wtorek, 18 stycznia 2011

Tatooine, czyli co ma Wrocław do Gwiezdnych Wojen?

Gwiezdne wojny – czyli klasyka science-fiction. Film nakręcony przez Georga Lucasa w 1977r., szybko zyskał fanów, dzięki czemu pierwsze trzy części zostały nakręcone do roku 1983r. Pozostałe musiały czekać prawie do początku XXIw., na odpowiedni rozwój techniki kinowej. Seria gwiezdnych wojen stała się w międzyczasie natchnieniem dla wielu filmów, powstała też cała kultura związana z tą tematyką.
Fanów Gwiezdnych Wojen spotkać można oczywiście także we Wrocławiu. Najłatwiej – na kolejnym już konwencje Tatooine. Dzięki wspólnej pracy leśnickiego Centrum Kultury Zamek oraz Wrocławskiego Fanklubu Gwiezdnych Wojen, udało się zorganizować kolejne spotkanie fanów tej serii Georga Lucasa.


Wioska Tuskenów

Nazwa imprezy zaczerpnięta została od pustynnej planety Tatooine zamieszkiwanej przez Ludy Pustyni, zwane Tuskenami. Właśnie dlatego pierwsze, co wita nas w pomieszczeniach zamkowych, to właśnie wioska Tuskenów rozłożona na pustynnych piaskach. Wioski cały czas pilnuje dwójka Tuskenów, którzy bezustannie prezentują, czasem wręcz zbyt entuzjastycznie, swoją broń. No cóż, jakoś muszą dać do zrozumienia gdzie wchodzić nie można. A trzeba przyznać, że naród to bitny, od tysięcy pokoleń odpierający najazdy Huttów, Korporacji Czerków a wreszcie samego Imperium. Choć planeta pozbawiona surowców – to jednak pomysłowość Tuskenów w zagospodarowywaniu odpadów jest zaskakująca.
 

Lochy i inne atrakcje

No, ale ile można męczyć Tuskenów – warto przejść się dalej. Kolejnym celem okazały się zamkowe lochy – istna jaskinia hazardu i graczy. To tu pograć można we wszelkie rodzaje gier: RPGi, planszówki, karcianki, strategiczne uposażone nawet w specjalne makiety, a na koniec także te komputerowe. I powiedziałbym, że wszystkie związane z Gwiezdnymi Wojnami – ale właśnie w sali komputerowej jedyny wyjątek nie związany z tematyką zlotu. Amiga, C64 – dwa poczciwe, sztandarowe produkty firmy Commodore, tu jeszcze pokazały swoje możliwości. Trzeba dodać, że C64 nawet z burżuazyjnym wyposażeniem – stacją dyskietek. Niestety, jakże znany wszystkim magnetofon okazał się niesprawny z przyczyn organizacyjnych. Na konwent po prostu nie dojechała najważniejsza jego część – mały śrubokręcik do regulacji głowicy. Kto używał tego staruszka, z pewnością wie, o co chodzi.
Ale wracajmy do Gwiezdnych Wojen. Lochy były, parter z licznymi stoiskami z figurkami, przebraniami, itp. już mamy za sobą – pozostaje piętro. Wydawałoby się, że cóż jeszcze mogą robić fani Gwiezdnych Wojen poza grami i przebieraniem się w stroje przypominające głównych bohaterów. A jednak podobnie jak twórca tej kultowej serii, tak i jej fani wykazują się ogromną kreatywnością. Tak więc w ruch poszła zamkowa sala kinowa. Oprócz właściwych Gwiezdnych Wojen, obejrzeć można było dziesiątki filmików fanowskich, a także turecką podróbkę Gwiezdnych Wojen, niestety efektom specjalnym daleko do oryginału. Ale jako ciekawostka może być. Zresztą sam Lucas wysoko podniósł poprzeczkę.

Gwiezdne Wojny – to już prawie dziedzina nauki

Gwiezdne Wojny to nie tylko filmy. To już prawie dziedzina nauki – tak więc wyodrębnić trzeba było oddzielną salkę na prelekcję dotyczące ubiorów, militariów, mapy Galaktyki i jej bohaterów – dosłownie wszystkiego, co może dotyczyć Gwiezdnych Wojen. I trzeba przyznać, że doszkalając się, fani pochłaniają naprawdę mnóstwo materiałów – oprócz sześciu filmów głównych, setki odcinki serialu, komiksy, książki. I trzeba przyznać, że efekty tej pracy są naprawdę widoczne – na prelekcjach można dowiedzieć się, jak prosto osiągnięte zostały te niesamowite efekty specjalne (i to w czasach, gdy grafika komputerowa ograniczała się do kilkunastu kolorów i 320 pikseli szerokości ekranu). No cóż, gdy pomyśleć, co Lucas robił z otaczającymi nas przedmiotami codziennego użytku i w jakże istotny strategicznie przedmiot przerobił najzwyklejszą maszynkę do golenia... to zaczynam rozumieć czemu niektórzy tak wiele uwagi poświęcają temu filmowi.
Jest też miejsce na rozrywkę. Pamiętacie Romea i Julię? Chwila namysłu i... fani tworzą kosmiczną wersję tego utworu. Wujo Monteka postanawia chronić swą podopieczną przed szalonym Skywalkerem... Humor iście monthy-pythonowski, liczne walki na świetlne miecze, trup ściele się gęsto, do czego przyczynił się także Jezus... i nawet facebook traci jednego fana...



Coś dla dzieci

Jednak prelekcje czy pajtonowski humor skierowane są raczej do tych bardziej dorosłych zwolenników Gwiezdnych Wojen. Natomiast wśród odwiedzających najliczniejszą grupą są jednak dzieci. Czym je zainteresować? Do nich skierowane były zajęcia Akademii Jedi, na których nauczyć się można było szermierki mieczem świetlnym. To także opowieści starego, doświadczonego już życiem Tuskena opowiadającego nie tylko o tym, czym i jak można walczyć, ale także o przeżytych przez niego walkach. To także konkursy, w których dzięki doskonałej znajomości sagi można zdobyć nagrody. To także konkurs plastyczny, którego efekty zaskoczyły nawet portretowane postaci. To gwiezdne malowanki, tuskeński labirynt... bez papierowej wersji programu ciężko to wszystko ogarnąć, czytając go jednak staje się przed dylematem, co wybrać, a z czego zrezygnować...
No cóż, trzeba przyznać, że impreza naprawdę potrafiła zainteresować osoby ledwie lekko interesujące się tematyką Gwiezdnych Wojen, a cóż mówić o prawdziwych fanach?

Pobudź wyobraźnię, czyli anegdotka na koniec

A na koniec mała ciekawostka. Wyobraź sobie mały, lokalny sklepik całodobowy. Ot, niech się na przykład nazywa Hermes. Tak jak właśnie leśnicki sklepik całodobowy. Jak to zwykle, wokół takiego sklepiku wyobraź sobie grupę fanów taniego wina. W ciemnościach północy, najpierw daje się słyszeć pewne charczenie czy jakiś inny ciężki oddech. Dopiero po chwili z mroku wyłania się Darth Vader – no, jakby ktoś nie wiedział, taki facet w zbyt dużym hitlerowskim hełmie, jak ktoś go ładnie określił. Co robi Mroczny Lord? Zamawia butelczynę wina marki... no, „po prostu wina”, bierze ją pod pachę i wychodzi ze sklepu. Następnie przy pomocy Mocy otwiera butelkę, pociąga łyka i idzie dalej. Zapewne niejeden zwolennik „po prostu wina” zaczął się zastanawiać, czy to już nie jest o jedną butelkę za późno... A co gdyby to nie Lord Vader, a Darth Maul pojawił się na jego miejscu? Zapewne nie rozpoznaliby w nim uczestnika konwentu i czym prędzej popędziliby do lokalnego kościółka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz