czwartek, 20 września 2012

Krasnale lubią sobie pospać z rana...

Wszyscy szukają krasnala
Zajrzyj krasnalowi do serca
Oprócz Wyścigów Łodzi Smoczych, w sobotę odbyło się także Święto Krasnoludków. Niestety, już po nazwie widać, że choć Wrocław jest miastem krasnali, to urzędnicy z magistratu nie odróżniają krasnala od krasnoludka. I choć sądząc po efektach pieniędzy trochę na promocję Dnia Życzliwości wydali, to nie zaczęli od podstawowej sprawy: rozróżnienia tych dwóch różnych rodzajów małych ludzików. 
Tak więc główną uwagę poświęciłem Wyścigom, nie wypadało jednak nie zajrzeć i do wypędzonych z Wyspy Bielarskiej krasnali. Choć trzeba przyznać, że to akurat na dobre im wyszło. Bo zamiast być na umieszczonej na uboczu wyspie, krasnale zajęły ulicę stanowiącą jeden z głównych ciągów pieszych w centrum miasta. Niestety, strasznie ociągały się ze wstaniem, niczym śpiochy spod hoteli Art czy Patio. Choć niczego nie można zarzucić krasnalom z Inki Pinki, to już gorzej szło tym stojącym chociażby na samym rynku, które to o 11-ej dopiero próbowały dobudzić swą marionetkę mimo iż od 10-tej miały być przecież na nogach. 
Trzeba jednak przyznać krasnalom, że jak co roku nie spoczywają na laurach i nie odtwarzają starych pomysłów, tylko starają się wymyślić coś nowego. Czy jest to lepsze, czy gorsze, trudno oceniać. 



Z jednej strony wciąż miło wspominam paradę z I Dnia Życzliwości, a kolejnych już nie mogłem zobaczyć bo uparcie są robione wtedy, kiedy muszę być w pracy. Z drugiej jednak – poza paradą I Święto Krasnali w ogóle nie istniało. Od II edycji święto rozwijane jest nie tylko o komercyjną galę kabaretową, ale także o dodatkowe atrakcje dla dzieci. W zeszłym roku była to wioska krasnali, w tym roku mnóstwo porozrzucanych na kilkusetmetrowej trasie atrakcji plus główne centrum krasnalowe w Parku Staromiejskim. Tak więc po drodze z rynku do Teatru Lalek można było się natknąć na marionetkę Wielkiego Krasnala, oczywiście na stale przebywające na trasie krasnale jak Syzyfki czy psotni Latarnicy, po drodze stoisko wspomnianych Inki-Pinki na którym można było zrobić sobie własną przypinkę. Jeszcze przed przejściem podziemnych można było spotkać parktourowców (ci to chyba okazali się krasnalimi mistrzami w późnym wstawaniu) aby po przejściu pod ziemią podziwiać magiczne sztuczki z kartami i innymi rekwizytami. Kogo nie bawiły magiczne zabawy z piłeczką ze strony prestigitadora, mógł się dosłownie obrócić na drugą stronę i podziwiać magiczne w zupełnie innym stylu występy amatorów dryblowania. Oczywiście, jak w międzyczasie nie nadepnął na ciebie jaki krasnolud na szczudłach, bo i te kręciły się między tym wszystkim. 



Wstępu do magicznej siedziby krasnali pilnowała kolejna krasnalowa marionetka, tym razem już wielkości naturalnej krasnala, która zaczepiała chyba każdego przechodnia, odwracała uwagę każdej napotkanej osoby. Bo przecież zamiast iść do parku można podziwiać próżną gwiazdę jeszcze sprzed parku... Ludzie jednak swój rozum mają, i jakkolwiek marionetka by nie była ciekawa, to i tak trzeba sprawdzić, jakie to jeszcze atrakcje przygotowali organizatorzy. A w parku... niczym grzyby po deszczu wyrosła prawdziwa krasnalowa wioska, pełna kolorowych chatek, ozdabianych każda na inny sposób. Były kotyliony, były kwiaty i skuszone nimi kolorowe motyle, były wreszcie liściaste domki, które niczym drzewa obrosły liśćmi. A że jesień już się zbliża, to i niektóre liście powoli nabierały kolorowych barw. 
Były konkursy, gry i zabawy dla dzieci, były warsztaty lepienia z gliny, była możliwość zajrzenia krasnalowi do serca i pogrzebania w nim (i jeśli ktoś to robił umiejętnie, to krasnal się uśmiechał, jednak gdy ktoś to robił niezbyt udolnie, to wzbudzał swymi próbami straszny gniew Wielkiego Krasnala). Co jeszcze – nie wiem, bo przecież trzeba było szybko wracać sprawdzić, czy smoki nie wypiły nam całej Odry.

Krasnalowa nauka chodzenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz