Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Apokalipsa według Pana Jana. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Apokalipsa według Pana Jana. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 maja 2012

Fantastyczna Konstytucja Wrocławia


A ja, Jan Sobieszczuk stworzyłem tutaj podwaliny nowego państwa, nowej cywilizacji. Dzięki mnie to miasto zaczęło żyć. Ustanowiłem nowe prawa, znane dziś jako Codex Vratislaviana. Proste, surowe prawa, które obowiązują każdego mieszkańca i od których nie ma wyjątków. Dzisiaj nie ma morderstw, nie ma kradzieży, nie ma gwałtów. Kto zabija jest zabijany, kto kradnie jest zabijany, kto gwałci jest zabijany. Ofiara, jeśli żyje, ma prawo wykonać wyrok na swoim oprawcy, oczywiście po uprzednim procesie. Rodzina sprawcy na zawsze wygnana jest poza miasto, z piętnem hańby, i to chyba hamuje większość potencjalnych bandytów od popełnienia najlżejszego wykroczenia. Z początku wydawało się to utopią, ale dzisiaj, po osiemnastu miesiącach od wprowadzenia kodeksu, zanotowaliśmy zaledwie czterdzieści przypadków popełnienia przestępstw w naszej społeczności. Wykryto trzydziestu siedmiu sprawców. Przyznacie, że wykrywalność jest dosyć duża. Zresztą w pozostałych przypadkach, co mogę wam wyznać, też znaleźliśmy winnych, aczkolwiek nie sądzę, by dowody ich winy były wystarczająco przekonujące. Ale musiałem dać ludziom nadzieję. I dałem.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 76

Zapytajcie, co tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie, co gna tysiące ludzi w kierunku Wrocławia. Zapytajcie ich, oni stoją za tamtym lasem, gotowi przelać krew dla idei, którą im wpoiłem.
Ja, moi panowie, przynoszę wam Pax Vratislaviana. Prosty, ale genialny w swej prostocie zestaw praw, które sprawiły, że Wolne Miasto Wrocław ma dzisiaj prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców i armię zdolną zjednoczyć nasz kraj! Podstawą tego kodeksu jest równość wobec prawa każdego obywatela i absolutna nienaruszalność własności prywatnej. We Wrocławiu nie ma złodziei, nie ma morderców! Nie ma wyzysku i danin nazywanych podatkami. Jest za to wolność i poczucie bezpieczeństwa, którego wy z pewnością nie znacie.[…]
Od was zależy, czy za kilkadziesiąt lat nasze wnuki będą mogły spokojnie żyć w świecie wolnym od przemocy. W kraju, gdzie piastowski orzeł będzie świętą wartością nie tylko dla tych, którzy mówią po polsku! W Polsce. [...]
Dzisiaj ja, Jan Sobieszczuk, daję wam wolne i nieprzymuszone prawo do podjęcia takiej decyzji. Co więcej, nie oczekuję, że odpowiecie mi w tej chwili. Wrócę teraz do moich oddziałów i dam wam dwadzieścia cztery godziny na przedyskutowanie tej decyzji z kolegami i dowódcami. […] albowiem może być tylko jeden naród i jeden kraj! Polska!
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 146-148

niedziela, 8 kwietnia 2012

Odkupienia szukaj w tumskiej katedrze


To za tym drzwiami czeka
śmiercionośne Odkupienie
Choć Apokalipsa według Pana Jana już w samym tytule nawiązuje do motywów religijnych, to jednak z trudem by szukać w niej odwołań religijnych. Choć pojawia się co prawda postać biskupa, to jednak dosyć szybko zostaje on odesłany do Boga, wraz z całą świtą wspierających go klechów. Nie obywa się jednak bez rytuału nawiązującego symboliką do religii, i to właśnie jej poddawany zostaje środowisko kleryckie, w wyniku... powiedzmy, że w wyniku nadmiernej zapalczywości w wykonywaniu zadań niekoniecznie związanych z wyznawaniem wiary. 

Na umocnionym przyczółku przed mostem Tumskim stali kolejni gwardziści. W sumie trzydziestu ludzi. Podwójna warta z „ostatniej linii życia”, jak nazywali wybrzeże tego kanału Odry mieszkańcy miasta. Za mostem Młyńskim, przy kolejnej rogatce, zebrał się dzisiaj prawdziwy tłum. Zawsze, gdy ktoś szedł na Odkupienie, było tam trochę gapiów. Nigdy jednak, nawet gdy pędzono kilka dni temu pierwszych Wyklętych, nie widziano tu takiej ilości ludzi. Ale nikogo to nie dziwiło, może prócz samych kleryków. Dzisiaj, zgodnie z zapowiedzią Burmistrza, pojawić sie tutaj mieli ci, którzy byli odpowiedziami za ogrom zniszczeń, jakie spotkały Wrocław, Polskę, a może nawet cały świat. To widowisko warte było nawet kilku godzin sterczenia w morderczym upale. 
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 45) 

Potęga, która ma budzić grozę i szacunek dla władcy
W świecie popromiennych mutantów, nieskażony promieniowaniem człowiek staje się Wyklętym. Wyklętym, za zabicie którego zyskuje się powszechny szacunek i honor. Aby zmazać swe winy, zdrowi muszą poddać się rytuałowi Odkupienia, czyli spotkaniu ze źródłem Zła, leżącym w katedrze niewybuchem bomby atomowej. 

Weszliśmy do wnętrza budowli. Zauważ yłem, że część dachu katedry zniknęła, gruz zaścielał niemal całą posadzkę. Przez otwór wielkości sporego domu wpadało do środka światło zachodzącego słońca. Ledwie przekroczyliśmy próg, drzwi za nami zamknęły się ze zgrzytem. Ułożyłem Pawła na jednej z ławek i usiadłem obok, podtrzymując jego głowę. Oparł się na mojej piersi i cicho pojękiwał. 
– Widzisz, nie jest tak źle – powiedziałem, klepiąc go lekko po ramieniu. – Da się przeżyć. Mo że znajdziemy drogę ucieczki?... 
– Jest źle – odparł. – Nawet gorzej. 
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytałem. 
Nie odpowiedział, tylko wskazał na dozymetr przypięty do mojego kombinezonu, a znajdujący się tu przed jego oczami. Wyświetlacz był czarny jak najgłębszy krąg piekieł. Wcześniej nie zwracałem na niego uwagi, ostatni raz chyba wczoraj, przed wjazdem do miasta. Sprawdziłem dozymetr Pawła, był równie czarny. 
[...]
Widok na ołtarz tumskiej katedry - to tu, według autora,
leżeć będzie niewybuch radioaktywnej bomby
Wstałem i rozejrzałem się po nawie. Nie zauważyłem nic niezwykłego. Ruszyłem w kierunku ołtarza, mijając kolejne kolumny. Wkrótce wszedłem na połać gruzu zalegającego na posadzce. Echo moich kroków przestało być tak dźwięczne. Zatrzymałem się po raz kolejny. Słońce zniżało się coraz bardziej i we wnętrzu katedry robiło się coraz ciemniej. Ale nie przy ołtarzu, który zdawał się emanować zielonkawą poświatą. Podszedłem bliżej. Zauważyłem bruzdę prowadząca przez środek posadzki w kierunku drewnianej konstrukcji ołtarza. Zaschło mi w gardle. Wiedziałem już , co znajdę, a mimo to łudziłem się, że to nieprawda. U podstawy połamanego ołtarza leżał pogięty stoż ek metalu, nie dłu ższy ni półtora metra. Jego wnętrze migotało opalizująco w ciemnościach zapadającego szybko zmierzchu. Napisy w cyrylicy i czerwona, ledwie widoczna, gwiazda powiedziały mi wszystko. Wróciłem do Pawła. Usiadłem i objąłem go ramieniem. 
– Ile? – zapytał chrapliwie. – Ile nam zostało?
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 34/35) 

Mroczne, gotyckie wnętrza katedry, czyli
czy za tymi drzwiami jest jeszcze jakaś nadzieja?
Oczywiście, podobnie jak w przypadku spalenia heretyków na stosie w czasach Świętej Inkwizycji, rytuału Odkupienia nie przeżywa nikt – a skazany jedynie oczyszcza swe życie z grzechów. Jaka jest więc alternatywa dla śmierci w mękach? Ludzie wartościowi dla Jana IV Sobieszczuka mogą dołączyć do jego sił, a ten ogłosi, że Wyklęci uczestniczyli w działaniach wojennych nie z własnej winy, a na rozkaz – a posłuszny mu tłum uzna takich ludzi za swoich. W zamian muszą pomóc tchnąć nowe życie w Rzeczpospolitą i przywrócić jej siłę i wielkość... odtworzyć imperium sięgające od morza do morza. Zmartwychwstała Polska Mesjaszem Narodów – chyba już znamy to z naszej przeszłości, a historia zatacza kolejne koło... 

- Nadal będą nas nienawidzić i zabijać... 
– Myli się pan, panie Henryku – przerwał mu Burmistrz. – Nie słyszał pan nigdy o odkupieniu? 
– Ale co to ma wspólnego z nami? – mruknął Traczyk. 
– Wiele, może mi pan wierzyć, że wiele. On – tu Pan Jan wskazał na płonącego jak pochodnia i wciąż ż ywego Sawickiego – właśnie zmazuje wasze przewiny. Podobnie jak biskup [...] i wasi przełożeni. Wszyscy, którzy przeszli rytuał Odkupienia. 
– To znaczy? – zapytał pułkownik. 
– Wizytę w naszej katedrze – uśmiechnął się Sobieszczuk. – W miejscu, skąd najbliżej jest do Boga. 
(Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 63) 

sobota, 22 października 2011

Chiquita bez skórki... sentymentalnie

Kto choć trochę interesował się powiązaniami Wrocławia i fantastyki, z pewnością trafił zarówno na książki Andrzeja Ziemiańskiego, jak i Roberta J. Szmidta. Z pewnością zauważył też wzajemną wymianę pomysłów między tymi autorami: Ziemiański w Autobahnie nach Poznań kontynuuje szmidtowską Apokalipsę według Pana Jana, z kolei Szmidt wykorzystuje najemniczkę Toy w którymś swoim opowiadaniu. Ktoś pomyślałby: paskudny plagiat, i to wzajemny, zapewne wojna między autorami. Wystarczy jednak poszukać w sieci, żeby przekonać się, że między pisarzami istnieje jakaś umowa, której istotą jest jakby próbowanie: a może ty napisz moją opowieść po swojemu. Do tej pory wydawało mi się jednak, że autorzy pokazują sobie gotowe dzieła i dopiero wtedy nakłaniają drugiego do prób literackich. Jednak gdy dostałem maila od autora Alpha Team, zwątpiłem, czy wymiana nie dokonuje się na zasadzie jakiejś telepatycznej więzi? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Andrzej Ziemiański opisuje sytuację analogiczną do wspomnień z dzieciństwa Roberta J. Szmidta? Zresztą przekonajcie się sami. Pamiętacie cytat z Autobahnu... A. Ziemiańskiego dotyczący zjadania bananów ze skórką? To teraz cytuję słowa Roberta J. Szmidta: 

A propos chiquity bez skórki.
Moja rodzina przed II WŚ wyemigrowała za chlebem z terenów Śląska do Francji, do pracy w tamtejszych kopalniach. Ci ludzie nie wiedzieli co to banany. Więc gdy podczas jednego z postojów gdzieś na południu Francji do pociągu podeszli miejscowi i dali emigrantom jedzenie, w tym banany, ci próbowali je jeść ze skórkami. Nie smakowały za bardzo, ten i ów dostał sraczki, więc na następnym postoju Francuz niosący banany skończył z limem pod okiem :-)
Sprawa się szybko wyjaśniła, pociąg pojechał dalej i nikt już nie narzekał, ale dla mnie to ostrzeżenie z billboardu zawsze będzie się kojarzyło z owymi wspomnieniami nieżyjących już dziadków."
Robert J. Szmidt, korespondencja prywatna, opublikowane za zgodą autora

piątek, 16 września 2011

Betonowe hospicjum


Zgodnie z obietnicą, dziś o Hali Targowej. Od niej miała zacząć się post-apokaliptyczna przygoda z Robertem J. Szmidtem, jednak zarówno opisana sytuacja wjazdu Wysłanników do Wrocławia, jak i wlotowa lokalizacja cmentarza żołnierzy radzieckich o wiele bardziej pasowały mi do powitania. No i jeszcze ta walka bokserska akurat wypadła... ale co się odwlecze, to nie uciecze, i dziś chwilowo wracam do wątku fantastycznych domów handlowych. Z pewnością do kategorii tej zalicza się Hala Targowa.

Już na wejściu rzuca się w oczy pewien klimat powojenny. Choć zdecydowanie nie taki, jak po wojnie atomowej. Wyrastające nad portalem drzewo, raczej nie tegoroczne, nie powinno się ostać po eksplozjach atomowych, ale z pewnością nadaje miejscu klimat zniszczenia i zaniedbania. W środku... lekkie ażurowe łuki nie tworzą wrażenia budowli która miałaby wytrzymać wybuchy. Z drugiej strony – budzą skojarzenia z gotyckimi sklepieniami, które okazały się cudem średniowiecznej techniki i przy stosunkowo małym nakładzie materiałów pozwoliły budować nad wyraz wytrzymałe konstrukcje. Z kolei użyty materiał – beton (przypuszczalnie żel-bet, ale laikowi ciężko to ocenić z zewnątrz) chyba najbardziej kojarzy się ze schronami przeciw-atomowymi. 
I ta surowa, chropowata struktura gołego betonu, nie wygładzonego żadnymi tynkami – to ona właśnie sprawia, że czuję się jak w bunkrze. Jednak nie jestem architektem i nie mnie oceniać, czy budynek ten wytrzymałby atak. Pewno jest jedno: mimo iż zdecydowana część Wrocławia uległa poważnym zniszczeniom, mimo iż budynek stał w obszarze największych nalotów bombowych, to w okresie obrony Breslau nie uległ poważnym zniszczeniom. Czy właśnie to chciał podkreślić Robert J. Szmidt umieszczając w nim hospicjum? Bo przecież w tym celu budynek musiałby mieć dach, i ogólnie jego stan powinien być całkiem dobry, aby nadawał się do takich celów.

Dlatego musieliśmy ich zlikwidować. I zlikwidowaliśmy. Cicho i bez jednego strzału. Zanim ogłosiłem amnestię, odwiedziłem prowizoryczny szpital, jaki urządzili moi ludzie w Hali Targowej. Właściwie nie szpital, ale hospicjum. Zbierano tam ludzi, którzy nie mieli szans na przeżycie. Zaproponowałem kilku z nich pewien układ. Mieli przedostać się do katedry i wynieść z niej odłamki rozbitej głowicy. Niewielkie, ale najbardziej zabójcze. Prawie wszyscy się zgłosili, gdy powiedziałem, do czego są mi potrzebne. Wybrałem czterech. Idąc na Ostrów wiedzieli, że nie dożyją zachodu słońca, ale sił dodawała im świadomość, że dzięki ich poświęceniu zniknie zagrożenie dla miasta.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 74/75

Dziś... w środku nie słychać pojękiwań umierających, nie widać nigdzie Śmierci kroczącej wśród jeszcze żyjących, nie czuć bólu idącego z chorobą popromienną. Choć gwarno, jest to jednak gwar pełen życia. Przekupki targujące się o cenę, kupujący wybrzydzający o jakości produktu żeby choć trochę taniej kupić towar, brzdęk monet zmieniających właściciela, gdzieniegdzie pękają przypadkowo zrzucone jajka... ponad te wszystkie głosy czasem wzbije się terkot przypadkowo włączonego budzika na stoisku zegarmistrza. A przecież nikogo nie trzeba budzić, wszyscy żwawo lawirują między stoiskami, wszyscy pobudzeni targami o lepszą cenę, lepsze produkty, o iluzoryczne lepsze życie. Jedynie w drugiej części, kwiatowej trochę większy spokój. Bo przecież wiadomo, że kwiaty muszą po pierwsze robić dobre wrażenie, i kupujący raczej poszukują piękna niż rewelacyjnej ceny. Dzisiejsza hala targowa z pewnością w żaden sposób nie kojarzy się ze śmiertelnym zadaniem, jakie ma spełnić w odległej przyszłości, w zamian dając jej mieszkańcom jedynie śmierć bez cierpień.

Zresztą i tak nie mieli szans na przeżycie. Dość powiedzieć, że wykonali swoje zadanie na medal. Dostarczyli kilka kilogramów odłamków i ukryli je w stelażach plecaków, które przygotowaliśmy w kościele garnizonowym. W zamian otrzymali taką ilość morfiny, by ostatnie chwile życia mogli spędzić wolni od męki wszechobecnego bólu.  
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 74

niedziela, 11 września 2011

Wrocław Fantastyczny wita R.J. Szmidta salwą armatnią


Glorieta plk. Ivana Polubina, cmentarz zolnierzy radzieckich, Wroclaw
Glorieta płk. Ivana Połubina, cmentarz żólnierzy radzieckich
Kontynuując wątek „marketów fantastycznych” (fotografia 3D, smerfy, zagięcie czasu na przestrzeni) na pierwszy wpis o R.J. Szmidcie wybrałem Halę Targową. To miejsce wydawało się najlepsze po krótkim przejrzeniu notatek. Jednak po ponownym przeczytaniu "Apokalipsy według Pana Jana" stwierdziłem, że jest inne, zupełnie bardziej oczywiste miejsce. Miejsce, w którym Wrocław przywitał Wysłanników...niestety, powitanie nie okazało się do końca przyjazne. Jeden zabity, dwóch jeńców, choć na szczęście później jednak dobrze przyjętych i wypuszczonych z powrotem. Zabity żołnierz z pewnością nie był ostatnią ofiarą przyszłej Polski od morza do morza...

Czolg T-34, cmentarz zolnierzy radzieckich, Wroclaw
T-34 pilnujący wejścia na cmentarz
Wreszcie Zachwatowicz usiadł za kierownicą i ruszyliśmy do wiaduktu nad autostradą, prowadzącego do trasy wylotowej, którą dwa lata temu opuściliśmy Wrocław. Droga była przejezdna, kilka zardzewiałych i wypalonych wraków nie zdołało jej zablokować. Niemniej major prowadził humveya ostrożnie, omijając dawno już zastygłe stopionego niegdyś asfaltu, jakby się bał, że masywne koła pojazdu utkwią w nich unieruchamiając nas na dobre. Przejechaliśmy tak niemal do skrzyżowania przed starym cmentarzem czerwonoarmistów. Przyglądałem się dwóm czołgom T-34, które dumnie strzegły tego miejsca, jeszcze niedawno stojąc na wysokich cokołach, Teraz leżały zaryte w płyty chodnika, zdmuchnięte falą uderzeniową niczym zrobione z plastiku modele. Zagapiłem się na nie, gdy nagle poczułem szarpnięcie, które nieomal rzuciło mnie na przednie siedzenie. Zachwatowicz zahamował gwałtowanie i wskazał ręką w głąb ulicy.
- Co tam się dzieje? - Paweł nie był mniej zaskoczony ode mnie.
- Tam ktoś jest, widziałem ruch obok tego budynku po prawej – powiedział major i sięgnął po lornetkę.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 

Hałbica pilnująca spokoju pochowanych
Dziś ciężko zrobić zdjęcia oddające post-apokaliptyczną atmosferę. Czołgi i artyleryjskie działa dumnie stoją na swych cokołach, a nie obok nich. Zamiast wypalonych kikutów, wokół pełno zieleniących się drzew. Groby, otoczone wysokimi na metr żywopłotami zarastają roślinnością, i łatwiej tu o opisane przez Ziemiańskiego purpurowe złocienie, niż w ogrodzie aniołów. Na szczęście trafiłem na jakieś remonty. Bezładnie wyładowana kostka brukowa znów dodaje odpowiedniego klimatu zdjęciom – tu robić musi za powojenny gruz.

I mnie witają radzieckie czołgi, gdy wracam do Wrocławia z rodzinnych stron. Choć moje pierwsze wspomnienia z Wrocławia to zamek w Leśnicy, to przyjazd autostradą okazał się bardziej praktyczny. Jednak jakbym nie kombinował, to wracając znad morza i tak wjeżdżając do Wrocławia muszę przejechać przez któryś z fantastycznych checkpointów – radzieckie czołgi, zamek lub autobahn nach Poznań. I tylko od wschodu można wedrzeć się dosyć daleko wgłąb fantastycznego miasta (bo aż do Biskupina) zanim trafi się na pierwszy fantastyczny posterunek... choć nie jestem pewien, czy gdzieś tam w ukryciu spokoju Wrocławia nie pilnuje przyczajony starachociński smok...