6 stycznia już chyba zawsze kojarzył
mi się będzie z zimnem i wilgocią. Nie takim porządnym,lodowatym wręcz zimnem śnieżnej zimy, ale takim paskudnym, przenikającym gdy temperatura
ciut wyższa od zera napełnia powietrze przeszywającym ziąbem wilgoci, dopełniającym psychicznego chłodu wszechotaczającej
szarości brudnych bloków i kamienic. Tak było dwa lata temu gdy pisałem pierwszą notkę na bloga, tak było rok temu gdy przyszło mi zobaczyć pierwszy orszak trzech króli, tradycji stało się też
zadość też i w tym roku.
Że jednak Święto Trzech Króli to
data znamienita dla bloga, to i w tym roku tradycji stać się
musiało zadość i Orszak Trzech Króli trzeba było odwiedzić.
Więc mimo pogody diabelsko podpowiadającej „zostań w łóżku,
zostań w łóżku” stawiłem się przed południem na wyspie
piaskowej, skąd ruszał orszak.
Jak co roku, orszak rozpoczynały
zarówno diabły próbujące skłonić ludzi do zejścia na złą
drogę, jak i anioły pilnujące porządku. Jednak wyposażone w
nowiusieńki sprzęt (klasy o wiele wyższej niż rok temu) tak
skutecznie tego porządku pilnowały, że diabły praktycznie
zaprzestały swej agitacji. Ledwie jakie niedobitki się pojawiały
na wyspie przed rozpoczęciem orszaku, a i w trakcie działalności
diabłów zbytnio nie dawało się zauważyć. Gdzie tylko pojawiała
się mała chociażby grupka zbuntowanych aniołów, zaraz rozganiana
była przez oddziały prewencyjne ich prawych braci, a do jakiejś
większej bójki chyba tylko raz doszło, na Placu Dominikańskim. No
cóż, w tym roku przewaga aniołów była wręcz miażdżąca, i
tylko gdzieniegdzie zauważyć się dawało czujne oko szpiegów
Lucyfera, skrzętnie dokumentujących każdy najmniejszy grzeszek
maluczkich nowoczesnym sprzętem fotograficznym.
Oczywiście, orszak to nie tylko diabły
i anioły. Niestety, sam orszak skutecznie zasłaniany był przez
grupkę namolnych fotoreporterów, nie umiejących swych zdjęć
zrobić w sposób dyskretny. Zresztą, zrozumiałbym jeszcze
nadmierne zapamiętanie w walce o naj, naj, naj-zdjęcie, jednak już
przemieszczając się można przecież było dyskretnie usunąć się
na bok czy podbiec szybko, a nie w tempie orszaku ślamazarzyć się
przed nim udając główną gwiazdę orszaku.
Orszak to oczywiście pochód Trzech
Króli niosących swe hojne dary nowonarodzonemu Królowi
Niebieskiemu. Niestety, w tym roku wielbłądy zbyt zajęte były
obowiązkami macierzyńskimi by godnie przewieźć naszych mędrców,
magami też zwanymi. Niestety, król wieziony na koniu niżej ponad
tłumem się unosi niż ten sam król niesiony przez wielbłąda,
więc i ich splendor gdzieś się zawieruszył i sami stali się
częścią kolorowej ciżby.
Tak więc w tym roku, w orszaku zdecydowanie królowały anioły, ze swymi nowymi, dłuższymi, bardziej lśniącymi mieczami. Jednak czy ich buta oraz zdecydowanie pacyfistyczne podejście (bo od kiedy mizerykordia jest mieczem, i to na dodatek długim?) nie sprawi, że dołączą one do grona zbuntowanych aniołów? A gdy poddani Lucyfera znów staną się poważnym zagrożeniem dla Sług Pana, to na ziemi znów rozpętają się wojny diabłów z aniołami...
Fantastycznie skomentowane! Jakbym tam była i chłodną aurę poczuła, ale gorącą atmosferę rownież;)
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie jest rewelacyjne, to morze kolorowych parasoli za aniołkiem ;) robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńA wiesz, Emilko, co do ostatniego to się właśnie zastanawiałem, czy umieszczać, czy nie - ze względu na tą "mgłę" na dole (to już jest i tak po podkadrowaniu). Więc dzięki za upewnienie, że podjąłem dobrą decyzję :)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo :)
OdpowiedzUsuń