piątek, 19 sierpnia 2011

W krainie szczęsliwych trolli

Wakacje, okres zarówno dłuższych wyjazdów, jak i krótszych wypadów. To doskonała okazja, aby zwiedzić okolice dalsze niż rzut kamieniem. Nie zapominając jednak o fantastyce... tym razem rzuciło mnie w karkonoskie Kowary. Jedną z większych kowarskich atrakcji (oczywiście, oprócz Karkonoszy) są stare kopalnie uranu. Choć to już podstawa do zrobienia bomby atomowej, którą wzorem Roberta J. Szmidta można by umieścić (poprzez niezamierzony, precyzyjny zrzut z bombowca) na ołtarzu tumskiej katedry, choć to już by było naciąganie. Jednak fantastyczni są mieszkańcy tych podziemi.
Oczywiście, skoro uran, to radioaktywność, skoro radioaktywność, to mutacje, skoro mutacje. Doskonale to widać na Autobahnie na Poznań, który dosyć dokładnie opisuje Ziemiański. Zapewne stąd też przed bramą kowarskich sztolni znajduję wesołe trolle. Nie, nie te tolkienowskie, wielkie, odrażające stwory z maczugą pilnujące mostów. To raczej norweskie małe stworki, radośnie witające zwiedzających. I trzeba przyznać, że ich wygląd budzi skojarzenia z psotami, z radosnymi zabawami – no, człowiek ma wrażenie, że zachowują się jak wrocławskie krasnale.
O dziwo, trolle boją się wchodzić do środka, i nie znajdziemy żadnego w podziemiach. Zapewne to pilnujący skarbu Walonowie zazdrośnie nie wpuszczają nikogo. Wzrostu naszych wrocławskich krasnali, łudząco także je przypominają z wyglądu, tylko że nie z miedzi, a z bardziej kamiennego materiału wykonane. Niestety, ciemności kopalni nie sprzyjają zrobieniu im zdjęcia, a od fleszów lampy błyskowej uciekają niczym wampiry na widok słońca. Więc kto chce się przekonać jak wyglądają, sam osobiście musi odwiedzić kowarskie sztolnie. 
Aha, jest jeszcze podziemne laboratorium alchemiczne. Żeby się jednak do niego dostać, przebić się trzeba przez stalową pajęczynę pająka-mutanta. Mi się niestety nie udało, więc nie jestem w stanie się dłużej o tym laboratorium rozpisywać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz