czwartek, 24 stycznia 2013

Kto zamroził Smoka Wawelskiego?

Niejeden śmiałek nie wrócił z Domeny Królowej Lodu

Strasznie markotne były ostatnio wrocławskie smoki. Wieczorem chowały się w najczarniejsze narożniki jakby się próbowały przed kimś ukryć. Zapytane – zdawkowo odpowiadały po czym szybko oddalały się od przechodnia który je zaczepił. Dopiero wizyta u starszyzny pobliskiego Smoczego Grodu przyniosła wyjaśnienie: ktoś zamroził smoka wawelskiego. Choć do Krakowa daleko, to jednak wszystkie smocze serca wypełniły się strachem, bo i do końca zimy trochę  czasu pozostało i sprawca tego karygodnego czynu ma czas aby i Wrocław nawiedzić i nasze smoki zamrozić. A i sromota to straszna i poruta, że największy ze smoków, potworów ziejących ogniem, dał się... no właśnie, zamrozić. No jeszcze dać sobie głowę uciachać jakiemuś rycerzykowi zakutemu w zbroję, czy opić się wody nadmiernie gasząc nadmiernie rozpalone gardło... ale dać się ZAMROZIĆ? Straszna to śmierć jak dla smoka. Plama na honorze nie tylko jednego smoka, ale rodu całego, a przecież w Smoczym Grodzie to głównie słowiańskie smoki urzędują, potomkowie tego krakowskiego.

Przygotowania do wyprawy

No cóż począć, pomocy smokom odmówić nie wypada. Zresztą, skoro sam Wędrowycz Bardakom na pewien okres odpuszczał, aby tylko na obce tereny się udać i cudze zło wytępić, to czyż i mnie nie wypada do Krakowa się udać i tamtejsze oziębłe smoka stosunki z innymi naprawić? Zwłaszcza, że wyglądało że to nasza znajoma Królowa Śniegu na Wrocław się obraziła i tegorocznej zimy gdzie indziej postanowiła nocować. Toż już nie tylko dla smoków dyshonor, że smoka zamroziła, ale i dla gościnności wrocławskiej, że już nie u nas hotele ją interesują, ale gdzieś w Krakowie.
W Domenie Królowej Lodu, autor: Michał Anderle
Zatraciła się w tańcu... 
a spod fałd jej sukni, 
spod każdej się sypał lód i śnieg...
Cóż począć, pakować się trzeba, zabójczynię dorwać. Lecz najpierw wywiad przeprowadzić trzeba. Facebook, kilka maili, wici wśród znajomych fotografów rozesłane, i już, szybko wyniki pierwszego rekonesansu do mnie spływają. Tak, w Krakowie rozpanoszyła się jakaś wredna Królowa Lodu. Praktycznie nikt jej nie widział, nikt nie zna jej głosu, za to efekty jej działania odczuł każdy. Pal licho, że śniegu na drogach pełno i korki zrobiły się gorsze niż na co dzień, pal licho, że zimno, w końcu to zima i zimno być musi. Gorzej, że wzmiankowanego smoka krakowskiego zamroziła, gorzej, że i Wawel zamrozić próbuje aby za swą siedzibę obrać. Dopóki tego nie osiągnie, to tymczasowo na krakowskim Zakrzówku swój tron postawiła, choć na nocleg inne, nikomu nie znane miejsce obrała. I jeszcze to zdjęcie, przez anonimowego autora zrobione – choć jak mawiają, rozgłosu to on już raczej nie zyska, bo jego głowa wśród tych sfotografowanych leży, gdzieś w lodowatej dolinie.

Podróż, cel Kraków

Zima, niczym królowa, rozłożyła swe śniegowe suknie na ziemi
Tak więc: podróż, cel Kraków. Busem, bo pociągi już dawno tam nie jeżdżą. Lecz skoro podróż, to i o noclegu pomyśleć zawczasu trzeba. Hotele odpadały, bo skoro agenci Królowej odnaleźli fotografa którego tożsamości nikt nie zna, to z pewnością i listy hotelowych gości cały czas do wglądu maja. Więc znów skorzystać trzeba było z gościnności krakowskich znajomych i u nich przenocować. Jako iż od Wawelu daleko nie było, wręcz gdzieś po drodze między zamkiem a obecną siedzibą oziębłej Królowej, to i tu wpływ walki dawał się we znaki. Nawet w mieszkaniu lodowato zimno było, a już o łazience z „przeręblem” lepiej nie wspominać. Tak, tak, łazienka – bo choć wielu myśliwych specjalnie pozostawia na sobie kilkudniową warstwę „naturalnego” brudu, aby zwierzyna nie wyniuchała żadnych obcych mydeł, tak tu już zadanie jest trudniejsze. Wonidła, parfumy – któż by się tym przejmował przy królowej co to ma nos zamarznięty, za to wszystko, co z życiem i ciepłem się kojarzy zczyszczone z ciała być musi.

(tutaj czas na chwilę zamarza z powodu kapieli w domowym przeręblu)


Barbarzyńska szamanka w akcji
Brrr, nie było miło, a traumatyczne przeżycia duszę mą będą nękać przez wieki. Powiem, że same te przygotowania o mało nie przeniosły mnie do Domeny Królowej Lodu, bezpowrotnie, na szczęście jednak z zimnem udało się wygrać, a do Skałek Twardowskiego na krakowskim Zakrzówku dotarłem w klasyczny sposób. Dotarłem na tyle wcześnie, że Królowa nie zdążyła się jeszcze ubrać w swe lodowe kreacje. Tak jak przypuszczałem, barłogu w dolince znaleźć się nie dało, tak więc potwierdziły się moje informacje. Za to spotkałem trzech sprzymierzeńców: miejskiego strażnika zakutanego w kolczugi i zbroje, leśnego zwiadowcę w swych lekkich szatach i barbarzyńską szamankę w grubych zwierzęcych futrach. Choć cel był wspólny, to wszelkie próby ustalenia jednolitej strategii nie przyniosły żadnego efektu. Każdy chciał walczyć po swojemu, nikt z nas nie potrafił zrozumieć metod tego drugiego. Strażnik liczył na bezpośrednie zwarcie i moc ciężkiego oręża, zwiadowca raczej nastawiał się na jakąś podstępny fortel, szamanka chciała walczyć siłą ognistej magii, ja z kolei... no, powiedzmy że po Wędrowyczowsku postanowiłem walczyć. Ale nie zdradzajmy swych sekretów za wcześnie. Tak więc walczyć mieliśmy każdy samodzielnie, co w świetle tego co za chwilę miało się zdarzyć w sumie było najlepszym rozwiązaniem.
I jeszcze jeden współprzymierzeniec:
czarny kot, co to przyniósł pecha królowym








Przybycie... Królowych?

Królowe Lodu zawsze walczą z godnością
Gdzieś w tych naszych kłótniach zatraciliśmy poczucie czasu, i dopiero hałas wydobywający się z jednej z pułapek zwiadowcy doprowadził do porządku. Znaczy się: królowa się zbliża. A właściwie, królowe, bo było ich co najmniej 4. Po jednej na każdego z nas, a zdaje się nawet na deser coś zostanie dla najlepszego wojownika. Jak na królowe przystało: każda w pięknej sukni, każda wymalowana stosownie do sali tronowej. Przyznać trzeba, że na chwilę człowiek zapatrzył się na nie, czego o mało nie przypłaciłem życiem. Tymczasem wojownik rzucił się na swoją „wybrankę”, próbując ją zabić. Kątem oka widziałem, że całkiem nieźle walczył. Jednak taktyka Królowej okazała się skuteczniejsza: żadnych ataków, prosta, podstawowa obrona i... kuszenie wzrokiem. Powabnie, jak prawdziwa dama, uroczo, jak na kobietę przystało, no i skutecznie. Omamić dał się wojak, oszukać, że przecież to spokojna niewiasta, zagrożenia nie stanowiąca, że ona o niczym nie wie, że atak bezzasadny. Otumaniony żołnierz odłożył swój miecz do przypasanej do pasa pochwy, już chciał w rozmowę się wdawać... wtedy wredna Królowa swój charakter pokazała, jak nie wyrwie zaskoczonemu wojowi miecza z pokrowca, jak nie zamachnie się orężem na rycerza.
Żołnierz, co to dał się zwieść Królowej Lodu
 Miecz wielkim łukiem ciął powietrze, bezbronny wojak nawet nie miał się czym zasłonić przed ciosem, już ostrze zbliża się do jego ciała aby bezlitośnie przeciąć wszystkie żyły, aorty, tętnice czy co tam jeszcze w człowieku się mieści... lecz nagle miecz zatrzymuje się, ruch się nagle zamraża, na chwilę cała niszczycielska moc ulatuje z oręża... aby po ułamku sekundy dosłownie, przez miecz przeszły lodowato-niebieskie promienie. Miecz od głowni aż do samego czubka szybko pokrywał się cieniutkim szronem, na chwilę zatrzymał się na jego czubku... i nagle niebieski piorunek przeskoczył z czubka na kolczugę woja, aby następnie rozproszyć się po całej zbroi. Potem twarz jego, jedyny odsłonięty kawałek ciała który dawało się obserwować, nabrał lodowato-niebieskiej barwy.




Tak właśnie żołdak przestał być naszym sojusznikiem, choć na szczęście wciąż wspomnienie wspólnego celu nie pozwalało mu na walkę przeciw nam. Dalszą więc walkę prowadziliśmy już w trójkę. Obserwując lodowatego już żołnierza nie widziałem co się dzieje z innymi. Ja tam walczyłem swoimi metodami, o ile walką to się dawało nazwać. Starałem się sprawiać przyjazne wrażenie, udawać dobrego człowieka co to przybył uprzedzić Lodowe Królowe o haniebnych zamiarach tych skrytobójców, co to na władczynie zimy skrycie czyhali, a że nie znałem miejsca ich noclegu to udało mi się je złapać dopiero w miejscu zamachu na nie. Od słowa do słowa narasta rozmowa, no to może brudzio... rozgrzewająca nalewka z Zaczarowanych Wzgórz jednak robi swoje. I choć do nominalnej mocy wędrowyczowskiego samogonu jej daleko, to magiczne owoce ze wspomnianych podtrzebnickich wzgórz sprawiają, że działa o wiele skuteczniej.









Śmierć szamanki




Śmierć szamanki z rąk podstępnej Królowej
Ja zabiłem jedną królową, szamanka przy pomocy magii drugą, z trzecią poradził sobie zwiadowca. Z czwartą też jakoś poszło, jednak królowe lodu zachowywały się niczym głowy hydry: gdy zabiliśmy jedne, zaraz pojawiały się kolejne. Przyznam, nie była to łatwa walka. Szamance widać sił zabrakło, zarówno tych magicznych, jak i fizycznych, więc musiała się skoncentrować aby choć trochę się „doładować”. Trzeba przyznać, że taktykę przyjęła dobrą, podobnie jak w przypadku dzikich zwierząt, tak i w przypadku lodowych królowych ognisko doskonale odstraszało natrętów czyhających na życie barbarzynki. Jednak drewno z czasem się kończy, a zajęty walką nie byłem w stanie go ciągle dorzucać. Gdy zauważyłem skradającą się kolejną królową, za późno już było, żeby stanąć w obronie guślarki. Rozpędzony przez okrutną władczynię barbarzyński topór rozpłatał jej właścicielkę. Pyrrusowe to jednak było zwycięstwo królowej. Z rozciętych żył buchnęła gorąca krew szamanki, rozpryskując się także po ciele Królowej. Ogień płynąc w czerwonym płynie był tak gorący, że i zabójczyni zginąć musiała. No cóż, mawiają, że niektórzy walczą także po śmierci... tak było i tym razem.






Lodowa Wiedźma

Mrożący wzrok Lodowej Wiedźmy
Jakoś sobie radziłem z pozostałymi Królowymi, mimo iż zwiadowca też w którymś momencie zniknął. Uciekł czy zginął – trudno powiedzieć, bo raczej rzadko go widziałem. Na szczęście napływ Królowych się skończył. Na ich miejsce przybyła Ona – Lodowa Wiedźma. Najstraszniejsza ze wszystkich. Sam jej widok mroził wszystko wokół, i żeby nie nalewka płynąca w żyłach, padłbym na miejscu. Walka nie była łatwa, szala zwycięstwa co i rusz przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Jak wspomniałem, niektórzy walczą także po śmierci – nareszcie rozpaliły się gałęzie wrzucone wiele wcześniej na ognisko rozpalone przez szamankę. Choć jej nie uratowały życia, to chociaż mi pomogły. Oczywiście, nie obyło się bez pomocy zamrożonego strażnika. Gdy już zginęły wszystkie Królowe, które swym pięknem mogły rozgrzać jego serce do lodowej miłości, zwyczajnie zabrakło mu ciepła. Żółtoczerwone płomienie kusiły go, kusiły... choć strach targał jego członkami, to w końcu zbliżył się do źródła ciepła.
Też mi go było szkoda, po takiej przegranej nagle roztopić się niczym bałwan na wiosnę? Tak giną ci, którzy żołnierzami Królowych Lodu się urodzili. Jak widać ci, którzy ich żołnierzami się stali za życia, pod wpływem ciepła wracają do swej poprzedniej postaci. Pozbawiony miecza, wziął jedyną broń, jaką się udało znaleźć – grubą gałąź z ogniska, której jeden koniec się zdążył mocno rozpalić. Nie mogła go widzieć Lodowa Wiedźma, zbyt zaaferowana walką ze mną była. W przeciwieństwie do zadufanych w sobie Królowych, nie zwracała uwagi na chłopczyka, który właśnie pozbył się lodowego okrucha ze swego serca. Czyż ona potrzebuje otumanionego adoratora?
To był jej błąd. Choć potężne uderzenie gałęzią, niczym maczugą, niejednego woja by ogłuszyło, na niej nie zrobiło zbyt wielkiego wrażenia. Za to paląca pochodnia szybko sprawiła, że suknie wykonane z naturalnych ciuchów, mimo iż równie lodowate jak sama Wiedźma, szybko zajęły się ogniem. Cała dolina wypełniła się palącym wrzaskiem płonącej Wiedźmy. Chwilę później przez dolinę przetoczył się grzyb zimna, niczym fala uderzeniowa po wybuchu bomby atomowej, tylko nie tak gorąca. Żeby nie wapienna niecka dawnego kamieniołomu, z pewnością lodowaty ziąb rozniósł by się po całym Krakowie, tak jednak cała moc skoncentrowała się na małym obszarze. Dogłębne zimno przejęło wszystkie żywe istoty w zagłębieniu, a na placu boju pozostaliśmy tylko my dwoje: ja i miejski strażnik.



Tymczasem w domu, czyli jak rozmrozić internet

W zasadzie, po wygranej powinienem sprawdzić co u Wawelskiego. Jednak doszły mnie słuchy, że jedna z Królowych tuż przed śmiercią wysłała swojego agenta do Wrocławia. Tak, w ramach zemsty. Okazało się, że pogłoski wcale nie były przypadkowe, były mocno uzasadnione i gdybym poszedł pomagać smokowi, nie wiadomo jak dziś wyglądałby Wrocław. Na szczęście szybka odsiecz wystraszyła sabotażystę, choć trzeba przyznać, że dzieła zniszczenia nawet zaczął dokonywać. Po powrocie okazało się, że zdążył mi zamrozić internet – na szczęście z takimi problemami to już sobie mój dostawca usługi potrafi poradzić. Choć gdyby nie to, to pewnie powyższa relacja pojawiłaby się wcześniej.


wtorek, 15 stycznia 2013

Fantastyczne podróże, fantastyczni podróżnicy...


Dziś wyjątkowo chciałbym napisać coś, co z Wrocławiem związanego nie jest. To raczej głos poparcia dla blogerów podróżniczych. Akcja „Podróże to prawdziwy lajfstajl” to spójny głos tej części blogosfery przeciw zdegradowaniu ich w corocznym onetowym konkursie na Blog Roku i wyrzuceniu kategorii podróżniczej z listy.
Trzeba przyznać, że wrocławska fantastyka jest w tej kwestii ewenementem. Apokalipsa według Pana Jana wspomina tylko o jednej wyprawie do Poznania, oczywiście militarnej, w Waniliowych Plantacjach Wrocławia bohaterowie oddalając się zbyt daleko od Wrocławia i tajemniczej góry Ślęży napotykają na niewidoczną barierę i giną. Reszta opowiadań wrocławskich odbywa się... no właśnie, głównie w samym Wrocławiu lub jego bezpośrednich okolicach.

Hobbit: Niezwykła podróż

A przecież wystarczy choćby spojrzeć na największy hit filmowy ostatnich tygodni czy książkę J.R.R. Tolkiena na której bazował Peter Jackson żeby od razu zauważyć, że fantastyka żyje podróżami. Nawet istoty tak zasiedziałe w swych domostwach, jak rasa hobbitów, ruszają w wielką wyprawę do Samotnej Góry celem wypędzenia smoka. Choć tu, oprócz wspomnianych niziołków, dominują głównie wypędzone ze swych domostw krasnoludy, próbujące wrócić do swej ojczyzny, to jednak co powiedzieć o wyprawie drużyny pierścienia w trylogii Władca Pierścieni? Długa wędrówka daje doskonały pretekst do zaprezentowania coraz to kolejnych fantastycznych krain, stając się nie tylko klasyką fantastyki, ale i oryginalną formą książki podróżniczej.

Pętla czasu czyli od Odysei ...

Oczywiście, początki podróży w fantastyce zaczynają się równie wcześnie, jak wcześnie pojawia się fantastyka: w starożytności. Bo czyż fantastyczne nie są mity greckie, ze swymi faunami czy nimfami wodnymi? A skoro już mówimy o greckich mitach, to czyż można nie wspomnieć o największym twórcy tych czasów, Homerze? Do dziś uchowały się zaledwie dwa jego dzieła, Iliada i Odyseja, obydwa stanowiące o podróżach. I choć w Iliadzie podróże zbierających się na wojnę wojowników wymieszane są z militarystycznymi opisami, to już praktycznie cała Odyseja to zapis wielkiej podróży po krainach starożytnej Grecji.


Fantastyczne podróże XX wieku

Och, można by powiedzieć, pobłądziło się jednemu zagubionemu wędrowcowi, ale nie generalizujcie, przecież fantastyka to fantastyka a nie podróże, lecz spójrzmy w historię literatury dalej. Ot, chociażby polski romantyzm, ze swymi wieszczami wygnanymi z ojczyzny, przeganianymi z miejsca na miejsce, którzy swe podróże mieszają z onirycznymi wizjami. Lub później, Juliusz Verne, który wciąż inspiruje współczesnych twórców fantastyki.
Bo choć „W 80 dni dookoła świata” to ewidentnie książka podróżniczo-przygodowa i nie ma w niej nawet śladu fantastyki, to co powiedzieć o 20 tysiącach mil podmorskiej żeglugi? Choć pewnie nie jeden dziś odpowie, że łodzie podwodne to jedynie zaawansowana technika morska – lecz za czasów Juliusza Verna był to raczej zamysł z gatunku science-fiction niż opis otaczającej rzeczywistości, w której jedyne podwodne okręty to te, które na wieki osiadły już na dnie oceanów i nawet nie próbują się z niego podnieść. Lecz patrzmy dalej po jego twórczości – podróż do wnętrza ziemi, z ziemi na księżyc – już same tytuły sugerują, że chodzi o podróż, i to bezsprzecznie podróż fantastyczną.
Oczywiście, nie sposób nie wspomnieć o „Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa, już w tytule nawiązująca do podróży. Zresztą i dalej nie sposób stać w miejscu, a motywy podróżne stanowią podstawę zarówno książki jak i filmu. Intryga rozkręca się przy okazji budowy intergalaktycznej drogi, a później dzięki coraz to różniejszym perypetiom bohaterom udaje się zwiedzić całkiem spory szmat galaktyki, nie jednokrotnie cudem uchodząc z życiem (w czym zasługę ma także niezastąpiony ręcznik).
No i wreszcie Tolkien, ze swoimi dwoma epickimi wyprawami, z nietypowymi środkami transportu (pływanie na i w beczce, lot na skrzydłach orła czy jazda wierzchem na gałęziach drzewa niczym na koniu czy słoniu). Tolkien, który wśród głównych postaci stawia wędrowców nie mających swego jednego domu, lecz witanych mile w domach swych przyjaciół – mowa oczywiście zarówno o władcy nazwanym Obieżyświatem, jak i o Gandalfie, któryż wszak przecież też jest podróżnikiem....

… do odysei kosmicznej czyli pętla w punkcie wyjścia

No i wreszcie Odyseja Kosmiczna 2001 i 2010. Historia zakręciła koło i wróciła do punktu wyjścia. Znów zagubiony człowiek stara się wrócić do punktu wyjścia, lecz złośliwy los stawia mu na drodze wszystkie możliwe problemy. Zmieniła się konwencja, zmieniły się i czasy, więc i miejsce cyklopów i syren zajmuje psujący się sprzęt – jednak wciąż pozostaje motyw podróży.

Jeśli wciąż jednak uważasz, że od podróży ważniejsza jest choćby dobra strawa, bo dokąd dojdzie głodny wędrowiec, to zapraszam do fantastycznej restauracji na końcu wszechświata czy do znanego ze swych wyszukanych potraw Grillbaru Galaktyka – lecz tu znów musisz się nastawić na długą podróż, a pyszna potrawa będzie tylko nagrodą za trud podróży.

czwartek, 10 stycznia 2013

Fantastyczne premiery Wrocławia Fantastycznego

Cała Polska wciąż żyje opóźnioną w stosunku do reszty świata premierą Hobbita. Jednak i wrocławskie hollywood nie próżnuje i powstają nowe fantastyczne filmiki krótkometrażowe, których wysyp trafił się tuż po Nowym Roku. Nawiązując do dzieła wiszącego na Muzeum Współczesnym Wrocławia, trzy nowe filmiki trzeba pokazać w trzech różnych kategoriach: BYŁO, JEST i BĘDZIE.
I miejmy nadzieję, że mimo upadku wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych, wrocławska potęga filmowa znów się odrodzi dzięki fanom fantastyki.


BYŁO - Zlot fanów Stacrafta 2 Fan4Fan

Było to filmik podsumowujący zlot fanów fanów Fan4Fan, zorganizowany we wrześniu 2012 roku przez Stowarzyszenie Wielosfer. Turnieje graczy, spotkania z twórcami gier, panele dyskusyjne - a wszystko ukazane na tle imprezowego techno. Choć zloty gier komputerowych to nie jest dla mnie tematyka zbyt pociągająca  to jednak muszę przyznać, że film aż miło się ogląda.



JEST - Wrocławski Fanklub Gwiezdnych Wojen

Do kategorii "bieżącej" czyli jest, ewidentnie kwalifikuje się filmik promujący ogólną działalność Wrocławskiego Fanklubu Gwiezdnych Wojen. Chociaż po tej organizacji spodziewałbym się raczej mnóstwa strojów w teledysku promującym, to widać zupełnie inny był ich cel. Mimo wstępu jawnie nawiązującego do charakterystycznych napisów ze Star Wars, reszta filmu to raczej pokazanie, że do fanklubu nie należą jakieś dziwolągi z innych planet i galaktyk, ale zwykli ludzie, których głównym celem jest zabawa. No może z lekką domieszką "złych chłopców" opętanych ciemną stroną mocy, jednak na szczęście dających się opanować przez będące w przewadze siły dobra. Lekkości, polotu i fantastycznej zabawy nadaje użycie muzyki dyskotekowej z lat 80-90tych i slapstickowego pościgu w stylu Benny Hilla.



BĘDZIE - Fantazjada 2013 (Knechci: Stormhill)


W przeciwieństwie do pozostałych, trzeci filmik nie stanowi jeszcze całości, a jest jedynie pierwszym odcinkiem zapowiadanego na najbliższe pół roku serialu. Knechci to wieloodcinkowa zapowiedź gry terenowej Fantazjada, która jak co roku odbywać się będzie na terenie twierdzy Srebrna Góra w okresie Bożego Ciała. To także forma fabularnego pokazania głównych zasad mechaniki obowiązującej w tegorocznej edycji, tak więc w szczególności do oglądania zachęcam przyszłych uczestników tej gry terenowej.


wtorek, 8 stycznia 2013

Odrobina koloru wśród codziennej szarości


6 stycznia już chyba zawsze kojarzył mi się będzie z zimnem i wilgocią. Nie takim porządnym,lodowatym wręcz zimnem śnieżnej zimy, ale takim paskudnym, przenikającym gdy temperatura ciut wyższa od zera napełnia powietrze przeszywającym ziąbem wilgoci, dopełniającym psychicznego chłodu wszechotaczającej szarości brudnych bloków i kamienic. Tak było dwa lata temu gdy pisałem pierwszą notkę na bloga, tak było rok temu gdy przyszło mi zobaczyć pierwszy orszak trzech króli, tradycji stało się też zadość też i w tym roku.
Że jednak Święto Trzech Króli to data znamienita dla bloga, to i w tym roku tradycji stać się musiało zadość i Orszak Trzech Króli trzeba było odwiedzić. Więc mimo pogody diabelsko podpowiadającej „zostań w łóżku, zostań w łóżku” stawiłem się przed południem na wyspie piaskowej, skąd ruszał orszak.
Jak co roku, orszak rozpoczynały zarówno diabły próbujące skłonić ludzi do zejścia na złą drogę, jak i anioły pilnujące porządku. Jednak wyposażone w nowiusieńki sprzęt (klasy o wiele wyższej niż rok temu) tak skutecznie tego porządku pilnowały, że diabły praktycznie zaprzestały swej agitacji. Ledwie jakie niedobitki się pojawiały na wyspie przed rozpoczęciem orszaku, a i w trakcie działalności diabłów zbytnio nie dawało się zauważyć. Gdzie tylko pojawiała się mała chociażby grupka zbuntowanych aniołów, zaraz rozganiana była przez oddziały prewencyjne ich prawych braci, a do jakiejś większej bójki chyba tylko raz doszło, na Placu Dominikańskim. No cóż, w tym roku przewaga aniołów była wręcz miażdżąca, i tylko gdzieniegdzie zauważyć się dawało czujne oko szpiegów Lucyfera, skrzętnie dokumentujących każdy najmniejszy grzeszek maluczkich nowoczesnym sprzętem fotograficznym.
Oczywiście, orszak to nie tylko diabły i anioły. Niestety, sam orszak skutecznie zasłaniany był przez grupkę namolnych fotoreporterów, nie umiejących swych zdjęć zrobić w sposób dyskretny. Zresztą, zrozumiałbym jeszcze nadmierne zapamiętanie w walce o naj, naj, naj-zdjęcie, jednak już przemieszczając się można przecież było dyskretnie usunąć się na bok czy podbiec szybko, a nie w tempie orszaku ślamazarzyć się przed nim udając główną gwiazdę orszaku.
Orszak to oczywiście pochód Trzech Króli niosących swe hojne dary nowonarodzonemu Królowi Niebieskiemu. Niestety, w tym roku wielbłądy zbyt zajęte były obowiązkami macierzyńskimi by godnie przewieźć naszych mędrców, magami też zwanymi. Niestety, król wieziony na koniu niżej ponad tłumem się unosi niż ten sam król niesiony przez wielbłąda, więc i ich splendor gdzieś się zawieruszył i sami stali się częścią kolorowej ciżby.
Tak więc w tym roku, w orszaku zdecydowanie królowały anioły, ze swymi nowymi, dłuższymi, bardziej lśniącymi mieczami. Jednak czy ich buta oraz zdecydowanie pacyfistyczne podejście (bo od kiedy mizerykordia jest mieczem, i to na dodatek długim?) nie sprawi, że dołączą one do grona zbuntowanych aniołów? A gdy poddani Lucyfera znów staną się poważnym zagrożeniem dla Sług Pana, to na ziemi znów rozpętają się wojny diabłów z aniołami...