Na początek, zgodnie z nowymi nurtami,
idzie ebook, książka które nie została w ogóle wydana w
klasycznym ujęciu tego słowa. Szklane Miasto Marka Dryjera to
opowieść o tym, jak po wybuchu bomby atomowej (o dziwo, znów w pobliżu katedry) miasto opanowuje horda zombie, a bohater
kryje się przed nimi w budynku SkyTower.
Źródło: strona kompleksu Skytower.pl |
Co gorsze, fabuła zdecydowanie odbiega
od klasycznych standardów opowieści fantastycznej, do jakich
przyzwyczaił nas Szmidt, Orbitowski czy Ziemiański. Wydarzenia
dzieją się w sposób chaotyczny, jakby „zabrakło im geometrii wykreślnej”. Bohaterowie zakładają improwizowane maski
stworzone według naukowych zasad, a już za chwilę zachowują się
tak, jakby mieli odkryte głowy, mimo że nic z nich nie ściągali.
Autor opisuje radość z ich dotarcia do upragnionego 45-tego piętra
na którym czekało na nich zbawienie zapominając, że trzy pościgi
temu dokładnie na tym samym piętrze zrobili sobie dłuugi piknik,
nie szukając cudownego „artefaktu” w postaci telefonu
satelitarnego.
Źródło: LC CORP |
Kreacja bohaterów też kuleje. Bo tak
jak logicznym wydaje mi się, że tylko specjalista od nuklearnej
zagłady wie, jak przeżyć pierwsze minuty po jądrowym wybuchu, tak
już mało prawdopodobne wydaje się, że w takim momencie osobą
której akurat pomoże będzie główna architektka świeżo
wybudowanego drapacza chmur. Gdy jeszcze okazuje się, że ten sam
naukowiec był w Japonii i pobierał nauki od samego mistrza mieczy
samurajskich, a w budynku wisi sobie i czeka na naszego bohatera
właśnie tego typu oręże, to już ojciec będący wysoko
postawionym oficerem wojskowym który teraz lata helikopterem na
każde zawołanie niczym zwykły kapral jest niczym warner-brosowski
kojot, który wyciąga armatę zza pazuchy „bo akurat wpadł na
taki pomysł”.
Wątpliwości i rzekomych niedopatrzeń
jest tu mnóstwo, a świat horroru wypełniony fizyką z kreskówek o
strusiu pędziwiatrze wydaje się straszną niedoróbką. Słowem,
czysty surrealizm, niczym rzeźba Salvadora Dali stojąca przed
głównym budynkiem. I gdy dochodzi do mnie ta myśl, nagle zmienia
się odbiór książki. Dopiero teraz zrozumiałem, że to nie
klasyczna powieść wypełniona fabułą, a raczej surrealistyczna
powieść psychologiczna, w której wydarzenia są tylko tłem dla
oddania emocji. Zdania, w których autor chaotycznie zmienia
podmioty, częste retrospekcje przez które czytelnik już nie wie,
czy w danym momencie mowa o dawnym dzieciństwie głównego bohatera
czy o dzieciństwie świeżo przygarniętej dziewczynki, chaotyzm
wydarzeń – to wszystko jakby miało jeden cel: oddać zagubienie
człowieka postawionego w jakże ekstremalnej grze, w której na
dodatek nie zna reguł. Jedyne co wie, to że te reguły się
zmieniły, lecz nawet nie wie, jak drastycznie. To zagubienie
potęguje chaotyzm działań naszych bohaterów, którzy np. biegają
co chwila z góry na dół i z powrotem, nieuwzględnianie
konsekwencji działań (bo skoro bohater założył maskę i autor
skupia się na podkreśleniu zawężonego pola widzenia, to nie może
za chwilę biegać jakby wszystko wokół widział) czy zaburzenia
fizyki (jest jasno, a nagle się okazuje bohater brnie w ciemności
czy wspomniane wysiadanie z helikoptera na wysokości 40-tego piętra)
czy geografii.
Fot. by Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta |
I uprzedzam: choć autorowi udało się
uniknąć przewidywalnego zakończenia, to nie warto go czytać na
siłę. Bo wali ono w łeb takim filmowym patosem, że nawet
amerykańskie filmy wojenne się przy tym chowają...