czwartek, 20 lutego 2014

Wrocław - miasto spotkań z niezwykłościami

Magia zamknięta w metalu i kamieniach
Wróżki, uzdrowiciele, różdżkarze – wszystkich ich spodziewałem się spotkać Hali Stulecia. No i „fotografia obrazu aury”, którym tak bardzo zachwycał się Zioło... Z jednej strony, uwierzyć tak łatwo nie uwierzę, z drugiej strony, trudno zaprzeczać istnieniu czegoś, o czym się nic nie wie? Dlatego wizytę na Wrocławskich Spotkaniach z Niezwykłościami postanowiłem potraktować jako „edukacyjną”.
Pierwsze stoiska raczej nie zachwycały. Niezwykłości kończyły się na „niezwykłych” wędlinach, serach, i wszelkiej innej żywności. Żeby to chociaż nie wiadomo jak „zdrowa” żywność była – taa... jej „niezwykłość” polegała jedynie na tym, że nie była to zwykła żywność „marketowa”, chociaż czy mięso sprzedawane tam było „prawdziwe”, czy tylko „udające prawdziwe” ciężko mi określić. W świetle ostatnich rewelacji Unii Europejskiej (według której to jedzenie ze sztuczną „farbą o smaku wędzonki” jest zdrowsze od naturalnie wędzonego) to powiedziałbym raczej, że jest ona zdecydowanie „trendowo niezdrowa”. Z pewnością takiej „prawdziwej” żywności pełno na każdym wrocławskim bazarze, jarmarku, itp. - słowem żadna niezwykłość.
Orgonit, czyli chyba jedyne stoisko na którym nie czułem się oszukiwany
Podobnie nie zrobiły na mnie wrażenia stoiska ze zdrową żywnością. Zioła – no cóż, wymieszane w rękach wiedźmy może mają swoją magię, jednak posortowane, porozkładane w równiuteńkich woreczkach to już zwykłe ziółka, ot, przypominające te, które dosypujemy do herbatki. Że dzika róża ma takie właściwości, a haber takie – phi, na kimś kto się wkręcił w świat samodzielnie robionych domowych nalewek taka wiedza nie-tajemna raczej nie robi wrażenia.
Starożytne symbole mocy
No tak, ale co tu wybrzydzać, z magią zapoznać się miałem. Na pierwszy rzut poszło uzdrawianie praniczne. Ot, kupisz sobie książeczkę, przyjdziesz do nas na kilkugodzinny kurs za kilkaset złotych (oczywiście, nie mówimy o szkoleniu indywidualnym) i będziesz mógł leczyć rodzinę. Oczywiście tylko słabszą, białą praną, bo kolorową nauczysz się na kolejnym, oczywiście równie drogim kursie. No cóż, mi to raczej wygląda na szybkie zwalczanie choroby portfela, ale może lepiej nie moim kosztem? Na szczęście pani poświęciła chwilę czasu na wytłumaczenie. Generalnie, poprzez czakrę serca kierujemy prośbę do Wszechświata, aby wypełnił nas swą mocą (poprzez czakrę głowy), którą to moc przekierowujemy na chorego. Oczywiście, prana jest formą magii, więc nikt nie powie ci, co to za forma energii, żadnych naukowych wyjaśnień (bo przecież na tym polega magia, czyż nie? :), słowem, zaciągasz manę z powietrza i leczysz wszystkich wokół. Oczywiście, udokumentowanych cudownych uzdrowień są tysiące, ale jakby nie pomagało, to z pewnością nie zaszkodzi, jak pójdziesz do NFZ-towskiego lekarza :) 
No cóż, doświadczony gracz z pewnością od razu zapyta: ale czy takiej magii można użyć nie tylko jako healer, ale także jako zabójczy mag? No, tu już odpowiedź była bardziej pokrętna: niby można, ale wszystko okupisz ogromnym cierpieniem, kara będzie sroga. No, ale jak ktoś cię nie lubi, to ci może zdrowie zepsuć? No nie, kara będzie sroga, okupi to cierpieniem i w ogóle będzie tak źle, że nic złego ci nie zrobi. „Logika pozorna” niestety nie przebija się przez mój pragmatyczny umysł i od razu pada pytanie: jeżeli nic złego mi nie zrobi (bo sroga kara), to za co zostanie pokarany skoro mi nic złego nie zrobił? I nagle niczym mantrę słyszę, że nic nie zrobi, bo spotka go kara. I słuchaj tego w kółko Macieju, widzę że chyba wszedłem w obszar pytań zakazanych, więc formułuję inaczej pytanie: no dobrze, nie robię nic ze złości, po prostu CHCĘ kogoś wyleczyć (więc intencje są dobre), no, ale jestem początkującym i coś schrzanię. Co się wtedy stanie? No i znów słyszę mantrę o srogiej karze, i że przez to nikt mi nic złego nie zrobi, bo ważne są chęci, bo inne takie. Ze stoiska odchodzę z poczuciem braku odpowiedzi, skołatany nie wiedząc, czy po uzdrawianiu pranicznym przez partacza po prostu nie poczuję nic (bo „wielkie duchy kosmosu” po prostu oleją nie umiejącego się z nimi dogadać amatora) czy może jednak przez przypadek leczenie może dać odwrotny efekt? No cóż, powiedzmy, że nie będę ryzykował na swojej skórze...

Tańczący w promieniach UV
Tymczasem coś się dzieje w salce widowiskowej (tak, tak, ledwie salce, bo część główną hali zaanektowano na targi turystyki, a Spotkania z Niezwykłościami zorganizowano tylko w części zewnętrznego korytarza). Okazało się, że w czasie gdy ja słuchałem o pranie i kolorach, tutaj odbywało się nietypowe przedstawienie: taniec przebranych w święcące w ultrafiolecie postaci inspirowanych dawnymi słowiańskimi upiorami. Niestety, trafiłem na samą końcówkę, tylko tyle, żeby stwierdzić, że to coś fajnego i mieć ochotę na więcej.


Mały przegląd końcówek do różdżki
Po krótkiej zabawie z kartami w wykonaniu magika-prestigitadora (i nie pytajcie mnie, jak on to robił, cały czas patrzyłem mu na ręce i nic nie zauważyłem – ale może to nie na ręce trzeba było patrzeć?), robię rozeznanie na kolejnym stanowisku, u różdżkarza. Znów jakaś niepojęta magia, jednak w tym wypadku chociaż od znajomych wiem, że „to działa”, w miejscu gdzie geolodzy nic nie znaleźli, różdżkarz powiedział „tu będzie woda” - i ona tam była. No więc jak to działa? Wystawca zaczął od klasycznej teorii, od wikipediowej wręcz regułki co to jest radiestezja. No więc jest sobie promieniowanie, każda materia wydziela jej inny rodzaj (słowem, jakby mi ktoś tłumaczył działanie spektrometru), no i człowiek posiadający odpowiedni „dar” i wypraktykowane umiejętności potrafi to promieniowanie wyczuć. Było jeszcze o elektronach, promieniowaniu jonizującym, no, takie tam dla fizyków, no i czy Pan zrozumiał? No cóż, zrozumieć zrozumiałem, miałem wrażenie, że słyszę wykłady elektrotechniki z technikum, ale nie, nie, to tylko fizycy potrafią zrozumieć. No, i nie zrozumiałem... ale dopiero w momencie, kiedy okazało się, że to cudowne promieniowanie, mimo iż takie fizyczne, nie daje się jednak zmierzyć żadną dostępną nam techniką. Nie, że zakres częstotliwości nie właściwy, nie że sygnał zbyt słaby, po prostu technika nie da rady, bo nie i już, i to jest po prostu magia. No bo skoro sygnał jest słaby-słaby, to jakim cudem radiestesta potrafi wyczuć źródło wody nie tylko w pobliżu siebie, ale także patrząc na mapę odległego miejsca, włącznie z antypodami. No cóż, nasuwa się pytanie czy mając dokładną mapę Księżyca lub Marsa też potrafiłbym odkryć wodę?
No niech sobie niedowiarkowie nie wierzą, ale zaraz dostaję kartkę sugerującą, że radiestezja to jest nie tylko coś co działa bo „przecież to takie mądre” (że aż się nie daje tego wyczuć techniką – dopisek autora). Radiestesta potrafi nie tylko wykryć żyłę wodną, to jeszcze potrafi określić jej skład chemiczny. Bo każda substancja ma inne widmo częstotliwości, a człowiek to taki czuły spektrometr, że wszystko wyczuje :) I chociaż z treści rozmowy wynika, że różdżkarz potrafi rozpoznać czy woda ma większą domieszkę wapnia czy żelaza, to pobieżna analiza karty finalnego pomiaru raczej rozróżnia tylko kategorie wody mniej lub bardziej zdatnej do picia, bez rozróżnienia na jej dokładny skład.

Różdżki kontra magia Japonii - która silniejsza?
Niestety, do stoiska egzorcysty nie zdążyłem dotrzeć, bo na Spotkania z Niezwykłościami dotarłem dopiero wieczorem, po prawie całodziennej walce z zombiakami. Jeżeli jednak mam podsumować wrażenia, to niestety, wciąż uważam wszelką ezoterykę za wielką ściemę. I nie chodzi o to, czy to działa, czy nie. Raczej o podejście tych, którzy tą ezoterykę prezentują. Bo nawet jeśli jest w tym ziarnko prawdy, to próbując się dowiedzieć czegoś więcej, nagle trafiasz na mur: Bo JA jestem Wielkim Mistrzem, a ty szaraczku masz mnie słuchać i (nie daj Boże) nie zadawać niepotrzebnych pytań. Najlepiej weź sobie tą karteczkę z gotowymi pytaniami, i o to możesz pytać :) Każda próba wyjścia poza rutynowy schemat kończyła się przekręcaniem pytania i naciąganiem go do jednego z gotowych. Chociaż nie próbowałem zadawać pytań sugerujących że to kłamstwo, chociaż zadawałem raczej proste pytania w stylu „a jak to działa, bo ja jestem ciekawy”, „a co się stanie, jak mi nie wyjdzie”, chociaż było to raczej przepytywanie ciekawskiego dziecka niż upierdliwego naukowca na siłę próbującego obalić hipotezę – to wciąż czułem, że trafiam w domenę pytań zakazanych. Więc jeśli nawet coś jest w tej ezoteryce, to niestety jej „sprzedawcy” robią jej czarny PR próbując traktować wszystkich jak ciemną masę którą Wielki Mistrz prowadzi do Jedynej Słusznej Prawdy. No cóż, świat wolę poznawać samodzielnie a nie dając się opanować jakiemuś umysłowemu despocie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz