Ząbkowice Śląskie... Bezpieczeństwo w mieście zapewnia dr Frankenstein |
Jadąc z Wrocławia drogą ekspresową nr 8 na południe, czy to do w góry, czy do Czech czy do popularnej turystycznie Srebrnej Góry, prędzej czy później przyjdzie nam przejechać koło słupka z dwoma dziwnie kontrastującymi ze sobą tabliczkami: „Miasto bezpieczne” i „dr. Frankenstein”. Doktora Frankensteina większość ludzi błędnie kojarzy z potworem który był raczej jego dziełem niż nim samym, więc jedno nie wyklucza drugiego, ale co mają Ząbkowice Śląskie do Frankensteina? Jak się okazuje, jeszcze do 1945 przy drodze z Wrocławia do Pragi nie leżały Ząbkowice, tylko właśnie niemieckie miasto Frankenstein, które dopiero po wojnie przybrało bardziej słowiańską nazwę. Czy miasto to ma faktycznie jakiś związek ze sławetną już książką Mary Shelley? Jak twierdzi Jan Organiściak, lokalny historyk, gdyby nie Ząbkowice, pisarka nigdy nie wpadła by na pomysły zawarte w książce, jednak czy takie teorie mają swoje podstawy, czy to raczej wyssane z palca banialuki a zbieżność nazw jest przypadkowa? No cóż, postarajmy się cofnąć w czasie do roku 1606, kiedy to miastem rządziła zaraza morowego powietrza czyli dżumy...
Weźmi z trupa trzydniowego oko i w miedzianym moździerzu je roztrzep... weźmi sproszkowane kości szkieletu i wsyp ich dwie garście tamże, a do tego pięć palców zmarłego wykopanych przy księżyca pełni... całość w noc bezgwiezdną nad ogniem podgrzej, w lewą stronę mieszając, a tak przygotowaną miksturę zmieszaj z sosem i zaciekłemu wrogowi swemu podaj, a kres nastanie twoim problemom z nim...
W laboratorium Frankensteina |
Miksturę tą alchemiczną z pewnością znali ząbkowiccy grabarze, Wacław Forster i Jerzy Freidiger, którzy z ciał ludzkich sporządzali zatruty proszek, który potem rozsypywali po domach, podwórkach, smarowali nimi klamki i kołatki w drzwiach. I choć powyższa receptura brzmi jak wyciąg z jakiego annału alchemicznego, nie trzeba żadnej magii żeby przy jej pomocy zabić człowieka. Ot, efekt rozkładu, bakterii gnilnych, braku nieznanej ówcześnie higieny i masz, śmiertelne zatrucie gotowe dla każdego kto z taką mieszaniną się spotkał. I chociaż, jak już wspomniałem, pojęcie higieny było wtedy nieznane, to przecież każda, najstarsza nawet religia wie, że kontakt z gnijącym ciałem do niczego dobrego nie prowadzi. Czemuż więc ząbkowiccy grabarze mieliby sypać wszędzie taki śmiercionośny proszek? Zapewne z czystej żądzy zysku, bo przecież każdy zmarły to dla nich źródło zarobku. I choć oburzać by się można na takie działanie, to przecież jeszcze nie tak całkiem dawno temu, w czasach o wiele wyżej stojącej moralności gazety rozpisywały się o łódzkich „łowcach skór” - więc czego wymagać od średniowiecznych grabarzy, nie szkolonych przecież w kwestii filozofii, etyki, itp.?
10 września 1606 roku aresztowano dwóch ząbkowickich grabarzy - Wacława Förstera, grabarza od 28 lat i jego pomocnika Jerzego Freidigera pochodzącego ze Strzegomia, z powodu mieszania i preparowania trucizn. Obaj zostali wydani przez parobka Förstera.Kroniki miejskie Annales Francostenenses (1655), Marcin Koblitz
Dnia 14 września został aresztowany niejaki Weiber - były więzień i trzeci grabarz - Kacper Schleiniger, a 16 września aresztowano 87-letniego żebraka Kacpra Schettsa - wszystkich pod zarzutem trucia i rozprzestrzeniania zarazy.
4 października odprowadzono do więzienia Zuzannę Maß - córkę zmarłego urzędnika miejskiego Schuberta, jej matkę - Magdalenę Urszulę, obecnie żonę grabarza Schleinigera oraz Małgorzatę - żonę żebraka Schettsa”
W takich warunkach dr Frankenstein tchnął życie w swego potwora |
Zresztą, choć sam wyrok sądowy dosyć dobrze opisują kroniki miasta, to już okoliczności jego podjęcia pozostają większą tajemnicą. W czasach średniowiecznych ciężko było o uczciwy proces sądowy, i choć często oskarżenia potwierdzane były osobiście przez samych oskarżonych to niejednokrotnie ciężko powiedzieć na ile było to przyznanie się do rzeczywistej winy, a na ile była to chęć wybawienia od okrutnych tortur, którym poddawani byli podejrzani w ramach przesłuchania. Dodać należy, że był to przecież okres polowania na czarownice i notorycznego poszukiwania winnych głodu, zarazy i innych zdarzeń losowych – bo przecież gniew boży musiał być zawiniony przez jakiegoś grzesznika którego trzeba było spalić na stosie żeby przebłagać Boga... A dowody zawsze się znajdą, jak nie rzeczowe, to w postaci zeznań zawistnego sąsiada, wścibskiej baby która wszystko widziała, itp.
Potwór stworzony przez dr Frankensteina |
„W mieście Frankenstein na Śląsku pojmano ośmiu grabarzy, wśród nich sześciu mężczyzn i dwie kobiety (według „Annales Frankostenenses” pięciu mężczyzn i trzy kobiety). Ci po torturach w śledztwie zeznali, że sporządzali zatruty proszek i tenże kilka razy w domach rozsypywali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co wielu ludzi zatruło się i poumierało. Poza tym w domach skradli wiele pieniędzy, a także obdzierali trupy, zabierając im opończe. Rozcinali także brzemienne kobiety i wyjmowali z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo. Tamże z kościołów kradli obrusy z ołtarzy, a z ambony ukradli dwa nakręcane zegary. To sproszkowali i używali do swych czarów. Pewien nowy grabarz pochodzący ze Strzegomia zhańbił w kościele ciało młodej dziewicy. Inni jeszcze różnie niesłychane i straszne czyny popełniali (...)”.
Newe Zeyttung, 1606r.
Śledztwo zazwyczaj ciągnęło się na tyle w czasie, że wszelkie objawy gniewu bożego ustawały, więc łatwo było pokazać, że skazanie oskarżonych (albo chociażby samo ich osadzenie) było miłe Bogu, a nawet jeśli nie – najważniejsze przecież było zadowolenie społeczeństwo, a motłoch szczęśliwy był widząc męczarnie umierających „za swe grzechy”.
Ratusz w Ząbkowicach - niemy świadek wyroku na grabarzach |
„Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
Newe Zeyttung, 1606r.
Mroczna nawet w świetle słońca ruina zamku w Ząbkowicach (dawny Frankenstein) na okraszenie historii |
Tak więc opowiastkę z pogranicza życia i śmierci mamy, wystarczyłoby udowodnić że brytyjska pisarka ją znała – i już mamy zgrabną teorię sugerującą, że to właśnie dolnośląskie Ząbkowice stały się zaczynem do stworzenia literackiego potwora i książki, która uważa się za pierwszą książkę science-fiction na świecie. Czy jednak takie ogniwo istniało? Trudno przecież znaleźć jakiekolwiek chociaż wzmianki o bytności Marii Shelley w Ząbkowicach lub w okolicach, a nawet samym Wrocławiu. Powiadają jednak, że wśród jej znajomych był pewien młodzieniec, który urodził się i wychował właśnie w Ząbkowicach, a później musiał wyemigrować w okolice Renu gdzie poznał się z pisarką. Czy pamiętał ten makabryczny wybryk z historii swego miasta, czy miał okazję przekazać ją pisarce w trakcie któregoś ze swych spotkań? Tego nigdy się nie dowiemy, dlatego wszystkich zainteresowanych zachęcam do sięgnięcia po ten klasyk literatury fantastycznej i ocenienia samemu.
A skoro już go przeczytacie, to zapraszam Was także na XXV Wrocławskie Spotkania z Fantastyką, poświęcone właśnie książce „Frankenstein czyli współczesny Prometeusz” Marii Shelley. Będzie okazja do podzielenia się waszymi wnioskami z innymi, będzie okazja posłuchania co na ten temat mają do powiedzenia inni, a i ja postaram się podać jeszcze kilka informacji rzucających pełniejsze światło na możliwe kulisy powstania książki. Tak więc, kto chętny – zapraszam was 7 lutego do Ośrodka Kultury Fantastycznej na ul. Tadeusza Kościuszki 35F, ostatnie piętro. Światło świec i odgłos wyładowań elektrycznych używanych do powtórzenia dzieła doktora Frankensteina upewnią was, że trafiliście we właściwe miejsce. A tymczasem – życzę wam interesującej lektury!