niedziela, 26 stycznia 2014

Sanatorium, w którym nikt nie umiera...

Po Sylwestrze Bogów, który odbył się w przeuroczym masywie Śnieżnika, i po niezrealizowanej w końcu wycieczce do Międzygórza, sentyment do tej małej miejscowości wypoczynkowej ciągle zaprzątał mi umysł. A że zawsze mówiąc „Międzylesie” myślę „Międzygórze”, to jakże oczywiste wydawało mi się opowiadanie Konrada Lewandowskiego „Breslau, Mittelwalde 2”.
Oczywiście znaleźć na mapie Wrocławia ulicę Międzygórską jest wręcz niemożliwe. Szukałem na mapach googla, szukałem w wersji papierowej – ulicy Międzygórskiej we Wrocławiu definitywnie nie ma. Czyżby ulica, o której pisze autor jest jedną z tych, które nie zostały odbudowane po zniszczeniach wojennych? Coś mi jednak nie pasowało, bo przecież ja wiedziałem, że kluczowe dla tego opowiadania znajduje się w południowej części Wrocławia. Jeszcze raz wyciągam kserówki opowiadania i... no tak, niemieckie „Mittelwalde” zdecydowanie nie oznacza Międzygórza. I znowu ta sama pomyłka – ulicę Międzyleską odnaleźć dużo łatwiej, trochę gorzej z numerem 2 bo obecnie nie jest on wyodrębniony z kompleksu 2-6.
Oczywiście, punktem charakterystycznym do odnalezienia miejsca w fantastycznym Wrocławiu okazuje się wieża ciśnień. Z jednej strony jest ich całkiem dużo w Mieście Spotkań, z drugiej jednak – obszarów znajdujących się w sporej odległości od takowych jest też całkiem dużo. Więc czemu autorzy fantastyki tak uparcie opisują miejsca zbliżone właśnie do nich? Czyżby to efekt kumulacji wody z Odry, a tym samym także zwiększone natężenie magii tego żywiołu? Zresztą, kto tam zrozumie autorów, często oni sami nie wiedzą, co kazało im pisać o tym, a nie innym miejscu.

Budynek na ul. Bogediana 1 chyba
najbardziej pasuje do treści opowiadania
„Na ulicę Międzyleską dotarł po kwadransie marszu. Odszukał adres Mittelwalde 2. Była to stylowa willa. W oknach od frontu wisiały plakaty reklamujące uzdrowiska Kotliny Kłodzkiej – przedstawiały uśmiechniętych staruszków popijających wody mineralne oraz rześkie, aryjskie dzieci w mundurach Hitlerjugend na tle gór, lasów i słońca. Niestety, spóźnił się. Już na pierwszy rzut oka widać było ślady pośpiesznej, zakończonej niedawno ewakuacji. Furtka i drzwi stały otworem, wszędzie poniewierały się papiery i poprzewracane meble. W ogrodzie płonęła sterta zwalonych na kupę segregatorów z aktami.
Miejsce było dobrze wybrane. Cicha podmiejska uliczka na uboczu, z rzadka zabudowana. W czasie wojny, aby dostać się do sanatorium, trzeba było mieć specjalne skierowanie, więc nie było obawy, że zbłądzi tu jakiś przypadkowy interesant. Oddziały SS celowo dyslokowano w pobliskim Brochowie – źródło odpowiednich trupów pod reką i zakład do ich regeneracji w bezpośrednim zapleczu frontu”
Konrad T. Lewandowski, Breslau, Mittelwalde 2, Nowa Fantastyka 5/2008, str. 47

No cóż, współcześnie gdy odwiedzić adres Międzyleska 2-6, raczej nie znajdziemy tu żadnych banerów sugerujących że gdzieś tu znajduje się biuro podróży. To raczej miejsce nie odpoczynku, a pracy, bo obecnie znajdują się tu raczej dawne betonowe hale, choć ze względu na brak odpowiedniego wykształcenia ciężko mi je ocenić, czy są one przed- czy już powojenne. Prosty, „sześcianikowy” styl budowania raczej jednak kojarzy mi się z socrealizmem, jednak kto wie, może to jednak międzywojenny modernizm?
Gdyby jednak szukać w tym miejscu willi, to skojarzyć się może jedynie budynek z ciemnobrązowej cegły, może nawet i zabytkowy, jednak na willę trochę zbyt wysoki. Dopiero cofając się w ulicę Biskupa Bogediana odnajduje się typowe wille mieszkalne, obecnie zaadoptowane przez Towarzystwo Brata Alberta.

Wrocław, ul. Międzyleska 2-4
Jeżeli chodzi o samo opowiadanie, to trzeba przyznać, że Konrad Lewandowski wymyślił całkiem zgrabną historyjkę na wytłumaczenie nie do końca zrozumiałych działań nazistowskich okupantów tuż przed końcem wojny. Nieumarli walczący mimo iż dawno przekroczyli granicę śmierci wydają się hołdem autora dla obrońców, którzy walczyli do samego końca, nawet dłużej niż cała reszta Niemiec. Z kolei szaleństwo obłąkanych nieumarłych doskonale tłumaczyłoby nie do końca zrozumiałe dla historyków wyburzenia Wrocławia. Oczywiście, część można wytłumaczyć zwiększaniem obronności, jednak wyburzenia na niektórych obszarach podobno nie dają się w ten (ani w żaden inny sposób) obecnie wytłumaczyć.

„- Powiadam ci, Karioluszka, te Giermańce całkiem powariowały! - powiedział generał Sierow, nalewając wódki Świerczewskiemu. - Sami wszystko niszczą, nie trzeba już naszych nalotów! Pół Wrocławia poszło z dymem, a oni tam jeszcze podpalają i wysadzają! Tysiące bomb żeśmy na Berlin zaoszczędzili, towarzysz Stalin bardzo z tego rad, tylko nie wiadomo, komu za to dziękować... - rzucił mimochodem.
Polski generał przepił do niego z kamienną twarzą. Sierow nie doczekawszy się odpowiedzi, podjął przerwany monolog.
- Kiedy jeńców i dezerterów pytamy, zeznają, że te wyburzenia to niby ze względów strategicznych. Podobno linie obrony przeciw nam szykują, tylko nie wiedzieć czemu, nie tam je szykują, gdzie my atakować zamierzamy. A gdyby nawet, to i tak nie sposób pojąć, na co zamierzamy. A gdyby nawet, to i tak nie sposób pojąć na co to wszystko. […] I co na to powiesz, Karioluszka, a?
- Faszystowska głupota i fanatyzm nie mają granic – odrzekł generał Świerczewski, polewając następną kolejkę. - Bo jakby rozum mieli, to by ze Związkiem Radzieckim nie zaczynali”.
Konrad T. Lewandowski, Breslau Mittelwalde 2, Nowa Fantastyka 5/2008, str. 55

Jeżeli chodzi o sam sposób pisania, to trzeba przyznać, że opowiadanie dobrze się czyta. Nie ma tu rozwiązań ala McGyver czy James Bond, jakie znamy chociaż ze „Szklanego Miasta” Marka Dryjera. W zaplanowanej tylko z grubsza akcji co rusz wychodzą jakieś nieprzewidziane problemy, które nie rozwiązują się dzięki jakimś wyjątkowo szczęśliwym przypadkowym zbiegom losu, a bohater musi sam wymyślić, jak sobie poradzić z problemami. Nawet „magiczne artefakty” (w postaci prasłowiańskiego topora czy żydowski sztylet ofiarny używany przez nazistę) są dobrze wkoponowane w całość akcji, i nie ma tu szaleństw typu „idę sobie ulicą, a tu sobie leży porzucony mieczyk +200 siły, bo akurat był potrzebny bohaterowi”.
Także sposób narracji jest całkiem przyjemny. W sytuacjach zagrożenia, czytelnik z pewnością poczuje stres bohatera, i sam zastanawia się, czy uciekać, czy szukać dobrej kryjówki. Gdy opisuje nieumarłą prostytutkę, to wyraźnie widać, że ona zachowuje się tak, jakby po prostu nie zauważyła swojej śmierci, mechanicznie ponawia codziennie wykonywane za życia czynności. Jeszcze ciekawsze okazują się rozmowy z polską generalicją, zarówno z naszym bohaterem, jak i z radzieckim naczalstwem. Choć obydwa kraje były wtedy sojusznikami, to wyraźnie widać było wymuszoną poddańczość ideałom komunistycznym czy szczerą niechęć skutkującą coraz to kolejnymi próbami wbijania przeciwnikowi szpili (i chyba nie muszę dodawać, która z narodowości okazuje się na końcu tą sprytniejszą?).
Centrum hurtu na ul. Międzyleskiej 2-6
Żeby nie było jednak, że wszystko jest cacy, a opowiadanie słodkie jak cukierek, to wypomnieć mu coś muszę. Niestety, autor trochę zbyt mało dokładnie sprawdził jak wyglądał Wrocław w 1945 roku, więc parokrotnie wychodzą nieścisłości rażące nawet dla osoby, która dopiero od kilku lat poznaje Wrocław a swoją znajomością historii raczej nie powinna się szczycić. No bo choć wspomniane jest, że autor potrafi widzieć inne wymiary, a także przemieszczać się (choć nieznacznie) w czasie, to jednak jakoś nie pasuje wizerunek wybudowanej dopiero 3 lata później Iglicy przed Halą Stulecia. Podobnie jak aresztowanie za odprawienie Dziadów, które raczej wydaje mi się ukrytą aluzją do marca 1968. Przypuszczam że i sam adres jest zupełnie przypadkowo wybrany, a autor nie pofatygował się sprawdzić jak wyglądało to miejsce w 1945 – więc może stąd właśnie problemy z dokładnym odszukaniem tego miejsca współcześnie?

„Potem wszedł do willi. Pierwsze pokoje wyglądały na zwykłe, obecnie zdemolowane biuro, jednak w głębi natknął się na pomieszczenie przypominające lokal partyjny NSDAP i kaplicę w jednym. Swastyki i hitlerowskie flagi tworzyły baldachim nad pokrytym runami kamiennym ołtarzem, na którym kopcił się jeszcze znicz. Ze ścian zwisały sztandary SS, pochylając się nad czymś w rodzaju katafalku z zagłówkiem usytuowanym tak, by leżący na nim człowiek miał przed oczami wielki gotycki napis: „Na rozkaz Fuhrera powstań znów germański wojowniku”. Pierwotnie napis musiał otaczać portret Hitlera, który został zdjęty ze ściany i stał teraz na podłodze. Widocznie ktoś w pierwszym odruchu chciał ratować wizerunek Wodza, ale się rozmyślił. Był to jedyny tutaj przejaw nieporządku.
Kęsoń wyobraził sobie podobne miejsce zmartwychwstań urządzone w stylu sowieckim, po czym splunął na germański ołtarz i wyszedł sprawdzić resztę domu. W piwnicy znalazł prosektorium z sześcioma stołami, ale ku swemu zdumieniu stwierdził, ze przynajmniej od kilku dni nie było używane. W szafce z preparatami chemicznymi była świeża pajęczyna. Albo Niemcy nie mieli nowej partii esesmańskich trupów do przeróbki, w co należało wątpić, albo zrezygnowali z produkcji rzemieślniczej. […]
Na tyłach willi był garaż, a w nim karnister z benzyną. Kiedy kapral Kęsoń odchodził w kierunku śródmieścia, willa przy Mittelwalde 2 płonęła od piwnicy po dach.”
Konrad T. Lewandowski, Breslau Mittelwalde 2, Nowa Fantastyka 5/2008, str. 47/48

Dziś w miejscu, gdzie kiedyś prowadzono badania nad nieumieraniem tych, którzy już przecież zginęli, trudno oczywiście doszukać się równie magicznych powiązań ze śmiercią. Nie ma tu prosektorium, nie ma zmarłych ludzi – o dziwo jednak to miejsce wybrało sobie kilka firm mięsnych do prowadzenia swoich hurtowni. Poza tym, ciężko odszukać tu jakichkolwiek nawiązań do opisanych w opowiadaniu badań fanatycznych germańskich szamanów. Chociaż poczekaj – a co powiedzieć o tym górującym nad wszystkimi plakatem tajemniczego doktora w kitlu, wiozącego jakieś tajemnice w metalowym, zabudowanym z każdej strony wózku? Czy to na pewno zbieg okoliczności, czy może nawet dziś w tym miejscu skrywana jest jakaś mroczna tajemnica?



niedziela, 12 stycznia 2014

Wspomnienie z dzieciństwa - Hathor, Hathor, Hathor

Podobno koty wygrywają internety. Sam osobiście nie planowałem iść w tym kierunku, jednak gdy zobaczyłem ten plakat ledwie przecznicę od swego domu, to nie mogłem się oprzeć. W końcu czarny kot trzykrotnie wypowiadający imię egipskiej bogini nieba jak nic kojarzy się z dawnym dzieciństwem. I z jednym chyba z pierwszych filmów/seriali fantastycznych, jakie oglądałem, nie licząc oczywiście bajek dla dzieci.
To kto jeszcze pamięta, jak na imię miał ten kot i gdzie się pojawił?
A może mały filmik dla przypomnienia? A może wam się od tego spełni jakieś życzenie w ten słoneczny dzionek?

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Orszak Trzech Króli, czyli siła nowej tradycji

Orszak Trzech Króli we Wrocławiu
Orszak Trzech Króli we Wrocławiu
Na Orszak poszedłem z przyzwyczajenia. I z sentymentu – bo przecież od pierwszego po 50 latach dnia wolnego z okazji Epifanii istnieje ten blog. Co prawda z powodu kościoła na Karłowicach odpuściłem sobie pierwszy wrocławskiOrszak Trzech Króli, ale na drugim i trzecim już byłem. Więc nie wypadało by nie być na czwartym...
Do tej pory wrocławskie święto Objawienia Pańskiego zawsze kojarzyło mi się z takim przejmującym ziąbem. Nie, nie jakieś -5°C czy nawet -10°C, bo na takie łatwo się ciepło ubrać. Mówię raczej o tych plus kilku stopniach, połączonych z ogromną wilgotnością, takich, że ciepło od razu przejmuje człowieka na skroś, a na zewnątrz nie wychyli nosa nawet diabeł. Ale nie w tym roku... jeszcze tuż przed wyjściem z domu radośnie świeciło wiosenne słońce (tak, tak, w styczniu wiosenne słońce), któremu chyba jednak głupio się zrobiło z tego powodu i trochę osłabło na sile do samego rozpoczęcia pochodu. Wciąż jednak ciężko by mówić o zimnie, czy nawet chłodzie...

Ciepło, cieplej, gorąco... czyli ładną wiosnę mamy tej zimy

Anioł Zagłady wypatruje wrogów we Wrocławiu
Przyszły Anioł Zagłady
już wyszukuje sobie wrogów
Wydawałoby się, że wyższe temperatury będą sprzyjały jakości samego orszaku. Już nie trzeba tak kombinować, żeby strój był ciepły-ciepły a równocześnie był przebraniem. Na cieńszą kurtkę łatwiej narzucić jakiś klimatyczny płaszcz czy czarny worek jako przebranie diabła. O słodka Naiwności, jakże się myliłem wysuwając tak pochopne wnioski... już czoło Orszaku zapowiadało, że lepiej niż w zeszłym latach nie będzie, raczej wręcz odwrotnie. Już trzej rozpoczynający Orszak heroldowie dawali do zrozumienia, jakiego poziomu spodziewać się po tegorocznej paradzie. Chociaż wszyscy trzej mieli obowiązkowe gwiazdy, to jednak dwaj z nich ubrani w zwykłe, współczesne ubrania codzienne i tylko jeden przebrany był w pasterski kożuszek. Potem nie było lepiej: wśród idących w orszaku przeważały „współczesne tłumy”, które do Orszaku zapewne zostały przyłączone z racji „bycia kimś ważnym w organizacji”. Ledwo gdzieniegdzie przebijały postacie niewiast ubranych w białe, anielskie szaty. I nie, że nie było afrykańskich czy azjatyckich wojowników przynależnych armiom poszczególnych mędrców. Jeżeli ktoś doczekał się końca korowodu, z pewnością zauważył 3 większe grupy młodzieży przebranych w odpowiednie stroje. Szkoda tylko, że organizatorzy chyba dla niepoznaki skutecznie postarali się ich zasłonić kilkoma tabunami ludzi ubranych jak zwykli, szarzy przechodnie...

Herod i jego świta w Orszaku Trzech Króli
Herod i jego świta gotowi na przybycie Dzieciątka


Diabły czarne i kudłate

diabeł czarny i kudłaty
I będę cię wiódł na pokuszenie... 
Tym, co najbardziej bawiło mnie na poprzednich edycjach Orszaku, były diabły. Wesołe, rozradowane, w co raz to nowy sposób przekonujące do zmiany planów. A może to na zakupy do galerii (zapominając że przecież dziś wszystko zamknięte), a może to iść do domu zamiast moknąć na deszczu i mrozie (no właśnie, jakim deszczu, jakim mrozie?), a może pójść do pracy (no, ale jak, skoro w fabryce nie zaczęli jeszcze pracy po Nowym Roku). Słowem, no chociażby człowiek chciał stanąć po ich stronie, to się nie dawało. A czy chciał? Raczej mało przekonywujące tegoroczne diabły były. Od kiedy nauczyły się korzystać z dobrodziejstw wynalazku Gutenberga (czyli od poprzedniej edycji), diabły uparcie ograniczają się do rozdawania ulotek i bardziej symbolicznych niż spektakularnych walk z aniołami. I chociaż teoretycznie bliżej im przez to do Crowleyowskich metod masowych, to w kwestii zaangażowania i siły przekonywania diabły bardziej zbliżyły się do tradycjonalistów Hastura i Ligura. A szkoda, bo właśnie diabły mogły być tym, co dodaje pratchettowskiego smaczku Orszakowi.

Noworoczne postanowienia


Czyżby anioły też przedstawiły swoje postanowienia noworoczne?
A więc to już czwarty Orszak Trzech Króli we Wrocławiu. Tym samym zaczyna się czwarty rok działalności bloga. Obniżający się poziom korowodu natchnął mnie do pewnych przemyśleń. Dał do zrozumienia, że choć liczą się magiczne cyferki popularności, to jednak prowadzą one do niebezpiecznej pułapki. Do pułapki zaniedbania i kreowania coraz gorszego produktu. Choć Orszak Trzech Króli parokrotnie przebił nie tylko zeszłoroczny wynik popularności, ale i oczekiwania organizatorów, to ciężko mi go ocenić za udany pod kątek paradności. Zamiast zmierzać w kierunku brazylijskich karnawałów (tylko trochę bardziej ubranych, bo to przecież orszak kościelny :), raczej przypominał on jakiś więc związkowy, tylko nawet transparentów było mało. Czy to nie takie małe ostrzeżenie, żeby w nowym, 2014 roku, trochę więcej czasu poświęcić jakości wpisów? Zwłaszcza, że z natłoku obowiązków służbowych niestety w tej kwestii zauważam jakieś zaniedbania ze swojej strony w ostatnim roku... miejmy nadzieję, że w tym roku uda się to jednak nadrobić :)

Trzej Królowe na wrocławskim rynku
Pochód zamknęli oczywiście Trzej Królowie zwani także Mędrcami lub Magami