Z pewnością fani Terry’ego Pratchetta wiedzą, iż smoki Świata Dysku nie są tymi wielkimi potworami znanymi z opowieści fantasy, a nawet wręcz odwrotnie: to stworzenia wielkości małego ratlerka (choć nie tak okrutnie paskudne w swym wyglądzie i hałaśliwości), przy których trzeba ciągle uważać, aby ich nie zdeptać. Idąc ulicą Nankiera, tuż przed siedzibą najstarszego wrocławskiego smoka, nawet nie zauważa się, że nagle pod naszymi stopami znajduje się… smok. Na dodatek jest on tak płaski, że zastanowić się należy czy właśnie nie przyczyniliśmy się do nadania mu takiego właśnie kształtu.
Tablica upamiętniająca epidemię dżumy we Wrocławiu w 1633 roku |
Oczywiście to nie zdeptany smok, a jedna z tablic stanowiących część ścieżki historii obrazujących najważniejsze wydarzenia w historii Wrocławia. Zaintrygowany, od razu zacząłem przeszukiwać historię miasta aby znaleźć, jakie to smocze wydarzenie zdarzyło się w 1633 roku.
Niestety, że zdarzenie z tego właśnie roku żadnego związku ze smokami nie ma, jednak ciężko tu nie mówić o fantastyce, skoro odprawiano magiczne gusła zobrazowane na wspomnianej tablicy. Wydarzeniem tym jest oczywiście wielka epidemia, która to nawiedziła i zdziesiątkowała Wrocław. Choć historia Wrocławia odnotowuje także inne ataki dżumy (rok 1542, 1568, 1585), to epidemia z 1633 roku pochłonęła najwięcej ofiar – ponad 13 tysięcy. Zapewne właśnie to wydarzenie natchnęło Andrzeja Ziemiańskiego do umieszczenia w Achai wątku epidemii unoszącej się w mieście Troy. I podobnie jak w opisach Ziemiańskiego, tak i w opisach średniowiecznych kronikarzy odnajdujemy ślady ptasich masek. Bo jak słusznie zauważono w ówczesnych czasach, w przeciwieństwie do znanej nam współcześnie epidemii ptasiej grypy, straszliwa dżuma zabijająca zarówno ludzi, jak i zwierzęta, całkowicie omijała ptaki. Wierzono, iż ptaki latając w powietrzu, unoszą się ponad trzebiącą miasta zarazą. Tak więc co bogatsi ludzie (a także lekarze zmuszeni udać się pomagać chorującym) przywdziewali maski ptaków aby w ten sposób zmylić chorobę i pokazać, że ich powinna zostawić w spokoju. Oczywiście, jak to w średniowieczu, nie obywało się bez palenia wszystkiego co się da na stosach, tak więc na obrzeżach terenów objętych zarazą paliły się wielkie ogniska, choć te akurat zabobony możemy uznać przy obecnych stanie wiedzy za słuszne, choć mało skuteczne. W końcu ogień oczyszcza – także powietrze z bakterii, choć wciąż wiele z nich nie przejdzie przez żar ognia.
Maska lekarza udającego się na tereny zagrożone dżumą, źródło: Wikipedia |
Te magiczne gusła praktykowano w średniowieczu zarówno przed, jak i po epidemii w Breslau aż do końca XIX wieku, kiedy to zidentyfikowano podłoże choroby i sposoby jej przenoszenia.
Zastanawiać jedynie może, czemu to często za symbol dżumy uznaje się maski przypominające czaszkę konia lub innego zwierzęcia z wysuniętym pyskiem, skoro i one padały ofiarami zarazy. Gdy jednak poszukać trochę więcej informacji, to odnaleźć można stare stroje ochronne i okazuje się, że maski te często przypominały głowę kruka, z długim dziobem w którym umieszczano ochronne olejki, chroniące raczej przed fetorem rozkładających się ciał niż przed samą chorobą. Nie zawsze udolnie wykonane maski w połączeniu z nie zawsze dokładnymi późniejszymi ich odwzorowaniami przez artystów sprawiły, że maski te faktycznie zaczęły przypominać czaszkę konia a nie dziób kruka.
PS. Nie omieszkałem oczywiście sprawdzić, jak zaprezentowana została opisywana niedawno ognista obrona Wrocławia w 1241 roku. I trzeba przyznać, że odpowiadająca jej tablica tak mi się spodobała, że od razu uzupełniłem obrazek we wpisie o błogosławionym Czesławie od ognistych kul.
PS. Nie omieszkałem oczywiście sprawdzić, jak zaprezentowana została opisywana niedawno ognista obrona Wrocławia w 1241 roku. I trzeba przyznać, że odpowiadająca jej tablica tak mi się spodobała, że od razu uzupełniłem obrazek we wpisie o błogosławionym Czesławie od ognistych kul.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz