Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyczny dla dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyczny dla dzieci. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 21 grudnia 2014

I ty możesz zostać wrocławskim krasnalem!!!

Święta, święta, coraz bliżej święta... święta już tak blisko, że ucichły nawet wszelkie akcje typu „zostań świętym Mikołajem”. Więc w ramach niedzielnego odpoczynku od zakupowo-przygotowaniowego szału dziś polecam wam raczej grę typu „zostań wrocławskim krasnalem”.
Tak, tak, każdy z was może poczuć się jak prawdziwy wrocławski krasnal. 
Przed wyruszeniem w drogę należy skompletować odzienie
A wszystko to za sprawą androidowej gry Misja Wrocław (Wroclaw Quest), którą można ściągnąć z internetu za darmo. To dzięki niej właśnie możesz stać się wrocławskim krasnalem. A te, jak wiadomo chyba każdemu chociażby z bajek Marii Konopnickiej, pomagają dobrym ludziom w wypełnianiu żmudnych obowiązków. Tak samo i w grze, wcielając się w postać krasnala, musisz pomagać Wrocławianom w ich zadaniach. Oczywiście, zadania są ściśle powiązane z miejscami charakterystycznymi dla Miasta Spotkań: raz musisz pomóc kwiaciarce z placu Solnego w układaniu kwiatów, innym razem biegasz z wywalonym jęzorem zapalając gazowe latarnie na Ostrowie Tumskim mimo iż złośliwe podmuchy wiatru i deszczowe chmury ciągle ci je gaszą. D tego dochodzi obsługa kinowego projektora w trakcie festiwalu „Nowe horyzonty”, obsługa multimedialnej fontanny, strzelanie goli i obrona ramki w ramach Euro 2012, budowanie wieżowca Sky Tower czy uczestnictwo w biciu gitarowego rekordu Guinessa. Oczywiście, żeby nie było za łatwo, w każdym z tych zadań coś ci przeszkadza: łażący sobie po katedralnych krokwiach i miauczący kot stara się cię zdekoncentrować gdy próbujesz przypomnieć sobie kolejne nuty wybijanego przez dzwony rytmu, chmary nietoperzy uniemożliwiają ci bieganie po Ostrowie a niewychowane pająki ciągle pchają ci się na projektor tworząc teatrzyk cieni na tle wyświetlanego filmu. Słowem, nie jest lekko będąc krasnalem...


Mapka Wrocławia, po której nasz krasnal się porusza
szukając kolejnych zadań do wykonania
Kto wpadł na pomysł takiej gry promującej Wrocław? Pomysłodawcą gdy jest biuro festiwalowe Impart, które w ten sposób promuje wydarzenie jakim ma być ESK2016. Kwota przeznaczona na ten cel może wydawać się ogromna dla przeciętnego mieszkańca miasta, więc zwłaszcza na fali premiery Przygód Ethana Cartera spodziewałem się równie wielkiego dzieła. Jednak z pewnością środowisko twórców gier już na wstępie mogło oszacować, że jest to raczej budżet dobrze rozbudowanej apki na komórkę. Tak więc ściągając grę z internetu (oczywiście za darmo) dostajemy tak naprawdę kombinację 10 mini-gier, dobranych tematycznie do najważniejszych miejsc i wydarzeń naszego miasta. I tak Iglica powiązana jest z grą typu Icy Tower, katedra to gra typu powtarzanie sekwencji, Panorama Racławicka – puzzle z poszczególnych części obrazu, rynek z masowym odgrywaniem utworu Hey Joe to gra typu Guitar Hero. 
Jedna z grafik której towarzyszy opis miejsca do którego dotarliśmy
Każda z lokalizacji okraszona jest też garścią ciekawostek z nią związanych. Z kolei każda z gier ma dwa poziomy, a zaraz tryby gry. Każdą grę zaczynamy od poziomu „questowego”, który w pierwszych etapach pozwala na zapoznanie się z zasadami gry. Jego zaliczenie powoduje zdobycie odznaki wykonania zadania, które trzeba skompletować aby dojść do zakończenia gry. Jest to poziom stosunkowo prosty, choć przy moim talencie do touchpadów zdarzało mi się po kilka razy podchodzić do zadania z Iglicy. Gdy taki poziom ci się znudzi, to równocześnie z zaliczeniem poziomu „questowego” pojawia się tryb rywlizacyjny – a więc już trudniejszy niż poprzedni. W trybie tym nie chodzi już tylko o wykonanie zadania, ale o granie z narastającym stopniowo poziomem, cały czas zdobywając punkty. Punkty te są wykorzystywane do określenia twojej pozycji w rankingu.

Kilka przykładowych gier (Latarnik z Ostrowia Tumskiego, Kino
Nowe Horyzonty, kwiaciarka na Placu Solnym, Fontanna Multimedialna)
Podsumowując, gra „Wroclaw Quest” jest ciekawym, może nawet unikatowym pomysłem na promocję miasta i wydarzeń związanych z Europejską Stolicą Kultury 2016 zarówno wśród jego mieszkańców, jak i wśród potencjalnych turystów. Nie należy spodziewać się po niej jakichś wielkich fajerwerków, jest to raczej aplikacja masowa mająca skłonić jak największą ilość ludzi do zagrania w nią, niż gra określonego typu dla określonej niszy graczy. Jak przystało na grę „komórkową”, jest doskonałym zabijaczem czasu w trakcie jazdy tramwajem, w czasie czekania na spóźniony autobus czy na mający się za chwilę zacząć seans filmowy czy przedstawienie w teatrze. 


Ekran powitalny jednej z mini-gier. Na dole widoczny zwój
z ciekawostkami dotyczącymi danego miejsca - kliknięcie w niego
powoduje pokazanie kolejnej ciekawostki
Z wad wymienić mogę tylko dwie. Po pierwsze, nie zawsze intuicyjny interfejs. Wybierając grę, najpierw należy wybrać lokalizację, a potem... odruchowo chce się kliknąć w rysunek przedstawiający zadanie które należy wykonać w danym miejscu. Okazuje się jednak, że zwłaszcza na początku trzeba wybrać... zlokalizowaną z boku „strzałkę”. Z jednej strony, jestem w stanie zrozumieć że jest to symbolika przycisku play z naniesioną na nią odznaką którą otrzymamy za wykonanie zadania w trybie questowym. Jednak dla osoby która po prostu chce uruchomić swoje pierwsze zadanie i nie wie jeszcze nic o odznakach i ich wyglądzie (bo dowie się dopiero po jego wykonaniu) jest to prostu jakiś przypadkowy znaczek i nie wie, co należy zrobić.

Drugą – jest rozmiar aplikacji. W czasach, gdy wciąż w sprzedaży popularne są smartfony posiadające 4GB pamięci (czyli w praktyce 1,7MB uszczuplone o wszystkie zbędne aplikacje których trzymanie wymuszają na nas producent i operator sieci), 172 MB zabierane przez Wroclaw Quest to jednak trochę dużo, zwłaszcza w porównaniu z typowymi grami androidowymi które zajmują 40-60MB. Oczywiście, nawet starsze telefony mają możliwość rozszerzenia tej pamięci o kartę micro-SD, niestety, aplikacja firmy TK Games w żaden sposób nie dają się na taką kartę przenieść. Tym samym porównanie miejsca zajmowanego w pamięci telefonu wypada jeszcze mniej korzystnie dla naszej krasnalowej aplikacji: 172 MB (Wroclaw Quest) vs 3-10 MB (rozmiar typowej aplikacji po przeniesieniu jej na kartę micro-SD). Tym samym mając ponad 90% wolnego miejsca na karcie (kilkukrotnie większej niż pamięć oferowana przez telefon) ciągle borykam się z komunikatami o przepełnieniu pamięci.  I właśnie dlatego jeszcze tylko kilka print-screenów do zrobienia i aplikacja wylatuje z mojego smartfona. Przecież już wiem gdzie szukać wielkiego skarbu wrocławskich krasnali...

niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień Dziecka w kosmosie

R2D2 na Dniu Dziecka w Pasażu Grunwaldzkim
Każde dziecko mogło sobie zrobić
zdjęcie z R2D2
Kosmiczny Dzień Dziecka... zapowiedzi były ogromne. Gwiezdne wojny w Pasażu Grunwaldzkim, „po prostu kosmos” w Hali Stulecia. No i roboty na Bielanach, ale to już był trochę zbyt duży rozrzut.

Zacząłem od Pasażu Grunwaldzkiego, bo najbliżej. Tutaj faktycznie rządziły Gwiezdne Wojny. Wokół sceny zgromadzone atrakcje: wystawa starwarsowych rekwizytów, obszar do zabawy klockami Lego Star Wars, mini-studio fotograficzne, kosmiczna strzelnica no i scena, wokół której rozgrywał się trening rycerzy Jedi.
Wystawa – to kilkadziesiąt figurek z postaciami z Gwiezdnych Wojen, obejmująca także kosmiczne pojazdy. A więc są tu szturmowcy na swych pojazdach, jest transporter klonów chroniony w trakcie desantu przez bojowego drona. No i oczywiście AT-AT, T-wingi, X-wingi, Imperial Star Destroyer - a nad wszystkim góruje popiersie C-3PO. 
Ministudio fotograficzne to z kolei świetna okazja do zrobienia sobie zdjęcia na tle obrazka z gwiezdnych wojen, obok gwiezdnowojennych postaci. Do wyboru było kilka masek, więc można było sobie zrobić zdjęcie udając Chewbakę czy mistrza Yodę. A wszystko w asyście chociażby rycerza Jedi czy Ahsoki. Oczywiście, po odstaniu w kolejce można było dowolnie fotografować przy pomocy własnego sprzętu, jednak o z góry wyznaczonych godzinach były też wykonywane profesjonalne zdjęcia. Jeszcze trochę cierpliwości i gotowe, papierowe zdjęcia można było zupełnie za darmo odebrać pod sceną.
Mistrz Jedi uczy padawanów walki lightsaberem
W ramach szkolenia, mistrzowi Jedi przyszło walczyć
zarówno z przedstawicielami jasnej, jak i ciemnej strony mocy
Tymczasem na scenie odbywał się regularny trening rycerzy Jedi. Każdego padawana czekała nauka walki na świetlne miecze, połączona z równoczesnym wydawaniem okrzyków bojowych mających odstraszyć wroga, a do tego strzelanie na kosmicznej strzelnicy. Przy okazji wyszło, że w kwestii odstraszania wrogów krzykiem o wiele skuteczniejsze okazały się dziewczynki. Pozostaje pytanie: czy to faktycznie większe zaangażowanie w walkę, czy próba wystraszenia przeciwnika żeby nie trzeba się było z nim bić, czy po prostu małe kobietki nawet na czas walki nie potrafiły sobie przerwać rozmowy? Bo w bitewnym zgiełku trzeba przecież krzyczeć głośniej, aby ktoś cię usłyszał – więc może to nie odstraszający krzyk był a próba plotkowania o tym, co robił ostatnio Luke z Leią?
Zabijanie szturmowca przy pomocy Mocy
Szturmowiec podduszany przy pomocy mocy przez padawana
Oczywiście, cóż to byłby za Jedi, który nie umie posłużyć się Mocą? Tak więc na szybko złapany szturmowiec posłużył za pomoc naukową. Każdy z adeptów Mocy próbował poddusić wspomnianego żołnierza Imperium, oczywiście nie zabijając go – bo przecież szturmowiec był tylko jeden, a adeptów wielu. Oczywiście, do prostych to nie należało, bo Moc nie do końca dawała się opanować początkujących kadetom. Tak więc zamiast prób podduszenia, czasem w wyniku działania Mocy szturmowiec próbował zdjąć hełm czy buty, albo przyciągany był w kierunku adepta, że nie wspomnę o napadach przyjazności – i nagle postanawiał przybić piątkę padawanowi, który przecież próbował go udusić.
Lego Star Wars i konkursowe emocje
Prawda, że moje najładniejsze - czyli konkursowe emocje
Oczywiście, zanim padawan stanie się prawdziwym żołnierzem Rebelii, należy złożyć przysięgę. Tak więc każdy, kto przeżył szkolenie, stawał na scenie po czym publicznie przyrzekał, że stać będzie na straży porządku (zarówno w kosmosie, jak i we własnym pokoju), że intensywnie się będzie uczył (zarówno w akademii Jedi, jak i ziemskiej szkole), no i żeby mieć siłę – będzie grzecznie jadł wszystkie posiłki, włącznie z brukselką, groszkiem i innym zielonym zielskiem. No, może z pominięciem zupy mlecznej, bo ta jak się okazuje nie wzbudza wielkiego entuzjazmu wśród Mistrzów Jedi.
Wspomniałem jeszcze o klockach Lego Star Wars. Tak, tak, kolejna atrakcja to układanie figurek i postaci gwiezdnowojennych z klocków. Do dyspozycji dzieci były wspomniane zestawy Lego Star Wars, z których dzieci mogły ułożyć co im się tylko chciało – a co godzinę wybierane były najciekawsze konstrukcje.


Lego star wars w Pasażu Grunwaldzkim
Chaos porozrzucanych klocków niczym chaos bezgranicznych przestrzeni Kosmosu

Wystawa figurek z Gwiezdnych Wojen w Pasażu Grunwaldzkim
Główna atrakcja wystawy figurek - C-3PO
Po zaliczeniu atrakcji w Pasażu Grunwaldzkim, pozostała Hala Stulecia. Niestety, ostatnio ulica Curee-Skłodkowskiej wygląda jak po ostrzale przez Gwiazdę Śmierci, dlatego poruszanie się nią zarówno samochodami, jak i na piechotę nie należy do wielkich atrakcji. Dlatego na parkingu pasażu wypatrzyłem X-winga z kluczykami pozostawionymi w stacyjce. Niestety, to co zobaczyłem przy Hali Stulecia nie napawało mnie entuzjazmem. Kosmiczna architektura która miała się okazać grą plenerową nie dała się odnaleźć nigdzie wokół hali, z kolei w środku też widać było jedynie jakieś zwykłe warsztaty artystyczne dla dzieci, gdzie miał być mały inżynier – tego w ogóle nie wiem. Dodam, że „Zaczarowany autobus” okazał się „piłkowym basenem” od tych w centrach handlowych różniącym się tym, że był zainstalowany w autobusie więc był totalnie mobilny. Słowem, atrakcji kosmicznych brak, pozostało odstawić X-winga na swoje miejsce na parkingu, a następnie wrócić już całkowicie ziemskim tramwajem z zeszłego wieku do domu.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Orszak Trzech Króli, czyli siła nowej tradycji

Orszak Trzech Króli we Wrocławiu
Orszak Trzech Króli we Wrocławiu
Na Orszak poszedłem z przyzwyczajenia. I z sentymentu – bo przecież od pierwszego po 50 latach dnia wolnego z okazji Epifanii istnieje ten blog. Co prawda z powodu kościoła na Karłowicach odpuściłem sobie pierwszy wrocławskiOrszak Trzech Króli, ale na drugim i trzecim już byłem. Więc nie wypadało by nie być na czwartym...
Do tej pory wrocławskie święto Objawienia Pańskiego zawsze kojarzyło mi się z takim przejmującym ziąbem. Nie, nie jakieś -5°C czy nawet -10°C, bo na takie łatwo się ciepło ubrać. Mówię raczej o tych plus kilku stopniach, połączonych z ogromną wilgotnością, takich, że ciepło od razu przejmuje człowieka na skroś, a na zewnątrz nie wychyli nosa nawet diabeł. Ale nie w tym roku... jeszcze tuż przed wyjściem z domu radośnie świeciło wiosenne słońce (tak, tak, w styczniu wiosenne słońce), któremu chyba jednak głupio się zrobiło z tego powodu i trochę osłabło na sile do samego rozpoczęcia pochodu. Wciąż jednak ciężko by mówić o zimnie, czy nawet chłodzie...

Ciepło, cieplej, gorąco... czyli ładną wiosnę mamy tej zimy

Anioł Zagłady wypatruje wrogów we Wrocławiu
Przyszły Anioł Zagłady
już wyszukuje sobie wrogów
Wydawałoby się, że wyższe temperatury będą sprzyjały jakości samego orszaku. Już nie trzeba tak kombinować, żeby strój był ciepły-ciepły a równocześnie był przebraniem. Na cieńszą kurtkę łatwiej narzucić jakiś klimatyczny płaszcz czy czarny worek jako przebranie diabła. O słodka Naiwności, jakże się myliłem wysuwając tak pochopne wnioski... już czoło Orszaku zapowiadało, że lepiej niż w zeszłym latach nie będzie, raczej wręcz odwrotnie. Już trzej rozpoczynający Orszak heroldowie dawali do zrozumienia, jakiego poziomu spodziewać się po tegorocznej paradzie. Chociaż wszyscy trzej mieli obowiązkowe gwiazdy, to jednak dwaj z nich ubrani w zwykłe, współczesne ubrania codzienne i tylko jeden przebrany był w pasterski kożuszek. Potem nie było lepiej: wśród idących w orszaku przeważały „współczesne tłumy”, które do Orszaku zapewne zostały przyłączone z racji „bycia kimś ważnym w organizacji”. Ledwo gdzieniegdzie przebijały postacie niewiast ubranych w białe, anielskie szaty. I nie, że nie było afrykańskich czy azjatyckich wojowników przynależnych armiom poszczególnych mędrców. Jeżeli ktoś doczekał się końca korowodu, z pewnością zauważył 3 większe grupy młodzieży przebranych w odpowiednie stroje. Szkoda tylko, że organizatorzy chyba dla niepoznaki skutecznie postarali się ich zasłonić kilkoma tabunami ludzi ubranych jak zwykli, szarzy przechodnie...

Herod i jego świta w Orszaku Trzech Króli
Herod i jego świta gotowi na przybycie Dzieciątka


Diabły czarne i kudłate

diabeł czarny i kudłaty
I będę cię wiódł na pokuszenie... 
Tym, co najbardziej bawiło mnie na poprzednich edycjach Orszaku, były diabły. Wesołe, rozradowane, w co raz to nowy sposób przekonujące do zmiany planów. A może to na zakupy do galerii (zapominając że przecież dziś wszystko zamknięte), a może to iść do domu zamiast moknąć na deszczu i mrozie (no właśnie, jakim deszczu, jakim mrozie?), a może pójść do pracy (no, ale jak, skoro w fabryce nie zaczęli jeszcze pracy po Nowym Roku). Słowem, no chociażby człowiek chciał stanąć po ich stronie, to się nie dawało. A czy chciał? Raczej mało przekonywujące tegoroczne diabły były. Od kiedy nauczyły się korzystać z dobrodziejstw wynalazku Gutenberga (czyli od poprzedniej edycji), diabły uparcie ograniczają się do rozdawania ulotek i bardziej symbolicznych niż spektakularnych walk z aniołami. I chociaż teoretycznie bliżej im przez to do Crowleyowskich metod masowych, to w kwestii zaangażowania i siły przekonywania diabły bardziej zbliżyły się do tradycjonalistów Hastura i Ligura. A szkoda, bo właśnie diabły mogły być tym, co dodaje pratchettowskiego smaczku Orszakowi.

Noworoczne postanowienia


Czyżby anioły też przedstawiły swoje postanowienia noworoczne?
A więc to już czwarty Orszak Trzech Króli we Wrocławiu. Tym samym zaczyna się czwarty rok działalności bloga. Obniżający się poziom korowodu natchnął mnie do pewnych przemyśleń. Dał do zrozumienia, że choć liczą się magiczne cyferki popularności, to jednak prowadzą one do niebezpiecznej pułapki. Do pułapki zaniedbania i kreowania coraz gorszego produktu. Choć Orszak Trzech Króli parokrotnie przebił nie tylko zeszłoroczny wynik popularności, ale i oczekiwania organizatorów, to ciężko mi go ocenić za udany pod kątek paradności. Zamiast zmierzać w kierunku brazylijskich karnawałów (tylko trochę bardziej ubranych, bo to przecież orszak kościelny :), raczej przypominał on jakiś więc związkowy, tylko nawet transparentów było mało. Czy to nie takie małe ostrzeżenie, żeby w nowym, 2014 roku, trochę więcej czasu poświęcić jakości wpisów? Zwłaszcza, że z natłoku obowiązków służbowych niestety w tej kwestii zauważam jakieś zaniedbania ze swojej strony w ostatnim roku... miejmy nadzieję, że w tym roku uda się to jednak nadrobić :)

Trzej Królowe na wrocławskim rynku
Pochód zamknęli oczywiście Trzej Królowie zwani także Mędrcami lub Magami

środa, 11 grudnia 2013

Za ile kupisz smoka z Drezdna?

Smok-zabawka z jarmarku bożonarodzeniowego w Dreźnie
Wrocławianie żyją swoim bożonarodzeniowym jarmarkiem, chyba jedynym w Polsce otwartym dłużej niż przez weekend. Choć korzenie tego jarmarku i niemieckich weichnacht marktów są dokładnie takie same, to jednak gdy porównać ten wrocławski na rynku z niemieckimi... to rozrzut jest tak wielki, że aż trudno mi znaleźć jakiekolwiek porównanie. Więc skoro nie da się rozmawiać o różnicach, więc może pora spytać, co mają ze sobą wspólnego?
Oczywiście o smokach wrocławskich wspominałem już wielokrotnie. Więc gdy na wspomnianym już jarmarku bożonarodzeniowym  odnalazłem te oto drezdeńskie smoki, to już wiedziałem, o czym będzie kolejny wpis. Oczywiście, że o rodzince smoków, które można zakupić jako prezent dla najbliższych. Jeśli ktoś by chciał ich szukać, to polecam zacząć od tego największego, Striezelmarktu, bo tam właśnie odnalazłem wspomniane smoki. 

Smok-zabawka z jarmarku bożonarodzeniowego w Dreźnie

niedziela, 15 września 2013

Kryzys wiary w krasnoludki?

dziecko w krasnalowej osadzie
Wroclove krasnalami stoi – wiedzą o tym i mali, i młodzi. Niestety, choć to już czwarty z kolei festiwal, to wciąż ciężko mówić o nowej, świeckiej krasnalowej tradycji. 4 festiwale, 3 różne miejsca (rynek, Wyspa Słodowa, Teatr Miejski), 2 różne daty (przypomnę, że pierwsze dwa festiwale związane były z Dniem Życzliwości)... pewien trend jednak daje się zauważyć i miejmy nadzieję, że nie będzie on znów dopasowywany do zmieniającej się ciągle koncepcji rozrywki „miejskiej”.
Niestety, Festiwal Krasnali to wciąż święto w którego planowaniu wciąż zapomina się, że piątek jest dla większości rodziców dniem pracującym, a dla dzieci – dniem szkolnym. Tak więc na piątkową paradę krasnali trafić mogą tylko dzieci z wybranych szkół, a nawet wręcz klas, bo jak wiadomo, nie każdy nauczyciel chce odchodzić od klasycznego modelu zajęć lekcyjnych. Ja też swoją wizytę na tym jakże ważnym dla wrocławskich krasnali święcie musiałem ograniczyć do drugiego dnia.

zabawy dzieciece - rzezbienie krasnala


makieta krasnalowego swiata
zabawy dzieciece - malowanie krasnalowej czapeczkiGdy przybyłem na miejsce wydarzeń, to co zastałem nie napawało optymizmem. Tak jak małą (w stosunku do zeszłego roku) ilość dzieci i rodziców łatwo powiązać z mało słoneczną pogodą, to zastanawiała ilość stoisk dla dzieci. Trzy czy zapchane cztery namioty (chociaż raczej był to „tłum organizacyjny” bo kilkoro dzieci wystarczało, żeby je skutecznie zapchać), jedno stoisko otwarte do malowania krasnalowych czapeczek (później jeszcze odkryłem, że leżąca na ziemi krasnalowa mapa też ma stanowisko tworzenia instalacji, jednak zazwyczaj nikogo przy nim nie było). Choć oczywiście deszcz (i związana z nim mokra trawa) znacząco ograniczała możliwości ustawienia stoisk, to miało się wrażenie, że deszcz był zamawiany – żeby mieć jak wytłumaczyć się z małej ilości zamówionych stoisk. Do tego deszcz raczej nie sprzyjał dekoracjom – wiszące na drzewach, rozklejające się krasnalowe buty powoli gubiły poszczególne warstwy, niektóre krasnalowe domki zbudowane z wielkim zaangażowaniem uczniów szkół podstawowych też swym stanem przypominały stan wielu dolnośląskich zabytków. A wszystko to po zaledwie jednym dniu użytkowania – ewidentnie widać było brak pielęgnującej ręki gospodarza, który co godzinę-dwie przeszedłby się i przy pomocy byle spinacza i pędzelka podreperowywałby atrakcje swojego podwórka.
Wspomniany deszcz to chyba w ogóle jakiś skażony smutkiem był. Dzieci mało skore do zabawy były, raczej dorośli malowali im czapeczki. Kiedyś wspominałem odorosłych, którzy dzięki dzieciom wreszcie znajdą wymówkę abyzaspokoić niespełnione marzenia z dzieciństwa – no właśnie, momentami tak właśnie to wyglądały gdy znudzone dzieci przyglądały się, co tym dorosłym się tak na starość zdziecinniało.
Ale nauczony doświadczeniem, postanowiłem poczekać. Dać imprezie szansę pokazania się, że nie jest tak źle. I się doczekałem – chociaż słońce nie wyszło zza chmur, to chociaż na scenie się coś zaczęło dziać. Zaczęły się inscenizacje krasnalowych bajek, które w ramach konkursu nadsyłali mieszkańcy Wrocławia. Pierwsza zaczynała się mało optymistycznie...

KRYZYS WIARY W KRASNOLUDKI

bajka o wrocławskich krasnalach
I taki właśnie był jej początek. Chociaż nie obyło się bez gagów słownych, to jednak trąciła nutką dekadencji – a właściwie, to nie nutką ale całą arią depresji. Bo ludzie już nie zauważają krasnali, bo nikt w nie nie wierzy, bo żeby nie zostać zdeptane, to tylko po nocy mogą poruszać się po mieście, gdy wielkie ludzie głównie siedzą już w domach. I jak z takiego początku wyjść na optymistyczne zakończenie? Jak widać da się, wystarczy na końcu ciemnego tunelu umieścić małe światełko. Tak małe, jak chociażby dziecko. Bo jeszcze są tacy, którzy zauważają krasnale – a są to właśnie dzieci. A skoro jest nadzieja, to trzeba ją wykorzystać. I potem już poszło – na scenie zagościła radość i wesołość. No i jakże istotna sprawa: wrocławska piosenka reggae (dokładniej – coś z gatunku ragga – ska :) - es que mi gusta!!!

krasnal wroclawski - rzezba gliniana


zabawy dzieciece - krasnalowy sitodruk
Radość i wesołość zagościła nie tylko na scenie, kryzys wiary w krasnoludki też jakoś tak zażegnany został w realnym świecie – nagle na Festiwalu Krasnali jest dużo więcej ludzi!!! I nie, to nie mój umysł upojony wesołym ska zaczął płatać mi figle, nikt nie rozproszył w powietrzu zakazanych magicznych ziół reggae – to na główny plac festiwalu wróciły rodziny uczestniczące w krasnalowej grze miejskiej. No tak, tylko cztery namioty na krzyż już dobitnie zaczęły pokazywać, że trochę ich za mało na ogarnięcie takiej ciżby ludzkiej. No i wśród tłumów pojawił się marionetkowy król, który sprytnie wykorzystywał rozbawienie dzieci do obcałowywania ich i przytulania... a może było na odwrót, może to te tulenie się i całusy tak rozbawiały dzieci? Ot, taki dziecięco-marionetkowy „hugh's day”, który daje wiele radości :)
zabawy dzieciece malowanie krasnalowej czapeczki
Potem były kolejne bajki. Choć pełne pomysłów, choć wciąż wesołe – to już jednak nie umywały się do tej pierwszej. Można było dowiedzieć się, jak i po co powstają brązowe odlewy krasnali, o tym, za co siedzi więziennik (mimo usilnych poszukiwań, do tej pory w żadnym z wrocławskich sądów nie udało się odnaleźć na niego skazującego wyroku), poznać kolejną kosmiczną genezę powstania niektórych wrocławskich budynków – a jednak czegoś zabrakło (rasta - piosenki? :) Widać to było to też po dzieciach – choć wciąż zadowolone, to już mniej niż na poprzednich bajkach.
Krasnale wrocławskie idą na wyprawę o lepsze jutro Festiwalu
Krasnale wrocławskie idą na wyprawę o lepsze jutro Festiwalu
I tak jakoś zszedł drugi dzień święta krasnali – niestety, jak już wspomniałem w klimacie kryzysu wiary w kransoludki. Pozostaje pytanie, jak potoczą się jego dalsze losy. Stała lokalizacja pozwoliłaby na utrzymanie stałej infrastruktury imprezowej (najlepiej takiej, jak na FestiwaluKrasnali na Wyspie Słodowej – zamiast nijakich namiotów były wtedy fajne, kolorowe krasnalowe domki) i rozwinięcie skrzydeł imprezie. Tegoroczne doświadczenia mogą być dobrą lekcją jak radzić sobie z atakami skażonego smutkiem i melancholią deszczu. Nic, tylko piękna szansa na stworzenie „happy en... never-ending story”. Czy bardziej swojsko, zgodnie z naszym wzorcem kulturowym być może w mieście „budzi się nowa świecka tradycja”. Z drugiej strony – tegoroczny Festiwal Krasnali ukazuje powolne znużenie organizatorów pomysłem imprezy – a może tylko nieporadność w radzeniu sobie z dającymi przewidzieć się problemami? Czy to próba odwrócenia się od dotychczasowego głównego symbolu promocyjnego miasta, próba pokazania, że „major” wygrał swoją wojenkę o krasnale i zawłaszczył je na własność – a miasto musi ratować się nowym symbolem? Czy Festiwalowi grozi „un-happy end”? Cóż, pozostaje czekać i obserwować – jednak w głębi serca liczę raczej na tą pierwszą opcję.

domek krasnala wrocławskiego


piątek, 16 sierpnia 2013

Nadodrzański smokokrasnal

Miało być o cosplay-walku, który odbył się tydzień temu. Niestety, z relacji zaufanej reporterki-cosplayerki okazało się, że naprawdę nie było o czym pisać. A że od dwóch tygodni żadnego wpisu na blogu nie było, to o szybką pomoc trzeba było poprosić wrocławskie krasnale.
Na szczęście te nie zawiodły, i w przeddzień moich urodzin postanowiły sobie zamieszkać prawie że pod moim blokiem. No, dokładniej jeden z nich, młodzieniaszek zwany Rozkwietnikiem. Spytacie, czemu nazywam go smoko-krasnalem? No spójrzcie sami – mordka jakaś taka gadzia, błona na trójpalczastej dłoni – no zwykłym krasnalem go ciężko nazwać. No i jak na przedstawiciela rodu smoków wrocławskich, tak i on bez akcentów wodnych się obyć nie mógł. A że to jednak mieszaniec z krasnalem, to tym akcentem wodnym od utonięcia się odizolować musiał, i za atrybut odrzański sobie wybrał łódkę. Więc nawet jak z Nadodrza pójdzie się w naszej rzece ochłodzić, to wciąż nad Odrą będzie.

Trzeba przyznać, że buńczuczny ten nasz Rozkwietnik, irokeza na głowie postawił – niby, że symbol młodzieńczej energii i radości, bo go sobie dzieci tak umyśliły. No cóż, jak na razie Nadodrze ze swoimi artystycznymi kramikami zrobiło na nim takie wrażenie, że aż mu mowę odjęło. Zobaczymy, może jeszcze kiedyś opowie co sądzi o dzielnicy, w której odgrywa się akcja niejednego opowiadania czy powieści fantastycznej. 

niedziela, 14 lipca 2013

Smerfy znów we Wrocławiu

Być może jeszcze niektórzy pamiętają Paradę Smerfów we Wrocławiu? 2 lata temu, gdy pogoda nie była tak kapryśna jak w tym roku, trasą od Hali Ludowej do Pasażu Grunwaldzkiego przeszła grupa smerfów. Była to akcja promocyjna związana z premierą pierwszej części pełnometrażowego filmu o niebieskich stworach. W tym roku wypada premiera 2 części przygód smerfów – więc znów nie omieszkały  odwiedzić naszego miasta.

Wnętrze domku... Łasucha?

U Papy Smerfa w chatce
Tyle, że w tym roku smerfy nie wjechały tak barwnym korowodem. Nie było żadnej parady, ot, po prostu, po weekendowym deszczu, wyrosły sobie na rondzie Reagana grzybki – a w nich oczywiście zamieszkały  smerfy.
A gdzie smerfy – tam i dzieci. Zjechało się ich mnóstwo z całego miasta, a pewnie i z okolicznych wiosek, aby zapoznać się z bohaterami swych ulubionych bajek i porobić sobie pamiątkowe zdjęcia. A przecież obok zwykłych smerfów, były i te najbardziej znane, jak chociażby Papa Smerf czy Smerfetka. Zwłaszcza niebieskoskóra blondynka robiła furorę wśród odwiedzających dziś Pasaż Grunwaldzki, bo oprócz dzieci, ewidentnie flitrowała z wszystkimi mężczyznami, wprawiając ich w błogi zachwyt.

Smerfetka rozbawiała nie tylko dzieci


Papa Smerf ochoczo
przyjmował gości
W czasie deszczu dzieci się nudzą – jak brzmią słowa piosenki Kabaretu Starszych Panów. I choć pogoda sprzyjała zabawom na świeżym powietrzu, organizatorzy nie zapomnieli  o zorganizowaniu zabaw dla dzieci. Tak więc były konkursy biegania czy konkursy wiedzy o smerfach, w których można było wygrać smerfowe nagrody. Nie zapomniano także o rodzicach – ci na przykład mieli zadbać o czystość smerfowych maleństw. A żeby takiego niebieskiego stwora umyć – najpierw przecież trzeba go wrzucić do wanny. Więc i dla dorosłych były zawody polegające m.in. na wrzucenia smerfa do mini-basenu (oczywiście niebieskiego) wypełnionego wodą. Gdy już taki smerf znajdował się w wodzie, to bez problemu radził sobie z pływaniem – tyle, że spora część gumowych „smerfokaczuszek” raczej lądowała na twardych płytach chodnikowych.
Podsumowując, myślę, że organizatorzy zrobili niezłą zabawę dla dzieci, przy okazji promując najnowsze dzieło Raja Gosnella. Pozostaje jedynie pytanie, czemu Smerfy odwiedziły Wrocław z tak dużym wyprzedzeniem – czyżby Wrocław został oceniony jako mniej ważny, i dlatego wszelkiego typu atrakcje promocyjne w naszym mieście są tak odległe od właściwej premiery?




To do zobaczenia... przy kolejnej części Smerfów!!!

wtorek, 4 czerwca 2013

Smocza Kraina

Za kulturą „galeriową” zazwyczaj nie przepadam. Najczęściej są to szumne, puste atrakcje dla ludzi którym nie warto się poszukać – ot, tanie bezwartościowe "gadżety kulturalne". Ot, chociażby niegodna wspomnienia wystawka „kosmiczna” gdzie w luźno narzuconej płachcie na kształt „kosmicznej bazy” można było sobie obejrzeć... WOW! ŁAŁ! RZERZUCHĘ POD MIKROSKOPEM (o powiększeniu rzędu pięć razy). Nuda potworna, no nie? No cóż, niektóre „galeriowe wystawki” po prostu straszą rażąco niskim poziomem własnym i porażająco ogromnym nakładem marketingu.

Ale czasem wśród tych koszmarków zdarzają się perełki jak chociażby Dzieciaki w Kosmosie. Zresztą, Galeria Dominikańska już wcześniej pokazała, że potrafi zrobić coś wartościowego organizując Galerię Zjawisk. I właśnie dlatego postanowiłem nie odpuścić „Smoczej Krainie”, która od kilku dni stoi w Galerii Dominikańskiej. Choć w pierwszej chwili nie zrobiła na mnie największego wrażenia, to potem nagle musiałem zrobić wielkie WOW! I zostało mi tak do końca.
Ale może po kolei. Wchodząc do galerii z poziomu ulicy, już na wstępie wita nas pierwsza makieta. Całkiem duża, imitacja drzewa... i na niej takie małe „coś”. No słowem, jakbyśmy na zwykłe drzewo wpuścili smoka opisanego przez Pratchetta – ironicznie małego, co akurat nie dziwi fanów tego pisarza. Jakkolwiek samej makiecie ciężko coś zarzucić, to już smokowi za dużo się ciągnie farfocli, żeby wyglądał naturalnie. No dobra, idziemy dalej... wielkie jajo w kolorkach, powiedzmy sobie szczerze, strasznie kiczowatych. Znaczy się, jajo jak jajo, pokryte łuską, trochę zbyt plastikowe w fakturze – tylko czemu taka kolorystyka? Obok już trochę lepsza makieta otwartego jaja z małym leśnym smokiem w środku.
I praktycznie to już koniec narzekania na smoki. Bo właściwy zielony smok leśny (żmij?) już robił odpowiednie wrażenie. Nie tylko jako „większa jaszczurka” przyczajona na drzewie – bo efekt robiła nie tylko faktura i kolor, ale i odpowiednio dobrana poza. Smocze jajo wygrzewające się na wylewającej się z wulkanu lawie też robi wrażenie – wyraźnie odkształcone na nim kręgi budzącego się do życia smoka, którego kręgosłup już wkrótce rozbije skorupę, a ziejący ogniem potwór wydostanie się na wolność. Faktura kojarzy się z lekką chropowatością jaja, a efekt podkreślają wykrzywienia jaja będące odbiciem tworzących się pod skorupą łap. 
Że nie wspomnę o czerwonym smoku, największym chyba amatorze skarbów. Ten tutaj widocznie wykradł cały dzienny utarg wszystkich sklepów w galerii – i stąd pewnie ten radosny wyraz twarzy. Nie próbuj jednak go pogłaskać, bo choć zadowolony wygląda przyjaźnie to nie chciałbym być w skórze śmiałka, którego potraktuje jak poszukiwacza skarbów. Zresztą, zbroja jednego takiego wala się w pobliżu, ku ostrzeżeniu innych równie brawurowych szaleńców.

A niżej znajdują się kolejne. Jeden, widać amator kamiennych warowni, siedzi przyczajony wewnątrz dawnego zamku. Drugi, morski kraken, wyłania się z morskich otchłani i czeka na zbłąkanych żeglarzy. A od każdego z nich emanuje ogromna siła, choć nawet kraken czy czerwony smok nie przekraczają rozmiarów większego krokodyla. A przecież to chyba dwa największe osobniki tutaj... ognista fala gorąca bijąca spod sufitu każe mi zmienić moje zdanie. Bo oprócz tych ogromnych leniwców spokojnie pilnujących swoich ziem, popod dachami Galerii dostojnie lata sobie ogromny smok fioletowy. I trzeba przyznać, że na jak tak starego smoka, nie wygląda on jak noworodek. Skóra jego nie jest gładka, raczej pokryta niezliczoną ilością łusek, a skrzydła pełne są śladów i dziur po odbytych walkach. Oczywiście wygranych, skoro jeszcze żyje.



Ktoś by powiedział: gwałtu, rety, smoki nas zabiją – na szczęście porządku pilnuje tu trójka strażników. Wysoki człowiek z zimnych ziem północy, elfia wojowniczka i krasnolud żywo przypominający jednego z członków wesołej drużyny Bilba... a wszyscy ze swą śmiercionośną bronią – tak, oni z pewnością są w stanie zapewnić porządek i spokój w tej smoczej krainie.
Jeśli chodzi o poziom wykonania smoków... no cóż, nie wiem, czy opinia moja, laika, jest w tej kwestii wiarygodna, ale na mnie zrobiły wrażenie. Wysoka dbałość o szczegóły, nie tylko w kwestii kształtu, ale i faktury, kolorów, cieniowania – to muszę ocenić równie wysoko, jak i stroje wojowników wykonane ze skóry, zamszu czy zbroje i bronie z metalu. A także realizm – smoki które  zobaczyłem mają na sobie ślady licznych walk, smocze odpowiedniki ran i blizn, także otoczenie w którym żyją smoki wykonane są z wysokim realizmem, o czym świadczą chociażby wżery erozyjne w konstrukcji zamku. Wykorzystanie naturalnych korzeni, kory jako podłoża czy zielonych paproci tylko dodaje autentyczności makietom, na których zostały użyte. Ale to zdanie moje, laika, który ostatecznie nawet nie wykonał zaplanowanego, niezbyt skomplikowanego stroju rodem z „Autostopem przez Galaktykę”. 
Ale zdjęcie które zrobiłem tak zafascynowało zaprzyjaźnioną amatorkę przebierania z Warszawy, że pierwszą atrakcją jaką chciała zwiedzić we Wrocławiu była właśnie Smocza Kraina. I też była pod wrażeniem, mimo iż o wiele dokładniej oglądała każdy z eksponatów, w myślach rozbierając każdego ze smoków na części pierwsze. To dzięki niej nauczyłem się rozróżniać, które smoki to jakże popularna pianka montażowa, a które np. styropian czy inne materiały i co zrobić, aby wyglądały bardziej naturalnie. I trzeba przyznać, że zrobione są tak dobrze, że przy większości z nich sam nie byłem do końca pewien jaki materiał został użyty, a przy innych dawało się to rozpoznać tylko dzięki jakimś drobnym pośpiesznym wykończeniom czy pojawiającym się gdzieniegdzie śladom naprawy uszkodzonych widać wcześniej dekoracji. No cóż, pewne rzeczy zdecydowanie łatwiej wykonać już na etapie tworzenia takiej instalacji, niż potem poprawiać jakieś uszkodzenia transportowe.
Szkoda tylko, że tak krótkie i nie nawiązujące do literatury i klasyki fantasy są niektóre opisy smoków. Jak przy czerwonym smoku możemy się nawet dowiedzieć, że przedstawicielem tej rasy jest chociażby polski smok wawelski, tak przy którymś smoku informacja ogranicza się ledwie do nazwy, stwierdzenia, że istnieje... i ciężko coś więcej wywnioskować. I choć nie zauważyłem, żeby animacja dla dzieci z okazji ich święta sięgała specjalnie po smocze inspiracje (choć samym zabawom dla dzieci zdecydowanie nie poświęciłem zbyt dużo czasu) to mam nadzieję, że wystawa ta przyczyni się do popularyzacji fantastyki wśród dzieci i młodzieży – a kto wie, może i któryś dorosły pod wpływem wystawy postanowi sięgnąć po jakieś książki czy filmy fantasy, które zna z własnego dzieciństwa?

Informacje praktyczne:
Adres: Galeria Dominikańska, plac Dominikański 3
Wstęp bezpłatny
Czas: codziennie do 9 czerwca,
         w godzinach otwarcia galerii



środa, 22 sierpnia 2012

Ostatni Polcon tego świata

Już jutro zaczyna się chyba najbardziej wyczekiwany konwent fantastyczny we Wrocławiu. Po prawie roku konwentowej posuchy (bo przecież od zeszłorocznych wrześniowych Innych Sfer, wszystkie inne konwenty zostały odwołane z powodu przygotowań do Polconu) nareszcie dojdzie do wydarzenia, na które wszyscy wyczekiwali – największy konwent fantastyczny w Polsce zawędrował do Wrocławia, a atrakcji będzie tak wiele, że trzeba było je rozłożyć w czasie aż na cztery dni.

Spotkania z autorami

 Oczywiście, jak na każdym konwencie czytelnicy fantastyki spotkać będą mogli autorów swoich ulubionych książek. Gadatliwy i będący chyba na wszystkich konwentach, współczesny bard Jakub Ćwiek to już klasyka konwentów, jednak oprócz niego czytelnicy będą mogli spotkać się z resztą firmamentu  polskiej fantastyki, jak chociażby Anna Brzezińska, Rafał Dębski, Maja Lidia Kossakowska, Marek Oramus, Łukasz Orbitowski , Andrzej Sapkowski, czy wreszcie wrocławianin Andrzej Ziemiański. Nie będzie się bez gości zza granicy, i to nie tylko z naszego kontynentu – oprócz mieszkającego za pobliską granicą Miroslava Zambocha, spotkać będzie można Petera V. Bretta no i chyba najbardziej znaną gwiazdę tegorocznego Polconu – Ericha von Danikena.  Ale to nazwisko jest już samo w sobie tak znane, że chyba nie ma sensu dodawać nic więcej na temat tego autora. Dodajmy, że jednym z odwiecznych punktów Polconu jest przyznanie chyba najbardziej prestiżowej polskiej nagrody literackiej w dziedzinie fantastyki – nagrody im. Janusza A. Zajdla.

Apokalipsa po wrocławsku

Tak się trafiło miastu spotkań, że wrocławska edycja odbywa się zaledwie 4 miesiące przed końcem kalendarza Majów, które to wydarzenie może okazać się końcem naszego świata.  Tak więc oczywistym chyba wydaje się wybór apokalipsy jako naczelnego tematu tegorocznego zlotu. To właśnie ta tematyka zaważyła na wyborze głównej gwiazdy, Erika von Danikena. Tematyce upadku istniejącego świata poświęcono wręcz cały dział (Nauka a rok 2012), tak więc każdy uczestnik konwentu będzie mógł wysłuchać o najgroźniejszych bolączkach naszego świata, zarówno tych naturalnych jak i wynikających z rozwoju cywilizacji. Tak więc nie obędzie się bez opowiadań o równoczesnym pełnym zlodowaceniu Ziemi i jej gwałtownemu ogrzaniu się prowadzącego do ugotowania wszystkich organizmów żywych, o awariach elektrowni jądrowych i wyciekach radioaktywnego paliwa, czarnych dziurach mogących wchłonąć całą materię, wieży Babel mającej doprowadzić do nierozwiązywalnych konfliktów między ludźmi, kukurydzach-mutantach zjadających ludzi i o zalewającej świat lawie. Ile z tych gróźb jest realnym zagrożeniem, a ile tylko wymysłem szalonych lub niedouczonych naukowców – odpowiedzieć będzie mógł sobie każdy po prelekcjach, jakie odbędą się w Sali III C. Aby dopełnić  poczucie beznadziejności i przegranej człowieka w walce z wielkimi kataklizmami, wyodrębniony został także blok grozy i horroru, który jeszcze bardziej powinien wzmóc strach przed tym, co nas czeka.

Wrocław w fantastyce, fantastyka we Wrocławiu

Oczywiście, konwent odbywający się we Wrocławiu nie mógł by się odbyć bez ukazania przyjezdnym, jak wielkie znaczenie dla fantastyki ma Wrocław. Choć zamiast zapowiadanego całego bloku o fantastycznym Wrocławiu pojawiły się jedynie pojedyncze punkty programowe, to z pewnością zainteresowani tym tematem nie będą mogli wyjść rozczarowani. Oprócz wspomnianego już spotkania z Andrzejem Ziemiańskim (które zresztą będę miał zaszczyt prowadzić) czeka na Was prelekcja Andrzeja Drzewińskiego „Niesamowity Wrocław” (czwartek, godz. 20), pogadanka Andrzeja Drzewińskiego, Jacka Inglota i Andrzeja Ziemiańskiego „Wrocław stolicą polskiej fantastyki” (sobota, godz. 14-16) a całość zamknie prowadzona przeze mnie prelekcja na temat kreacji Wrocławia w literaturze (i nie tylko) fantastycznej (niedziela, godz. 10). Całości dopełnią znane już Wam chyba straszydła, importowane z dalekich krajów przez wrocławianina, Filipa Wartacza.

 ... oraz liczne inne atrakcje

Jak na każdym konwencie, nie może się obyć bez standardowych atrakcji, jaką są prezentacje i prelekcje na temat szeroko rozumianej fantastyki, z mangą i anime włącznie.  Oczywiście będą konkursy z wiedzy o ulubionych książkach i filmach, gry planszowe, RPG, larpy i inne rozrywki. Konwent we Wrocławiu odbyć się nie może bez prowadzonego przez WFGW bloku gwiezdno-wojennego i znanej chyba wszystkim wrocławskim konwentowiczom Retrogralni. Rzadko wciąż jednak spotykaną nowością jest blok dla naszych malusińskich. Dla dzieci przewidziano warsztaty plastyczne (zabawki z filcu, lepienie z masy solnej, origami), fantastyczne gry i zabawy ruchowe (włącznie z akademią dla przyszłych rycerzy Jedi). Co jeszcze – sam nie wiem, bo na stronach Polconu dostępna jest tylko rozpiska godzinowa bez opisu atrakcji. Miejmy nadzieję, że szczegółowy program będzie wręczany każdemu uczestnikowi Polconu wraz z wejściówką.
Źródła zdjęć/ilustracji: wszystkie zdjęcia oprócz zdjęcia Predatora wzięte ze strony organizatorów konwentu.