Izba alchemika |
Gdy zakładałem tego bloga, chciałem,
aby jego rola nie ograniczyła się tylko do „odtwórczego”
pokazywania miejsc już opisanych przez pisarzy czy reporterskiego
relacjonowania imprez. Czymś twórczym, co chciałem dać
Wrocławiowi miał być nowy pomysł, który z czasem zalęgł by
się w umysłach miasta stu mostów i z czasem stał się legendą
równie znaną jak chociażby ta o mostku czarownic. Postacią
taką miałby być wrocławski alchemik, i choć z pewnością po
trosze byłoby to przecież odtwarzaniem starych historii (bo
przecież w tak dużym mieście musiał już być jakiś alchemik),
to jednak dodanie go do panteonu legendarnych postaci, nawet gdzieś
mocno na uboczu od błogosławionego Czesława, byłoby niesamowitym
osiągnięciem. I choć wiem, że osiągnięcie tak górnolotnego
celu jest raczej wyczynem przewyższającym moje możliwości, to
czas zacząć poczynić pierwsze kroki... a może przy okazji uda się
odkryć jakiś bloggerski kamień filozoficzny?
Sala wejściowa średniowiecznej apteki |
Poszukiwania alchemika najlepiej zacząć
w aptece. Bo przecież nie dość, że korzystali oni z wiedzy
farmaceutów próbując odkryć lek na wszystkie choroby czy miksturę
wiecznego życia, to także ich odkrycia wspomagały także leczenie
chorób. I choć często średniowieczne metody leczenia ludzi
zakrawają na miano herezji i banialuków, to w zagubionych
przekazach często można odkryć nie tylko wesołe ciekawostki, ale
także zapomniane mądrości medyczne czy okoliczności dokonywania
odkryć kluczowych dla współczesnej medycyny.
No dobrze, apteka – niby takie to
proste, bo przecież każdy ma jakąś aptekę tuż za rogiem, ale
alchemik w niej? W jednej z tysiąca sieciówek opanowanych przez
współczesny plastik, z seryjnie produkowanymi szafkami na leki?
Oczywiście że nie – i tu rozwiązaniem okazuje się muzeum
farmacji.
Umiejscowione w miejscu dostępnym dla każdego, zwłaszcza
turystów, odległe ledwo o 20 kroków od samego rynku, na ulicy
Kurzy Targ 4, kryje mnóstwo pradawnych tajemnic. I choć zamknięte
drzwi z domofonem nie zapraszają do odwiedzin, to zupełnie inne
wrażenie spotyka odwiedzającego już po przejściu przez tą bramę
do świata magii.
Smok apteczny |
Ale ostrożnie, bo bramy tej pilnuje smok. No, co prawda nie wielki, nie wyrośnięty jeszcze, który z
pewnością zmieściłby się w ludzkiej dłoni, to nie liczcie na
ochronną moc szkła w którym jest zamknięty. Bo czyż jest dla
smoka trudnością roztopienie kilkucentrymowej warstwy czegoś, co
pod wpływem ognia zyskało swą krystaliczną formę?
Na szczęście jednak smoczątko, dla
niepoznaki nazywane jaszczurką, w pełni ujarzmione jest przez miłą
przewodniczkę muzeum, która to obszernie opowie o różnych
pradawnych rytuałach farmaceutycznej magii. A naprawdę jest o czym
posłuchać: o tym, jak to dopiero w XX wieku medycyna odkryła
oczyszczającą siłę zawartą pod skórą tych „małych smoków”,
o magicznych znakach pozwalających szybko rozpoznać naturę nawet
nie znanych sobie leków, o sposobie przechowywania leczniczych
ingrediencji tak, aby nie pozbawić ich właściwych im mocy. W tym
wszystkim zabrakło mi jedynie powitalnej degustacji leczniczej
mikstury, dobieranej przez aptekarza do konkretnego pacjenta. No i to ciągłe uczucie, jakbyś ktoś gdzieś z góry podsłuchiwał,
ba, może nawet obserwował moje poczynania.
Magia szkła |
Jakby przeczuwając moje intencje (choć
wtedy jeszcze nie zdążyłem powiedzieć, że jestem autorem tego
bloga), zaraz po izbie powitalnej prowadzony jestem do podziemnej
izby alchemika. A wokół mnie wszędzie suszone zioła, retorty, probówki, kolby,
itp. Słowem: pomieszczenie pełne magii szkła. Tak, tak, magii –
tej, z której współczesne leki pakowane w plastikowe buteleczki
zostały brutalnie obdarte. Sentymentem darzę ten najpopularniejszy
w czasach mojej młodości materiał opakowaniowy, który dziś jest
coraz bardziej wypierany ze świata. Ktoś powie, że te szklane
narzędzia to raczej domena współczesnej chemii – ale skąd się
ta chemia wywodzi jak właśnie nie z czarów alchemików?
Oczywiście, jest czaszka. No bo jakże
to, pracownia alchemika bez czaszki? Nie godzi się, nie godzi, więc
ten jakże oczywisty rekwizyt można tu odnaleźć. I posłuchać o
gusłach z nią związanych. Każdy z nas wie, że czaszka ma za
zadanie chronić nasz mózg – ale czy na pewno tylko przed urazami
mechanicznymi? Czy może także przed starającymi się go opanować
demonami? Dlatego już wtedy podejmowano się operacji trepanacji
mózgu. Dodajmy, że pacjent po takiej operacji potrafił przeżyć
nawet kilkanaście lat, co biorąc pod uwagę fakt, że zabiegowi
takiemu nie był poddawany raczej jako dziecko, daje normalną jak na
ówczesne czasy długość życia. Czy dożyłby sędziwego wieku mając w głowie nadmiarową dziurę którą wtargnąć do wnętrza mogły demony? Tego nie wie nikt...
W chacie babki-zielarki |
Kolejną, po pracowni alchemika, była
izba babki-zielarki, wioskowej znachorki, która używała równie magicznych sposobów żeby leczyć biednych chłopów. Skruszone
źdźbło trawy, wysuszone łąkowe badyle, czasem jakiś składnik
któremu lepiej się nie przyglądać (a już źródła jego
pochodzenia w ogóle lepiej nie znać, bo się okaże że to np. oko
nietoperza czy rechot ropuchy zbierany w porze duchów). Do tego
kilka magicznych rytuałów, przy trudniejszych przypadłościach
trochę pary z gara – i jest magiczna mikstura, która może
uratuje człowieka, jeśli choroba jeszcze zbyt mocno go nie złożyła.
Magiczne ingrediencje babki-zielarki |
Magii w muzeum farmacji jest jeszcze
wiele, pojawiają się wzmianki o wciąż tajemniczej dla nas loży
wolnomularzy. Mimo rozwoju komputerów, plastiku i mnóstwa innych
wynalazków oddalających nas od czasów wiedźm i czarowników,
wciąż jeszcze część tej magii działa. Ostatnie pomieszczenie
które odwiedzam, to szafa z eksponatami leczniczymi, które wciąż
nie pozbawione są swej mocy. Choć w przypadku niektórych z nich,
magię udało się wyjaśnić naukową analizą, usystematyzować
(jak ma to miejsce chociażby w przypadku miodu) to są też
eksponaty, których moc została naukowo udowodniona, lecz wciąż
niewytłumaczona. Już nie tak silne jak dawniej, wciąż jednak swą
mocą wspierają leczenie pewnych chorób, czasem nawet tam, gdzie
współczesna medycyna sobie nie radzi. Kolorowe wstążeczki,
kasztany trzymane pod poduszką – wszystko to na swój magiczny
wciąż działa, choć nie tak mocno jak kiedyś i lepiej używać
tych metod jako uzupełnienie nowoczesnych pigułek.
Pradawny podręcznik farmacji |
To tylko część rzeczy, o których
dowiedziałem się słuchając przewodniczki. Gdzieś po drodze były chociażby czarownice z Salem. Z pewnością wiedza przewodniczki – to także znikomy ułamek mądrości średniowiecznych
alchemików. Zapraszam więc was do świata pradawnej magii, gdzie
ołów zamieniał się w złoto. A studentów, którym za ciężko
nosić grube książki i przerzucają się na jakieś nowomodne
czytniki elektroniczne zachęcam do spojrzenia, jak (nietypowo z
naszego punktu widzenia) wyglądały kiedyś księgi do nauki
farmacji.
Do tematu muzeum jeszcze będę wracać,
bo pewne ciekawostki, także z pogranicza RPGów czy science-fiction,
zostawiłem sobie na specjalne okazje.
Informacje praktyczne:
Adres: Kurzy Targ 4
Wstęp: bezpłatny
Godziny zwiedzania:
wtorek, środa, piątek: 10-15,
czwartek: 12-17.
W weekendy i poniedziałki muzeum nieczynne.
wtorek, środa, piątek: 10-15,
czwartek: 12-17.
W weekendy i poniedziałki muzeum nieczynne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz