No cóż, trzeba przyznać, że choć
kilka relacji z konwentów na koncie już mam, to Love 5 było dla
mnie wielką niewiadomą. Bo wszystkie dotychczasowe konwenty były
albo ogólno-fantastyczne, albo jeśli już dedykowane konkretnej
dziedzinie – to zawsze chodziło o dziedzinę, o której jakieś
tam pojęcie miałem. Pisać relację o konwencie mangowym przy
wiedzy ograniczonej do znajomości Czarodziejki z Księżyca (a i to
znajomość ograniczona jedynie do znajomości wyglądu i nazwy
postaci) – to się robi wyzwanie. No, ale po to są wyzwania, aby
im próbować sprostać... no i o eliminacje do euro-cosplayu też
chodziło :)
No więc najpierw trzeba się rozeznać
w temacie. Tu zbyt dobrze nie poszło... Jedyne co się dowiedziałem,
to (przekazane raczej w negatywnej formie) że „mam się spodziewać
osób, które będą się lansować”. Jakoś to sformułowanie nie
zostało do końca doprecyzowane, jedyne co udało mi się
wywiedzieć, to że „będą pewne osoby, które będą głównie
chodzić po korytarzach aby się wylansować”. No cóż, mam
wrażenie, że chodziło o osoby które bawią się w cosplay, więc
mi jako fotografowi bardzo się pod tym względem podoba konwent
mangowy – bo w przeciwieństwie do „klasycznie fantastycznych”
konwentów nie muszę polować na pojedyncze zdjęcia przebranych
osób, okazję do niezłych fot dostaję praktycznie co chwila i to
mi pasuje. Dziwne jedynie, że jako zarzut przedstawiła to osoba...
która sama bawi się robieniem strojów i na każdy konwent
przygotowuje nową kreację.
Jeżeli chodzi o atrakcje konwentu, to
zacząłem od czegoś, co samemu może mi się kiedyś przydać,
czyli od prelki na temat robienia dobrych atrakcji. Niestety, autor
prelki specjalizował się chyba głównie w konkursach wiedzowych (a
więc atrakcji najmniej dla mnie ciekawej), więc nic specjalnego się
nie dowiedziałem. W kwestii prelekcji, paneli dyskusyjnych (czyli
chyba najpopularniejszych atrakcji konwentowych) usłyszałem
jedynie, że do czegoś takiego należy się przygotować i robić je
należy jedynie w tematyce, którą się naprawdę zna. O zbawco, czy
bez ciebie wpadłbym na to, żeby na Polconie i Szedariadzie robić
prelki o wrocławskiej fantastyce a nie np. o mandze? No cóż,
bardzo odkrywcze uwagi, zwłaszcza że nie było nic o chyba
ściągającej największe tłumy atrakcji konwentowej – wywiadach
i spotkaniach autorskich z gwiazdami.
Jako iż przed konkursem cosplayowym
należy zająć dobre miejsca, skorzystałem z zaproponowanych przez
Okashii Ookami warsztatów na temat cosplayowych występów. Trochę
ich już w końcu widziałem, mniej i bardziej udolnych, może pora
spojrzeć na cosplayerów ich własnymi oczami, i to fachowymi
oczami?
No i trzeba przyznać, że ze wszystkich atrakcji LOVE5,
warsztaty zorganizowane przez Mirage'a były najciekawszą atrakcją.
Zaczęło się od podstaw, potem uczestnikom warsztatów przyszło
odegrać wymyśloną przez siebie scenkę na scenie, oczywiście na
oczach wszystkich. Jednym poszło lepiej, innym poszło gorzej...
scena która miała trwać około minuty a zakończyła się po 7
sekundach była skrajnym przykładem tego, co niestety czasem widać
na cosplayowych konkursach – że często brak chociażby
jednorazowej próby z zegarkiem w ręku, żeby występujący
przekonał się, jak nieprzygotowany jest do pokazania się na
scenie. A już biorąc pod uwagę czas spędzany na przygotowaniu
stroju często stojącego nawet na bardzo wysokim poziomie, to aż
zadziwia próba zaoszczędzenia czasu na przygotowanie prezentacji.
Oczywiście, każdą scenę można było
dopracować. Jedna próba na scenie, druga – po 40 minutach (z
czego pewnie połowa to odgrywanie scen przez kolejne zespoły) i
można zaprezentować swoje pomysły na całkiem znośnym poziomie,
przy okazji odnajdując symboliczne rekwizyty do wzbogacenia swojego
przedstawienia.
Oczywiście, nie można każdej sceny
piłować w nieskończoność, bo się uczestniczy znudzą, dlatego
kolejnym etapem warsztatów było zgrywanie swoich zachowań do
głosu. No, trzeba przyznać, że tutaj już uczestnicy ćwiczeń
mieli trochę trudniej niż klasyczni cosplayowcy. Otóż ci ostatni,
zazwyczaj sami sobie dobierają podkład muzyczny, a potem już
„tylko” muszą zsynchronizować swoje przedstawienie z muzyką.
Mirage, przy pomocy dobranego na szybko Fulka, dali uczestnikom
trochę trudniejsze zadanie: oprócz zsynchronizowania się z
naprędce wymyślonymi dialogami, musieli jeszcze w ogóle na bieżąco
wymyślać swoje zachowania w zależności od tekstu dobywającego
się zza sceny. Dodajmy, że z kolei „głosy prowadzące” też
nie widziały co się dzieje na scenie, więc temat ćwiczenia był
narzucony z góry i nie ewoluował w miarę zachowań aktorów na
scenie, co czasem wymagało od nich zręczności, żeby wrócić w
narzucony przez narratorów wątek.
Kolejne próby miały być prostsze, bo
przecież miał być podobny tekst, może co najwyżej lekko
wzbogacony. Przynajmniej taka była oficjalna wersja, bo prowadzący
przewrotnie stawiali naszych potencjalnych cosplayerów w coraz to
nowych sytuacjach, w których ci akurat całkiem efektywnie się
sprawdzali. Zbierający się przed cosplayowym konkursem tłum chyba
też zagustował w tych zabawach, bo do jednej z kolejnych scen nagle
zebrała się całkiem spora grupka chętnych. Na dwa głosy
prowadzić scenę dla 10 osób? Okazało się, że prowadzący
całkiem sprytnie wybrnęli z sytuacji. Po zapobiegawczym pytaniu
„Kto chce być pierwszym głosem, który zacznie scenkę?”, padło
polecenie: „WSZYSCY NA ZIEMIĘ, 20 POMPEK. NATYCHMIAST”. A więc
chcieliście – to macie. Scenka grupowa czyli ćwiczenia w wojsku.
Trzeba jednak przyznać, że nie była to jedynie chamska próba
pokazania siły przez scenarzystów (bo skoro JA piszę scenariusz,
to mogę wszystko), ale jedynie zalążek do całkiem ciekawej sceny.
A więc oprócz typowego ostrego sierżanta niczym z Full Metal
Jacket pojawił się także buntownik, lizus, jakaś ciamajda –
słowem, typowa życiowa scenka z wojska, oczywiście z
uwzględnieniem fali.
A potem był konkurs cosplayowy.
Najpierw „mały” cosplay. Z racji dużej ilości chętnych,
prezentacje odbywały się grupowo, co pozwoliło na stworzenie
bardziej rozbudowanych scenek, z dużą domieszką humoru. Był więc
ksiądz ala-Natanek odgrażający się promocją w tesco, była
libacja w japońskim wojskum chwilowo przerwana przez wizytę
diabła... który przyłączył się do imprezy. Na scenie odbyło
się zarówno party-hard w skórach, jak i klasyczne balety, był
talent-show w stylu „Must be the music”, oczywiście nie obyło
się bez klasycznych mangowych scenek... słowem, trochę się
działo. Kto był, to widział, kto nie był – musi się obejść
smakiem i zdjęciami, bo takich konkursach ciężko mi coś napisać.
Oczywiście, po „małym” cosplayu
odbyły się eliminacje do kolejnej edycji Euro-cosplayu. Tu już
oczywiście prezentacje stały na o wiele wyższym poziomie, w końcu
do eliminacji startuje elita polskich „strojorobów”. A więc o
wiele bardziej dopracowane stroje, prezentacje bardziej przemyślane,
no i jednoosobowe. Co najbardziej zapamiętałem? Pirata, któremu
przeszkodzono w drzemce na jego wielkim mieczu, Red ze swoim
tranzystorem (czyli oczywiście zwycięzcy zapadli w pamięć), jak
zwykle natrętnego króla Juliana przeszkadzającego w odpoczynku
bogini Słońca. No i niestety, czasem rekwizyty które zasłaniały
mi cały występ. Trzeba niestety powiedzieć, że organizatorzy
trochę nie pomyśleli o fotografach spychając ich pod samą sceną,
zamiast zostawić trochę przejścia przed sceną. Widać to chyba po
perspektywie zdjęć, widać po jakości (bo niestety nie udało się
założyć stałki i trzeba było nadrabiać większą czułością),
niestety w niektórych przypadkach zdjęć nie dało się całkowicie
robić z mojej pozycji, bo cały widok zasłaniał stolik na
niezbędne rekwizyty. Tutaj macie próbkę tego, co się udało
pstryknąć, trochę większy wybór w galerii na Facebooku
(niestety, G+ po przejęciu picassy strasznie obniżyło jakość
przesyłanych zdjęć, więc definitywnie wycofuję się z galerii
tamże, za jakiś czas może znajdę lepsze miejsce).
No, choć konkursy cosplayowe trochę
się przeciągnęły poza wyznaczone im ramy czasowe, to chyba jednak
trochę zbyt wcześnie, żeby już opuszczać konwent? Niestety,
późniejsze projekcje jakoś nie trafiały w mój gust. Chiny na
wyciągnięcie ręki – no cóż, fajnie że niektórzy mają okazję
pojechać do Chin, ale czy sam wyjazd to wystarczająco dużo, żeby
opowiadać o tym rejonie? Niestety, jakość prezentowanych zdjęć
pozostawiała wiele do życzenia (i nie była to tylko wina braku
pogody), opis też był bardziej przewodnikowy bez jakichś
specjalnych ciekawostek, słowem: do opowiadania o swoich podróżach
trzeba mieć talent, nie wystarczy egzotyczny kraj jako ciekawy
temat.
Potem miało być niby lepiej. No, na
mandze to ja się nie znam i ciężko by mi było zrozumieć
specjalistyczne prelekcje o serialach, których nie widziałem –
ale jeśli ktoś ma mówić o mangowych robotach, to już sobie
powinienem chyba poradzić? W końcu drugi człon mojego kierunku
studiów to przecież właśnie robotyka!!! Tak więc chciałem
posłuchać o skrajnie rozbudowanych mechach, o ojcu super robotów...
niestety, mocno się rozczarowałem. Panele przygotowane przez
Ludka... tfu, na psa urok, właściwie powinienem napisać: Panele
NIEprzygotowane przez Ludka praktycznie się nie odbyły. Co prawda
była sala, był prowadzący, jednak w praktyce posłuchałem jedynie
konwentowych pogawędek zmęczonych ludzi na tematy zupełnie
niezwiązane z podanymi tematami paneli. Więc choć miała być
okazja, żeby ugryźć tematykę mangi, to jednak niestety się nie
udało.
Kolejna okazja miała się pojawić już
na początku następnego dnia. No, właściwie kwestia kto jak
definiuje początek dnia, niestety zapowiadająca się arcyciekawie
prelekcja o zzieleniałym jedzeniu i życiu reportera wojennego
odbyła się praktycznie po nocy w moich kategoriach czasowych, na
konwencie następnego dnia pojawiłem się gdzieś w okolicy
chestnutowych paneli na temat mangowych perełek i gustu
zwolenników mangi. No wow! Nareszcie się dowiem, co warto z mangi
obejrzeć żeby chociaż liznąć tematu, posłuchać opinii na temat
poszczególnych twórczości... niestety, skończyło się na
badassowym oczernianiu gustu innych uczestników panelu, bez grama
merytoryczności, po prostu „ale jakże (tu wpisz dowolną nazwę
wymienioną przez publiczność) może się komukolwiek podobać”,
„no nie mów, że to ci się podobało”. Słowem, coś pomiędzy
stylem Tymona Tymańskiego i Mikołaja Lizuta a Kuby Wojewódzkiego,
z którego jasno wynikało, że wszyscy oglądający mangę mają
lichy gust. No, może poza prowadzącymi, choć i tu obydwaj
prowadzący nie potrafili się zdecydować na jednoznaczną
odpowiedź.
Ale gdy mam oceniać tą prelekcję, to
przypominają mi się słowa jednego z największych polskich
krytyków kina (choć nie pytajcie mnie, czy był to Gutek, czy
Raczek), który stwierdził, że ogląda każdy film, nawet
najgorszy, bo w każdym z nich znajdzie się jakaś scena warta
obejrzenia filmu i zapamiętania jej. I to samo muszę powiedzieć o
tej prelekcji – choć w kwestii merytorycznej nie specjalnie
przypadła mi do gustu, to zdecydowanie pochwalić muszę techniczną
koncepcję jej przeprowadzenia. Zamiast klasycznej prezentacji czy
gadania z kartki lub z niczego (czytaj: z głowy), prowadzący użył
… Notatnika, znanego niektórym także jako Notepad, standardowej
aplikacji Windowsa. Oczywiście nie była to jedynie forma wirtualnej
kartki z przygotowanym konspektem – raczej forma tablicy, na której
spisujemy nasze chwilowe notatki które zmazujemy gdy przestają być
potrzebne. Ot, taka tablica jak w szkole, tylko zmazywanie nie odbywa
się gąbką zmywającą całe obszary, ale literka po literce. I
chociaż była to kolorystyka kartki papieru, a nie biały kursor na
tle klasycznie czarnego ekranu starych komputerów (ew.
ciemnozielonym tle matrixa), to w połączeniu z systematycznie
zmieniającymi się ekranami dawało efekt kojarzący się z
hackerami – słowem, doskonała stylizacja na zbliżające się
cyberpunkowe Dni Fantastyki na Zamku w Leśnicy.
A potem znów trafiłem do grona
cosplayerów. Najpierw Mikos podsumowujący osiągnięcia
zagranicznych cosplayerów na przełomie kilku ostatnich lat, później
Zula udzielająca porad przyszłym startującym, głównie w kwestii
sposobu oceniania przez jury oraz prezentacji stroju i tym miłym
aspektem skończył mi się Love 5.
Podsumowując: mimo iż konwenty
mangowe są konwentami adresowanymi do zdecydowanie innej grupy,
zarówno pod kątem wiekowym jak i pod kątem zainteresowań, to
jednak daje się znaleźć na nich ciekawe atrakcje i ciężko
określić czas na konwencie za zmarnowany. I nie mówię tu tylko o
atrakcjach cosplayowych, nawet w tych mniej ciekawych dla mnie
panelach daje się odnaleźć coś ciekawego (oczywiście nie dotyczy
to tych paneli, które praktycznie oceniając się nie odbyły). Z
pewnością do mangi będę jeszcze próbował podejść, jednak
konwent mangowy ostatecznie zrobił mi się konwentem głównie
cosplayowym.
Z pewnością wysoko muszę też ocenić
organizację, jednak profesjonalne konwenty organizowane przez firmy
specjalizujące się tylko i wyłącznie w tym stanowią trochę inną
jakość niż konwenty amatorskie (dokładniej: chociaż są
dopracowane tam, gdzie amatorskie się sypią, to i zdarzają się
wpadki nie pojawiające się na tych amatorskich :)... jednak wciąż
pozostaje problem charakteryzujący chyba wszystkie wrocławskie konwenty: za mało miejsca jak na taką ilość wystawiających i
odwiedzających. Miejmy nadzieję, że kiedyś komuś uda się
wynaleźć technologię pozwalającą rozciągać ściany budynków
niczym z gumy, bo obawiam się, że ciężko będzie znaleźć
lokalizację odpowiadającą potencjałowi Wrocławia jako miejscu
organizowania konwentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz