piątek, 30 grudnia 2011

Co mają wojny robotów do kalendarza Majów?


Według kalendarza Majów pozostało nam zaledwie  357 dni do końca świata. A może jedynie do końca kalendarza, takiego samego jak mamy co roku w kulturze europejskiej? Załóżmy jednak, że do końca świata. Co miałoby się przyczynić do zagłady?
Opcje są różne. Według autorów filmu 2012, miałaby to być lawina kataklizmów, prowadzących do wielkiej powodzi. Zwolennicy R.J. Szmidta z pewnością wybiorą opcję totalnej wojny nuklearnej, w której, o dziwo, we Wrocławiu ląduje zaledwie jedna bomba atomowa... na dodatek ląduje wyjątkowo bezpiecznie, bo bez eksplozji. Zwolennicy Gwiezdnych Wojen z pewnością znaleźliby wspólną wersję fanami L.U.C.a, wybierając jakiś kosmiczny statek wielkości Gwiazdy Śmierci. Chociaż zapewne skończyłoby się mimo wszystko na wielkiej kłótni – czy statek ten zaatakowałby i zniszczyłby naszą planetę, czy może omyłkowo zaliczył kolosalną kraksę myląc Ziemię z portalem komunikacyjnym?
Ja obawiałbym się jednak robotów. Wojna robotów to dosyć mocno wyeksploatowany temat w fantastyce – i zapewne nie bez powodów. Przecież wystarczy przypadkowe zwarcie... i robot zapomina o trzech prawach robotyki. Albo, jak w filmie „Ja, robot” interpretuje je trochę inaczej niż byśmy chcieli.
Wydawałoby się, czysto teoretyczne rozważania. A jednak... zaledwie dwa tygodnie odbyło się wielkie zebranie robotów. W chłodny sobotni dzionek zebrało się ich ponad setka w budynku C-13 Politechniki Wrocławskiej. 
I pierwsze co, to postanowiły zrobić sobie trening bojowy i walczyć ze sobą. Parami stawały na macie i wzajemnie próbowały się z niej zepchnąć. Taktyki były różne... jedne atakowały przeciwnika z coraz to innej strony, licząc na jego dezorientację. Inne próbowały ogłuszyć przeciwnika uderzając go opadającymi klapkami czy ramionami, jednak to czyniły zbyt szybko i ani razu nie udało im się go uderzyć – a opuszczone „kończyny” co najwyżej pozwalały na stabilniejszą pozycję. Jeszcze inny próbuje klinem oderwać przeciwnika od podłoża, a potem obezwładnionego wywieźć poza krawędź areny. Kolejny przybrał postać masywnego walca... niestety, podobnie jak drogowy walec był może i ciężki i silny, ale zbyt ociężały aby szybko reagować na zaczepki przeciwników.



Wydawałoby się, że nic łatwiejszego niż schować się przed robotem. Przecież wystarczy wbiec na schody, hałdę gruzu, a robot nie poradzi sobie z nierównościami terenu. Czy aby na pewno? Liczna grupa kolekcja robotów kroczących wzbudza jednak wątpliwości... z pewnością tylko od algorytmu sterowania zależy, czy zbudowany podobnie jak człowiek android na dwóch nogach dojdzie tam, gdzie człowiek. Niejednokrotnie też budowa mechaniczna tych kończyn pozwala im na takie ruchy, które u człowieka z pewnością skończyłyby się zwichnięciem kostki czy wręcz jej wyrwaniem.
Więc opcja następna: ukryć się w labiryncie. Gdzie durna maszyna znajdzie drogę wśród coraz to liczniejszych odnóg? Wydawałoby się, że prędzej czy później się gdzieś zgubi... i znów takie myślenie okazuje się zgubne. Po chwili odnajduję grupę robotów „poszukiwaczy”, które wpuszczone do labiryntu, prędzej czy później odnajdują zgubę a później wracają do punktu wyjścia. Tu także dostępne techniki są różne – jedne próbują poruszać się zgodnie z regułą prawej (lub lewej) dłoni, inne w pozornie chaotycznym zwiedzaniu labiryntu próbują wyłowić jakąś regułę określającą rozkład ścianek działowych, kolejne zachowują się tak, jakby z góry znały rozkład labiryntu... wystarczy teraz, że za sobą wymalują czarną linię aby mogły za nimi przejść kolejne roboty. Teraz to już robota dla kolejnej grupy robotów, które bezbłędnie podążają do celu. No, prawie bezbłędnie, bo na szczęście niektóre z nich nie radzą sobie z ostrymi kątami czy szybkimi zwrotami o ponad połowę obrotu.



Więc czy jest jakaś nadzieja dla ludzkości? Chyba jedynie nawiązać kontakt z robotami społecznymi, takimi jak choćby Omnivoice. Nie dość, że całkiem zgrabnie porusza się on w terenie, to na dodatek potrafi mówić ludzkim głosem. Co ciekawsze, potrafi nawet powtarzać za człowiekiem jego ruchy.
Na szczęście, większość z tych robotów to małe prototypy niezdolne zagrozić człowiekowi. Na wystawie zorganizowanej przez koło naukowe Konar przy Politechnice Wrocławskiej był tylko jeden większy robot. Ten akurat ma służyć nie zabijaniu, a ochronie człowieka – konkretnie był to robot saperski, mający na celu wyciąganie ładunków wybuchowych z podejrzanych miejsc, np. ze śmietników, spod samochodów, itp. Mawiają, że saper myli się tylko raz – jednak w przypadku obsługi zdalnie sterowanego robota, operator sterujący nim zdalnie siedzi z dala od miejsca zagrożenia, a w razie pomyłki, wybuch dotknie jedynie samego robota. Choć nie jestem tego absolutnie pewien, ale przywieziony i obsługiwany przez wojskowych robot to najprawdopodobniej polski wyrób – zaprojektowany i wykonany przez PIAP robot Inspector. Choć wykonany do celów wybitnie wojskowych i policyjnych, dzięki precyzji ruchów może być też używany także do celów cywilnych.
Na koniec mała ciekawostka, znaleziona przy okazji robienia tego wpisu. Jak obezwładnić robota? Zabić jego mangustę!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz