Bo czasem lepiej jechać według mapy niż zawierzyć GPSowi |
To musiało się tak skończyć.
Najpierw ześwirował GPS. W sumie to on nigdy nie rozumiał takiego
pojęcia jak „prosta trasa”, niezależnie od nastaw. W sumie to
nigdy na to nie narzekałem, bo dzięki temu odkrywałem wiele mało
znanych atrakcji turystycznych porozrzucanych po Dolnym Śląsku. No,
ale żeby pomiędzy Kobierzycami a Wrocławiem wpuścić mnie na
jakieś dziurawe drogi to chyba jednak przesada – a ze zmęczenia
to i ja dałem mu się wyprowadzić w pole. A potem silnik. Co prawda
ostatnio dawał do zrozumienia, że mu się nie chce nigdzie jeździć
i zostawało mu się pod domem gdy ja musiałem jechać do pracy. Ale
wydawało mi się, że to już historia i mu przeszło. Niestety,
teraz odechciało mu się w trakcie jazdy, no i się wyłączył na
środku drogi, akurat na jakimś paskudnym zakręcie. Żeby chociaż
zdechł i stanął w miejscu – a tu nie, przeszedł sobie w tryb
hamowania silnikiem równocześnie odcinając wspomaganie kierownicy.
Pole kukurydzy... tu nigdy nie jest bezpiecznie |
No cóż, chyba jedyne z czym kojarzy
mi się pole kukurydzy to „znaki” z Melem Gibsonem, więc
perspektywa spędzenia ciemnej nocy w takim otoczeniu nie bardzo mi
się widziała. W sumie, w oddali słychać drogę, za sobą mam
jakąś wieżę ze światłami ostrzegawczymi – słowem, nie
powinno być trudno wrócić do cywilizacji mimo że nic nie widać...
No cóż, życie rzadko kiedy pisze
proste scenariusze. Choć wydawałoby się że idę wciąż w tym
samym kierunku w jakimś korytarzu z kukurydzy, to po jakimś czasie
okazuje się że ruch drogowy słyszę raczej po swojej lewej niż z
przodu. Tak jakby korytarz szedł po łuku. Gdy jeszcze zobaczyłem
że korytarz nagle rozgałęzia się i mogę iść na wprost i w
prawo, to domyśliłem się, gdzie jestem. Ech, to ten sławetny
labirynt w polu kukurydzy o którym ostatnio pisały media... w
sumie, może i fajna atrakcja, ale nie gdy po nocy zależy ci żeby
wrócić szybko do domu i walnąć się do łóżka. Informacja o
dzikach które podobno buszują po nocy w tej kukurydzy też nie
napawała optymizmem, zwłaszcza że już od pewnego czasu słyszałem
jakieś pochrumkiwania i dźwięki łamanych łodyg wokół siebie.
No więc powoli zaczynam rozumieć w co się wpakowałem.
Labirynt? Po co błądzić, skoro można na skróty? |
No, ale
skoro to labirynt, to mogę sobie tu błądzić aż do samego rana...
może pora na rozwiązanie alternatywne? Próby forsowania kolejnych
ścian kukurydzy spaliły na panewce. W sumie, sama kukurydza nie
okazała się zbyt ciężką przeszkodą do przejścia, jednak coś
dziwnego się między nią kręciło. A wyglądało zdecydowanie
straszniej niż dzik... może nie wyglądałoby tak strasznie w
jakimś świetle, jednak latarki nie wożę ze sobą w aucie, więc
po labiryncie kręciłem się zupełnie po omacku... więc może
lepiej nie ryzykować i lepiej sprawdzić gdzie mnie doprowadzi ten
korytarz?
Rozgałęzień było mnóstwo. Choć
starałem się wybierać rozgałęzienia bardziej w kierunku
zewnętrznym i niż wewnętrznym, to już wkrótce totalnie straciłem
poczucie kierunku. Co do swojego zagubienia się byłem absolutnie
pewien, gdy odległa wieża znów była przede mną, a śladów
samochodu ani rozjechanej kukurydzy nie znalazłem żadnych. A
przecież to powinno być gdzieś tu w pobliżu...
Zagubiony gdzieś pośród kukurydz... |
No i te
potwory nie ułatwiały sprawy... jak się okazało, nie wszystkie
kryły się wśród kukurydzy, nie jednego można było spotkać
stojącego na drodze tęsknie wyczekującego na kolację licząc że
kiedyś ona do niego przyjdzie. Większość starałem się omijać,
a nawet zawracać gdy miałem je przed sobą, nie jeden raz jednak
nie było innego wyboru niż przed nimi uciekać. Na szczęście
odkryłem jedną zasadę: chociaż potwory doskonale radziły sobie z
zauważaniem ludzi na ścieżce, to zupełnie traciły
zainteresowanie „chodzącą kolacją” gdy tylko ta wbiegała w
ścianę kukurydzy. W takim zagęszczeniu zupełnie nie potrafiły
nikogo wyczuć. Niby doskonały sposób na znalezienie schronienia...
tylko że w łanie kukurydzy można było natknąć się na inne
potwory, więc nikt nie był bezpieczny.
A mówiłem, że spotkałem Czerwonego Kapturka? :) |
Ech, wypomniecie mi, że powiedziałem
„ludzie”? W sumie, nawet nie wiem, czy ludzie, zwierzęta, czy
może duchy... w miarę krążenia coraz częściej słyszałem wokół
siebie odgłosy sugerujące że nie jestem jedynym uwięzionym w
labiryncie. Najczęściej słychać było kroki. I nie, nie mówię o
głuchym dudnieniu kroków potworów czy trzaskom łamanych źdźbeł
kukurydzy, głosów charakterystycznych dla bezwładnego ruchu
otępiałych potworów. Obok nich coraz częściej dawało się
usłyszeć odgłosy ostrożonego skradania się, niejednokrotnie
przerywane wrzaskiem strachu i łomotem ucieczki. Próbowałem się
odezwać do współtowarzyszy błądzenia, krzyczeć do nich, przejść
na szagę w kierunku, z którego zdawało mi się że słyszę ich
odgłosy... większość z tych prób spaliła na panewce, gdy
docierałem do miejsca z którego wydawało mi się że słyszę
odgłosy, nie znajdowałem żadnych śladów bytności kogokolwiek,
nawet źdżbła przygiętej trawy czy śladów butów w błocie. Tak
jakby nikt tu nie był... tylko raz spotkałem człowieka. Lekko
kulejącego młodzieńca, milczącego towarzysza niedoli, który
tylko sporadycznie się odzywał. Oczywiście, jego ułomność
utrudniała ucieczkę przed potworami, ale wystarczyło dopracować
techniki chowania się i unikania ataków i przed każdym straszydłem
dawało się uciec.
Ciemność... Czasem pewnych rzeczy lepiej nie widzieć... |
Kolejne godziny krążenia, kilometry
drogi za nami i wciąż nie widać wyjścia... Nogi już dawno nie
chcą się podnosić, jednak resztki nadziei każą iść do przodu.
Powoli zaczynam rozróżniać potwory a na podstawie ich
rozmieszczenia zaczynam tworzyć w swojej głowie mapę. Tak jak
kartografowie oznaczają w terenie każdy charakterystyczny punkt –
górę, zakole rzeki, zakręt drogi, tak ja oznaczam miejsca według
potworów. Dwa metry od Obamy, na lewo od Putina, 2 minuty ucieczki
przed wiejską babą, skręcić koło Stracha na wróble... nadzieja rozbłyska promykiem gdy w którymś
momencie przede mną kończy się łan kukurydzy. Dosłownie
promykiem, bo na środku słabym promykiem tli się świeca w
lampionie, a obok leży mnóstwo zniczy. Choć oczywiście
najprościej byłoby wziąć lampion, jednak jakaś mistyczna siła
nie pozwala mi tego zrobić. Dlatego odpalam od świecy jeden ze
stojących obok zniczy. Nie daje on co prawda silnego światła,
jednak to i tak lepiej niż do tej pory. Dopiero teraz zauważam, że
chyba dotarłem do zupełnie odwrotnego miejsca niż miałem zamiar.
W słabym świetle znicza być może nie widać zbyt daleko, jednak
wystarczy aby zauważyć otaczającą mnie kołem ścianę kukurydzy
2 metry dalej. A więc zamiast na zewnątrz dotarłem do środka
labiryntu. Wiem gdzie jestem, choć liche to pocieszenie...
A ty się nabijasz z wróbli, że się boją Stracha |
Jednak łatwiej idzie się w tym mikrym
oświetleniu. Choć wciąż mało widać, to kałuże i błoto dają
się zauważyć zanim się w nie wdepnie, a i boczne odnogi łatwiej
zauważyć. Co ważniejsze, okazuje się, że potwory panicznie boją
się nawet tak małego ognia i zamiast one mnie straszyć, to ja mogę
straszyć je. Niektóre co prawda uciekają z daleka, inne jednak z
szaleńczą fascynacją mieszaną ze strachem starają się podejść
bliżej ognia. Trudno powiedzieć czy to strach i chęć zeżarcia
człowieka, czy może niezdrowa fascynacja światłem i obawa przed
spłonięciem niczym nocna ćma... ważny jest efekt. Choć potwory
co rusz prawie ocierają się o mnie, to wciąż utrzymają minimalną
granicę. A ja, przy pomocy znicza, mogę straszyć je i nimi
manipulować. Po kilku próbach udaje mi się nimi kierować dzięki
czemu dochodzę coraz bardziej na zewnątrz labiryntu...
Niestety, nic co piękne nie trwa
wiecznie. Gdy już głosy dobywające się z drogi wydawały się na
tyle groźne że wydawało się że już jestem na miejscu, na mej
drodze pojawiło się znaczne ugrupowanie potworów. Widać nie
spodobało im się moje ze świeczką wędrowanie i postanowiły
pójść na skargę do mitycznego Rolnika. Tak, wśród tych
wszystkich potworów mojego wzrostu, nad całością góruje o wiele
wyższa postać ubrana w ogrodniczki i flanelową kraciastą koszulę.
Niczym skrzydła husarii, jego plecy przyozdabiają dwa wysokie
źdźbła kukurydzy... Wiele o nim słyszałem, duchu ochronnym pól
kukurydzy który w odwecie za każdą ściętą kukurydzę ścina
jeden ludzki żywot. Widać to dusze tych nieszczęśników słyszałem
błądząc po labiryncie... pozostaje pytanie, kto miał być kolejną
ofiarą Rolnika? Ja, czy może ten kuternoga który mi
towarzyszy???
W tym momencie gaśnie znicz. Wydawało się, że
jestem już tak blisko wyjścia. Że pozostaje mi, niczym w jakiej
komputerowej grze, przejść obok wielkiego bossa aby ujrzeć napis
„mission accomplished”. Niestety, przypadkowy podmuch wiatru gasi
moją świeczkę. Na szczęście zafascynowane ogniem potwory chwilę
wcześniej stwierdziły że nie ma sensu mi towarzyszyć, więc i nie
miał kto się rzucić na mnie. Znając już drogę do wnętrza, w
miarę szybko wracam do lampionu. Widać to ręka Opatrzności kazała
mi pozostawić tą świecę aby z kolejni wędrowcy mogli skorzystać
z dobrodziejstw zgromadzonych tu zniczy. Więc odpalam kolejny, znaną
już sobie drogą wracam do miejsca zgromadzenia... wyciągam ręce
przed siebie i próbuję wejść w środek zgromadzenia, jednak
potwory same się rozstępują przede mną niczym Morze Czerwone
przed Mojżeszem...
„a choćbym podążał ciemną dolinązła się nie ulęknę”
…
- Dzień dobry, komisariat policji Stare Miasto. Proszę przygotować dokumenty do kontroli. Czy kierowca wie jaka jest przyczyna zatrzymania?
No nie no, to znowu Obama? |
Stanowczy głos policjanta wyrywa mnie
z transu. No tak, pogubiłem się w tej okolicy. Kiedyś, gdy
mieszkałem na Zachodniej, nie było tego zakazu skrętu w lewo.
Skręciłem w prawo, chciałem zawrócić, okazało się że to droga
jednokierunkowa. Z kolei musiałbym skręcić w lewo, przy
Świebodzkim pewnie musiałbym jechać na wprost, słowem będąc
prawie że w domu musiałbym objechać prawie całe miasto. A tu
tylko taki krótki kawałek, w sumie o tej porze i tak nic nie jeździ
więc nie ma zagrożenia. W sumie nic nie jeździ poza jakimś
zabłąkanym patrolem policji. Zabłąkany, zabłąkany, zmęczony
umysł podsuwa obrazy pola kukurydzy w nocy, labiryntu,
Rolnika-psychopaty... nie, to chyba zmęczenie, chociaż jak zaraz
coś walnę o szalonym rolniku ze skrzydłami z kukurydzy to jak nic
będą podejrzewać że mam jakieś zwidy od alkoholu.
- A alkohol jakiś był
- Nie, a co? Jakieś podejrzenia?
- Nie, nic, tylko rutynowo pytam...
- Nie, a co? Jakieś podejrzenia?
- Nie, nic, tylko rutynowo pytam...
To może lepiej siedzieć cicho i
poczekać aż panowie zrobią co muszą?
- Panie kierowco, takie postępowanie kosztuje 500 złotych i 5 punktów karnych...
- Ale czy nie można by skończyć na pouczeniu, przecież to ze zmęczenia, a nic nie jechało...
- No to właśnie pana pouczam o szkodliwości pańskiego czynu. A teraz proszę zawrócić, tam pan zakręci w lewo, przed dworcem jeszcze raz w lewo i już pan wróci na to skrzyżowanie, ale od tamtej strony, to pan będzie mógł skręcić w prawo i wrócić do domu.
A więc panowie policjanci nie okazali
się potworami i nawet pomogli wyjechać z miejskiego labiryntu. A
mnie wciąż w głowie obija się wizja wydarzeń z pola kukurydzy...
W sumie, to musiały być zwidy, bo auto całe, jestem w mieście a
nie w jakimś polu... tylko niech mi ktoś wytłumaczy, jak mogłem
sobie w samochodzie tak buty ubłocić i co robi kolba wysuszonej kukurydzy w
kieszeni???
***
A teraz parę słów tytułem wyjaśnienia. Spytacie o co chodzi? A o incepcję chodzi. O zaszczepienie pewnej idei w obcym umyśle. Tak jak w tym filmie z Leonardem DiCaprio. Pamiętacie, jak Dom Cobb testował Ariadne? Narysuj mi labirynt, z którego nie odnajdę wyjścia w ciągu minuty... pierwsza minuta, druga, trzecia... pozbawiona resztek nadziei bohaterka już miała się poddać i nagle jest, genialny pomysł: zróbmy labirynt w kole.
Właściciele pola kukurydzy mieli ten sam pomysł: zaszczepmy w ludziach pomysł sadzenia kukurydzy. Potrzebujemy do tego labiryntu. Najlepiej okrągłego, bo przecież należy myśleć nie szablonowo. Zrobimy rozgłos wokół labiryntu, będzie szum medialny, ludzie zaczną kupować kukurydzę.
Właściciele pola kukurydzy mieli ten sam pomysł: zaszczepmy w ludziach pomysł sadzenia kukurydzy. Potrzebujemy do tego labiryntu. Najlepiej okrągłego, bo przecież należy myśleć nie szablonowo. Zrobimy rozgłos wokół labiryntu, będzie szum medialny, ludzie zaczną kupować kukurydzę.
Incepcja to pomysł wspaniały, jednak nigdy jej do końca nie upilnujesz. W umyśle jednego z larpowców zakiełkował szalony pomysł. Bo skoro mamy taki fajny labirynt koło Wrocławia, bo skoro zbliża się Halloween i czas się postraszyć... to może połączmy to do kupy i zróbmy sobie łażenie w labiryncie po nocy, wśród straszydeł? I tak oto "Dzieci Kukurydzy" zebrały się w Kobierzycach aby po nocy poganiać się po labiryncie.
Podstawowa zasada: jak w każdym filmie wojennym - nie, nie idź ku światełku...
Podstawowa zasada: jak w każdym filmie wojennym - nie, nie idź ku światełku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz