piątek, 7 września 2012

Niczym Guliwer w Krainie Liliputów

Leżaki na tle latarni morskiej w Kołobrzegu
Poranna pobudka… w oddali morska latarnia, leżaki, ciało od spodu wychładza zimny po nocy piasek. Wydawałoby się: sielanka, gdyby nie to, że przecież wieczorem to był Wrocław? Do niedobudzonego umysłu powoli dochodzą sygnały nierzeczywistości tej sceny. Czyżby jakiś niedokończony sen wyrwał się z umysłu i czekał, aby go przegonić poranną porcją kawy? Przewrót na drugi bok… no już coś bardziej rzeczywistego, przez poranną mgłę na oczach daje się wypatrzeć kształty kościoła, jakby katedry. Myśleć, myśleć, myśleć… przecież szedłem spać w domu? Z okien nie widziałbym katedry, zresztą okna są powyżej poziomu łóżka, więc nawet bym nie widział co się dzieje za oknem. Poza tym w łóżku nie mam piasku tyle, co na boisku do siatkówki plażowej… Myśleć, myśleć, my… NIE MYŚLEĆ!!! Przecież ten kościelny budynek ma kształt kościoła mariackiego w Krakowie. Jeszcze raz na prawy bok… latarnia morska. Na lewy – kościół mariacki… na prawy - latarnia, na lewy - kościół.  NO CO JEST?

Latarnia w Kołobrzegu widziana z perspektywy mewy morskiej


Pomniejszony Kościół Mariacki w Krakowie
Trzeba wstać. Ociężale podnoszę się w górę, momentami czuję jakbym zrywał delikatne nitki… rozumiem, że sieć pajęcza to podobno najmocniejszy budulec na świecie a jesień to pora babiego laa, ale one są CIENIUTKIE, więc nie mogą tak mocno trzymać. No dobra, nie myśleć, wstaję, przecieram oczy… RATUNKU!!! Świat za szybko ucieka spod stóp. Znaczy się, nie, nie upadłem, nie wywróciłem się – po prostu nagle te wszystkie latarnie, kościoły, zamki, robią się takie malutkie! No i te mrówki… znaczy wcześniej, gdy się budziłem wydawało mi się, że to jakieś mrówki wokół mnie żwawo biegają, ale teraz widzę, że to jakieś małe ludki, bo kilka z nich nerwowo biega wokół, jakby próbując się ukryć. Tacy sami jak my… tylko jacyś tacy malutcy. Czyżby się wystraszyły gdy przewracałem się z boku na bok? Czuje się jak Guliwer w trakcie swoich podróży, więc może trzeba złapać któregoś z tubylców i wybadać teren? Uciekają dosyć szybko, jednego jednak udało się nawet złapać między palce. Podnoszę go na wysokość oczu, aby zadać mu pytanie, a ten nagle jak nie dziabnie mnie ukrytym pod płaszczykiem maciupeńkim mieczem… bardziej z zaskoczenia niż z bólu go upuściłem (mam nadzieję, że sobie nic nie połamał po upadku) i zdziwiony zacząłem się zastanawiać co on tak krzyknął swym piskliwym, delikatnym głosikiem. Za Liliputlandię???


(nie)Zamek w Kamieńcu Ząbkowickim
Pana Kamila spotkałem przy najpiękniejszym (nie)zamku województwa dolnośląskiego: pałacu Marianny Oriańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim, a właściwie jej miniaturze. Przepiękny to pałac (swym stylem łudząco imitujący zamki, jednak wbrew pozorom nie posiada on żadnej wartości obronnej), co gorsza od kilku lat niedostępny dla turystów (choć podobno na wiosnę następnego roku ma się to zmienić), więc z radością podziwiam każdy szczegół jego bryły. Choć brak mi tu strasznie otaczających go murów, neogotyckich mrocznych studni, tajemniczych zaułków, to i tak obejrzeć go choć w takiej wersji to tak dużo, zwłaszcza gdy przed bramą nie stoi wyganiająca cię na zewnątrz ochrona… ale wracając do przybytku.


Sobór Św. Trójcy w Hajnówce w skali 1:25


Brama Paczkowska w Ziębicach
Jak wspomina zarządzający Krainą Miniatur, podobno wszystkie miniatury (a jest tu ich bodajże 11) wykonał on sam… i jego znajomi, żeby nie było że on sam. Że niby godzinami sklejał bloki jakiegoś modelarskiego „styropianu”, że jeździł w teren robić precyzyjne pomiary, żeby oddać każdy szczegół, że potem bawił się w misterne wycinanie każdego detalu, każdej cegiełki Krzywej Wieży w Ząbkowicach Śląskich… Dobrze, w godziny mrówczej pracy to uwierzę, w jeżdżenie i zdobywanie informacji, o ile się ta Krzywa Wieża pochyla i w jakim kierunku zorientowany jest nasz dworzec… w to uwierzę. Ale w to samodzielne wycinanie każdego detalu – gdzież by tam! Przecież wystarczy się przyjrzeć – gdzieżby człowiek, ze swymi wielkimi dłońmi miał wycinać takie drobne detale? A do tego te cichuteńkie, radosne głosiki, lekko wystraszone, a mimo to chyba bardziej zainteresowane. Gdzieś kątem oka widzę jakieś ruchy, jednak każda próba szybkiego obrotu wiąże się z piskliwym głosikiem, delikatnym tupotem małych nóżek – i tylko czasem zobaczy się uciekające maleństwo, a czasem to już tylko wzbity za uciekającym kurz się zobaczy. Więc jednak to one – malutkie Liliputy zawładnęły terenem przy Wróblewskiego 9, o ironio, przy jednym z największych symboli wrocławskiej gigantomachii, ogromnej i dostojnej Hali Stulecia. Powiedziałbym wręcz, że w jej cieniu schowały się te maleństwa.
Przepraszam, którędy na dworzec? Znaczy ten właściwy, ten dużych człowieków?

Liliputy przygotowują ucztę dla wielkich człowieków
Ale rozumiem tego człowieka. Bo cóż miał powiedzieć? PRAWDĘ? Że to nie jego praca, ale malutkich Lililputów, które choć architektów znamienitych nie mają, za to mają doskonałych budowlańców, rzemieślników, rzeźbiarzy, itp. którzy te wszystkie misterne budowle odtwarzają na swą skalę, aby choć trochę zyskać splendoru dostępnego do tej pory tylko ludziom? Już to widzę… jakby się tylko dowiedział o tym giermek rycerza z spod Pasażu Grunwaldzkiego, z pewnością ściągnąłby armię swych znajomków-krasnali nie tylko z samego Pasażu, ale i z Rynku, a pewnie i całej reszty Wrocławia – i zaraz armia krasnali chciałaby pokazać, że tym miastem rządzą krasnale, a dla jakichś tam Liliputów nie ma miejsca. A przecież wszyscy wiemy, że Wrocław Fantastyczny to taka magiczna kraina, tygiel znany ze swojej wielokulturowości, w którym znajdzie się miejsce dla każdej fantastycznej rasy. Więc trzeba chronić słodką tajemnicę Krainy Miniatur, a drobnymi datkami na bilety wspierać mieszkańców tej polany, aby było za co kupować pożywienie i kożuszki. Bo przecież jesień już daje Liliputom popalić chłodem, a jeszcze sroższa zima tuż, tuż…


Dworzec Nowy Lilipuci - jak widać w oddali, też w remoncie

2 komentarze:

  1. Jeszcze raz bardzo dziękuję za podpowiedź w imieniu swoim i Leosia. Nie miałam pojęcia, ze tak fantastyczne miejsce jest we Wrocławiu i pewnie o wielu jeszcze miejscach równie interesujących nadal nie mam pojęcia, ale na WF ZAWSZE MOŻNA ZNALEŹĆ POMYSŁ NA KOLEJNY SPACER.
    Nawiązując do miniatury zamku z Kamieńca Ząbkowickiego to od dziecka marze aby zobaczyć go kiedyś w pełnej krasie sprzed II-ej wojny. Będąc małą dziewczynką snułam marzenia, że jestem tam Panią i księżną... rzeczywistość odbiegła znacznie od tych marzeń...i mimo iż od roku mieszkam w Mordorze, czyli wrocławskim Śródmieściu a za sąsiadów mam Uruk-Hai to jest i tak FANTASTYCZNIE. Pozdrawiam w ta upalną noc bez klimatyzacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. No żesz ty... fakt, Nadodrze to magiczna dzielnica, co zresztą widać w książkach Ziemiańskiego i Szmidta (dosyć często się tam pojawiają), ale żeby mi to Mordorem nazywać? Jedyne co, to czasem przerośnięte hobbity tu za bardzo się zabawiają, nie szczędząc alkoholu i głośnej muzyki, ale co do orków i trolli (tak, tak, zwłaszcza trolli) to częściej ich widuję w pracy, wśród inteligenckich wykształciuchów niż na Nadodrzu...
    PS. No tak, ale to pewnie ja mam wypaczone poczucie Mordoru, z babcią która mieszkała na szczecińskim Niebuszewie, w Warszawie mieszkający (choć krótko) oczywiście na Pradze, no i potem Nadodrze... nie, zdecydowanie nie obiektywny osobnik :)

    OdpowiedzUsuń