niedziela, 28 lipca 2013

Wrocławskie zapowiedzi kulturalne


Tytus – Reaktywacja 

Jeszcze do niedawna Wrocław praktycznie nie istniał na komiksowej mapie Polski. Można jednak powiedzieć, że dużo się w tej kwestii zmieni w najbliższym czasie, i to zarówno z inicjatywy Urzędu Miejskiego, jak i ze strony prywatnych wydawnictw. I pomyśleć, że cała ta spójna historia zaczyna się od otwarcia pierwszej w Polsce galerii komiksu w leśnickim Zamku...

Ale wracając do szczegółów. Tytusa, Romka i A'tomka znają chyba wszyscy, więc ciężko się o nim rozpisywać. Jednak zaskoczeniem będzie, że kolejne jego przygody odbyć się mają w Mieście Spotkań. Tak, tak, to właśnie tutaj ma spotkać swoją przyszłą wybrankę serca i się osiedlić – ale przy okazji zapoznać czytelnika z historią Wrocławia, ze szczególnym uwzględnieniem bitwy pod Psim Polem. No i przy okazji ma obserwować przygotowania Wrocławia do stania się Europejską Stolicą Kultury, baaa, mam dziwne wrażenie, że ma się stać maskotką ESK 2016. No cóż, pożyjemy, zobaczymy, na razie trzymamy kciuki za jego poszukiwania współmałżonki i bacznie obserwujemy jego wpisy na temat imprez kulturalnych w mieście na facebooku.


Komiks o bł. Czesławie

No cóż, dziwiło mnie, czemu akurat bitwą pod Psim Polem miał się zająć Tytus. Choć Kadłubek w swych kronikach zapisuje, jak to psy rozwłóczały padlinę po zabitych żołnierzach, historycy dziś dosyć jednoznacznie twierdzą, że bitwy tej nie było. Czyż nie lepiej byłoby, gdyby Tytus pomógł Czesławowi Odrowążowi w obronie miasta Wrocławia? Kule ogniste – to wiemy wszyscy, ale czy efekt „kary boskiej” nie wzmógłby się jeszcze bardziej, gdyby wśród wystraszonych grzeszników zaczął biegać „czarny diabeł” kłując swymi widłami co bardziej wystraszonych i krzycząc na nich „Tyś mój”? Świetnie pasowałoby to do psotnej natury Tytusa, okazuje się jednak, że komiks o obronie Wrocławia przez błogosławionego Czesława już powstaje. Choć mało mi wiadomo na temat tego komiksu, to jego autor, Juliusz Woźny, już się rozpisuje, jak bardzo efektowne (i 3D) będą kulminacyjne sceny obrony miasta. Zresztą polecam przeczytać jego wypowiedź.

Tequila, czyli heroina produkowana we Wrocławiu

Kolejny komiks który zostanie wyprodukowany we Wrocławiu to Projekt Tequila. Niestety, pisząc o wrocławskości tego projektu, trzeba uważnie dobierać słowa. Bo choć projekt sygnowany jest przez wrocławskie wydawnictwo „Dobre historie”, to już powstać będzie raczej w Lublinie, pod zwinną ręką tamtejszej rysowniczki Kasi Babis. Na szczęście po akcji zbierania funduszy metodą crowfundingu, wydawnictwu udało się zebrać kwotę wystarczającą na ruszenie z produkcją post-apokaliptycznego komiksu w konwencji pulp, jak przystało na wydawnictwo specjalizujące się w weird-fiction. Więcej info na blogu projektu.




Wampir ze Ślęży, czyli polish horror

Polish horror to kolejna produkcja tworzona we Wrocławiu. W przeciwieństwie jednak do poprzednich projektów, nie chodzi o książkę, komiks czy inną formę słowa pisanego. Polish horror to projekt z kategorii X muzy, który ma nawiązywać do słowiańskich wierzeń. Podobnie jak w przypadku Waniliowych Plantacji Wrocławia (Andrzej Ziemiański), tak i tu kluczowym dla całej akcji miejscem będzie pobliska góra Ślęża. 
Jak na razie, wciąż jeszcze nie wiadomo, jakie nazwiska pojawią się wśród napisów końcowych (wspomina się m.in. o Andrzeju Grabowskim), wiadomo jednak, że jedną z głównych ról zagra wrocławska studentka, Justyna Pawlicka znana młodzieży z konkursu Top Model, a za kamerą stanie także wrocławianin, Dominik Matwiejczyk. 
Niestety, w żaden sposób nie udaje mi się skontaktować z ekipą filmową, jeśli więc moglibyście w  jakikolwiek sposób pomóc  – będę bardzo wdzięczny.

Piąty jeździec 
Tak, jak polish horror ma być projektem w pełni profesjonalnym, kręconym w stosunkowo krótkim czasie, to w tej kwestii jego przeciwieństwem jest Piąty jeździec. To także film wampiryczny, jednak kręcony amatorsko przez wrocławskich fanów fantastyki. Tak więc jeśli wśród twarzy związanych z tym projektem rozpoznacie kogoś kogo znacie z cosplayów czy któregoś z wrocławskich klubów fantastycznych - to najprawdopodobniej zgadliście poprawnie. Dodam więc tylko, że za całość odpowiada Michał Wolski, organizator zakończonych niedawno spotkań z nieśmiertelnymi, a wśród aktorów pojawia się znany całej Polsce językoznawca - profesor Jan Miodek. No cóż, na razie dostępny jest tylko trailer, ale już widać, że twórcy umiejętnie wykorzystują wrocławskie klimaty...


wtorek, 23 lipca 2013

U Bilba na urodzinach

Chociaż to na końcu świata,
Jestem i się kłaniam w pas,
Bo, by Tolkiena myśl rozsławić,
Jest potrzebny niezły las.

ref. Hej! Hej! Usiądźcie w koło!
Hej! Niech popłynie śpiew!
Niech usłyszą lasy, góry,
Że dziś jest TolkFolku dzień!
Nifrodel, TolkPiosenka


Dawno, dawno temu (czyli przedwczoraj), w odległej krainie Piławie Górnej (dokładnie 67 kilometrów od Wrocławia), licznie zebrani przedstawiciele Śródziemia (w liczbie osób....)... (zza monitora słychać kilka głuchych uderzeń pałką o jakieś workowate ciało).
No dobra, przepraszam, troll jakiś się zabrał ze mną na stopa do domu, i uparcie stał mi nad klawiaturą co chwila próbując prostować tekst. Więc żeby nie było – fakt, niby tylko 67 kilometrów od Wrocławia, to jednak w miejscu tak odległym od cywilizacji, że dochodzi tam tylko jedna nitka utwardzonej drogi. Z pewnością i tą by zwinęli aby nie zeżarły jej pędzące na ucztę wygłodniałe orki, jednak sami wiecie jak to z polsko-urzędniczą opieszałością bywa – nie zdążą na czas, ale potem przecież wykażą że cel został osiągnięty, drogi asfaltowej nie ma (orki zeżarli)... słowem, sukces panie dziejku, sukces pełną parą!


To może jeszcze raz od początku:

Całkiem niedawno temu, w krainie tak odległej, że nawet drogi asfaltowe tam się powoli kończyły, wielki podróżnik i amator przygód Bilbo Baggins (tak, niziołku, miałem nie przeklinać – ale przecież piszemy o Bilbie Bagginsie, więc przekleństw „podróżnik” i „przygoda” trzeba użyć, przecież to „niedobry” hobbit był) postanowił urządzić imprezę urodzinową. I choć reszta współbratymców-hobbitów powinna być szczęśliwa, bo przecież huczne imprezowanie to to, co niziołki lubią najbardziej, to już perspektywa zamieszkania pod mroczną górą Mordoru już nie brzmiała tak pięknie. A jednak... gości było mnóstwo, więc i bez przedstawicieli Mordoru obyć by się nie mogło. Bo choć wróg wciąż pozostaje wrogiem, to przecież cóż byłaby to za potwarz nie zaprosić jednego z największych władców Śródziemia, cóż za potwarz z jego strony z kolei i do kolejnej wielkiej wojny powód doskonały, gdyby zaproszenia nie przyjął i chociaż przedstawicieli swoich nie wysłał. A żeby jednak nie kusić losu otwartym przejazdem przez ziemie Śródziemia (bo jeszcze by ktoś spuścił łomot pokojowej wyprawie Mordoru – w końcu wróg to wróg, oberwać musi), to Sauron zaprzągł swe orki do przekopania ogromnego tunelu pod górami i wyżynami, aż do lekko pagórkowatego Hobbitonu. I tak oto w sielskim i przepięknym krajobrazie wyrosła góra przeohydna, która już pewnie na wieki zostanie na pamiątkę tych urodzin.

5. A nocą na Wichrowym Czubie
Nazgule napadną nas szczerze.
Nazguli ja bardzo nie lubię,
Aragorn pochodnią ich spierze.

6. Król Nazgul jest na Pelennorze,
dziabniemy go od tyłu szpetnie;
gdy on wrzaśnie z bólu, to może
Księżniczka mu głowę obetnie.
Adiemus, Żale Szeloby

No dobrze, to skoro o gościach mowa – to któż zacny przyjechał i z jakich to przeodległych krain przybył? Oczywiście oprócz wspomnianego już Mordoru godnie reprezentowanego przez grupę radosnych Nazguli (a co, przecież na pokojowej imprezie byli, nie na misji wojennej), były też wojska Gondoru, okazji do zdobycia darmowego pokarmu nie omieszkała pominąć pajęczyca z Mrocznej Puszczy. Mnóstwo gości zacnych było, których teraz ciężko by wymieniać, z krain tak odległych jak i mało znanych komukolwiek w Śródziemiu jak leżąca za wysokimi górami Czechlandia czy oddzielona morzami i oceanami Irlandia, gdzie poza podróżą statkiem dostać się można tylko na grzbietach najtwardszych i najsilniejszych Orłów. I choć sam Obieżyświat przez niektórych złośliwie Łazikiem nazywany osobiście się nie stawił, to i bez przedstawiciela tego najważniejszego rodu ludzkiego się nie obyło. Tak więc na miejsce przybył i kronikarz Ivellios, który raporty swe z pewnością Obieżyświatowi spisywał.
Aaa, nawet Gollum się jakoś przypałętał. Choć nie wyglądał na zainteresowanego ani ucztą, ani balami – to jednak kronikarski obowiązek nakazuje i jego uwzględnić w swym zapisie, choć jeno tylko ryby na swój użytek w jeziorze próbował upolować.


Na urodzinach, czyli tańce, hulanki, swawole


U Bilba na urodzinach
Jest Nazgul, jest Eowina, 
Więc Comhlan tańczyć zaczyna, 
Do muzy Faunów i Strays. 
Tekst własny na podstawie tekstu
"U cioci na imieninach" (Szwagierkolaska)

A skoro urodziny, to oczywiście muzyka, śpiewy i tańce. Takoż i na miejscu spotkać można było najznamienitsze zespoły muzyczne, przy których swoje pląsy odstawiano. Ale i o tych mniej roztańczonych pomyślano, najznamienitszych tancerzy nakłaniając aby swymi umiejętnościami się podzieli i nawet tych o drewnianych nogach tańczyć nauczyli. Bo któż to widział, żeby na tak znamienitej imprezie nie wytańczyć się, nie wybalować. Tak więc przy skocznych nutach muzyków ze Straysu i Faunu hulanki odstawiali tancerze Comhlanu, a i wśród nich także pozostali goście.


1. Kiedy Pierścień dostaniesz i Nazgul cię ściga, 
Kiedy trolle cię złapią albo orków drużyna, 
Gdy Szeloba cię dorwie i jest bardzo źle, 
Tańcz z hobbitami i nie przejmuj się! 

ref. Tańcz, tańcz, tańcz z nami ty, 
Tańcz z hobbitami, by wióry szły. 
Wypij aż do dna za przygody złe,
Tańcz z hobbitami i nie przejmuj się. 
Maniaiel, Tańcowanie z hobbitami

Ech, jakże stroje piękne prezentowały niewiasty, pełne ozdób kolorowych i krętych linii. Jakże dumnie nosili się mężczyźni w swych zbrojach paradnych i strojach balowych, z przypiętymi pasami u boku. I choć bez drobnych utarczek się nie obyło (bo cóż to za impreza, po której nie ma kilku rozbitych głów?), to incydentów większych nie odnotowano. Aby jednak dopełnić kronikarskiego obowiązku poniżej zapisuję, że z bojowych zaczepek skwapliwie korzystali przedstawiciele Czechlandii, którzy głównie między sobą fechtunek ćwiczyli, sporadycznie jedynie przyuczając niziołkowatą ludność tubylczą . No i sowa chyba kilku osobom podpadła i na zbiorowe obicie zasłużyła, należy jednak podejrzewać, iż było to działanie celowe – wszak dopiero dzięki temu swego zimowego opierzenia się wreszcie pozbyła, mając nadzieję, że wreszcie wyrosną jej bardziej eleganckie piórka letnie.





Potem przyszła znowu grupa,
Z ogromnymi toporami.
Ostała się kości kupa,
Bo bawiły się z orkami.
A te bębny nadal dudnią,
Ależ one mnie wkurzają!
Cóż te orki znowu knują?
Może wreszcie gości mają?
Preciousss, Żale Balroga




Czarownik zawsze na czas



Choć zaraz pewnie ktoś oburzony rzeknie: Ale jak to tak, urodziny Bilba bez Gandalfa? Ależ skądże, Gandalf oczywiście był. Jednak do tej pory o tym nie wspominałem, bo skończyć opowieść przedwcześnie bym musiał. Wszak Gandalf przybył dopiero na samiuśki koniec imprezy, sierota jakaś nie rozumna kontekstu rzekła nawet, że Gandalf się spóźnił. Wszak jednak wszyscy wiemy, że czarodziej nigdy się nie spóźnia. Tak i Gandalf dokładnie na czas przyszedł, ani trochu za wcześnie na wypadek wszelaki, ani też nawet trochu za bardzo się spóźnił – dokładnie w swój czas utrafił. Bo gdy już muzycy ze zmęczenia wielkiego grać poprzestawali, gdy wesołym tancerzom sił już nie stawało, by bawić się dalej – wtedy właśnie na wielkiego Gandalfa przyszła pora. A wraz z Gandalfem smok wielki przybył, a z łusek jego światłość wielka tak biła, że oczy przymykać mocno trzeba było, a i aparat przed spaleniem matrycy od światłości owej ratować. A jednak bać się smoka nie trzeba było, bo poza światłością wielkiego żadnego zagrożenia nie robił, przez Gandalfa przecież wyczarowany. A gdy już smok już przygasł, to w powietrze poleciały rakiety wszelakie i inne fajerwerki, rozpryskując się tysiącem gwiazd na nocnym nieboskłonie.



























Do domu wracać pora


 A kiedy po naszej wyprawie
do domu w końcu wrócimy,
w "Kucyku" czas się nie dłuży,
gdy tę piosnkę przy piwie nucimy.
Adiemus, Żale Szeloby

Takoż i odbyła się uczta urodzinowa u Bagginsa Bilba, hobbickiego podróżnika i amatora przygód, jednak to jeszcze nie koniec opowieści. Wszak droga powrotna pozostała, a ta do najprostszych nie należała. O żarłocznych orkach wyjadających asfalt już wspominałem, jednak tragiczne efekty ich obżarstwa dopiero w drodze powrotnej poznałem. Tak więc drogi prostej nie było, jeno jakieś dróżki wąskie, wijące się zakosami niczym rzeka wśród gór, niczym wędrowiec trawersem zbyt stromą górę zdobywający. I żadne nowoczesne gpsy nie pomagały, a i na czary Gandalfa liczyć nie mogłem, bo ten w innym kierunku się udał, tak jeno sztuka kartografii według pradawnych papierowych map mi pozostała. Tak więc, niczym wędrowiec szukający bramy do swojej, wrocławskiej rzeczywistości magicznej, podróżowałem po nocy po drogach krętych. A nawierzchnia dróg tych nie mogła się zdecydować, czy to jeszcze do tej, czy może do tamtej rzeczywistości należy, tako więc i liczne dziury ciągle pod kołami wozu powstawały. Tako więc dnia następnego i głowa od tych wszelkich wybojów, wykrotów i wertepów bolała...


Kiedy my wrócić do dom, zaraz włączyć sieć
I w bezokolicznikach pisać to, co chcieć.
Z Tolk Folku sprawozdanie pisać właśnie tak,
Niech adminów trafić szlag!
Achika, Hymn TolkFolku 2005


!!!UWAGA!!! OGŁOSZENIE SPONSOROWANE PRZEZ MORDOR!!! UWAGA!!!
(redakcja nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treść ogłoszeń, a w szczególności za nakłanianie do przestępstwa, wszczynania wojen i zachowywania się w sposób niegodny hobbita)
Ten podły, zgniły hobbit znowu ukradł nam pierścień (aha, miałem nie mówić po mordorsku, tak oficjalnie znaczy się? To już się poprawiam - Sauron)
No więc, w trakcie uczty urodzinowej, jeden z naszych Nazguli zgubił niewielką, złotą obrączkę z dyskretnym grawerunkiem. Ma ona wielką wartość sentymentalną dla właściciela. Znalazca proszony jest o kontakt pod adresem: 
Barad-Dur 1
13-666 Mordor

Ach, gdybym ja miał pierścień taki,
poszłyby za mną wszystkie chłopaki, 
Sauronowi spalić chałupę. 
I tatę mógłbym kopnąć w dupę... 
Boromir blues, Boromir blues.
Adiemus, Boromir Blues

niedziela, 14 lipca 2013

Smerfy znów we Wrocławiu

Być może jeszcze niektórzy pamiętają Paradę Smerfów we Wrocławiu? 2 lata temu, gdy pogoda nie była tak kapryśna jak w tym roku, trasą od Hali Ludowej do Pasażu Grunwaldzkiego przeszła grupa smerfów. Była to akcja promocyjna związana z premierą pierwszej części pełnometrażowego filmu o niebieskich stworach. W tym roku wypada premiera 2 części przygód smerfów – więc znów nie omieszkały  odwiedzić naszego miasta.

Wnętrze domku... Łasucha?

U Papy Smerfa w chatce
Tyle, że w tym roku smerfy nie wjechały tak barwnym korowodem. Nie było żadnej parady, ot, po prostu, po weekendowym deszczu, wyrosły sobie na rondzie Reagana grzybki – a w nich oczywiście zamieszkały  smerfy.
A gdzie smerfy – tam i dzieci. Zjechało się ich mnóstwo z całego miasta, a pewnie i z okolicznych wiosek, aby zapoznać się z bohaterami swych ulubionych bajek i porobić sobie pamiątkowe zdjęcia. A przecież obok zwykłych smerfów, były i te najbardziej znane, jak chociażby Papa Smerf czy Smerfetka. Zwłaszcza niebieskoskóra blondynka robiła furorę wśród odwiedzających dziś Pasaż Grunwaldzki, bo oprócz dzieci, ewidentnie flitrowała z wszystkimi mężczyznami, wprawiając ich w błogi zachwyt.

Smerfetka rozbawiała nie tylko dzieci


Papa Smerf ochoczo
przyjmował gości
W czasie deszczu dzieci się nudzą – jak brzmią słowa piosenki Kabaretu Starszych Panów. I choć pogoda sprzyjała zabawom na świeżym powietrzu, organizatorzy nie zapomnieli  o zorganizowaniu zabaw dla dzieci. Tak więc były konkursy biegania czy konkursy wiedzy o smerfach, w których można było wygrać smerfowe nagrody. Nie zapomniano także o rodzicach – ci na przykład mieli zadbać o czystość smerfowych maleństw. A żeby takiego niebieskiego stwora umyć – najpierw przecież trzeba go wrzucić do wanny. Więc i dla dorosłych były zawody polegające m.in. na wrzucenia smerfa do mini-basenu (oczywiście niebieskiego) wypełnionego wodą. Gdy już taki smerf znajdował się w wodzie, to bez problemu radził sobie z pływaniem – tyle, że spora część gumowych „smerfokaczuszek” raczej lądowała na twardych płytach chodnikowych.
Podsumowując, myślę, że organizatorzy zrobili niezłą zabawę dla dzieci, przy okazji promując najnowsze dzieło Raja Gosnella. Pozostaje jedynie pytanie, czemu Smerfy odwiedziły Wrocław z tak dużym wyprzedzeniem – czyżby Wrocław został oceniony jako mniej ważny, i dlatego wszelkiego typu atrakcje promocyjne w naszym mieście są tak odległe od właściwej premiery?




To do zobaczenia... przy kolejnej części Smerfów!!!