Błogosławiony Czesław Odrowąż, witraż w oknie kościoła im. Św. Bonifacego we Wrocławiu |
Błogosławiony Czesław Odrowąż, patron Wrocławia. Choć swą sławę zawdzięcza ognistym kulom, to swą przygodę z żywiołami zaczął już wcześniej. Rozpoczął od Ziemi – wędrując pieszo po Dolnym Śląsku. Już wcześniej nawoływał do poprawy życia i pokuty, wielu przekonując do porzucenia drogi grzechu i nieprawości. Gdy już niejednego Dolnoślązaka do bogobojnego życia przekonał, trafił do stolicy tego regionu, aby osiąść w mieście opanowanym przez rzekę, która w wodne kleszcze objęła Wrocław. Tu założył dominikański klasztor, a ile tylko sił mu starczało, tyle ich na modlitwy, nabożeństwa i kazania poświęcał, ni chwili wytchnienia sobie nie dając. Po nocach wszystkie swoje wolne chwile na rozważania, modlitwy i samobiczowanie zużywał.
Docenił Pan jego starania, i nad wodnym żywiołem dał mu zapanować. Gdy dziecię jakie młode Odra pochłonęła, choć dni już siedem minęło, przed oblicze Czesława przyniesione zostało. Takoż i padł on przed nieżywym dziecięciem na kolana, i ku Bogu skierował swe modły żarliwe. A gdy czas już odpowiednio długi do Boga swe prośby kierował, powstał i dziecku także poczynić kazał. I oto pacholę wstało, żywe i zdrowe jak dawniej.
Lecz nie na tym jego przypadki z wodą się kończą. Razu pewnego, gdy Odra wzburzona wielce była, przewoźnicy wszelacy z rzeki się wynieśli, aby łodzi swych w burzy tej nie potopić. I potrzebował Czesław na drugą stronę się udać, jednak nie było komu go tam przewieźć, a widać mostów zbyt wiele wtedy nie było. Innego rozwiązania nie widząc, niczym Eliasz czyniąc, rzucił Czesław płaszcz swój na wodę, po nim następnie na drugi brzeg przechodząc
Widać nie na uratowaniu jednego dziecięcia rola Czesława się kończyła, bo niczym w Księdze Hioba, zesłał Pan na Polskę hordę Mongołów. Niejedno miasto oni spustoszyli roku pańskiego 1241-ego, niejednego człowieka zabiły ludy pogańskie. I zdobyli oni kolejno Sandomierz, Tursk (gdzie Polacy klęskę sromotną ponieśli), Kraków, Opole. Nie próżnowali jednak Polacy i woja mnóstwo na Dolnym Śląsku gromadzili. Mimo to, wystraszeni mieszkańcy sami opuścili miasto, uprzednio je podpalając, aby najeźdźcy korzyści zbyt wielkich ze zdobyczy nie mieli. Obrońcy jednak nie rozpierzchli się po okolicznych wioskach, a bronić się postanowili we wrocławskim zamku. Wśród nich i Czesław Odrowąż był, aby namaszczeń wszelakich, błogosławieństw i wsparcia duchowego im udzielać. Gdy już żywności zapasy, a i stan liczebny wojska mocno przetrzebione zostały, sromota w serca obrońców się wdarła, i do Czesława Odrowąża z prośbą o ratunek się udali. Takoż więc i Czesław na kolana padł, modląc się i o pomoc w walce z poganami Boga prosił, a Pan próśb tych usłuchał. I tu miejsca ustąpić muszę mistrzowi kronikarskiemu, Długoszowi Janowi, i słowa przytoczyć jego muszę, bo któż lepiej cud ten w słowa ubierze?
Docenił Pan jego starania, i nad wodnym żywiołem dał mu zapanować. Gdy dziecię jakie młode Odra pochłonęła, choć dni już siedem minęło, przed oblicze Czesława przyniesione zostało. Takoż i padł on przed nieżywym dziecięciem na kolana, i ku Bogu skierował swe modły żarliwe. A gdy czas już odpowiednio długi do Boga swe prośby kierował, powstał i dziecku także poczynić kazał. I oto pacholę wstało, żywe i zdrowe jak dawniej.
Lecz nie na tym jego przypadki z wodą się kończą. Razu pewnego, gdy Odra wzburzona wielce była, przewoźnicy wszelacy z rzeki się wynieśli, aby łodzi swych w burzy tej nie potopić. I potrzebował Czesław na drugą stronę się udać, jednak nie było komu go tam przewieźć, a widać mostów zbyt wiele wtedy nie było. Innego rozwiązania nie widząc, niczym Eliasz czyniąc, rzucił Czesław płaszcz swój na wodę, po nim następnie na drugi brzeg przechodząc
Widać nie na uratowaniu jednego dziecięcia rola Czesława się kończyła, bo niczym w Księdze Hioba, zesłał Pan na Polskę hordę Mongołów. Niejedno miasto oni spustoszyli roku pańskiego 1241-ego, niejednego człowieka zabiły ludy pogańskie. I zdobyli oni kolejno Sandomierz, Tursk (gdzie Polacy klęskę sromotną ponieśli), Kraków, Opole. Nie próżnowali jednak Polacy i woja mnóstwo na Dolnym Śląsku gromadzili. Mimo to, wystraszeni mieszkańcy sami opuścili miasto, uprzednio je podpalając, aby najeźdźcy korzyści zbyt wielkich ze zdobyczy nie mieli. Obrońcy jednak nie rozpierzchli się po okolicznych wioskach, a bronić się postanowili we wrocławskim zamku. Wśród nich i Czesław Odrowąż był, aby namaszczeń wszelakich, błogosławieństw i wsparcia duchowego im udzielać. Gdy już żywności zapasy, a i stan liczebny wojska mocno przetrzebione zostały, sromota w serca obrońców się wdarła, i do Czesława Odrowąża z prośbą o ratunek się udali. Takoż więc i Czesław na kolana padł, modląc się i o pomoc w walce z poganami Boga prosił, a Pan próśb tych usłuchał. I tu miejsca ustąpić muszę mistrzowi kronikarskiemu, Długoszowi Janowi, i słowa przytoczyć jego muszę, bo któż lepiej cud ten w słowa ubierze?
Tatarzy zaś, zastawszy miasto spalone i ogołocone zarówno z ludzi, jak z jakiegokolwiek majątku, oblegają zamek wrocławski. Lecz gdy przez kilka dni przeciągali oblężenie, nie usiłując zdobyć [zamku], brat Czesław z zakonu kaznodziejskiego, z pochodzenia Polak, pierwszy przeor klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu /.../, modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga odparł oblężenie. Kiedy bowiem trwał w modlitwie, ognisty słup zstąpił z nieba nad jego głowę i oświetlił niewypowiedzianie oślepiającym blaskiem całą okolice i teren miasta Wrocławia. Pod wpływem tego niezwykłego zjawiska serca Tatarów ogarnął strach i osłupienie do tego stopnia, że zaniechawszy oblężenia uciekli raczej niż odeszli.
Tablica upamiętniająca ognistą obronę na jednej z tablic ścieżki historii Wrocławia (plac Nankiera) |
Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego
I tak to kanonik nasz, Czesławem Odrowążem zwany, sławę ogólnopolską zyskał, już po wsze czasy błogosławionym Czesławem od kul ognistych się stając. Aby jednak wdzięczność podkreślić, miasto Wrocław patronem swym go obrało, i co rok z dumą obchodzi rocznicę jego śmierci – a dziś akurat 770-ta wypada.
Niestety, są i tacy którzy próbują odebrać sławę naszemu obrońcy. Niektórzy twierdzą, że owe ogniste kule, to jedynie wynik ograniczonego postrzegania militarnego wykorzystania prochu, "tajnej broni Tatarów". Jednak jakże skojarzyć wspomniane kule ogniste z opisywanymi później przez Długosza (przy okazji bitwy pod Legnicą) zjawiskami magicznymi w postaci "pary, dymu i mgły o tak cuchnącym odorze"? I jakże by sugerować, że Tatarzy wystraszyliby się swojej własnej broni, a nie bali się nie znający jej chrześcijanie? Zresztą, jak jeszcze nie miałbym wątpliwości przy parze i dymie, tak czy za znak boży uznać by mogli rozsianie strasznego, nieziemskiego wręcz fetoru?
Raczej ku innej hipotezie dąży L.U.C. w swoim teledysku "Kosmostumostów". Jak zwykle w tym teledysku, wszystkie ważne zjawiska wyjaśniane są przy pomocy... wizyty kosmitów. Oczywistym chyba jest, że tym razem przybysze z obcych to nie inwazja Mongołów, ale właśnie tajemnicze siły wspomagające obrońców Wrocławia.
Henryk Pobożny walczący z Tatarami, źródło: teledysk Kosmostumostów, L.U.C. |
„I tak tysiące lat okręty wbijały się w Biskupin i Ostrów
kawałki konstruk-cji przerobiono na kładki po prostu
działo się wiele dziwnych rzeczy jak w VI serii lostów
Henio Pobożny niczym kostuch
poparty ufo bił Tatarów na raz po stu”
L.U.C, Kosmostumostów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz