Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łukasz Orbitowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łukasz Orbitowski. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 sierpnia 2012

Ostatni Polcon tego świata

Już jutro zaczyna się chyba najbardziej wyczekiwany konwent fantastyczny we Wrocławiu. Po prawie roku konwentowej posuchy (bo przecież od zeszłorocznych wrześniowych Innych Sfer, wszystkie inne konwenty zostały odwołane z powodu przygotowań do Polconu) nareszcie dojdzie do wydarzenia, na które wszyscy wyczekiwali – największy konwent fantastyczny w Polsce zawędrował do Wrocławia, a atrakcji będzie tak wiele, że trzeba było je rozłożyć w czasie aż na cztery dni.

Spotkania z autorami

 Oczywiście, jak na każdym konwencie czytelnicy fantastyki spotkać będą mogli autorów swoich ulubionych książek. Gadatliwy i będący chyba na wszystkich konwentach, współczesny bard Jakub Ćwiek to już klasyka konwentów, jednak oprócz niego czytelnicy będą mogli spotkać się z resztą firmamentu  polskiej fantastyki, jak chociażby Anna Brzezińska, Rafał Dębski, Maja Lidia Kossakowska, Marek Oramus, Łukasz Orbitowski , Andrzej Sapkowski, czy wreszcie wrocławianin Andrzej Ziemiański. Nie będzie się bez gości zza granicy, i to nie tylko z naszego kontynentu – oprócz mieszkającego za pobliską granicą Miroslava Zambocha, spotkać będzie można Petera V. Bretta no i chyba najbardziej znaną gwiazdę tegorocznego Polconu – Ericha von Danikena.  Ale to nazwisko jest już samo w sobie tak znane, że chyba nie ma sensu dodawać nic więcej na temat tego autora. Dodajmy, że jednym z odwiecznych punktów Polconu jest przyznanie chyba najbardziej prestiżowej polskiej nagrody literackiej w dziedzinie fantastyki – nagrody im. Janusza A. Zajdla.

Apokalipsa po wrocławsku

Tak się trafiło miastu spotkań, że wrocławska edycja odbywa się zaledwie 4 miesiące przed końcem kalendarza Majów, które to wydarzenie może okazać się końcem naszego świata.  Tak więc oczywistym chyba wydaje się wybór apokalipsy jako naczelnego tematu tegorocznego zlotu. To właśnie ta tematyka zaważyła na wyborze głównej gwiazdy, Erika von Danikena. Tematyce upadku istniejącego świata poświęcono wręcz cały dział (Nauka a rok 2012), tak więc każdy uczestnik konwentu będzie mógł wysłuchać o najgroźniejszych bolączkach naszego świata, zarówno tych naturalnych jak i wynikających z rozwoju cywilizacji. Tak więc nie obędzie się bez opowiadań o równoczesnym pełnym zlodowaceniu Ziemi i jej gwałtownemu ogrzaniu się prowadzącego do ugotowania wszystkich organizmów żywych, o awariach elektrowni jądrowych i wyciekach radioaktywnego paliwa, czarnych dziurach mogących wchłonąć całą materię, wieży Babel mającej doprowadzić do nierozwiązywalnych konfliktów między ludźmi, kukurydzach-mutantach zjadających ludzi i o zalewającej świat lawie. Ile z tych gróźb jest realnym zagrożeniem, a ile tylko wymysłem szalonych lub niedouczonych naukowców – odpowiedzieć będzie mógł sobie każdy po prelekcjach, jakie odbędą się w Sali III C. Aby dopełnić  poczucie beznadziejności i przegranej człowieka w walce z wielkimi kataklizmami, wyodrębniony został także blok grozy i horroru, który jeszcze bardziej powinien wzmóc strach przed tym, co nas czeka.

Wrocław w fantastyce, fantastyka we Wrocławiu

Oczywiście, konwent odbywający się we Wrocławiu nie mógł by się odbyć bez ukazania przyjezdnym, jak wielkie znaczenie dla fantastyki ma Wrocław. Choć zamiast zapowiadanego całego bloku o fantastycznym Wrocławiu pojawiły się jedynie pojedyncze punkty programowe, to z pewnością zainteresowani tym tematem nie będą mogli wyjść rozczarowani. Oprócz wspomnianego już spotkania z Andrzejem Ziemiańskim (które zresztą będę miał zaszczyt prowadzić) czeka na Was prelekcja Andrzeja Drzewińskiego „Niesamowity Wrocław” (czwartek, godz. 20), pogadanka Andrzeja Drzewińskiego, Jacka Inglota i Andrzeja Ziemiańskiego „Wrocław stolicą polskiej fantastyki” (sobota, godz. 14-16) a całość zamknie prowadzona przeze mnie prelekcja na temat kreacji Wrocławia w literaturze (i nie tylko) fantastycznej (niedziela, godz. 10). Całości dopełnią znane już Wam chyba straszydła, importowane z dalekich krajów przez wrocławianina, Filipa Wartacza.

 ... oraz liczne inne atrakcje

Jak na każdym konwencie, nie może się obyć bez standardowych atrakcji, jaką są prezentacje i prelekcje na temat szeroko rozumianej fantastyki, z mangą i anime włącznie.  Oczywiście będą konkursy z wiedzy o ulubionych książkach i filmach, gry planszowe, RPG, larpy i inne rozrywki. Konwent we Wrocławiu odbyć się nie może bez prowadzonego przez WFGW bloku gwiezdno-wojennego i znanej chyba wszystkim wrocławskim konwentowiczom Retrogralni. Rzadko wciąż jednak spotykaną nowością jest blok dla naszych malusińskich. Dla dzieci przewidziano warsztaty plastyczne (zabawki z filcu, lepienie z masy solnej, origami), fantastyczne gry i zabawy ruchowe (włącznie z akademią dla przyszłych rycerzy Jedi). Co jeszcze – sam nie wiem, bo na stronach Polconu dostępna jest tylko rozpiska godzinowa bez opisu atrakcji. Miejmy nadzieję, że szczegółowy program będzie wręczany każdemu uczestnikowi Polconu wraz z wejściówką.
Źródła zdjęć/ilustracji: wszystkie zdjęcia oprócz zdjęcia Predatora wzięte ze strony organizatorów konwentu.

piątek, 6 stycznia 2012

Kościół Świętego Wrocława

Betonowe ozdoby kościoła Odkupiciela Świata we Wrocławiu
Dokładnie rok temu szukałem kościoła, do którego Miszczuk chodził wbrew nakazom socjalistycznego ustroju. To właśnie tymi poszukiwaniami zacząłem działalność tego bloga. W drodze powrotnej kątem oka dostrzegłem jeszcze jeden kościół na Karłowicach, jednak zdecydowanie zbyt młody, aby to o nim wspominał Ziemiański. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że i ten kościół nie obcy jest fantastyce. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o Świętym Wrocławiu. 

szare, betonowe konstrukcje będące dekoracją kościoła Odkupiciela Świata we Wrocławiu„W dzielnicy Różanka wznosiło się osiedle z wielkiej płyty. Składały się na nie potężne bloki, z daleka podobne do wielkich kloców, ustawione w nieregularny kształt. Podeptany okrąg przypominał pradawne sanktuarium wzniesione rękami modlących się o słońce olbrzymów. W dzień oczywiście były to bloki jakich tysiące, i nikt nie dopatrzyłby się w nich niczego niezwykłego. Miedzy blokami ciągnął się kort tenisowy, na którym w lecie można było odbijać piłkę, a zimą butelki – tę drugą czynność uprawiano również obok placu zabaw. Na obrzeżach kościół wznoszono powoli, uparcie, za sprawą silnej, choć ślamazarnej woli proboszcza. Inaczej przedszkole i zespół szkół, w którym były ju ż nowe czasy iPodów, kolczyków w pępkach i mądrych narkotyków. Z jednej strony sunęła Odra, resztę ulice Na Polance, Żmigrodzka i Bałtycka wzięły w ruchliwy trójkąt.” 
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3 

Kościół Odkupiciela Świata we Wrocławiu - kościół pozornie krzywych ścian
Dziś, rok później, znów w święto Trzech Króli (zwanych także mędrcami lub magami) postanowiłem odwiedzić kościół opisany przez Orbitowskiego. Bryła budynku widziana z przodu, ewidentnie nawiązuje do stylu budowania pradawnych bazylik. Jednak w oczy od razu rzuca się „geometryczność” budynku i brak zdobień. Wszystko zostało spłycone do kół, prostokątów czy trójkątów. Za to szalony architekt postanowił w inny sposób zabawić się z oglądającym budynek obserwatorem. Pomijając wykorzystane bezskładnie różnorodne figury i ich wymieszanie, rysując rzut budynku z lotu ptaka, maksymalnie starał się unikać kątów prostych, gdzie tylko zastępując je kątami rozwartymi. Dzięki temu z jednej strony udało się bryłę o wiele ciekawszą, z drugiej jednak często spoglądając na budynek gubi się poczucie płaszczyzny i pionu, a człowiek ma wrażenie, że otaczające go ściany są krzywe. 

Geometryczne kształty kościoła Odkupiciela Świata we WrocławiuGdy przyjrzeć się budynkowi, to oczy rzuca się cecha charakterystyczna dla egipskich domów: wystające z betonu pręty zbrojenia. W Egipcie przyczyny są dwie: uniknięcie podatku za wybudowanie domu (dom w końcu nie jest zakończony, ale panie władzo, no nie stać nas na dobudowanie kolejnego piętra) oraz pozostawienie sobie furtki na wypadek konieczności rozbudowy domu, gdy kolejny członek rodziny będzie chciał założyć rodzinę. Tutaj ciężko powiedzieć, jaki cel mają wystające z betonowych narośli pręty, bo ciężko sobie wyobrazić, żeby na nich dało się jeszcze coś dobudować, chyba że jakiś element dekoracyjny – jednak czy byłby on tak drogi, żeby wstrzymywać się ciągle z jego dobudowaniem? Coby nie mówić, niejednolicie szare elementy dekoracyjne, sprawiają, że to miejsce jeszcze lepiej wpisuje się w klimat Świętego Wrocławia. O dziwo, nawet twórcy strony internetowej kościoła postawili na pewien efekt fotograficzny (wyszarzenie otoczenia celem podkreślenia tematu głównego zdjęcia) który podkreśla skojarzenia ze Świętym Wrocławiem.

czwartek, 15 grudnia 2011

Do trzech premier sztuka...


Milosc we Wroclawiu - okladka
Gdybym miał talent Ziemiańskiego, przy okazji poszukiwań „Miłości we Wrocławiu” pewnie do szerokiego zakresu gatunków literackich (od fantastyki do kryminału) dopisałbym powieść szpiegowską. Książce która miała stać się promocją miasta Wrocławia towarzyszył ogrom tajemnic, z którymi z pewnością lepiej poradziłby sobie James Bond niż Sherlock Holmes. Najpierw fałszywe informacje dotyczące daty premiery, rozpowszechniane przez miasto. Gdy ten temat udało się przeskoczyć i na stronie głównych prowodyrów, Zakochanego Wrocławia, pojawił się baner reklamowy – zaraz okazało się, że prowadzi do strony wydawnictwa, które usunęło informacje o książce. A właściwie nie usunęło, a jedynie utajniło – za każdym razem gdy trafiałem na tą stronę okazywało się, że nie mam uprawnień do oglądania strony. Trochę dziwne żeby wydawnictwo utajniało produkty, które stara się komercyjnie sprzedawać.
No cóż, w książce nie chodzi o to, żeby ją odnaleźć w sieci, ale aby ją przeczytać. Wydawałoby się, że szkoda czasu na durne szpiegowskie zagrywki, wystarczy pójść do księgarni i ją kupić. Niestety, okazało się, że główny potentant rynku księgarskiego w Polsce nie ma jej w sprzedaży. Próby szukania jej w sklepach internetowych też nie szły najlepiej. Oczywiście organizatorzy nie pofatygowali się poinformować potencjalnych czytelników gdzie kupić książkę.
Zapytani wprost „organizatorzy” potrafili wymienić zaledwie JEDNĄ księgarnię w całym Wrocławiu sprzedającą tą książkę! Oczywiście, jak na reguły tandetnej powieści szpiegowskiej przystało, księgarnia w swej nazwie ma człon "tajne".  Trochę mi to trąci promowaniem na siłę „znajomych królika”, co w wydaniu jednego z wydziałów Urzędu Miejskiego raczej nie świadczy dobrze. Informacja okazała się niepełna, książki oficjalnie sprzedaje jeszcze kilka księgarni we Wrocławiu i ogólnopolska sieć Matras.
W przypadku premier książek, standardem są spotkania z autorami. Ale przecież skoro chodzi o książkę utajnioną, nie można nadawać sprawie nadmiernego rozgłosu. Zakończyło się na (zapewne opóźnionym) cichym wyłożeniu książki w kilku pomniejszych księgarniach. Dodajmy, że z rozmów z dwoma autorami opowiadań zamieszczonych w książce wiem, iż jeden jeszcze na trzy dni przed ogłoszeniem daty premiery książki nic nie wiedział, że w ogóle będzie ona w najbliższym czasie wydana, drugi – o premierze dowiedział się dopiero kilka dni po z mojego bloga. No konspiracja pełna, informacja zatajona nawet przed autorami. A żyrafy wchodzą do szafy...

Premiera z prawdziwego zdarzenia
Milosc we Wroclawiu - portrety autorow
Jak widać, chyba niska sprzedaż książki połączona z naciskami wydawnictwa uświadomiła sponsorom, że jednak po to się wydaje książkę, aby ją promować. Po dwóch nieudolnych premierach, w najbliższą niedzielę postanowiono zorganizować trzecią premierę. Tak, tak, bo mimo dwóch poprzednich premier, o organizowanym w niedzielne popołudnie spotkaniu wszędzie mówi się „premiera”. Jak dla mnie, to trochę naciąganie definicji tego pojęcia, jednak z drugiej strony, dopiero to będzie prawdziwą premiera, jaką powinna mieć książką wydana jako, było-niebyło, nietypowy materiał promocyjny. Więc wszystkim czytelnikom bloga chciałbym zaproponować spotkanie autorskie z Gają Grzegorzewską, Łukaszem Orbitowskim, Joanną Pachlą, Marcinem Świetlickim, Krzysztofem Vargą oraz Andrzejem Ziemiańskim. W niedzielę, o godzinie 17, w Mediatece. I mam nadzieję, że w ostatnie przedświąteczne popołudnie nie będę musiał pisać tu notki prostującej z przeprosinami... na szczęście książkę udało mi się już kupić, więc niezależnie od prawdziwości pogłosek, z pewnością niedługo przeczytacie wpisy dotyczące miejsc opisanych w antologii. Ze względu na zbliżające się święta, bez obawy o wpadkę mogę polecić tą książkę jako doskonały prezent pod choinkę.

Wciąż nie dość szpiegowskiej polityki dezinformacji
PS. a na stronie Miasta Wrocławia znów dezinformacyjne kłamstwa. "Do miasta zaproszono pisarzy, którzy za dobrze go nie znają". Zdecydowanie nie da się tego powiedzieć o Ziemiańskim, Orbitowski też raczej dobrze zna miasto, ciężko też przypisać te słowa do debiutującej w książce absolwentki Uniwersytetu Wrocławskiego, Joanny Pachli. Lektura opowiadań kolejnych autorów też sugeruje, że wizyta przy okazji pisania utworów do antologii raczej nie była ich pierwszą wizytą w Mieście Spotkań i raczej miasto jest już im mniej lub bardziej znane. Jak już jednak wspomniałem, gdybym miał talent Ziemiańskiego, napisałbym książkę szpiegowską... Jako autorowi bloga pozostaje mi jedynie dopisać kilku (pewnie ze dwóch, trzech) autorów piszących o Wrocławiu w powiązaniu z aspektami fantastyki. 

poniedziałek, 14 listopada 2011

Miłość we Wrocławiu? Nie, to chyba w innym mieście...


14 listopada. Trochę dziwna data na premierę książki o miłości. Znaczy się, 14-ty to rozumiem. Ale czemu listopada, a nie lutego? Ech, nikt nie zrozumie urzędników, a przecież Zakochany Wrocław to właśnie inicjatywa Urzędu Miejskiego. Próbowałem odnaleźć coś w sieci. Owszem, są artykuły – ale z 2010 roku. Ew. luty 2011. Potem cisza, jedynie skromna informacja na stronie Zakochanego Wrocławia, że jest, jest, wreszcie jest, już jest – a dokładniej będzie. 14 listopada. Co dziwne, wydające tą książkę wydawnictwo EMG podaje datę 18 listopada. Żadnych informacji o atrakcjach towarzyszących premierze czy nawet o spotkaniach z autorami. Czyżby więc premiera miała się ograniczyć do prostego „obsługa wyłoży książkę na półce w Empiku”? Ech, naiwne myśli, naiwne...

Ale cóż, próbujemy dalej. Chociaż projekt miał być promocją miasta, to jakoś dziwnie nie słychać nic o nim w lokalnej prasie. Już to wyglądało podejrzanie, już w głowie zalęga się pierwszy pomysł na tytuł wpisu. Miłość we Wrocławiu – byle nie za głośno? A może -Cicha miłość we Wrocławiu? Na stronie Zakochanego Wrocławia pojawił się baner, klikając w niego przechodzę na stronę wydawnictwa EMG – no, wreszcie są jakieś konkrety. Krótki opis książki, potem zapowiedzi poszczególnych opowiadań, sylwetki autorów... potem te mniej romantyczne informacje: cena, wydawnictwo, numer ISBN. Za znawcę branży księgarskiej wielkiego się nie uważam, wiem jednak na tyle dużo, żeby wiedzieć że numer ISBN jakoś tam identyfikuje konkretny tytuł (a może nawet wydanie), a sam fakt jego nadania już świadczy o tym, że nie rozmawiamy o książce-widmie.
Przy okazji innych zakupów zaglądam więc do Empiku – niestety, o Miłości we Wrocławiu nikt nie słyszał. Pochwalić trzeba kierownika oddziału w Magnolii, pana Pawła – oprócz sprawdzenia systemu własnej sieci, nawet próbował wygooglać coś w necie - „Oooo, nawet filmik jest... z 2010 roku”. No cóż, znalazł dokładnie to samo co ja. Ale podsunął pomysł – może w punktach informacji turystycznej?
Ściana czeka, a przecież miałem zakończyć dziś miłość płyty kartonowo-gipsowej do kleju, który został po zerwaniu tapety – ale godzina już tak późna, że i tak nie zdążę zbyt dużo zrobić. Więc może zajrzeć na rynku, bo i bank swój miałem odwiedzić? Próżne nadzieje... pierwszy punkt IT zamknięty, drugi też, minięta po drodze księgarnia tak samo – i co gorsza, nawet na wystawie nie ma poszukiwanej książki, a przecież pierwszego dnia to chyba każdy by wyłożył ją na próbę. Trzeci punkt – pani wita mnie słowami: Ale my już zamykamy... udało się jednak spytać. Odpowiedź w stylu „A jakiego to wydawnictwa?” mówi sama za siebie. Z bankiem równie wielki brak sukcesów, dziś już zamknięte...
No cóż, wygląda na to, że "Miłość we Wrocławiu" można odnaleźć na razie tylko w wydawnictwie EMG – czyli w Krakowie.  
PS. Sprawdzałem na stronie Pilipiuka - informacji brak. Ziemiański - nie ma strony. Orbitowski - jest zdjęcie. "KOCHAM MINIĘ" czytam z... prześcieradła. Oczywiście, zrobione w Krakowie - przecież mówiłem, że "Miłość..." na razie tylko w Krakowie. 

czwartek, 29 września 2011

Wrocławianie na Polanie, czyli gdzie jest Święty Wrocław?

Gdy z daleka zobaczyłem osiedle na Polanie, poczułem się lekko rozczarowany. Odnowione i pomalowane bloki nasunęły mi jedną myśl: aby oddać mroczną atmosferę Świętego Wrocławia, zdjęcia będę mógł robić tylko w tonacji blach&white, inaczej kolory zabiją nastrój. Jakież było moje zdziwienie, gdy pierwsze zdjęcia w kolorze doskonale oddawały opisaną przez Orbitowskiego szarość. Lekkie, standardowe niedoświetlenie którego używam na co dzień plus ciemne elewacje sprawiły, że ciemna zieleń przeszła w ciemnoszary kolor. Powtarzający się, monotonny motyw okien na ścianie z wielkiej płyty jeszcze bardziej wzmocnił klimat. 
W dzielnicy Różanka wznosiło się osiedle z wielkiej płyty. Składały się na nie potężne bloki, z daleka podobne do wielkich kloców, ustawione w nieregularny kształt. Podeptany okrąg przypominał pradawne sanktuarium wzniesione rękami modlących się o słońce olbrzymów. W dzień oczywiście były to bloki jakich tysiące, i nikt nie dopatrzyłby się w nich niczego niezwykłego. Między blokami ciągnął się kort tenisowy, na którym w lecie można było odbijać piłkę, a zima butelki – tę drugą czynność uprawiano równie obok placu zabaw. 
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3 

Wchodząc między bloki, od razu zauważamy, jak pokazowy był remont tych budynków. Wiele z nich od środka świeci starą szarością wielkiej płyty. I choć wokół pełno zielonych skwerów, placów zabaw, to w świetle odbitym od deszczowych chmur jedynym dającym się odczuć kolorem jest szarość. Sądząc z opisów autora, taką samą pogodę miał widać krakowski pisarz, gdy wizytował to miasto. Pojawiający się gdzieniegdzie krzykliwie kolorowy emblemat WKS Śląsk poprzez kontrast jedynie podkreśla nijakość otaczającego mnie świata. 

Na obrzeżach kościół wznoszono powoli, uparcie, za sprawą silnej, choć ślamazarnej woli proboszcza. Inaczej przedszkole i zespół szkół, w którym były już nowe czasy iPodów, kolczyków w pępkach i mądrych narkotyków. Z jednej strony sunęła Odra, resztę ulice Na Polance, Żmigrodzka i Bałtycka wzięły w ruchliwy trójkąt.
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 3 

 Po wyjściu z kolejnego blockhausowego kręgu natrafiam na kościół. Niczym w Egipcie, z najwyższych rusztowań wciąż wystają zbrojenia. Ażurowa konstrukcja szczytowej części wieży nie sugeruje żeby, wzorem kairskim, miały w przyszłości zostać nadbudowane nad tym kolejne piętra. Czyżby więc wystające pręty miały dodawać makabryczności nieotynkowanemu betonowi?


Sprzed kościoła, w oddali widzę zarys kolejnych bloków. Te już nie są odnowione, to stare komunistyczne bloki w szczytowej formie szpetoty. Tą szpetotę widać jeszcze bardziej, gdy wchodzę w pierwszy okręg. Tu już nawet niektóre anteny nie mają siły wznieść w górę głowy, smętnie odbierając biały szum z wnętrza ziemi. I tu nie znajduję mitycznego bloku numer 8, serca Świętego Wrocławia. Jest jedynie klatka o tymże numerze. Czyżby więc drobna pomyłka autora? Trudno stwierdzić, jednak pobieżne zapoznanie się z terenem sugeruje, że tu właśnie mógłby się narodzić ten nawiedzony twór. Więc może jednak? Chwila krążenia wokół. Zwykłe, szare blokowisko, jakich pełno w Polsce. Ściany budynków zamykają poszczególne place w magiczne okręgi, niczym współczesne Stonehenge. Niezauważalnie blokowisko wdziera się w umysł odwiedzającego, powoli go dominując. Dopiero wychodząc stąd, człowiek odczuwa, jak bardzo przytłoczony był dojmującą szarością tego miejsca, jak bardzo to miejsce zniewala przebywających. Chyba dopiero teraz zrozumiałem tą książkę. 
Przypomina mi się inna książka polskiego klasyka fantastyki, Stanisława Lema. W przenudnym Powrocie z Gwiazd, opisującym kolejną wersję zautomatyzowanego świata przyszłości, decydujące znaczenie ma ostatni akapit, który zawiera chyba zamierzony cel autora. Bohater wraca do jedynego niezmiennego miejsca na świecie, wchodzi na górski szlak. Choć nie wyjechał on nigdy do żadnych egzotycznych krajów i chodzi po znanych sobie z przeszłości obszarach, dopiero tu czuje, że jest w miejscach, które zna z dzieciństwa, a cała książka zdaje się budować nastrój dla tego jednego akapitu. Podobnie w książce Łukasza Orbitowskiego, pozornie nudnej... a tak naprawdę jedynie przygotowującej czytelnika na wizytę w Świętym Wrocławiu, mimo iż to jeszcze nie pora na jego objawienie.

Pomyślmy, że wcale nie ma teraz. Albo przynajmniej jest jakieś inne – Święty Wrocław stał sie szaroblady, nie ma w tym miejscu już nic niezwykłego, tylko wielka płyta i ludzie z klocków, tak z wysoka. Cała Polska szarzeje, znikaja zmarszczki, nie ma jeszcze Małgosi ani Michała, nie są niczyja nadzieją. 
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław, str. 137