niedziela, 12 maja 2013

Wrocławski alchemik, czyli poszukiwania bloggerskiego kamienia filozoficznego

Izba alchemika

Gdy zakładałem tego bloga, chciałem, aby jego rola nie ograniczyła się tylko do „odtwórczego” pokazywania miejsc już opisanych przez pisarzy czy reporterskiego relacjonowania imprez. Czymś twórczym, co chciałem dać Wrocławiowi miał być  nowy pomysł, który z czasem zalęgł by się w umysłach miasta stu mostów i z czasem stał się legendą równie znaną jak chociażby ta o mostku czarownic. Postacią taką miałby być wrocławski alchemik, i choć z pewnością po trosze byłoby to przecież odtwarzaniem starych historii (bo przecież w tak dużym mieście musiał już być jakiś alchemik), to jednak dodanie go do panteonu legendarnych postaci, nawet gdzieś mocno na uboczu od błogosławionego Czesława, byłoby niesamowitym osiągnięciem. I choć wiem, że osiągnięcie tak górnolotnego celu jest raczej wyczynem przewyższającym moje możliwości, to czas zacząć poczynić pierwsze kroki... a może przy okazji uda się odkryć jakiś bloggerski kamień filozoficzny?
Sala wejściowa średniowiecznej apteki
Poszukiwania alchemika najlepiej zacząć w aptece. Bo przecież nie dość, że korzystali oni z wiedzy farmaceutów próbując odkryć lek na wszystkie choroby czy miksturę wiecznego życia, to także ich odkrycia wspomagały także leczenie chorób. I choć często średniowieczne metody leczenia ludzi zakrawają na miano herezji i banialuków, to w zagubionych przekazach często można odkryć nie tylko wesołe ciekawostki, ale także zapomniane mądrości medyczne czy okoliczności dokonywania odkryć kluczowych dla współczesnej medycyny.
No dobrze, apteka – niby takie to proste, bo przecież każdy ma jakąś aptekę tuż za rogiem, ale alchemik w niej? W jednej z tysiąca sieciówek opanowanych przez współczesny plastik, z seryjnie produkowanymi szafkami na leki? Oczywiście że nie – i tu rozwiązaniem okazuje się muzeum farmacji.
Umiejscowione w miejscu dostępnym dla każdego, zwłaszcza turystów, odległe ledwo o 20 kroków od samego rynku, na ulicy Kurzy Targ 4, kryje mnóstwo pradawnych tajemnic. I choć zamknięte drzwi z domofonem nie zapraszają do odwiedzin, to zupełnie inne wrażenie spotyka odwiedzającego już po przejściu przez tą bramę do świata magii.
Smok apteczny
Ale ostrożnie, bo bramy tej pilnuje smok. No, co prawda nie wielki, nie wyrośnięty jeszcze, który z pewnością zmieściłby się w ludzkiej dłoni, to nie liczcie na ochronną moc szkła w którym jest zamknięty. Bo czyż jest dla smoka trudnością roztopienie kilkucentrymowej warstwy czegoś, co pod wpływem ognia zyskało swą krystaliczną formę?
Na szczęście jednak smoczątko, dla niepoznaki nazywane jaszczurką, w pełni ujarzmione jest przez miłą przewodniczkę muzeum, która to obszernie opowie o różnych pradawnych rytuałach farmaceutycznej magii. A naprawdę jest o czym posłuchać: o tym, jak to dopiero w XX wieku medycyna odkryła oczyszczającą siłę zawartą pod skórą tych „małych smoków”, o magicznych znakach pozwalających szybko rozpoznać naturę nawet nie znanych sobie leków, o sposobie przechowywania leczniczych ingrediencji tak, aby nie pozbawić ich właściwych im mocy. W tym wszystkim zabrakło mi jedynie powitalnej degustacji leczniczej mikstury, dobieranej przez aptekarza do konkretnego pacjenta. No i  to ciągłe uczucie, jakbyś ktoś gdzieś z góry podsłuchiwał, ba, może nawet obserwował moje poczynania.
Magia szkła
Jakby przeczuwając moje intencje (choć wtedy jeszcze nie zdążyłem powiedzieć, że jestem autorem tego bloga), zaraz po izbie powitalnej prowadzony jestem do podziemnej izby alchemika. A wokół mnie wszędzie suszone zioła, retorty, probówki, kolby, itp. Słowem: pomieszczenie pełne magii szkła. Tak, tak, magii – tej, z której współczesne leki pakowane w plastikowe buteleczki zostały brutalnie obdarte. Sentymentem darzę ten najpopularniejszy w czasach mojej młodości materiał opakowaniowy, który dziś jest coraz bardziej wypierany ze świata. Ktoś powie, że te szklane narzędzia to raczej domena współczesnej chemii – ale skąd się ta chemia wywodzi jak właśnie nie z czarów alchemików?
Oczywiście, jest czaszka. No bo jakże to, pracownia alchemika bez czaszki? Nie godzi się, nie godzi, więc ten jakże oczywisty rekwizyt można tu odnaleźć. I posłuchać o gusłach z nią związanych. Każdy z nas wie, że czaszka ma za zadanie chronić nasz mózg – ale czy na pewno tylko przed urazami mechanicznymi? Czy może także przed starającymi się go opanować demonami? Dlatego już wtedy podejmowano się operacji trepanacji mózgu. Dodajmy, że pacjent po takiej operacji potrafił przeżyć nawet kilkanaście lat, co biorąc pod uwagę fakt, że zabiegowi takiemu nie był poddawany raczej jako dziecko, daje normalną jak na ówczesne czasy długość życia. Czy dożyłby sędziwego wieku mając w głowie nadmiarową dziurę którą wtargnąć do wnętrza mogły demony? Tego nie wie nikt...
W chacie babki-zielarki
Kolejną, po pracowni alchemika, była izba babki-zielarki, wioskowej znachorki, która  używała równie magicznych sposobów żeby leczyć biednych chłopów. Skruszone źdźbło trawy, wysuszone łąkowe badyle, czasem jakiś składnik któremu lepiej się nie przyglądać (a już źródła jego pochodzenia w ogóle lepiej nie znać, bo się okaże że to np. oko nietoperza czy rechot ropuchy zbierany w porze duchów). Do tego kilka magicznych rytuałów, przy trudniejszych przypadłościach trochę pary z gara – i jest magiczna mikstura, która może uratuje człowieka, jeśli choroba jeszcze zbyt mocno go nie złożyła.
Magiczne ingrediencje babki-zielarki
Magii w muzeum farmacji jest jeszcze wiele, pojawiają się wzmianki o wciąż tajemniczej dla nas loży wolnomularzy. Mimo rozwoju komputerów, plastiku i mnóstwa innych wynalazków oddalających nas od czasów wiedźm i czarowników, wciąż jeszcze część tej magii działa. Ostatnie pomieszczenie które odwiedzam, to szafa z eksponatami leczniczymi, które wciąż nie pozbawione są swej mocy. Choć w przypadku niektórych z nich, magię udało się wyjaśnić naukową analizą, usystematyzować (jak ma to miejsce chociażby w przypadku miodu) to są też eksponaty, których moc została naukowo udowodniona, lecz wciąż niewytłumaczona. Już nie tak silne jak dawniej, wciąż jednak swą mocą wspierają leczenie pewnych chorób, czasem nawet tam, gdzie współczesna medycyna sobie nie radzi. Kolorowe wstążeczki, kasztany trzymane pod poduszką – wszystko to na swój magiczny wciąż działa, choć nie tak mocno jak kiedyś i lepiej używać tych metod jako uzupełnienie nowoczesnych pigułek.
Pradawny podręcznik farmacji
To tylko część rzeczy, o których dowiedziałem się słuchając przewodniczki. Gdzieś po drodze były chociażby czarownice z Salem. Z pewnością wiedza przewodniczki – to także znikomy ułamek mądrości średniowiecznych alchemików. Zapraszam więc was do świata pradawnej magii, gdzie ołów zamieniał się w złoto. A studentów, którym za ciężko nosić grube książki i przerzucają się na jakieś nowomodne czytniki elektroniczne zachęcam do spojrzenia, jak (nietypowo z naszego punktu widzenia) wyglądały kiedyś księgi do nauki farmacji.
Do tematu muzeum jeszcze będę wracać, bo pewne ciekawostki, także z pogranicza RPGów czy science-fiction, zostawiłem sobie na specjalne okazje.

Informacje praktyczne:
Adres: Kurzy Targ 4
Wstęp: bezpłatny
Godziny zwiedzania:
                wtorek, środa, piątek: 10-15, 
             
                                       czwartek: 12-17. 
             
W weekendy i poniedziałki muzeum nieczynne.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz