy w nocy, żeby nie straszyć uczennic. Szukała odpowiednich kwiatków. Zerwała po płatku z dwóch kwiatów. Podeszła z powrotem do siostry.
- Słuchaj – zwróciła się do Staszewskiego. - Widzisz je? - Podniosła rękę, pokazując płatki.
- Tak.
- Jakie mają kolory?
- Biały i purpurowy.
- Doskonale. Masz omamy wzrokowe. Odsuń się o kilka kroków.
- A jakie one mają kolory? - spytał, odsuwając się posłusznie w tył.
- Takie jak wymieniłeś. A kolory habitu ci się nie zgadzają. - Przyłożyła rękę do zdziwionej lekko zakonnicy, konkretnie do białego fragmentu jej stroju. - To złocień różowy, czyli Chrystanteum coccineum, zwany dawniej Pyrethrum roseum. […] Znam te rośliny z katalogów i wiem, jakie mają kolory. Widzę jakie barwy ma habit. - Wyciągnęła w stronę siostry prawą rękę z drugim płatkiem. - To wełnianka wąskolistna, czyli Eriophorum angustifolium, jest biała.
Mariola przesunęła rękę znowu na białe tło.
- Widzisz coś?
- Nie za bardzo. Purpurowy kwiatek zlewa się z purpurą na habicie.”
A. Ziemiański, Breslau forever, str. 262


Anioł widziany od wezgłowia
No więc, druga z tytułowych zagadek została właśnie rozwiązana. Wiemy, czemu to miejsce można nazwać ogrodem aniołów. Wzmiankowane wybuchy ludzi, to alergiczna reakcja na pyłki traw i kwiatów, prowadzące do bardzo silnych obrzęków organów, a w ostateczności – do wewnętrznych „wybuchów”. Pozostaje pytanie, czemu to miejsce tak bardzo różni się od opisu z książki? Nie ma wysokich klombów, studnia dziwnie kontrastuje świeżością z otaczającymi zniszczonymi ścianami, nie ma też mowy o żadnych polnych trawach czy kwiatach, jak chociażby wymienionych przez autora wełniankach i złocieniach. Więc skąd te różnice? Nadmierna wyobraźnia autora czy zbyt silna chęć dopasowania zaplanowanej wizji kreowanego świata do rzeczywistości?
Żadne z obojga. Podpowiedzią jest liczba „2002” na studni, a moje podejrzenia potwierdza siostra-urszulanka. Trudno mi powiedzieć, co działo się tam przed rokiem 2002, jednak obecny ogród został założony właśnie w 2002 roku, wtedy też wyremontowana została studnia. Pozostaje jednak pytanie, jak wyglądał dziedziniec wcześniej? Czy była to właśnie polna łąka w samym centrum miasta? Na to pytanie nie jestem już w stanie wam odpowiedzieć.  

wtorek, 3 maja 2011

Krótka definicja patriotyzmu

"- Tak - jednak bez wahania potwierdziła Potocka. Zawsze w takich momentach pamiętała słowa ojca: "Rzeczpospolita tylko żąda. Nie płaci, nie wynagradza. Tylko żąda i dlatego służymy jej jak psy". Pamiętała też chwilę, gdy jako dziecko słyszała te słowa po raz pierwszy. Wtedy spytała: "A czy czasami chociaż podrapie za uszami?".
A. Ziemiański, Żołnierze grzechu, str. 31

poniedziałek, 2 maja 2011

Flaga na maszt, Wrocław jest nasz

Krótka wariacja kwiatowa na temat flagi narodowej
"Flaga na maszt, rower jest nasz" - ta piosenka Lecha Janerki już kiedyś była dla mnie natchnieniem do napisania o rowerze dla gigantów. Okazuje się, że i Ziemiańskiemu wpadła ona w ucho, co musiał uwydatnić w swojej książce:
"Miszczuk się zdenerwował. Postanowił ich rozsądzić. Krzyknął:
- Flaga na maszt! Wrocław jest nasz!
Nie miał pojęcia, że stał się prekursorem przebojowej piosenki, która pojawi się za kilkadziesiąt lat i będzie dotyczyła polskiej okupacji Iraku oraz gejostwa. Nawet nie znał tych pojęć.
Przewodnik tylko kręcił głową.
- A ja chcę z powrotem moje Wilno."
A. Ziemiański, Breslau Forever, str. 45

Dziś Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Więc jeśli jeszcze nie wywiesiłeś flagi za oknem, to może najwyższa już pora?

" - No dobra, nie licytujmy się. - Przewodnik ruszył w drogę. I nagle powtórzył za Miszczukiem: - Flaga na maszt. Wrocław jest nasz!... Macie rację"

A. Ziemiański, Breslau Forever, str. 46