piątek, 31 października 2014

Stwory i potwory zakręconego pola kukurydzy

Bo czasem lepiej jechać według mapy
niż zawierzyć GPSowi
To musiało się tak skończyć. Najpierw ześwirował GPS. W sumie to on nigdy nie rozumiał takiego pojęcia jak „prosta trasa”, niezależnie od nastaw. W sumie to nigdy na to nie narzekałem, bo dzięki temu odkrywałem wiele mało znanych atrakcji turystycznych porozrzucanych po Dolnym Śląsku. No, ale żeby pomiędzy Kobierzycami a Wrocławiem wpuścić mnie na jakieś dziurawe drogi to chyba jednak przesada – a ze zmęczenia to i ja dałem mu się wyprowadzić w pole. A potem silnik. Co prawda ostatnio dawał do zrozumienia, że mu się nie chce nigdzie jeździć i zostawało mu się pod domem gdy ja musiałem jechać do pracy. Ale wydawało mi się, że to już historia i mu przeszło. Niestety, teraz odechciało mu się w trakcie jazdy, no i się wyłączył na środku drogi, akurat na jakimś paskudnym zakręcie. Żeby chociaż zdechł i stanął w miejscu – a tu nie, przeszedł sobie w tryb hamowania silnikiem równocześnie odcinając wspomaganie kierownicy.
Pole kukurydzy... tu nigdy nie jest bezpiecznie
Słowem, droga sobie skręciła, samochód nie, a ja wylądowałem w jakimś polu kukurydzy.
No cóż, chyba jedyne z czym kojarzy mi się pole kukurydzy to „znaki” z Melem Gibsonem, więc perspektywa spędzenia ciemnej nocy w takim otoczeniu nie bardzo mi się widziała. W sumie, w oddali słychać drogę, za sobą mam jakąś wieżę ze światłami ostrzegawczymi – słowem, nie powinno być trudno wrócić do cywilizacji mimo że nic nie widać...
No cóż, życie rzadko kiedy pisze proste scenariusze. Choć wydawałoby się że idę wciąż w tym samym kierunku w jakimś korytarzu z kukurydzy, to po jakimś czasie okazuje się że ruch drogowy słyszę raczej po swojej lewej niż z przodu. Tak jakby korytarz szedł po łuku. Gdy jeszcze zobaczyłem że korytarz nagle rozgałęzia się i mogę iść na wprost i w prawo, to domyśliłem się, gdzie jestem. Ech, to ten sławetny labirynt w polu kukurydzy o którym ostatnio pisały media... w sumie, może i fajna atrakcja, ale nie gdy po nocy zależy ci żeby wrócić szybko do domu i walnąć się do łóżka. Informacja o dzikach które podobno buszują po nocy w tej kukurydzy też nie napawała optymizmem, zwłaszcza że już od pewnego czasu słyszałem jakieś pochrumkiwania i dźwięki łamanych łodyg wokół siebie. No więc powoli zaczynam rozumieć w co się wpakowałem. 
Labirynt? Po co błądzić, skoro można na skróty?


No, ale skoro to labirynt, to mogę sobie tu błądzić aż do samego rana... może pora na rozwiązanie alternatywne? Próby forsowania kolejnych ścian kukurydzy spaliły na panewce. W sumie, sama kukurydza nie okazała się zbyt ciężką przeszkodą do przejścia, jednak coś dziwnego się między nią kręciło. A wyglądało zdecydowanie straszniej niż dzik... może nie wyglądałoby tak strasznie w jakimś świetle, jednak latarki nie wożę ze sobą w aucie, więc po labiryncie kręciłem się zupełnie po omacku... więc może lepiej nie ryzykować i lepiej sprawdzić gdzie mnie doprowadzi ten korytarz?

Rozgałęzień było mnóstwo. Choć starałem się wybierać rozgałęzienia bardziej w kierunku zewnętrznym i niż wewnętrznym, to już wkrótce totalnie straciłem poczucie kierunku. Co do swojego zagubienia się byłem absolutnie pewien, gdy odległa wieża znów była przede mną, a śladów samochodu ani rozjechanej kukurydzy nie znalazłem żadnych. A przecież to powinno być gdzieś tu w pobliżu... 
Zagubiony gdzieś pośród kukurydz...



No i te potwory nie ułatwiały sprawy... jak się okazało, nie wszystkie kryły się wśród kukurydzy, nie jednego można było spotkać stojącego na drodze tęsknie wyczekującego na kolację licząc że kiedyś ona do niego przyjdzie. Większość starałem się omijać, a nawet zawracać gdy miałem je przed sobą, nie jeden raz jednak nie było innego wyboru niż przed nimi uciekać. Na szczęście odkryłem jedną zasadę: chociaż potwory doskonale radziły sobie z zauważaniem ludzi na ścieżce, to zupełnie traciły zainteresowanie „chodzącą kolacją” gdy tylko ta wbiegała w ścianę kukurydzy. W takim zagęszczeniu zupełnie nie potrafiły nikogo wyczuć. Niby doskonały sposób na znalezienie schronienia... tylko że w łanie kukurydzy można było natknąć się na inne potwory, więc nikt nie był bezpieczny.

A mówiłem, że spotkałem Czerwonego Kapturka? :)
Ech, wypomniecie mi, że powiedziałem „ludzie”? W sumie, nawet nie wiem, czy ludzie, zwierzęta, czy może duchy... w miarę krążenia coraz częściej słyszałem wokół siebie odgłosy sugerujące że nie jestem jedynym uwięzionym w labiryncie. Najczęściej słychać było kroki. I nie, nie mówię o głuchym dudnieniu kroków potworów czy trzaskom łamanych źdźbeł kukurydzy, głosów charakterystycznych dla bezwładnego ruchu otępiałych potworów. Obok nich coraz częściej dawało się usłyszeć odgłosy ostrożonego skradania się, niejednokrotnie przerywane wrzaskiem strachu i łomotem ucieczki. Próbowałem się odezwać do współtowarzyszy błądzenia, krzyczeć do nich, przejść na szagę w kierunku, z którego zdawało mi się że słyszę ich odgłosy... większość z tych prób spaliła na panewce, gdy docierałem do miejsca z którego wydawało mi się że słyszę odgłosy, nie znajdowałem żadnych śladów bytności kogokolwiek, nawet źdżbła przygiętej trawy czy śladów butów w błocie. Tak jakby nikt tu nie był... tylko raz spotkałem człowieka. Lekko kulejącego młodzieńca, milczącego towarzysza niedoli, który tylko sporadycznie się odzywał. Oczywiście, jego ułomność utrudniała ucieczkę przed potworami, ale wystarczyło dopracować techniki chowania się i unikania ataków i przed każdym straszydłem dawało się uciec.



Ciemność... Czasem pewnych rzeczy lepiej nie widzieć...
Kolejne godziny krążenia, kilometry drogi za nami i wciąż nie widać wyjścia... Nogi już dawno nie chcą się podnosić, jednak resztki nadziei każą iść do przodu. Powoli zaczynam rozróżniać potwory a na podstawie ich rozmieszczenia zaczynam tworzyć w swojej głowie mapę. Tak jak kartografowie oznaczają w terenie każdy charakterystyczny punkt – górę, zakole rzeki, zakręt drogi, tak ja oznaczam miejsca według potworów. Dwa metry od Obamy, na lewo od Putina, 2 minuty ucieczki przed wiejską babą, skręcić koło Stracha na wróble... nadzieja rozbłyska promykiem gdy w którymś momencie przede mną kończy się łan kukurydzy. Dosłownie promykiem, bo na środku słabym promykiem tli się świeca w lampionie, a obok leży mnóstwo zniczy. Choć oczywiście najprościej byłoby wziąć lampion, jednak jakaś mistyczna siła nie pozwala mi tego zrobić. Dlatego odpalam od świecy jeden ze stojących obok zniczy. Nie daje on co prawda silnego światła, jednak to i tak lepiej niż do tej pory. Dopiero teraz zauważam, że chyba dotarłem do zupełnie odwrotnego miejsca niż miałem zamiar. W słabym świetle znicza być może nie widać zbyt daleko, jednak wystarczy aby zauważyć otaczającą mnie kołem ścianę kukurydzy 2 metry dalej. A więc zamiast na zewnątrz dotarłem do środka labiryntu. Wiem gdzie jestem, choć liche to pocieszenie...
A ty się nabijasz z wróbli, że się boją Stracha



Jednak łatwiej idzie się w tym mikrym oświetleniu. Choć wciąż mało widać, to kałuże i błoto dają się zauważyć zanim się w nie wdepnie, a i boczne odnogi łatwiej zauważyć. Co ważniejsze, okazuje się, że potwory panicznie boją się nawet tak małego ognia i zamiast one mnie straszyć, to ja mogę straszyć je. Niektóre co prawda uciekają z daleka, inne jednak z szaleńczą fascynacją mieszaną ze strachem starają się podejść bliżej ognia. Trudno powiedzieć czy to strach i chęć zeżarcia człowieka, czy może niezdrowa fascynacja światłem i obawa przed spłonięciem niczym nocna ćma... ważny jest efekt. Choć potwory co rusz prawie ocierają się o mnie, to wciąż utrzymają minimalną granicę. A ja, przy pomocy znicza, mogę straszyć je i nimi manipulować. Po kilku próbach udaje mi się nimi kierować dzięki czemu dochodzę coraz bardziej na zewnątrz labiryntu...





Niestety, nic co piękne nie trwa wiecznie. Gdy już głosy dobywające się z drogi wydawały się na tyle groźne że wydawało się że już jestem na miejscu, na mej drodze pojawiło się znaczne ugrupowanie potworów. Widać nie spodobało im się moje ze świeczką wędrowanie i postanowiły pójść na skargę do mitycznego Rolnika. Tak, wśród tych wszystkich potworów mojego wzrostu, nad całością góruje o wiele wyższa postać ubrana w ogrodniczki i flanelową kraciastą koszulę. Niczym skrzydła husarii, jego plecy przyozdabiają dwa wysokie źdźbła kukurydzy... Wiele o nim słyszałem, duchu ochronnym pól kukurydzy który w odwecie za każdą ściętą kukurydzę ścina jeden ludzki żywot. Widać to dusze tych nieszczęśników słyszałem błądząc po labiryncie... pozostaje pytanie, kto miał być kolejną ofiarą Rolnika? Ja, czy może ten kuternoga który mi towarzyszy???
W tym momencie gaśnie znicz. Wydawało się, że jestem już tak blisko wyjścia. Że pozostaje mi, niczym w jakiej komputerowej grze, przejść obok wielkiego bossa aby ujrzeć napis „mission accomplished”. Niestety, przypadkowy podmuch wiatru gasi moją świeczkę. Na szczęście zafascynowane ogniem potwory chwilę wcześniej stwierdziły że nie ma sensu mi towarzyszyć, więc i nie miał kto się rzucić na mnie. Znając już drogę do wnętrza, w miarę szybko wracam do lampionu. Widać to ręka Opatrzności kazała mi pozostawić tą świecę aby z kolejni wędrowcy mogli skorzystać z dobrodziejstw zgromadzonych tu zniczy. Więc odpalam kolejny, znaną już sobie drogą wracam do miejsca zgromadzenia... wyciągam ręce przed siebie i próbuję wejść w środek zgromadzenia, jednak potwory same się rozstępują przede mną niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem... 

„a choćbym podążał ciemną doliną
zła się nie ulęknę”

Wielka wiejska trójca: kukurydziany Rolnik husarii, Ponury Żniwiarz i Strach na wróble

- Dzień dobry, komisariat policji Stare Miasto. Proszę przygotować dokumenty do kontroli. Czy kierowca wie jaka jest przyczyna zatrzymania?
No nie no, to znowu Obama?
Stanowczy głos policjanta wyrywa mnie z transu. No tak, pogubiłem się w tej okolicy. Kiedyś, gdy mieszkałem na Zachodniej, nie było tego zakazu skrętu w lewo. Skręciłem w prawo, chciałem zawrócić, okazało się że to droga jednokierunkowa. Z kolei musiałbym skręcić w lewo, przy Świebodzkim pewnie musiałbym jechać na wprost, słowem będąc prawie że w domu musiałbym objechać prawie całe miasto. A tu tylko taki krótki kawałek, w sumie o tej porze i tak nic nie jeździ więc nie ma zagrożenia. W sumie nic nie jeździ poza jakimś zabłąkanym patrolem policji. Zabłąkany, zabłąkany, zmęczony umysł podsuwa obrazy pola kukurydzy w nocy, labiryntu, Rolnika-psychopaty... nie, to chyba zmęczenie, chociaż jak zaraz coś walnę o szalonym rolniku ze skrzydłami z kukurydzy to jak nic będą podejrzewać że mam jakieś zwidy od alkoholu.
- A alkohol jakiś był
- Nie, a co? Jakieś podejrzenia?
- Nie, nic, tylko rutynowo pytam...


To może lepiej siedzieć cicho i poczekać aż panowie zrobią co muszą?

- Panie kierowco, takie postępowanie kosztuje 500 złotych i 5 punktów karnych...
- Ale czy nie można by skończyć na pouczeniu, przecież to ze zmęczenia, a nic nie jechało...
- No to właśnie pana pouczam o szkodliwości pańskiego czynu. A teraz proszę zawrócić, tam pan zakręci w lewo, przed dworcem jeszcze raz w lewo i już pan wróci na to skrzyżowanie, ale od tamtej strony, to pan będzie mógł skręcić w prawo i wrócić do domu.

A więc panowie policjanci nie okazali się potworami i nawet pomogli wyjechać z miejskiego labiryntu. A mnie wciąż w głowie obija się wizja wydarzeń z pola kukurydzy... W sumie, to musiały być zwidy, bo auto całe, jestem w mieście a nie w jakimś polu... tylko niech mi ktoś wytłumaczy, jak mogłem sobie w samochodzie tak buty ubłocić i co robi kolba wysuszonej kukurydzy w kieszeni???

***


A teraz parę słów tytułem wyjaśnienia. Spytacie o co chodzi? A o incepcję chodzi. O zaszczepienie pewnej idei w obcym umyśle. Tak jak w tym filmie z Leonardem DiCaprio. Pamiętacie, jak Dom Cobb testował Ariadne? Narysuj mi labirynt, z którego nie odnajdę wyjścia w ciągu minuty... pierwsza minuta, druga, trzecia... pozbawiona resztek nadziei bohaterka już miała się poddać i nagle jest, genialny pomysł: zróbmy labirynt w kole.
Właściciele pola kukurydzy mieli ten sam pomysł: zaszczepmy w ludziach pomysł sadzenia kukurydzy. Potrzebujemy do tego labiryntu. Najlepiej okrągłego, bo przecież należy myśleć nie szablonowo. Zrobimy rozgłos wokół labiryntu, będzie szum medialny, ludzie zaczną kupować kukurydzę.
Incepcja to pomysł wspaniały, jednak nigdy jej do końca nie upilnujesz. W umyśle jednego z larpowców zakiełkował szalony pomysł. Bo skoro mamy taki fajny labirynt koło Wrocławia, bo skoro zbliża się Halloween i czas się postraszyć... to może połączmy to do kupy i zróbmy sobie łażenie w labiryncie po nocy, wśród straszydeł? I tak oto "Dzieci Kukurydzy" zebrały się w Kobierzycach aby po nocy poganiać się po labiryncie.
Podstawowa zasada: jak w każdym filmie wojennym - nie, nie idź ku światełku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz