środa, 1 kwietnia 2015

Pyrkon is coming czyli Miasto 2.0

zdjęcia z Pyrkonu
PYRKON  IS  COMING!!!
Pyrkon się zbliża. Festiwal Fantastyki, bo konwentem tego nazwać się nie da – szanse na wbicie się na typowe konwentowe atrakcje jak ciekawe prelekcje bliskie zeru. Z drugiej strony – nie po to się przecież jedzie na Pyrkon. Po co? Na Pyrkon jedzie się po to, żeby „być na Pyrkonie”. Kto był ten wie o co chodzi, ten kto nie był – temu nie ma co tłumaczyć. Jedyny sposób wytłumaczenia, to wpakować go w pociąg/samochód i zabrać ze sobą. Do tego dopilnować, żeby zafascynowany nie zapomniał z niego wrócić. I żeby nie wsiadł do pociągu do Hoghwartu, bo w trakcie Pyrkonu różne rzeczy z pogranicza innych światów mogą się dziać wokół Poznania a rzeczywistość i czasoprzestrzeń mogą się zakrzywiać w sposób niezrozumiały nawet dla Einsteina.
Poznań Fantastyczny

Ale zapowiedź Pyrkonu to także okazja do zrecenzowania kolejnej książki o fantastycznym Poznaniu. Zapowiedź książki Miasto 2.0 pojawiła się już na zeszłorocznym Pyrkonie w postaci tajemniczej gazetki wydanej z nieistniejąca datą - 30 lutego. I tak jak poprzednia edycja, Poznań Fantastyczny – Miasto Wyobraźni swoją wysoką opinię zawdzięczała odpowiedniej kompozycji opowiadań według książki, na dodatek miało było w niej czuć Poznań, tak już o wersji „poprawionej”, ver. 2.0, mam już zdanie o wiele odmienne. No, ale po kolei.






Architekt

Metro 2033 na Pyrkonie
Gdzieś w podziemiach miasta
Trzeba przyznać, że tym razem nie miałem rozbieżności w opiniach jurorów co do przyznania poszczególnych nagród – Architekt jest w tej książce opowiadaniem zdecydowanie najlepszym. Opowiadanie zaczyna się od inspekcji Architekta w jednym ze zbuntowanych budynków. Budowany niby według planów, a jednak pojawiają się w nim nadplanowe pokoje do których nie ma wstępu z żadnej ze stron, na budowie znikają ludzie, itp. Wszechmocny główny bohater od razu budzi skojarzenia z Wielkim Elektronikiem z filmu „Pan Kleks w Kosmosie”, tylko że tym razem jest to bohater pozytywny – a skoro pozytywny, to i musiał być bardziej dopracowany i perfekcyjny. I też nasz Wielki Architekt poczynając od inspekcji jednego budynku, rusza w wędrówkę po mieście, a wraz z nim jego umysł rusza w dysputę na temat sensowności jego projektowania. Tak jak Andrzej Ziemiański w jednej ze swoich książek próbuje zrozumieć myśli pradawnych planistów Wrocławia, tak Grzegorz Piórkowski próbuje rozważać planowalność rozwoju współczesnych miast na przykładzie szybko rozwijającego się Poznania. Bo czy to człowiek planuje miasto, wybierając sobie miejsca pod dzielnice, ulice, budynki mieszkalne, czy odwrotnie, losowo porozrzucane dzielnice poprzez swoich mieszkańców stwarzają kolejne potrzeby dróg, komunikacji miejskiej – słowem Miasto kieruje ludźmi tak, aby rozwijali je w sposób w który ono sobie życzy. Choć pewnie nieświadomie, to autor z pewnością budzi w każdym wrocławskim czytelniku wewnętrzny dyskurs na temat precyzji i kunsztu niemieckich architektów miasta, który z tak ogromnym, nawet 100-letnim wyprzedzeniem potrafili przewidzieć potrzeby mieszkańców i równoczesnej nieudolności polskich urzędów które raczej dają się zaskakiwać co raz to nowym roszczeniom – a bo to obwodnicę Leśnicy ktoś chce, a to tramwaj na Nowy Dwór, a władze nie nadążają nawet z realizacją tych potrzeb, a co tu mówić o planowaniu przyszłościowym? Tak, myślę że to opowiadanie, oprócz budowania pozytywnego wizerunku Poznania jako miasta szybko rozwijającego się, równocześnie trafi chyba do każdego mieszkańca dowolnego większego miasta w Polsce. Pomnik postawić autorowi – choć czy to równocześnie nie będzie dowodem na to, że Miasto kieruje mną i buduje moje potrzeby?
Opowiadanie ma też ukryte drugie dno. W czasach, gdy już nawet nie mówi się tyle o sztucznej inteligencji bo przestała ona być szalonym wymysłem pisarzy SF, a coraz częściej staje się otaczającą nas teorią a nawet praktyką, mało kto zauważa ten jakże inny odłam sztucznej inteligencji – nie, nie tej stworzonej przez nas w sposób celowy, zaplanowany. Mówię raczej o tworzącej się samoistnie sztucznej inteligencji tłumu, wspólnoty – np. miasta – która w sposób niezauważalny kieruje rozwojem sztucznego tworu takiego jak miasto. Dawno minęły już czasy pary, odkryć naukowych i Wielkich Jednostek, dawno już nastały czasy wielkich konglomeratów, metropolii, korporacji, w których istnienie jednostki i jej wpływ na całość gdzieś się zatarł – lecz czy ktokolwiek łączył to ze sztuczną inteligencją, samoistnymi tworami i bytami? Mam nadzieję, że wielcy pisarze science-fiction zauważą ten wątek rzeczywistości i go rozwiną, a może nawet pozwoli on wypłynąć autorowi na wielkie wody pisarstwa?

Wielkimi krokami, czyli rzeczywistość rozszerzona
zdjęcia z Pyrkonu
Patrzenie - wersja enhanced
Kolejne opowiadanie z gatunku „cyberpunk, ale dzisiaj” znów ociera się o science-fiction które stało się rzeczywistością. Choć porusza odległy w czasie temat współżycia humanoidalnych, w pełni ludzkich robotów z człowiekiem, ich współistnienia w przestrzeni miejskiej, to jednak w sposób zawoalowany pokazuje, że w sumie w pewnym sensie dzieje się to już dzisiaj. Mowa o drobnych usprawnieniach, które choć niezrozumiałe dla jednostki, często traktowane przez nią jako uciążliwości, sprawiają, że zyskuje ogół społeczności, a koniec końców także ta uciemiężona jednostka. Dziwnie zaprogramowane światła każące nam co chwila stać na czerwonym, nieznacznie zwężony pas ruchu, przejścia dla pieszych które nikomu nie są po drodze... wydawałoby się że przeszkadzają, a jednak statystyka mówi że poprawiają. I weź tu zrozum reguły rządzące otaczającym nas światem... tymczasem pod otoczką ciekawego fabularnie śledztwa autor przemyca kolejne przykłady otaczających nas „robotów”, algorytmów odwalających za nas robotę, często zbyt skomplikowaną dla nas, a z którą bez problemowo radzą sobie powtarzalne sekwencje rozkazów. Chociaż to już nie czasy Barei i ograniczającej go wszechstronnej cenzury (która z pewnością stała się iskrą dla rozwoju jego talentu), to gdy przyjrzeć się bliżej temu tekstowi to ma się wrażenie że też pisany jest jako krytyka sztucznej inteligencji która przed opublikowaniem musiała zostać poddana cenzurze Wielkiego Elektronika, zarządcy tych wszystkich algorytmów, robotów, AI, itp. Czy czeka nas taka przyszłość, przyszłość świata podrasy ograniczonych stwórców, tylko tolerowanych przez o wiele lepsze, stworzone przez niego jednostki Enhansów? Gdzieś zauważa się ukryte powiązania z pytaniami postawionymi w opowiadaniu Architekt... I choć z jednej strony autor wyraźnie pokazuje, że gdzieś tam jest ukryty jakiś bezpiecznik, który przepali się gdy tylko zaistnieje zagrożenie „uszkodzenia układu”, to wciąż nasuwa się pytanie: czy on naprawdę istnieje? Czy może tylko Wielki Cenzor-Enhans swymi widzącymi we wszystkich wymiarach oczami już widział zagrożenie wynikające z ujawnienia zagrożenia tym biednym ludzikom, z depresji która mogłaby ich dopaść – więc z litości narzucił dające nadzieję zakończenie?

Skutki braku teleportera czyli o dręczących nas niedoskonałościach
Zdjęcia z pyrkonu
PYRKON IS COMING!!!
Zamek stoi krzywo. Właśnie uciekł ci tramwaj, rzuciła cię dziewczyna. Zamek stoi krzywo. Ktoś pyta cię o godzinę, wyciągasz swój zegarek. Zamek stoi krzywo. Jest 10:13, odpowiadając zaokrąglasz do „kwadrans po dziesiątej”. Zamek stoi krzywo.
To opowiadanie od razu wzbudziło we mnie skojarzenia z moim ulubionym, finalnym opowiadaniem poprzedniej edycji konkursu „Poznań fantastyczny”. Nie opowiada ono o typowej fantastyce, o stworach, potworach, robotach, statkach kosmicznych. To kolejne opowiadanie z gatunku „dzieje się w mózgu”. Tak jak tamto opowiadanie, i tu rozmawiamy o beznadzieji, powtarzalności i nudzie... pokazanej w jakże ciekawy sposób. Pozornie nie znaczący problem (bo przecież się zamek nie zawali) nęka bohatera tego opowiadania, mimo iż stacza się on na drabinie życia. Co prawda za chwilę sytuacja się poprawia, poznaje nową dziewczynę, pewnie znowu znajdzie pracę. 
Zamek stoi krzywo.

I mógłbym tu napisać o ciekawej budowie, o utrzymanym rytmie zwiększającym efekt obsesji, o tym, że może się to skończy katastrofą, ale przecież poprawa życia bohatera daje nadzieję, z drugiej strony mógłbym znów nawiązać do Barei bo zakończenie jak nic budzi skojarzenie z Rozmowami kontrolowanymi tylko urwanymi kilka minut wcześniej.
Ale zamek stoi krzywo.
Pyrkon is coming.

Twierdza Maius
Kolejne opowiadanie to ucieczka w urban fantasy, choć dla odmiany dziejące się nie w normalnym dla mieszczuchów świecie szarych bloczysk, ale z pewnością w zabytkowych wnętrzach Collegium Maius. Poza tym jednak mamy zwykłego bohatera, doktoranta studiów zaocznych który ledwo wiąże koniec z końcem, mieszkanie które jest tylko sypialnią, otaczający go tłum ludzi... i dla kontrastu pełne niesamowitej magii pomieszczenia wspomnianej uczelni. Trzeba przyznać, że najsilniejszą stroną tego utworu jest niesamowity talent Jakuba Baranka do obserwacji i opowiadania. Powoli wdraża on nas w tworzony przez niego świat głównego bohatera, powody podjęcia pracy na tym stanowisku i sposób wykonywania obowiązków. Zwykłe proste czynności które wykonuje pewnie każdy sposób są opisane... nie, nie czyta się tego ściskając palce kciuków jak przygody Jamesa Bonda, modląc się w duchu żeby ta goniąca go rakieta nie wybuchła, pościg, ucieczka... nie, nasz bohater wykonuje kolejne czynności z żelazną konsekwencją, rzetelnie wykonuje swoje obowiązki i równie konsekwentnie czytelnik czyta to opowiadanie, bo coś jest w tej narracji, w tym sposobie mówienia, opisie otaczających nas na co dzień niepostrzegalnych szczegółów że chce się to czytać. Bo przecież nie ważne, że nie lubię earl greya – gdy naszemu bohaterowi przyjdzie wypić tą herbatę, to sam czuję jakbym ją pił i wraz z bohaterem zachwycał się jej smakiem.
I gdzieś tam przewija się wątek jakże typowych świadomości ludzi którzy przewinęli się przez tak stare budynki, wątek historii które kiedyś kryły w sobie stare drzewa w obecnym zurbanizowanym świecie opowiadają o nich stare budynki – ale to tylko pretekst do napisania opowiadania. To, co stanowi o wartości tego opowiadania – to życie w wymiarze 2.0.

Permanentna inwigilacja, czyli w piksel mnie cmoknij
Skoro już wspomniałem o starych polskich komediach, to pisząc o opowiadaniu „W piksel mnie cmoknij” nie mogę nie wspomnieć o Seksmisji. Pamiętacie z jakim zaangażowaniem Jerzy Stuhr krzyczał że nie wytrzyma z inwigilacją go na każdym kroku? Choć czasy komuny dawno już minęły i obywatel nie musi czuć się kontrolowany na każdym kroku, to... to musi czuć się kontrolowany na każdym kroku. Wszechobecne kamery i monitoring, przeglądarki zbierające dane o swoich użytkownikach, serwisy zbierające dane o swoich użytkownikach, trojany, spywary... obserwacja na każdym kroku. Chciałoby się uciec do lasu, do dziczy – oj, zaprawdę powiadam wam, i tam znajdą was kamery, nie trzeba Google Earth czy innych satelit.
Pyrkon is coming!
Pyrkon - kontrola biletowa
I właśnie o tym jest to opowiadanie. O idei panoptikonu która stała się rzeczywistością, o odwiecznej walce wolności z bezpieczeństwem. O stwórcach systemu monitoringu, o jego operatorach, o strażnikach którzy nie czują się podglądaczami a raczej wyzwolicielami świata od gwałtu i przemocy. Chociaż z jednej strony system KOSA to przecież wspaniały system sztucznej inteligencji sprawiający że świat staje się lepszy, to z drugiej strony... to idealny przykład strażnika-paranoika, kretyna-nieudacznika który na dodatek na siłę stara się wykryć zagrożenie nawet tam gdzie ich nie ma i naciągnąć każdą sytuację pod jakiś paragraf. Ot, stalinowskie „dajcie mi człowieka, ja wam dam paragraf”. I znów, podobnie jak w przypadku świata enhansów, poruszany jest temat zagrożeń stwarzanych przez autonomiczne sztuczne inteligencje, o tym, ile można im dać swobody a na ile powinien nad całością czuwać człowiek. Odyseja Kosmiczna 2001, Ja, Robot, że nie wspomnę o Eagle Eye który już mówi o praktycznie tym samym – temat znany popkulturze od dawna z pewnością budzi strach niejednego człowieka z pewnością nie jest pustą obawą, a stworzone przez Asimowa 3 prawa robotyki przez swą niejednoznaczność przed nierozwiązywalnym dla człowieka konfliktem moralnym stawiają stwory niezdolne do zrozumienia abstrakcyjnych pojęć moralności i uczciwości. 
No i plus za człowieka z aparatem fotograficznym „na film”.


I może jeszcze stolicę...
Choć temat podróży w czasie trochę stracił na popularności wraz z końcem XX wieku, to jednak wciąż pojawia się on stosunkowo często w popkulturze. I choć z pewnością nic nie przebije popularności serii „Powrót do przyszłości”, to wciąż pojawiają się nowe wątki w pozornie wspaniałym pomyśle podróży w czasie. Jednym z nich jest chociażby idea porzucenia maszyny do podróży w czasie na rzecz talentów jednostki, zazwyczaj samoistnych. Chociaż z drugiej strony, czymże innym była mania filmów w stylu „Jankes na dworze króla Artura”? Zeszły rok miał tendencję do odgrzebywania tego pomysłu, chociaż w sposób bliższy człowiekowi i na zdecydowanie krótszą czasowo skalę, na tyle krótką, że konsekwencje przeskoków i tego co się w nich zrobiło daje się odczuć jeszcze za swojego życia.
Tak, tak, opowiadanie „i może jeszcze stolicę” jest jakby kolejnym zlepkiem popularnych tematów, zarówno podróży w czasie, jak i idei „kraj swój widzę wielki/miasto swe widzę wielkie” które wrocławski czytelnik fantastyki zna chociażby z twórczości Szmidta czy Ziemiańskiego. Wot, zgrabne opowiadanko, które dobrze się czyta, i nie byłoby o czym pisać gdyby nie dwa aspekty. Pierwszym jest „poznańskość” opowiadania, bo chociaż nie bije ona jakoś czytelnika po gałach, to bez jednej z typowych cech poznaniaków cała idea przeniesienia Sejmu do Poznania by legła w gruzach. Trzeba też przyznać, że autor, choć nie pochodzi ze Szczecina i z jego krótkiej biografii nie wynikają żadne powiązania z tym miastem, to zgrabnie wplątuje wątki zdecydowanie szczecińskie w to opowiadanie, co jako osoba urodzona w tym nadmorskim-nienadmorskim-ajednaknadmorskim mieście doceniam. 
Drugim, jest rola pozornie głupich pomysłów, lekko rzuconych idei, często ironicznie, często błędnie interpretowanych przez innych... i stających się wielką ideą która zostaje zrealizowana. Dopiero przykłady które chciałem tu przytoczyć, dają mi do zrozumienia, że może ten Poznań stał się tylko pretekstem do napisania... tak, tak właśnie, o Szczecinie, o akcji odzyskania pomnika Colleoniego z Warszawy i przeniesienia go do Szczecina? W pewnym sensie, opisy wydarzenia jakoś silnie kojarzą mi się z powrotem włoskiego kondotiera... tylko że Adalberto miał na imię Robert...


Instrukcja numer 9
zdjęcia z Pyrkonu
Tymczasem w wiosce fantasy...
Przyznam, że tego opowiadania byłem najbardziej ciekaw. Może dlatego, że enigmatyczny opis w zapowiadającej książkę gazetkę nie dość że nawiązywał do Wrocławia, to jeszcze tak łatwo dał się dopasować do odbywającego się na wrocławskim dworcu Festiwalu Kolorów?
Trzeba przyznać, że akurat Instrukcja nr 9 wali czytelnika swą poznańskością że ho, ho. Targi Poznańskie, dziejąca się akurat w tym okresie rozbudowa dworca Poznań Główny, wydawałoby się, że to musi być o Poznaniu. A jednak... MTP łatwo dałoby się na warszawski Torwar, dworzec... można by wziąć dowolny większy dworzec kolejowy w Polsce, chociażby tej wielkości węzeł kolejowy jak Krzyż czy Kutno, mieszczące się przecież w nie tak wielkich miastach, tylko wyciąć krótka wstawkę o Poznań City Center... bo kwintesencją poznańskości jest tutaj nie Poznań, ale pobliskie Gniezno, pierwszej stolicy Polski. Całość opowiadania kręci się przecież wokół pradawnych wierzeń słowiańskich, wokół powrotu do dawnych wierzeń. Chociaż całość osadzona jest w klimatach post-apokaliptycznych, to przecież trudno tu nie znaleźć odwołań do wzrastającej popularności ruchów pro-słowiańskich. 
Największa zaleta opowiadania: bezduszność stylu, bezosobowość przekazu, jego bezemocjonalność, pod którą przecież ukrywa się straszną tragedię bohatera, który nawet nie pojawia się w opowiadaniu. Równocześnie połączenie pradawnych wierzeń z nieuchronnością wielkich tragedii skojarzenia z wielkim Cthulhu.


Zmiana warty
zdjęcia z Pyrkonu
Na Pyrkonie można też spotkać
obrońców amerykańskich miast


Podsumowując książkę „Poznań Fantastyczny. Miasto Wyobraźni” stwierdziłem, że jest to książka która łączy pierwsze i ostatnie opowiadania. Tym spoiwem była jakość tych opowiadań, i pozornie przypadkowa zbieżność ich ułożenia która stanowiła silną wartość dodaną. Choć w „Miasto 2.0” o kolejności też decydowała jakość opowiadań, to znów zauważa się że opowiadania pierwsze i ostatnie łączy jakaś niewidzialna więź. I jak opisując architekta nawiązałem do dręczącego Ziemiańskiego pytania o jakieś ukryte przesłanie zawarte w budowie miasta, tak i tutaj istotą opowiadania jest jakieś ukryte przesłanie, jakaś nadrzędna idea, nadrzędna istota sprawująca nadzór nad miastem. I właśnie genius loci, tajemniczy fluid sprawczy, eteryczny a nawet bezpostaciowy niebyt-strażnik jest treścią opowiadania. Nie-byt, który przenosi się z istoty na istotę, wieczny obrońca, który choć ma swoją postać – to przecież nie istnieje w żaden sposób.



No cóż, pora na podsumowanie. Po raz drugi Wydawnictwo Miejskie Poznania wzięło się za ideę Poznań Fantastyczny i z pewnością można mówić, że jest efekt to Idea 2.0, że nowy Poznań Fantastyczny to książka w wymiarze 2.0. To już nie książka dwóch dobrych opowiadań i wypełniacza, to już nie książka w której Poznań jest wciśnięty na siłę. To, co otrzymujecie kupując miasto 2.0 to zbiór dobrych (a nawet bardzo dobrych) opowiadań, co istotne – to także zbiór opowiadań o Poznaniu a nie tylko opowiadań umieszczonych w Poznaniu. Słowem, książka warta swojej ceny – a nawet jej wielokrotności. Choć miejmy nadzieję, że WMP nie wykorzysta tej opinii jako argumentu za podwyżką ceny...

A jakby ktoś miał wątpliwości - to tak, tak, oprócz okładki książki Miasto 2.0 to wszystkie zdjęcia pochodzą z Pyrkonu.