Wroclove krasnalami stoi – wiedzą o
tym i mali, i młodzi. Niestety, choć to już czwarty z kolei
festiwal, to wciąż ciężko mówić o nowej, świeckiej krasnalowej
tradycji. 4 festiwale, 3 różne miejsca (rynek, Wyspa Słodowa,
Teatr Miejski), 2 różne daty (przypomnę, że pierwsze dwa
festiwale związane były z Dniem Życzliwości)... pewien trend
jednak daje się zauważyć i miejmy nadzieję, że nie będzie on
znów dopasowywany do zmieniającej się ciągle koncepcji rozrywki
„miejskiej”.
Niestety, Festiwal Krasnali to wciąż
święto w którego planowaniu wciąż zapomina się, że piątek
jest dla większości rodziców dniem pracującym, a dla dzieci –
dniem szkolnym. Tak więc na piątkową paradę krasnali trafić mogą
tylko dzieci z wybranych szkół, a nawet wręcz klas, bo jak
wiadomo, nie każdy nauczyciel chce odchodzić od klasycznego modelu
zajęć lekcyjnych. Ja też swoją wizytę na tym jakże ważnym dla
wrocławskich krasnali święcie musiałem ograniczyć do drugiego
dnia.
Gdy przybyłem na miejsce wydarzeń, to
co zastałem nie napawało optymizmem. Tak jak małą (w stosunku do
zeszłego roku) ilość dzieci i rodziców łatwo powiązać z mało
słoneczną pogodą, to zastanawiała ilość stoisk dla dzieci. Trzy
czy zapchane cztery namioty (chociaż raczej był to „tłum
organizacyjny” bo kilkoro dzieci wystarczało, żeby je skutecznie
zapchać), jedno stoisko otwarte do malowania krasnalowych czapeczek
(później jeszcze odkryłem, że leżąca na ziemi krasnalowa mapa
też ma stanowisko tworzenia instalacji, jednak zazwyczaj nikogo przy
nim nie było). Choć oczywiście deszcz (i związana z nim mokra
trawa) znacząco ograniczała możliwości ustawienia stoisk, to
miało się wrażenie, że deszcz był zamawiany – żeby mieć jak
wytłumaczyć się z małej ilości zamówionych stoisk. Do tego
deszcz raczej nie sprzyjał dekoracjom – wiszące na drzewach,
rozklejające się krasnalowe buty powoli gubiły poszczególne
warstwy, niektóre krasnalowe domki zbudowane z wielkim
zaangażowaniem uczniów szkół podstawowych też swym stanem
przypominały stan wielu dolnośląskich zabytków. A wszystko to po
zaledwie jednym dniu użytkowania – ewidentnie widać było brak
pielęgnującej ręki gospodarza, który co godzinę-dwie przeszedłby
się i przy pomocy byle spinacza i pędzelka podreperowywałby
atrakcje swojego podwórka.
Wspomniany deszcz to chyba w ogóle
jakiś skażony smutkiem był. Dzieci mało skore do zabawy były,
raczej dorośli malowali im czapeczki. Kiedyś wspominałem odorosłych, którzy dzięki dzieciom wreszcie znajdą wymówkę abyzaspokoić niespełnione marzenia z dzieciństwa – no właśnie,
momentami tak właśnie to wyglądały gdy znudzone dzieci
przyglądały się, co tym dorosłym się tak na starość
zdziecinniało.
Ale nauczony doświadczeniem,
postanowiłem poczekać. Dać imprezie szansę pokazania się, że
nie jest tak źle. I się doczekałem – chociaż słońce nie
wyszło zza chmur, to chociaż na scenie się coś zaczęło dziać.
Zaczęły się inscenizacje krasnalowych bajek, które w ramach
konkursu nadsyłali mieszkańcy Wrocławia. Pierwsza zaczynała się
mało optymistycznie...
KRYZYS WIARY W KRASNOLUDKI
I taki właśnie był jej początek.
Chociaż nie obyło się bez gagów słownych, to jednak trąciła
nutką dekadencji – a właściwie, to nie nutką ale całą arią
depresji. Bo ludzie już nie zauważają krasnali, bo nikt w nie nie
wierzy, bo żeby nie zostać zdeptane, to tylko po nocy mogą
poruszać się po mieście, gdy wielkie ludzie głównie siedzą już
w domach. I jak z takiego początku wyjść na optymistyczne
zakończenie? Jak widać da się, wystarczy na końcu ciemnego tunelu
umieścić małe światełko. Tak małe, jak chociażby dziecko. Bo
jeszcze są tacy, którzy zauważają krasnale – a są to właśnie
dzieci. A skoro jest nadzieja, to trzeba ją wykorzystać. I potem
już poszło – na scenie zagościła radość i wesołość. No i
jakże istotna sprawa: wrocławska piosenka reggae (dokładniej –
coś z gatunku ragga – ska :) - es que mi gusta!!!
Radość i wesołość zagościła nie
tylko na scenie, kryzys wiary w krasnoludki też jakoś tak zażegnany
został w realnym świecie – nagle na Festiwalu Krasnali jest dużo
więcej ludzi!!! I nie, to nie mój umysł upojony wesołym ska
zaczął płatać mi figle, nikt nie rozproszył w powietrzu
zakazanych magicznych ziół reggae – to na główny plac festiwalu
wróciły rodziny uczestniczące w krasnalowej grze miejskiej. No
tak, tylko cztery namioty na krzyż już dobitnie zaczęły
pokazywać, że trochę ich za mało na ogarnięcie takiej ciżby
ludzkiej. No i wśród tłumów pojawił się marionetkowy król,
który sprytnie wykorzystywał rozbawienie dzieci do obcałowywania
ich i przytulania... a może było na odwrót, może to te tulenie
się i całusy tak rozbawiały dzieci? Ot, taki
dziecięco-marionetkowy „hugh's day”, który daje wiele radości
:)
Potem były kolejne bajki. Choć pełne
pomysłów, choć wciąż wesołe – to już jednak nie umywały się
do tej pierwszej. Można było dowiedzieć się, jak i po co powstają
brązowe odlewy krasnali, o tym, za co siedzi więziennik (mimo usilnych poszukiwań, do tej pory w żadnym z wrocławskich sądów nie udało się odnaleźć na niego skazującego wyroku), poznać kolejną kosmiczną genezę
powstania niektórych wrocławskich budynków – a jednak czegoś
zabrakło (rasta - piosenki? :) Widać to było to też po dzieciach
– choć wciąż zadowolone, to już mniej niż na poprzednich
bajkach.
Krasnale wrocławskie idą na wyprawę o lepsze jutro Festiwalu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz