Zanim pierwszą setkę bajań o Wrocławiu Fantastycznym zamknę, do krasnali wrocławskich postanowiłem wrócić a i legend (czyli fantastyki najwcześniejszej) choć trochę poopowiadać. A okazja ku temu wspaniała, bo na wycieczkę z dreszczykiem tropem krasnali się załapałem. Tak więc dziś z wami się podzielę legendami, które mi krasnale najstarsze opowiedziały.
O skąpej przekupce sukno sprzedającej
Wieki temu była sobie przekupka, co w przejściu garncarskim sukno sprzedawała. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że choć przy odmierzaniu materiału oszukiwała, to najwięcej klientów miała. Skoro nie jakość sukna najwyższa, skoro nie ceny najniższe, to jakoż by oszustka tylu klientów wiernych miała? Ani chybi czarownica… pomarkowali się handlarze z innych stoisk, i czym prędzej na nieuczciwą przekupkę się zmówili i zamach na nią poczynili. Tak więc oszustkę zabili, a ciało jej na cmentarzu, tuż za bramą dziś Jasiem i Małgosią zwaną pochowali. I chodził codziennie, a co noc właściwie, tamtędy strażnik, który pilnował, aby hieny cmentarne grobów nie rozkopywały i zakopanych bogactw z grobów nie kradły. I gdy północ nastała, pierwsza po zabiciu przekupki, grób jej się otworzył, a mara całun pośmiertny odrzuciła, po czym na dawne swoje stoisko się udała, aby tam przez godzinę sukno odmierzać, choć nikt odmierzonych materiałów nie kupował. I gdy godzina minęła, zjawa do grobu wróciła, całunem się okryła a wieko za nią się zamknęło.
I powtarzała się historia co noc, i co noc zjawa oszustki na straganie materiały odmierzała, aż strażnik ze zjawą walczyć postanowił. Tak więc gdy mara z grobu powstała i na stragan się udała, ukradł strażnik jej całun, po czym na wieżę uciekł. Aby jednak upiór za nim nie podążył, przed wejściem na wieżę kościoła krzyż namalował. Gdy zjawa ze straganu wróciła, stroskała się strasznie brakiem całunu, jednak dzięki mocom swym eterycznym od razu zmarkowała, gdzie całun się znajduje, i ku bramie wieży się udała – tu ją jednak znak krzyża odrzucił. Gdy więc nic innego jej nie zostało, zaczęła zjawa po murze się wspinać. Strwożył się strażnik niemiłosiernie, lecz gdy już zjawie dwa piętra tylko do strażnika brakowało, wybił zegar godzinę pierwszą, a zjawa spadła z wieży na ziemię. I choć zjawa nie dosięgła strażnika, wystraszył się on tak strasznie, że z tego strachania zszedł z tego świata. Tyle pożytku z czynu jego, że duch nieuczciwej przekupki już nigdy mieszkańców Wrocławia nie straszył.
O duchu szewca, co bez butów chodził
Tak się i w średniowieczu zdarzyło, że szewc targnął się na swe życie, dziurę w gardle sobie robiąc. Choć współczesne doktory i takie sztuki robiąc życie ratując, dychotomią to nazywając, tak jednak w tym przypadku do śmierci okrutnej czyn ten doprowadził. Jako iż jednak samobójstwo w czasach owych za grzech ogromny uważano, chować samobójców nie chciano, musiała żona szewca skłamać, że zgon z przyczyn naturalnych nastąpił, aby ciało na cmentarzu pochować było można. Tak więc niewiasta poczyniła.
I szewca na cmentarzu pochowano. Jednak nocy pierwszej po pogrzebie, po mieście duch jakiś krążyć zaczął, atakując przechodniów i dziury w gardle im wycinając. I niejednego niewinnego człowieka zabił, aż nieuczciwa niewiasta pomiarkowała co poczyniła. Tak więc ku rajcom miejskim pogoniła, do swego kłamstwa się przyznając. I wezwali rajcy grabarzy, aby grób otworzyli. I oczom ich ukazał się trup szewca, z dziurą w gardle samemu poczynioną, trup wciąż nie zepsuty, jakby wczoraj ledwo pochowany. I jedyne, co dziwnym było, to nogi do kolan już starte, jakby szewc bez butów co noc po mieście chodził. I wyciągnięto ciało z trumny, a następnie zgodnie z katolickim zwyczajem jak samobójcę spalono, a od nocy następnej nie zdarzyło się, aby duch jaki przechodniom dziury w gardłach po nocy robił.
O koniach, co na strych wchodziły
A zdarzyło się zemrzeć żonie kupca bogatego, tak bogatego, jak cały Wrocław bogatszego nie widział. I zawezwał on medyków najznamienitszych z miasta całego, i znachorów, i konowałów wszelakich, i każdy ręce w bezsilności rozłożył, bo nie znał wtedy nikt stanu śpiączką zwanego, a który niewiastę ową zmorzył. Takoż więc ciało w grobie pochowano dnia jeszcze tego samego, jednak pokrywy nie zasłonięto aby dusza ku niebu uciec swobodnie mogła. I wybudziła się niewiasta owa ze śpiączki po nocy, i z grobu powstała, i nie wiedząc co się dzieje, ku domowej siedzibie kroki swe skierowała. I gdy kołatką do drzwi załomatała, służąca ją rozpoznała, jednak wystraszona drzwi nie otworzyła jeno pana swego wezwała. Ten jednak słysząc, że żona u wrót jego się pojawiła, przecież pół dnia temu za zmarłą uznana, rzekł jeno „To niemożliwe”. A gdy służka przy swej opinii się upierała, to stwierdził jeno, że bardziej prawdopodobne, że konie wszystkie ze stajni na strych domu jego wejdą a przez okna głowy wysuną. I zdziwił się nagle, gdy na schodach przy pokoju kroki koni zakutych usłyszał, jakby na strych się udających, a chwilę później zza okien rżenie ich usłyszał, jakby konie wszystkie zza okien strysznych rżały. Dopiero wtedy uwierzył, że to żona jego u bram stoi i wpuścił ją na pokoje, rady wielce z ucieczce od śmierci żony jego.
Tą legendę na koniec przytaczam, gdyż jakże bliska ona sercu memu – gdyż rzeźba ją upamiętniająca na Szewskiej ulicy stoi. I choć rzeźba ta w swej formie oryginalnej straszliwie wielkich emocji artystycznych nie budzi, to jednak o dziwacznym Śfinsterze z Gorzowa przypomina, przez tegoż samego autora wyrzeźbiona.
I tylko zdjęć brak, bo mi te zjawy, upiory i potwory tak kartę ze zdjęciami wystraszyły, że tak się wystrachała, że z nikim gadać nie chce, nawet z komputerem, i nie chce mu przekazać, jakie to piękna na tych zdjęciach były.