sobota, 2 listopada 2013

Dokąd zmierzają wrocławskie zombi?




Wiele, wiele lat temu, na terenach zamieszkałych przez Słowian, pod koniec miesiąca października (który oczywiście tak się wtedy nie nazywał, ale właśnie tej porze roku odpowiadał), na grobach dawno zmarłych przodków zapalały się ognie pochodni. Ludzie zamieszkujący wtedy te tereny przywoływali do siebie zbłąkane duchy, aby je nakarmić, napoić... a przy okazji uwolnić je od problemów trzymających je na ziemi, nie pozwalających uciec ku wolności. Bo wiadomo, wkurzony duch to zły duch, tylko chodzi po domu, stęka, straszy i w ogóle przeszkadza.
Tak więc nasi przodkowie odprawiali rytuał zwany Dziadami. Jednak w dobie chrystianizacji Europy, Kościół postanowił wytępić ten pogański zwyczaj i (podobnie jak to miało miejsce z sobótką/Dniem Kupały) wybrał sobie sąsiadujący dzień aby w jego miejsce ustanowić nowe obrządki. Wiele, wiele lat ta tradycja się utrzymywała w Polsce, aż przyszła doba globalizacji i amerykanizacji społeczeństwa. Tak więc do łaski wrócił Dzień Zaduszny, jednak w nowym, amerykańskim (czytaj: radosnym) ujęciu. Tak więc dzień przed tym, gdy wszyscy jadą odwiedzić groby swoich bliskich, z porzuconych, zapomnianych i zaniedbanych grobów powstają zombie, aby przypomnieć innym o sobie. 



Runiczna wędrówka nieumarłych


Tak było i w tym roku. Całkiem spora ich grupa, w asyście czarownic i innych straszących potworów zjawiła się na wrocławskim rynku. Wokół rozległy się ich roszczeniowe krzyki z żądaniami. Jednak czego chciały? Tego wciąż nie wie nikt. Jęki, charczenia i inne dźwięki wydobywające się z ich gardeł z pewnością nie przypominały słów, które chciały uzyskać. Rozkładające się grdyki i krtanie raczej nie są skłonne do wydawania ludzkich dźwięków.
Więc cóż im pozostało? Ruszyć w swoją kolejną wędrówkę. Wędrówkę śladem magicznej runy, wędrówkę mającą na celu wywołanie magicznego czaru, który miał im dać ostateczne rozwiązanie: przywrócić im życie lub wypchnąć je z ludzkiego padołu. Do piekła, nieba, czy w bezdenne otchłanie nieskończoności? Czyż to ważne? Aby wreszcie zakończyć przeklęty byt nieumarłego.



Poszukiwanie mięsa w McDonaldzie... mission failed
Tak więc zaczęła się upiorna wędrówka. Najpierw pierwsze koło wokół rynku, drugie... a wokół tyle restauracji. A każda kusi zapachem, kusi... silna wola upadła gdzieś na wysokości McDonalda. Wygłodniałe zombie rzuciły się w poszukiwaniu mięsa – niestety nie znalazły. Więc jeszcze bardziej rozeźlone wróciły na rynek, kończyć regulaminową runę. Trzecie okrążenie wokół rynku – i już można wyjść na inną ulicę, gdzie nie męczą już tak kuszące zapachy. Ale... ale czy to zboczenie z właściwego kierunku tylko zawiesiło wykonanie runy, czy może trzeba było zacząć ją jeszcze raz, i wykonać trzy okrążenia naraz, bez przerywania? 



Tak więc narada. Długo radziła starszyzna zombie, długo słychać było nieziemskie wrzaski... i dalej nic uradzić nie mogli. Bo zapobiegawczo, może jeszcze trzeba było te dwa kółeczka odrobić, jeśli wykonanie runy zostało przerwane? A co, jeśli runa dwa poprzednie okrążenia „wciąż pamięta”? A każdy zombie wie, co znaczy pięciokrotne okrążenie tego samego miejsca, i żaden ryzykować nie będzie. Więc może lepiej jednak pójść dalej...
I kontynuowali ten swój marsz ulicami Wrocławia. Mawiają, że nauczone doświadczeniem, zombie już trwały w swym stuporze, głuche na pokusy żołądka. Kto jednak był w środku – ten zna okrutną prawdę. Każdy człowiek był zagrożony, każde zwierzę nie mogło się czuć bezpiecznie – każdy kawałek mięsa czy litr krwi był na wagę złota. Ulicami niosły się pieruńskie wycia nieumarłych, radośnie (w ich ujęciu) witające każdą próbę zaspokojenia wołającego o żarcie gnijącego żołądka.






Runa w kształcie małpy


Spytacie, jaki jest magiczny kształt runy? A no współczesny, amerykański. Gdy rozrysować ją na mapie, to ujawnia się nam znany chyba każdemu internaucie znaczek e-mailowej „małpki” @. Jednak znak sam w sobie nie jest groźny – bo oprócz kształtu, liczy się jego wykonanie. Ilość powtórzeń, nawróceń, nieśmiałe „niedomknięcie” runy, przesunięcie miejsca początkowego i końcowego. Tak więc zaczynając na Pręgierzu, skończyć trzeba w małym pubie „Lot Kury”, gdzie na nieumarłych czekają wzmacniające drinki z formaliny i łez irlandzkich wiedźm. No i pokaz przygotowany przez najsłynniejszego zombie, który nieumarłym stawał się jeszcze za życia...

Michael Jackson znów w akcji... dokładniej: Michael Jackson Wrocław Dance Team
I jeszcze jedna fotka rodzinna, na rozluźnienie sytuacji:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz