Nie wiem, co te potwory mają do
lutego, ale jak zawsze na Nowy Rok Miasto Spotkań wybuchło plotką
o zbliżających się do Wrocławia wrogich hordach. Czy to brak
śniegu nie pozwalał im przespać w spokoju zimy, czy to głód
wynikający z braku pożywienia w okresie zimowym, czy wreszcie
Wrocław w lutym dostaje jakiejś magicznej mocy przyciągającej
wszelkie tałatajstwo – trudno powiedzieć, wiadomo jednak, że w
pierwszych tygodniach lutego miasto nasze nawiedzają watahy
paskudnych stworów przybywających z północy i pozbawione ochrony
miasto z pewnością znów powróciłoby do stanu zniszczenia
przypominającego Festung Breslau tuż po opuszczeniu go przez
Niemców. Dlatego jak co roku, mimo wszelkich uzasadnionych
nienawiści rasowych do Długouchych, trzeba było stanąć u ich
boku w obronie miasta. Dobrze chociaż, że potwory są na tyle miłe,
że ZAWSZE atakują w sobotę i nie trzeba się chociaż urywać z
pracy żeby stawić im opór.
Ot, taka sytuacja... w samo białko... |
No i wszystko byłoby ładnie i pięknie
gdyby nie te walenie do drzwi. Mimo iż to jeszcze zima, słonko
pojedynczymi promieniami przedzierało się przez minimalnie tylko
otwarte powieki. Zapowiadałby się piękny dzień pełen jatki i
wrogiej krwi gdyby nie te durne „dzięcioły” pukające do moich
drzwi. Wysokie to to jak brzoza, a głupie jak koza – nie mogliby
się wreszcie nauczyć używać zegarka, chociażby słonecznego?
„Nie budzić zanim słońce nie wzniesie się powyżej budynku Hali
Stulecia” na ten przykład to przekracza ich normy rozumowania. A
już przyjść po budziku... uuups, szybki rzut oka na budzik dosyć
szybko i dobitnie zmienił mój wgląd na całą sytuację.
Powiedzmy, że budzik wyglądał tak, jakby jakiś czas temu trochę
zbyt dobitnie próbował wytłumaczyć mi że pora wstawania to
już-już a może nawet minęła – dosyć wyraźnie widać w nim
było odcisk opancerzonej pięści.
W sumie, radio też nie wyglądało
lepiej, a zazwyczaj włączało się kilka minut po budziku... no to
co tu się dziwić wkurzonym kłapouchym (no, w zasadzie długouchym,
ale z charakteru są podobni do osłów, to i uszy by mogli mieć
adekwatne do inteligencji). Wciąż rozespanym krokiem doczłapałem
się do drzwi, uchyliłem je lekko żeby powiedzieć że jeszcze
tylko zjem śniadanko i będę gotowy uderzyć na orczą armię...
Stanowczy uścisk uzbrojonych dłoni dał dosyć wyraźnie do
zrozumienia, że coś poszło nie tak. Nie, zdecydowanie nie tak
miało to wyglądać, wszystko było tak pięknie zaplanowane i teraz
miałoby tak łatwo się spaprać? O, niedoczekanie wasze wy
wychudzone pięknisie, zaraz jeden z drugim niosący mnie pod pachy
dostali fangę w co tam się napatoczyło – i zaskoczeni upuścili
mnie na ziemię. No bo któż by w pojedynkę zadzierał z armią
zbrojnych elfów? Musiałoby być na rzeczy coś niepomiernie
ważnego... szybko zawróciłem się do łóżka żeby wyciągnąć
przygotowaną zawczasu siekierkę po czym z rozbrajającą miną
stanąłem z nią naprzeciwko nich oświadczając, że teraz już
możemy iść. Przez chwilę zastanawiali się o co chodzi, jednak
ich obawy rozwiały moje słowa: no przecież nie pójdę na to orcze
ścierwo z byle sznurkiem na kiju, jak się bawić, to chociaż jakąś
porządną bronią.
Trzeba przyznać, że atmosfera w
samochodzie była grobowa, jednak mimo kilku kuksańców które z
radością odwzajemniłem jakoś udało się dojechać na miejsce
bezbijatyki. A tu na szczęście pominęło mnie to, co według nich
najważniejsze a ja osobiście uważam za nudę niemożebną –
przemowę mającą zachęcić tyczkowatych do walki na szczęście
mieli już za sobą, a z naprzeciwka leciała już orcza banda...
Gdy już tylko pozostaje patrzeć gdzie trafi strzała... |
No to pora się zabawić. Toporek
wyciągnięty, rozbieg, rzut toporem do celu, dobiec do
dogorywającego ciała i w biegu wyrwać z niego broń (jakże
pięknie rozpryskuje się krew gdy gwałtownie wyciągasz z rannego
ciała swój topór) i lecimy dalej powtarzając całą tą
sekwencję aż do ostatniego trolla. Niczym wielka machina śmierci,
niczym rozpędzony kołowrót śmierci, niczym jeżozwierz złożony
z toporów a nie igieł pędziłem przez zgniłozieloną chmurę
wroga gdy nagle coś mnie ugryzło w nogę... no ki czort, noż
niemożliwe żeby który orczy pomiot miał siłę jeszcze odgryzać
po tym jak go zdzieliłem swoim toporkiem? Kątem oka zauważyłem
jakieś włochate śmierdzące stworzenie na swej nodze, i drugie,
trzecie... no żeżby, czyżby idąc z północy orki zabrały spod
Poznania te szczury co zeżarły Popiela? Królem to ci ja nie
jestem, żreć mnie nie powinny, jednak i im widać zima dała się
we znaki i próbowały się posilić czym tylko popadnie.
Prawie mu się udało, temu orkowi... |
I wiecie co? Mądrze gadają Wolni
Ciut-Ludzie ze Świata Dysku... tym gorszy przeciwnik, im mniejszy –
bo trudniej go trafić. Ubić orka siekierą – bułka z masłem, a
i mnóstwo krwi w gratisie. Ubić trolla siekierą – to jak ubić
orka tylko jeszcze trzeba trochę siły w to włożyć, ale w
celowanie mniej wysiłku wkładasz. Ubić szczura siekierą – no
nie da się. Utrafić ostrzem nie sposób, walnąć obuchem to się
odbije, kopnąć – poleci kawałek i wkurzony zaraz przypędzi z
powrotem. No i włazi ci takie bydlę po nogach i żre – no on
celować nie musi żeby utrafić, za to ty jego i z celowaniem nie
siekniesz. Przydeptać butem też nic nie daje, bo się rozmiękła
ziemia trochę pod nim rozejdzie a gdy buta zabierzesz to dalej na
ciebie wbiega. Walnąć je pięścią – rozgnieciesz, ale i po
trzech takich ciosach ciężką okutą rękawicą we własną nogę
to i ciężko od siniaków się ruszać. I jak z takim walczyć? I
wiadomo jaką zarazę to ze sobą roznosi? Toż bym wam napisał co
to tałatajstwo narobiło we Wrocławiu w 1963, ale nie będę przecież wyprzedzał Roberta Szmidta...
Temu ukrycie się w cieniu też nie pomogło |
Kilka strzał które ledwo musnęły me
nogi i zrozumiałem po co komu elfy na polu walki – no w kwestiach
głównych sił wroga to za dużo nie podziałają, ale od drobnicy
bronią cię równie dobrze jak off przed komarami. Szkoda tylko, że
tak łatwo giną – ale nie ma tego złego co by na dobre nie
wyszło. Zawsze można z którego ściągnąć jego wymuskaną
zbroję. Z jednej strony co prawda jeden nagolennik sięga mi od
pięty do brzucha skutecznie blokując nogi w kolanie, z drugiej
jednak ten ich podły mosiądz to tak lichy materiał, że dobrze
puknąć i się rozlatuje – słowem, łatwo skrócić je do
odpowiedniego rozmiaru i zakładać na skórzaną zbroję można. No,
musiałaby być jakie szczury mutanty żeby się przez to zębami
przebić, ale kto wie co to za barachło autobahnem nach Poznań do
Wrocławia dotarło? Tylko pozostaje mieć nadzieję, że mi jaki
fotopstryk zdjęcia nie trzasnął i gdzie nie opublikuje, bo to
wstyd byłby na kopalni jakby mnie w takiej badziewnej improwizowanej
puszce zamiast zbroi zobaczyli. I pewnie by się nabijali, że za
konserwę mięsną z krasnoluda na wojnie robiłem... ech,
niedoczekanie wasze, orki wybite pora zrobić krucjatę wśród
reporterów, bo to równie wredne potwory. Tymczasem po raz kolejny
udało się uchronić Wrocław Fantastyczny od zagłady...
No, a teraz pora odrzucić cugle
fantazji na bok i dać się ponieść rzeczywistości. W tym roku po
raz kolejny Centrum Łucznictwa Tradycyjnego zorganizowało turniej
łuczniczy „Osobliwości łowieckie zimą”. Tak jak w poprzednich
latach tereny lasu osobowickiego opanowały makiety łucznicze o
kształtach Obcego, Predatora czy watahy zombie, tak w tym roku
utrzymana była koncepcja tolkienowskiej Bitwy Pięciu Armii. Tak
więc przeciw trollim czy orczym makietom wystąpili elfi łucznicy
próbujący z pełnym zapałem je zabić, w czym uporczywie
przeszkadzały im gałęzie entów próbujące złapać strzały,
rzeźba terenu, grawitacja i zmęczenie. I chociaż w ciała
papierowo-piankowych najeźdźców wystrzelonych zostało łącznie
tysiące strzał, trudno mówić o tym, że któraś ze stron
przegrała tą wojnę: ilości wojowników po każdej ze stron
pozostały nieuszczuplone. Mimo to niekwestionowanymi zwycięzcami
okazali się łucznicy, którzy mimo braku trofeów w postaci orczych
kłów zyskali mnóstwo dobrej zabawy i humoru. I chociaż do wojny
nie dołączyli hobbiccy procarze, to po raz kolejny udało się
uchronić zarówno wrocławskie Śródmieście, jak i tolkienowskie
Śródziemie przed rozprzestrzenieniem się orczej zarazy. Niestety,
napromieniowane szczury rozpierzchły się po Wrocławiu roznosząc
epidemię. I chociaż nawet najlepszym elfim tropicielom nie udało
się znaleźć najmniejszych śladów ich bytności w mieście, to w
prasie powoli pojawiają się pierwsze wzmianki o powrocie chorób
dawno zapomnianych. Czy już wkrótce powstanie księga z listą
zabitych przez roznoszącą się w powietrzu zarazę?
Pora na odpoczynek |