środa, 31 sierpnia 2011

And the winner is...

W kategorii "wakacje w obiektywie" konkurs na najlepszy blog województwa dolnośląskiego wygrały Rewiry paranormalne - fotoblog w sposób bardzo ciekawy i nietypowy pokazujący zwykłe miejsca, przez które przechodzimy na codzień. 
W kategory "region-miasto" I miejsce zajęły Wrocławskie Kamienice. Dopiero co pisałem o rynku, o zniszczeniach - ale trzeba przyznać, że reszta Wrocławia zachowała ich bardzo dużo w stosunku do innych miast, i autorka doskonale opisuje te stare budynki. Szkoda tylko, że wiele z nich jest wciąż w tak kiepskim stanie...
Tak więc gratulacje dla obydwu wygranych, a mi samemu śpieszno się pochwalić, że w kategori "miasto-region", obok Tu jest mój dom, zająłem ex aequo zaszczytne, drugie miejsce. Jak ujęła to jedna z członkiń jury, Anna Gondek:

"- Poczucie humoru i błyskotliwość autora tego bloga są wręcz popisowe. Zabawne, przewrotne i inteligentne wpisy nie pozostawiają czytelnika obojętnym"Anna Gondek, fotograf

Taki komentarz aż cieszy, choć jeszcze bardziej połechtałyby duszę równie pozytywne komentarze dotyczące zdjęć - mam jednak nadzieję, że chociaż nie zaliczam się do kategorii, że zacytuję "bloger nie ma do powiedzenia nic swoimi zdjęciami", jak ta sama osoba pisała ogólnie o zdjęciach bloggerów.
W tym miejscu chciałbym też pogratulować tym wszystkim, którzy w jakimś stopniu współtworzyli ten sukces. Oprócz jakże oczywistych wrocławskich autorów fantastyki (Ziemiański, Osiecki, wkrótce inni), to także:
  • Iga Pelczarska, autorka zdjęć do jednego z bardziej poczytnych artykułów o tzw. "serowcu"
  • Ewa Mazur, rzecznik prasowa ZDiUM, której szalona odpowiedź na mojego maila zainspirowała mnie do kontynuowania wątku asfaltofagusa - choć w końcu artykuł wyszedł zupełnie inny niż planowałem, to chyba przypadł do gustu jury, bo ciągle był podkreślany w konkursowych opisach.

Tak więc gratulacje także dla Was, to po trosze także Wasza wygrana.
Aż miło przekonać się, że praca którą wkładam jest wysoko oceniana, miło wygrać z tak wspaniałymi blogami jak fotografie Igi Pelczarskiej czy Fotolog, jedne i drugie bardzo wspaniałe. I tylko trochę mi żal, że mój faworyt, NicTakie, umarł z braku wpisów gdzieś po pięciu miesiącach (cichaj, cichaj, chyba się reanimowali, więc miejmy nadzieję, że jeszcze się rozruszają!)

niedziela, 28 sierpnia 2011

Robot, który pokochał kwiaty

Robot nozomi sadzi kwiatka
Nozomi - robot który pokochał kwiaty
Roboty, sztuczna inteligencja, zadanie proste i odwrotne robotyki – dla jednych science fiction, dla innych już tylko science, zdecydowanie nie fiction. Jednak wszyscy się zgodzą, że uczucia, emocje, miłość maszyn – to już zdecydowanie tylko fiction. To ostatnia cecha, która odróżni ludzi od sztucznej inteligencji, po przekroczeniu której staniemy się bogami. Tak, bo na razie tylko Bóg potrafił przekroczyć tą granicę.
A jednak w kulturze (bo przecież to nie tylko literatura, to także film, a zdaje się, że już nawet teatr) sci-fi niektórzy autorzy poruszają wątek uczuć robotów. Pinokio*, AI Spielberga – i pewnie jeszcze kilka innych dzieł które mówią o emocjach robotów. O przekraczaniu ostatecznej granicy... No i jest jeszcze on – robot Nozomi. Robot, który pokochał kwiaty. Robot, który bez emocji strzela do ludzi niczym postać w grze komputerowej (nawet z licznikiem trafień ufundowanym przez ESK), aby potem nagle pochylić się nad kwilącym niemowlakiem.


Nozomi - Robot, ktory pokochal kwiaty - Buskerbus Wroclaw 2011
Robot Nozomi
LARP czy gra komputerowa?
(licznik trafień ufundowany przez
Wrocław - ESK 2016)  

********

Robot-love - because love is a part of our proper name - Buskerbus Wroclaw 2011
Robot-love - because love
is a part of our proper name
Migawka trzaskała jak oszalała. Choć pstrykane ręcznie, zdjęcia ciągiem bitów pojawiały się na karcie z prędkością zbliżoną do maksymalnej dla mojego aparatu. Byle nie utracić ani chwili, byle nie utracić najlepszego ujęcia. Teraz przeglądam je na komputerze – niczym w zwolnionym filmie. Kwiat powoli opuszczany ku ziemi, sadzony w jedynym skrawku zieleni wśród rynkowego bruku... ręce powoli rozchylają się, aby odsłonić kwiat, odsłonić mu drogę do życiodajnego światła, chwila zadumy nad jego kruchością – i podziwu dla piękna... I które najlepsze, które najlepiej oddaje uczucia? Ręce które posadziły kwiat rozchylają się milimetr po milimetrze – tu jeszcze za blisko, nie widać kwiatu, te już za daleko, zbyt rozchylone, te w sam raz, ale kwiat krzywo obrócony, ustawi się przodem dopiero za 3 ujęcia... a co z robotem zachwycającym się urodą kwiatu? Głowa podnosi się w górę o pojedyncze stopnie... czy patrzący na kwiat z pokorą, w dół, ku ziemi która go wydała? Czy może zachwycający się kwiatem na tle nieba, symbolizującego doskonałość? Rozterki seryjnego fotografa...


Nozomi - Robot, ktory pokochal kwiaty - Buskerbus Wroclaw 2011
Nozomi - robot, który pokochał kwiaty
* Co do Pinokia -a co, macie wątpliwości, że to wczesna fantastyka? Robot, który ożył, no i co z tego, że nie metodami naukowymi, a magicznie (znaczy, tym bardziej fantastyka ;), na dodatek odczuwał emocje. I chciał się stać Prawdziwym Chłopcem. Hmmm... czyżby pierwowzór Davida z AI Spielberga?

Dla tych co nie byli na wrocławskim Buskerbusie, dwa filmiki: Robot i kwiat oraz Robot i wojna
Czlowiek, ktory stworzyl robota Nozomi
Człowiek, który stworzył robota Nozomi


sobota, 27 sierpnia 2011

Galeria z okazji imienin

Gdy dziś włączyłem Igoogla, zdziwiłem się bardzo – w dziale „Imieniny dziś obchodzą” zobaczyłem imię Angelus. Nawet nie wiedziałem, że takie imię w ogóle istnieje. Ale skoro już kiedyś obiecałem (wpis „W Ogrodzie Aniołów ludzie wybuchali wśród kwiatów"), to dziś jest świetna okazja, żeby odwiedzić plac przy Maciejówce.
Choć tak naprawdę miał zupełnie imię, to Johannesa Schefflera obecnie wszyscy znają jako Angelusa Silesiusa czyli Anioła Ślązaka. Początkowo protestant, mistyk, interesujący się na dodatek kabalistyką i alchemią, 12.VI.1653r. przechodzi na katolicyzm, przyjmując na bierzmowaniu imię Angelus. Od tego właśnie okresu wszystkie swoje dzieła podpisuje Angelus Silesius. Równocześnie zaczyna swą działalność poetycką, zakonną i kontrreformacyjną. Największym jego dziełem jest zbiór wierszy Cherubowy wędrowiec.



Jeśli chodzi o jego powiązania z Wrocławiem, to tu właśnie się wychował, tu napisał swoje pierwsze wiersze, tu zaczynał też naukę, aby w przyszłości stać się lekarzem. Choć opuszcza miasto w wieku 19 lat, to 6 lat później wraca do pobliskiej Oleśnicy, aby wreszcie w wieku 29 lat wrócić do Wrocławia, gdzie mieszka jeszcze 24 lata. Ostatecznie umarł w wieku 53 lat w kościele św. Macieja, z którym był silnie powiązany, i tam też został pochowany. Dziś na skwerze tego kościoła stoi jego pomnik.


piątek, 26 sierpnia 2011

Pan Wyzgo

Dzisiejszy wpis wyjątkowo nie dotyczy żadnego miejsca. Ani we Wrocławiu, ani poza nim. Raczej stanu ducha. Ot, wyjątkowo ciężki dzień, nic więcej.
  • To znowu pan, panie Wyzgo?
  • Tak, panie doktorze. Bo wie pan, mi się cały czas śni to samo. Wchodzę do supermarketu, na rynek, gdziekolwiek gdzie jest tłum. I... I mam w ręku karabin maszynowy, a na plecach trzy skrzynki amunicji. I zaczynam strzelać. Do ludzi! Tam są setki trupów.

Czasem jednak wariat widzi coś innego. Czy na pewno niewinnego?
  • Mówiła, że ma na imię Azja. […] To była mała dziewczynka. Powiedziała że on [...] jest otoczony przez tłum ludzi. To jest jakiś taniec. Powiedziała, żeby go nie budzić, bo będą duże straty.
Ale wtedy się można pocieszyć, że i tacy ludzie są komuś potrzebni, że to oni właśnie ratują innych.

Gusiew czuł, że się dusi. Tłum napierał coraz mocniej i ciągle się poruszał.[...] Nie mógł nawet krzyknąć.
Kto inny jednak mógł.
  • Ekstra!!! - Głos wydawał się znajomy. - Ale fajnie!!!
    Wyzgo stał na rozstawionych nogach z karabinem maszynowym w dłoniach. Przycisnął spust, mierząc wprost w zbity tłum ludzi. Dokładnie tak jak w snach, które przez ostatnie lata nawiedzały go co noc.
  • Ale odlot! - Palba wystrzałów zagłuszyła jego słowa.
    Wokół umierali ludzie. Jedynie Gusiew, wiedzący czego się spodziewać po tym pacjencie, wykonał przepisowe „padnij”, kryjąc się za najbliższym ciałem, gdy tylko zmniejszył się napór tłumu. Ta da da da da da da da da da... Huk odpalanych pocisków odbijał się od ścian, ogłuszał, szarpał wnętrznościami. […]
  • Ale odlot... Jaka jazda! - Wyzgo wyjął z plecaka drugą skrzynkę amunicji i właśnie zmieniał taśmę. - Jeszcze nigdy nie czułem tego tak realnie. [...]
  • Sam pan widzi, panie doktorze. Później cierpię na jawie, a pan mi nie chce niczego zapisać, żebym już tego nie robił. […] Ale jazda! Ale fajnie... Sam pan widzi, panie doktorze – mnie trzeba leczyć.
    Wszystkie cytaty: Andrzej Ziemiański, Legenda, str.208 i 260-263 w książce Zapach szkła

piątek, 19 sierpnia 2011

W krainie szczęsliwych trolli

Wakacje, okres zarówno dłuższych wyjazdów, jak i krótszych wypadów. To doskonała okazja, aby zwiedzić okolice dalsze niż rzut kamieniem. Nie zapominając jednak o fantastyce... tym razem rzuciło mnie w karkonoskie Kowary. Jedną z większych kowarskich atrakcji (oczywiście, oprócz Karkonoszy) są stare kopalnie uranu. Choć to już podstawa do zrobienia bomby atomowej, którą wzorem Roberta J. Szmidta można by umieścić (poprzez niezamierzony, precyzyjny zrzut z bombowca) na ołtarzu tumskiej katedry, choć to już by było naciąganie. Jednak fantastyczni są mieszkańcy tych podziemi.
Oczywiście, skoro uran, to radioaktywność, skoro radioaktywność, to mutacje, skoro mutacje. Doskonale to widać na Autobahnie na Poznań, który dosyć dokładnie opisuje Ziemiański. Zapewne stąd też przed bramą kowarskich sztolni znajduję wesołe trolle. Nie, nie te tolkienowskie, wielkie, odrażające stwory z maczugą pilnujące mostów. To raczej norweskie małe stworki, radośnie witające zwiedzających. I trzeba przyznać, że ich wygląd budzi skojarzenia z psotami, z radosnymi zabawami – no, człowiek ma wrażenie, że zachowują się jak wrocławskie krasnale.
O dziwo, trolle boją się wchodzić do środka, i nie znajdziemy żadnego w podziemiach. Zapewne to pilnujący skarbu Walonowie zazdrośnie nie wpuszczają nikogo. Wzrostu naszych wrocławskich krasnali, łudząco także je przypominają z wyglądu, tylko że nie z miedzi, a z bardziej kamiennego materiału wykonane. Niestety, ciemności kopalni nie sprzyjają zrobieniu im zdjęcia, a od fleszów lampy błyskowej uciekają niczym wampiry na widok słońca. Więc kto chce się przekonać jak wyglądają, sam osobiście musi odwiedzić kowarskie sztolnie. 
Aha, jest jeszcze podziemne laboratorium alchemiczne. Żeby się jednak do niego dostać, przebić się trzeba przez stalową pajęczynę pająka-mutanta. Mi się niestety nie udało, więc nie jestem w stanie się dłużej o tym laboratorium rozpisywać...

środa, 17 sierpnia 2011

Zagięcie czasu na przestrzeni

Salvador Dali, Profil czasu w CH Arkady Wroclawskie
Salvador Dali, Profil Czasu
(rzeźba w CH Arkady Wrocławskie)
Zagięcie czasoprzestrzeni i napędy hiperprzestrzenne to jeden z najczęstszych motywów podróżniczych w literaturze science-fiction. Zagięcie to jest też raczej niezbędne do podróży w czasie. Choć istnieje mnóstwo matematycznych i fizycznych sposobów opisu tego zjawiska, do większości ludzi najbardziej przemawia zdecydowanie nienaukowa wersja ze słabo napompowanym balonikiem: gdy ścisnąć go w dwóch miejscach, odległe do niedawna punkty stają się nagle bliskie sobie. Jak więc ścisnąć balonik? Nad tym problemem do tej pory bezskutecznie głowią się fizycy, a nawet w filmach sci-fi wymaga to żmudnych obliczeń wymagających specjalizowanego komputera, który czasem się potrafi popsuć.
Problemem tym zajął się m.in. Salvador Dali, choć koncentrując się głównie na zagięciu czasu. Wszyscy chyba znają jego obraz Trwałość pamięci, zwany także Cieknące zegary. Po namalowaniu tego obrazu, artysta postanowił skoncentrować się na rzeźbach, aby w serii 8 kolejnych odlewów przedstawić ulotny, przelewający się bezładnie czas który człowiek (symbolizowany w kształcie drzewa) stara się bezskutecznie złapać. Trzecia, największa z rzeźb (prawie 4 metry wysokości) została zakupiona przez Centrum Handlowe Arkady i została ustawiona w foyer.
Salvador Dali, Trwalosc pamieci (Cieknace zegary)
Salvador Dali, Trwałość pamięci (Cieknące zegary)

Trzeba przyznać, że od rzeźby powstaje silne zakrzywienie rzeczywistości. Zapewne każdy amator zakupów poczuł zagięcie czasu, wchodząc rano do centrum handlowym, zaaferowany przebieraniem w ofertach i przekonując się po kilkunastu minutach, że już zamykają i trzeba przerwać ulubione zajęcie. Jak to 21-a? Przecież dopiero co było rano?
Salvador Dali, Profil czasu w CH Arkady Wroclawskie
Salvador Dali, Profil czasu (rzeźba w CH Arkady)
Z kolei zagięcie przestrzeni odczuł chyba każdy, kto jeździł windą w centrum handlowym. Winda zatrzymuje się na kolejnych piętrach, uparcie pomijając najwyższe i najniższe kondygnacje. Aby wysiąść na nich w godzinach szczytu, trzeba się wykazać niesamowitą cierpliwością. Wydawałoby się, że prościej byłoby zejść lub wejść gdzieś schodami... no cóż, próbując zrobić zdjęcia z wypatrzonej z dołu górnej galerii przekonałem się, że to też nie jest takie proste. Próbowałem na różnych poziomach, i ciągle nie mogłem znaleźć żadnego przejścia, z wyjątkiem poziomów sklepowych. Choć często wydawało mi się, że jestem już blisko, to zawsze zabrakło jakichś drzwi, jakiegoś korytarza. Wypatrzona galeria sprawiała wrażenie, jakby była nie z tego świata, jakby wejście do niej prowadziło tylko z innych wymiarów.
[edited] Jakby ktoś szukał jej obecnie, to w maju 2012r. rzeźba została przeniesiona przed wejście do galerii  Sky Tower.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Fotografia która wyszła z siebie

Fotografia, jako pochodna malarstwa, od zawsze była tworem płaskim. Od wieków malarze i fotograficy wymyślali coraz to bardziej wymyślne sztuczki, żeby oddać głębie obrazu. Służyć miało temu chociażby odpowiednie ustawienie linii perspektywy, czy bardziej fotograficzna głębia ostrości. Jednak pierwsze efekty udało się osiągnąć w okresie I wojny światowej poprzez wykonanie dwóch zdjęć aparatem przesuniętym o kilka centymetrów. Właśnie w ten sposób sprawiono, że fotografia wyszła z siebie w kierunku widza i z płaskiej stała się trójwymiarowa.
Przekonać się o tym można w ustawionym od niedawna namiocie koło centrum handlowego Korona. Zgromadzono tam kilkadziesiąt zdjęć tego typu. Na pierwszy rzut oka, to jakby źle wykonane wydruki zdjęć, na których drukarzowi nie zgrały się dwa kolory – efekt tragiczny. Jednak gdy założyć specjalne dwukolorowe okulary i spojrzeć na zdjęcia – nagle okazuje się, że zdjęcia te przestają być płaskie i od razu widzimy, które obiekty były na zdjęciu dalej lub bliżej. Niestety, tak oglądane zdjęcia od razu tracą na intensywności kolorów. Tak jak w przypadku peruwiańskich czy egipskich świątyń, wykonanych głównie z szarawego kamienia, efekt trójwymiarowości znacząco poprawia zdjęcie, tak w przypadku zdjęć Copacabany zdecydowanie wolałbym, żeby zdjęcia pozostały płaskie, za to wciąż cieszyły oko intensywnością barw, która najbardziej decyduje o uroku tamtego miejsca.

Trójwymiarowy świat na inne sposoby

Przyznać trzeba, że metoda dwukolorowych okularów doskonale nadaje się do druku, dlatego czasami w niektórych gazetach można było znaleźć podobne wydruki. Jednak zdecydowanie lepsza była metoda znana starszym ludziom z międzywojennych fotoplastikonów. W specjalnie przygotowanym urządzeniu pokazywane były dwa oddzielne zdjęcia, po jednym na okular, które dawały ten sam efekt. Choć ówczesna technologia pozwalała na pokazanie zaledwie czarno-białych zdjęć, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w ten sposób pokazywać zdjęcia kolorowe, osiągając zarówno trójwymiarowy efekt, jak i intensywność barw. Niestety, na wystawienie nie pokazano tego rozwiązania ani w historycznym, czarno-białym wydaniu, ani w wydaniu kolorowym.
Na szczęście od początku XX wieku technika posunęła się mocno do przodu. Z czasów młodości pamiętam wielkie kina IMAX, które z ogromną częstotliwością wyświetlały zamiennie obrazy dla lewego i prawego oka. Wystarczyło jeszcze założyć specjalne ciekłokrystaliczne okulary, które odpowiednio zasłaniały obraz dla jednego i drugiego oka. Tak więc każde oko widziało tylko swój obraz, a bezwładność wzroku sprawiała, że człowiek widział dany obraz dokładnie tak, jakby znajdował się w danym miejscu. Z czasem technika ta staniała i spowszedniała, wchodząc kilka lat temu do kin, a całkiem niedawno także pod domowe strzechy. Także na wystawie można było obejrzeć fotografie pokazywane na specjalnym telewizorze, posiadające zarówno efekt głębi obrazu, jak i żywe kolory.

Świat bez okularów

Jak inaczej wygląda świat bez okularów, wie każdy, kto ma jakąś wadę wzroku. Wszystko wokół wydaje się jakieś takie rozmyte, mniej lub bardziej zależnie od posiadanej wady. Podobnie w świecie fotografii 3D bez specjalnych okularów wszystko staje się rozmyte, gdy człowiek widzi każdym okiem widzi obydwa obrazy przesunięte względem siebie. Przekonał się o tym zapewne każdy, kto w trakcie oglądania Avatara za późno założył okulary, gdy akcja filmu przechodziła do świata niebieskich ludków. I jak w przypadku większości zdjęć daje to kiepski efekt, tak wyjątkowo ciekawie wygląda to na zdjęciu egipskich kolumn, gdzie w natłoku równoległych linii oryginalnego obrazu pojawiają się kolejne, z przesuniętego obrazu.
Uwaga dla leworęcznych. Dwukolorowe okulary do oglądania zdjęć drukowanych mają uchwyt tylko z jednej strony. Trzymane lewą ręką sprawiają, że zdjęcia wyglądają tak samo, jak bez okularów. Dlatego niezależnie od waszych przyzwyczajeń, musicie trzymać je prawą ręką. Szkoda jedynie, że nie wykonano ich jak stosowane obecnie okulary, z uchwytami uciekającymi za uszy, a nie w formie starodawnych binokli.

Informacje praktyczne:
Miejsce: parking przed centrum handlowym Korona
Czas: do 21 sierpnia, w godzinach 11-19
Wstęp bezpłatny.
Przy wejściu każdy zwiedzający dostaje dwa komplety okularów: dwukolorowe do zdjęć drukowanych, elektroniczne do zdjęć wyświetlanych na ekranach. Pierwsze można zostawić sobie na pamiątkę, drugie trzeba zdać przy wyjściu. Okazanie okularów uprawnia do zniżek w niektórych sklepach

sobota, 6 sierpnia 2011

Wielka Parada Smerfów

Wielka Parada Smerfów w Pasazu Grunwaldzkim
Wielka Parada Smerfów
w Pasażu Grunwaldzkim
Zgłosiłem ten blog do konkursu organizowanego przez Pasaż Grunwaldzki. Niby konkurs blogowy, jednak... jak tu liczyć na bezstronność jury, skoro o Pasażu jeszcze nie było ani razu, a o konkurencyjnej Koronie dwa razy, na dodatek w przygotowaniu artykuł o Arkadach? No, trochę poprawia sytuację nie do końca pozytywny wpis na temat Galerii Dominikańskiej... jak tu jednak pisać o Pasażu, skoro poza kilkoma krasnalami w ogóle nie robią nic w kierunku fantastyki?

Smerfetka we Wroclawiu
Smerfetka

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
Taneczna Parada Smerfów
Ale dziś to się zmieniło, za sprawą promocji nowego filmu o Smerfach. Pasaż postanowił przyłączyć się do promocji niebieskich ludków. Całość rozpoczęła się o godzinie 11 pod Halą Stulecia. Stała tam już platforma z domkiem z wioski smerfów, z której do dzieci machały radośnie smerfetka, papa smerf i osiłek. Trochę zabawy, nauka tańca smerfów, i powoli platforma rusza do przodu, ciągnięta przez nowojorską taksówkę, czyli przez kolejną gwiazdę nowego filmu. W ten sposób zaczęła się Wielka Parada Smerfów, która tanecznym krokiem przeszła przez Most Szczytnicki, aby dotrzeć do placu Grunwaldzkiego.

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
No cóż, dobre zdjęcie starczy za tysiąc słów, i właśnie na takie polowałem w tej okolicy. Niestety, po zmianie wizerunku ciężko znaleźć jakikolwiek wizerunek nowego logo na fasadzie Pasażu Grunwaldzkiego. Więc jak tu zrobić zdjęcie zatytułowane „Wielka parada Smerfów w Pasażu Grunwaldzkim”? Los mi jednak sprzyjał, a sprawę załatwił nadjeżdżający tramwaj i wielka reklama mówiąca, gdzie znajduje się najlepsze miejsce na zakupy.

Smerfetka na uwiezi
Niełatwo kontrolować
szaloną blond-smerfetkę
Na miejscu na przybywających czekały już trzy wielkie balony helowe, przedstawiające te same smerfy, które jechały na platformie. Z kolei same postacie filmowe czym prędzej opuściły platformę, aby zainteresowane dzieci mogły sobie z nimi porobić pamiątkowe zdjęcia. I choć kolejki nie przypominały tych sprzed mazoleum Lenina, to jednak i tak gratuluję cierpliwości wszystkim czekającym na swoją kolej.




To już wielowiekowa tradycja, pod Grunwaldem rozróba
Papa Smerf stoi na glowie
A tymczasem... jak wspomniałem, sam przemarsz odbył się bez większych problemów. Niestety, na miejscu papa Smerf spotkał wrocławskiego huncwota - Giermka. Wystarczyła chwila stania obok, pod pretekstem zdjęć z dziećmi, i Papa Smerf zaczął szaleć. Mimo swego wieku, zaczął stawać na głowie, robić fikołki, i robić inne różne dziwne rzeczy nie pasujące do powagi jego stanowiska. Myślicie, że przejmował się znajdującymi się wokół ludźmi? Gdzie tam, wyszedł z założenia, że 8 metrów wzrostu starczy, żeby to inni się pilnowali, nie on. A kto gapa – ten zostanie przygnieciony przez wielkosmerfa, i to tylko przygniecionego wina (i problem). Rozochocił się i Osiłek. Więc choć z racji wieku i słabości łatwo dało się opanować Papę Smerfa, tak z Osiłkiem mocowało się chyba z 10 osób. Zapewne zareagowałby rycerz Peregryn, jednak z jego siedzącej perspektywy nie widać tego, co dzieje się za tłumem, a spokój psotliwego Giermka nie wzbudza żadnych podejrzeń. No przecież on nic nie mówił Papie Smerfowi, on z żadnym smerfem wcale nie rozmawiał...




Czy na pewno dla dzieci?
Klakier jak zwykle niezadowolony
Wiecznie niezadowolony Klakier
znów nie upolował  żadnego smerfa
Gdy byłem na paradzie, mocno zwątpiłem, czy to była impreza dla dzieci. Oczywiście, duża część z nich uśmiechnięta przyłączała się do wszelkich zabaw, jednak skwaszone miny tych, którzy nie wygrali nic w konkursach raczej nie kojarzyła mi się z radością. Można też by wspomnieć o postawach rodziców. Tak więc jako nie-rodzic nie będę komentował ciągłego zwracania uwagi dzieciom na to, że mają uważać na wszystko, a na zabawę na końcu, tak zdziwiła mnie inna postawa. Gdy większość rodziców brała swe pociechy na barana, aby pociechy mogły coś zobaczyć zza morza wysokich głów, tak jeden z rodziców w ogóle nie przejął się tym, że dziecko nic nie widzi i wolał skupić się na robieniu zdjęć niż na własnym dziecku. Równie dziwne było dla mnie przytarganie sennych rocznych dzieciątek, które odbierały wydarzenie raczej jako zakłócanie spokoju i snu, niż jako zabawę. No i wreszcie grupy dorosłych (bez dzieci), które koniecznie musiały sobie zrobić zdjęcie ze smerfami, czasem nawet wpychając się do kolejki przed dzieci. No cóż, pewne przysłowie mówi, że każdy mężczyzna chciałby mieć syna, aby kupować mu zabawki, którymi nie mógł się bawić w młodości – a tu właśnie dorośli zachowywali się tak, jakby chcieli nadrobić braki z wczesnych lat dzieciństwa...