Zrobili to prawie jak w książce. Prawie, bo widać nie umieli się wspinać. Czyż można ich za to winić? Ważne, że spróbowali. I choć dziś nikt nie wie którędy i jak, to jednak to zrobili. Jakoś przebyli pierwsze kilka metrów, aby potem skorzystać z istniejących już stopni drabiny. Straż miejska nie zauważyła ich w ogóle. Jedynie jakiś przypadkowy przechodzień. Lecz nie przejmowali się nim, po prostu robili swoje. Jak Istwan i Pogo... „Cóż to była za przyjemność – tak stanąć sobie pod szpiczastą iglicą i z góry patrzeć na miasto! Żadnych krat, tylko wielkie, rzeźwe powietrze, które otwierało się na rozległy widok rzeki, wyspy i miasta."
W przeciwieństwie do Istvina i Pogo, nie wyciągnęli nic ze swych plecaków. Spontanicznie spletli swe ręce w uścisku, uśmiechnęli się do siebie... i skoczyli. Nikt ich nie próbował łapać, bo przecież nikt nie mógł się dostać na górę. Nikt, włącznie z nimi. Więc skoczyli, bo przecież być ich tam nie mogło. Więc nie byli... szeroko rozpostarli swe ręce, aby dłużej cieszyć się wolnością lotu. Z góry podziwiali Halę Stulecia, lecz potem obrócili swe ciała aby podziwiać piękno wciąż tlące się w niszczejących kopułach Pawilonu. Przez chwilę unosili się nad drzewami, aby zakręcić nad rzeką i żółtym mostem. „W dole, po jezdni […] biegły roześmiane dzieci, wykrzykując coś, co zagłuszał wiatr szumiący w uszach, więc Istvan […] poszybował wyżej, […] w stronę zielonej wyspy. Na tle jasnego, przedwieczornego nieba wyglądali jak dwa żurawie z rozpostartymi skrzydłami.” Dumnie przeleciecieli nad pobliskim zoo... początkowo zwierzęta w ciszy im się przyglądały, z szacunkiem oddając honor tym, którzy odważyli się być wolnymi niczym ptaki. Jednak po chwili w sercu najmniejszego nawet zwierzęcia wzbudziła się zazdrość, bo przecież czemu ono ma siedzieć w klatce gdy nawet ludzie mogą stać się prawdziwie wolni. Pierwsze odezwały się orangutany, wykrzykując swój sprzeciw. W ich ślad poszły mniejsze zwierzęta, a gdy nad wszystkim już miał zapanować ryk wzburzonego lwa, wszystko wzmocnił, lecz i zagłuszył huk otwieranego spadochronu. Spadochron Pogo „był koloru czerwonego w żółte pasy, Istvana w biały w czarne trójkąty, przypominał biało-czarny strój arlekina, w którym Istvan występował kiedyś w Paryżu na placu przed Centre Pompidou."
"I pewnie znowu roześmieli by się do siebie, gdyby nie to, że Istvan zobaczył na jezdni […] radiowóz straży miejskiej, a obok radiowozu dwie małe figurki strażników w czarnych mundurach i czapkach z żółto-czarnym otokiem. Jeden ze strażników machnięciami ręki nakazywał, by natychmiast wracali z nieba na ziemię, bo cóż to za zwyczaj samowolnie latać sobie nad terenami miejskimi, narażając przechodniów na jakąś niemiłą przygodę – chociaż Istvan był pewien, że przy tak dobrej pogodzie żadna niemiła przygoda nie może się zdarzyć. […] Więc ślizgali się na przeźroczystej tafli powietrza z radością, że spłatali całemu miastu figla, z czego pewnie byłyby zadowolone mosiężne gnomy z Karkonoszy, które obsiadły na zawsze ulice, chodniki i place”.
Aż wreszcie wylądowali. Tam, gdzie swą podróż rozpoczęli, tam i zakończyli – u podnóża ogromnej, celującej ku niebu Iglicy. To właśnie tu wznieśli się ku niebu niczym anioły – i z tego nieba wrócili na ziemię. I cóż z tego, że stał tam radiowóz z grupą policjantów mających na celu ich ukaranie – oni swe marzenia już spełnili i tego im nikt nie odbierze. Czy znali dzieje Istvana i Pogo? Czy może jedynie myśleli tak jak autor „Poczty listów miłosnych”? Czy wrażenia z lotu były równie wspaniałe jak te opisane przez Stefana Chwina? Tego nie odgadnie nikt... pozostaje jedynie życzyć im, aby mieli równie dużo szczęścia co Istvan i Pogo.
„Straż miejska chciała im od razu wlepić duży mandat za karygodną niesubordynację; na szczęście skończyło się na upomnieniu, bo osoby Istvana i Pogo znane były paru ważniejszym urzędnikom miasta, którzy w młodości oddawali się szaleństwom Pomarańczowej Alternatywy, krasnoludki na złość komunistom malowali na murach domów, więc i teraz łagodniejszym okiem spojrzeli na wybryk lotniarzy, którzy sfrunęli na miasto prosto z nieba, by cieszyć mieszkańców swoimi sztuczkami”.
Niniejszy wpis inspirowany jest wydarzeniem sprzed dwóch dni: dwójka ludzi w wieku około 30 lat wspięła się na szczyt Iglicy, po czym skoczyli z niej ze spadochronami. Sytuacja ta łudząco podobna wydaje mi się do opisanej przez Stefana Chwina w opowiadaniu „Poczta listów miłosnych” (książka „Miłość we Wrocławiu”) dlatego postanowiłem się z nią podzielić.
Źródło cytatów: Stefan Chwin, "Poczta listów miłosnych" wydane w antologii "Miłość we Wrocławiu"