niedziela, 6 marca 2011

Po prostu: Coolkon!!!

Kolejny Coolkon za nami. Po raz kolejny tłumy fanów, po raz kolejny zbyt wąskie korytarze, zamieszanie – a jednak jakoś organizatorom udało się nad chaosem zapanować i wyszedł kolejny zgrabny wrocławski fantastyczny konwent.
No, ale po kolei. Zaczynamy od znalezienia miejsca – niestety, w pobliżu znajdują się trzy obiekty przypominające szkolne, i z opowiadań innych wiem, że nie tylko ja miałem problemy z trafieniem. No, ale pilnujący wejścia amerykański żołnierz (101 Airborne Div) to wyraźny znak, że tu coś się dzieje, pozostaje pytanie, czy to, co akurat nas interesuje. Na szczęście wiszące w środku plakaty dają jasno do zrozumienia, że warto stanąć w kolejce za konwentową plakietką.
Po wejściu krótkie rozeznanie. Wzdłuż korytarza ciągną się sale prelekcyjne, w piwnicy i na piętrach sypialnie, w sali gimnastycznej ogromny games room (który mimo to w niektórych momentach był mocno zapchany), przy wejściu do budynku – retrogralnia, czyli muzeum starych komputerów domowych, na których można wciąż pograć w kultowe gry.

Pierwsze prelekcje

Coolkonowa lekcja plastyki...
Pierwsza upatrzona atrakcja z prelekcji to warsztaty tworzenia makiet. Choć wyglądało to jak typowa lekcja plastyki w gimnazjum. Na środku prelegent niczym nauczyciel, w ławeczkach siedzą nad wiek wyrośnięci uczniowie, którzy wykonują swe rzeźby z kartonu...Kawałek tektury, trochę farby, pędzel, odrobina wyobraźni – to wszystko, co potrzeba do przygotowania makiety do neuroshimy czy innego systemu postapokaliptycznego. Do kompletu wystarczy dorzucić kilka kostek, parę „ludzików” i elastyczną miarkę – i już jesteś gotowy do rozegrania pierwszej bitwy.
... no i gotowa makieta.
Później – o fizyce w sztukach walki. Choć prowadzący jest zapewne specjalistą od sztuk walki, to jednak z fizyką poszło mu dużo słabiej. Już na wstępie zabrakło informacji najbardziej determinujących szkody poczynione w człowieku w trakcie uderzenia go pięścią – prawa zachowania pędu, prawo zachowania energii. Tego, czego używało się w zadaniach z fizyki, których początek do tej pory pamiętam z technikum: Kulka o masie m1, rozpędzona z prędkością v1, uderza w nieruchomą kulkę o masie m2...

Chociaż w planie zapisanych było wieczorem jeszcze kilka innych atrakcji, ja jednak skupiam się na jednej: LARP. Poza suchą teorią nigdy nie widziałem jak to wygląda, i wreszcie nadarzyła się okazja. I nie mówimy o jakimś sztywno-systemowym LARPie, opartym na AD&D, neuroshimie czy innym warhamerze – to raczej bezsystemowa sztuka improwizacyjno-aktorska oparta na oryginalnym pomyśle.


Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami,
w małym szpitalu psychiatrycznym...

No więc przenosimy się w czasy ponownej zimnej wojny. Na ziemi zostały już tylko dwa państwa – USA i Rosja. Po kilku latach intensywnych wojen, obydwu krajom skończyły się środki na dalsze zbrojenia i nastąpił totalny pat. Każde z państw chciałoby jednym uderzeniem zmieść wroga z powierzchni ziemi, jednak każde z nich wie, że nieudany atak oznacza pozbawienie się wszelkich możliwości obronnych, i choć każdy chce, to każdy boi się podjąć wyzwanie. W takich to właśnie warunkach, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami (w tym także za Uralem) egzystuje sobie starodawny, wręcz XXwieczny jeszcze szpital psychiatryczny. I nie mowa tu tylko o dacie powstania budynku, ale także o używanych metodach lecznicznych – lobotomia jest tu wciąż na porządku dziennym. Pacjenci w nim przebywający chorują na wszystkie możliwe choroby psychiatryczne – urojenia, fobie, manie, psychozy, natręctwa, itp. Niestety, to właśnie pacjenci są w tym szpitalu najnormalniejsi – choć wiadomo, że wśród wariatów zwykły człowiek staje się nienormalnym, a normą jest szaleństwo.


Czy aby na pewno pacjent?
Jednak ci lekarze... jeden robiłby lobotomię każdemu pacjentowi, drugi zostawia leki i klucze gdzie popadnie, trzeci uparcie poszukuje w szpitalu pozostałości po amerykańskim pułku, całością personelu próbuje zarządzać automat do wydawania leków, w tle słychać skwierczenie prądu niczym z maszyny do elektrowstrząsów... ale trzeba przyznać, że po takim treningu nic już nie potrafi wytrącić człowieka z równowagi. Gdy więc wracając do domu, przed swym samochodem zobaczyłem lecącego smoka, to już wiedziałem co zrobić. Spokojnym ruchem kciukami przycisnąłem ukryte w kierownicy przyciski uruchamiające karabiny maszynowe, po czym włączyłem wycieraczki aby umyć szybę z krwi cieknącej z przelatującego nade mną, chyba już martwego potwora.

Tworzymy broń na smoki
No, ale ten smok to chyba się zbyt wcześnie z klatki wyrwał. Wykład o przygotowaniu broni postapokaliptycznej na mutanty zaplanowany był na dzień kolejny, i zapewne to smok miał posłużyć do testowania uzyskanej broni. Na szczęście wykład był przeprowadzony naprawdę dobrze i obrazowo, więc obyło się bez demonstracji. Teraz już każdy chyba wie, jak nawet z unieruchomionego fiata 126p można wykonać śmiertelną (dla wroga, nie dla użytkownika!) broń, nie wspominając o katapultach i pociskach przeciwpancernych (które z racji braku czołgów w krajobrazie postapokaliptycznym już i tak chyba nie będą potrzebne).
Przy tym ogromie atrakcji, niestety trzeba wybierać co ciekawsze kąski. Prelekcje rozpoczęte w sali prelekcyjnej okazywały się tak dokładne, a równocześnie tak interesujące, że często kończyły się w salach sypialnych lub wrzucane były jako nadplanowe punkty programu gdy komuś udało się cudem odszukać jakąś wolną salkę. Wymienić tu chociażby należy prelekcję o tworzeniu charakteru postaci przy pomocy Junga, przedstawiające nowe spojrzenie na tematykę dobra i zła, wzorców zachowań, itp. która dokończona była właśnie w salce sypialnej, czy mitologię nordycką, która z planowanej godziny rozciągnęła się na 3 godziny. No, ale jeśli ktoś opowiada z polotem, a nie nudno jak Parandowski o Zeusie, gdy porusza także te pozaszkolne wątki, jak to, z kim się Thor chędożył, kto prowadził największy burdel Asgaardu, jak olbrzymom zdarzyło się szantażować bogów, o przebiegłych oszustwach Lokiego, itp. to co tu się dziwić że wszyscy słuchają z fascynacją.

Wtrącić go do lochu!
Jeść, grać, czy... pilnować, żeby nie wylazł z lochu?
Wspomniałem o piwnicach. Ech, gdyby tylko na nich kończył się podziemny świat Coolkonu... Z wyboru trafiłem na prelekcję o podziemiach. O tym, jak tworzyć nastrój grozy, jak kreować świat widziany oczami bohaterów, po co wrzucać bohaterów do lochów, podziemi i katakumb (albo, co gorsza, sprawić że sami do nich wejdą). O tym, co może się bohaterowi stać w podziemiu... i trzeba przyznać, że prowadzący tak dobrze oddał klimat podziemi, że mimo jasnego oświetlenia, mimo iż każdy wiedział, że „to tylko wykład”, to chyba każdemu uczestnikowi udzielił się klimat i każdy z obawą reagował na wszelkie dźwięki wydobywające się zza okna. Dzikie wrzaski, tajemnicze skrobania...

Czy żyjemy w świecie z książek SF?
Zapasowe kości, as w kapeluszu, chęć walki
słowem gracz doskonały,
zawsze przygotowany na wszystko
Wszystko to co opisałem, to opowieści i warsztaty o tym, jak tworzyć. No, ale skoro coś stworzyliśmy, to warto by się zastanowić co stworzyliśmy i jak to umieścić w przestrzeni literatury i w przestrzeni rzeczywistej. Tu pomocą okazała się prelekcja o wychodzeniu z getta SF, pokazująca czym jest, a czym nie jest literatura (a właściwie już cała kultura) science-fiction i co o niej sądzą ci krytycy, którzy raczyli ją z uwagą przeczytać. Bo tymi, którzy krytykują bez przeczytania choćby jednej książki to chyba nie warto się interesować. Niestety, dla wielu humanistów fantastyka to wciąż literatura mocno bezwartościowa, dla wielu polonistów w szkołach to bajeczki o robotach, smokach i krasnoludkach. Na szczęście pojawia się coraz więcej kulturoznawców, którzy potrafią docenić złożoność problemów opisywanych poruszanych w fantastyce, jej powiązanie ze światem już istniejącym. Zaskakuje, że mimo swej oryginalności fantastyka wciąż ma wiele cech wspólnych z literaturą mainstreamową, często okazuje się bliższa klasycznemu kanonowi średniowiecznemu niż niejedna współczesna powieść literacka.
Wspomniałem o powiązaniach – literatury SF ze światem realnym. Prelekcja o nie-getcie science-fiction wspominała o tym, jak ta literatura powiązana jest z już istniejącym światem. Wrocławski Skrzat (Ch)Robot poszedł w kierunku odwrotnego sprzężenia zwrotnego. W swojej prelekcji doskonale pokazał, że literatura SF to nie tylko bajki o robotach, rakietach, jakieś fantasmagorie o zwiedzaniu innych planet. Skrzat pokazał, że literatura SF w jakimś stopniu determinuje nasz świat obecny. Bo choć często literatura ta to jedynie rozważania futurystyczne, przedstawienie obecnych kierunków rozwoju nauki ubrane w ciekawą fabułę, to jednak... często to właśnie naukowcy zafascynowani pomysłami literatów obierają nowe kierunki badań, właśnie te wymyślone przez pisarzy. Wymienić tu należy chociażby roboty. Mało który absolwent studiów na kierunku robotyka wie, że to nie wymysł inżynierów, ale wyobraźni czeskiego pisarza Karla Capka. Na szczęście chyba już każdy robotyk słyszał o Asimowie, pisarzu s-f, twórcy 3 Praw Robotyki, będących odpowiednikiem katolickiego dekalogu. O robotach, laserach, działkach Gausa, działkach akustycznych – i o wielu innych wynalazkach opisywanych początkowo jedynie w literaturze, a obecnie istniejących w otaczającym nas świecie – o tym wszystkim wspomniał Skrzat (Ch)Robot. I choć trzeba przyznać, że zdążył zarysować jedynie obrys wierzchołka góry lodowej, bo obszerność tematyki pozwoliłaby na napisanie wielu prac dyplomowych na ten temat, to w ciągu przeznaczonej mu godziny zdążył przekazać naprawdę obszerną wiedzę.
To tyle o prelekcjach. Trzeba przyznać, że większość z nich prowadzona była z ogromną fantazją i gdyby równie wielkim talentem pedagogicznym wykazywaliby się nauczyciele, to zamiast z niechęcią, dzieci chodziłyby do szkoły z chęcią, nawet na tą wredną fizykę. Bo przecież to właśnie tam można się dowiedzieć, jak stworzyć broń w czasach, gdy nie będzie już produkujących ją fabryk, sklepów, prądu, itp.


Po nauce, CZAS NA ZABAWĘ

Oprócz prelekcji, wspomnieć oczywiście trzeba o zabawie. W retrogralnii nie spędziłem zbyt wiele czasu, choć wyjątkową ilość sprzętu już praktycznie muzealnego czy hobbystycznego potrafię docenić. Częściej zaglądałem do jaskini gier i hazardu, czyli GamesRoomu. A tutaj... jak sama nazwa wskazuje, mnóstwo gier i graczy. Karcianki, planszówki, hexy, zarówno z branży sf i fantasy, jak i „pozabranżowe”. Choć większość tych „nieklimatycznych” leżała w nieużywanych pudełkach, to wyjątkiem była nowość z Luzodajni, gra Crokinole, niejednemu przypominająca grę w kapsle, choć były i skojarzenia z bardziej sportowym i profesjonalnym curlingiem. Oczywiście, żaden z graczy nie musiał nic przywozić z sobą, na miejscu były plansze, karty, a także niezbędny sprzęt – kości, pionki, rekwizyty... I choć sala gimnastyczna była ogromna, to często gracze, z braku miejsca, przenosili się na korytarze, zajmowali każdy wolny stolik.
No i oczywiście były LARPy. Niestety, brak mi talentu, żeby podjąć choćby najmniejszą próbę naszkicowania klimatu tejże zabawy. No cóż, to trzeba przeżyć samemu. Jeśli nie próbowaliście, to jakby ślepemu tłumaczyć ideę kolorów...

No cóż, jedyne czego mi brakowało, to armii fantastycznych przebierańców. To, czego było pełno
na Tattoine, prawie w ogóle nie występowało na Coolkonie. Ot, gdzieś przemknęło czterech rycerzy Jedi, dwóch Tuskenów, jedna dziewka wikińska w asyście mundurowego z okresu wojny światowej, gdzieś jeszcze jedna księżniczka... i chyba na tym koniec.  

8 komentarzy:

  1. Jaki żołnierz Marines? To 101st Airborne Div było!
    Nie mówić że jestem Marines, to obraza dla spadochroniarzy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałbym odnieść się do komentarza na temat prelekcji "Fizyka w sztukach walki", jako że sam ją prowadziłem ;)

    Szanowny uczestniku prelekcji!

    1. Ktoś, w trakcie prowadzenia jej przeze mnie, upomniał mnie, wspominając o tym, że nie mówię nic o pędzie a biorę się za moment bezwładności (przy kopnięciach) - uspokoiłem tę osobę, ponieważ kolejny wzór na slajdzie dotyczył zasady zachowania momentu pędu L. Myślę, że mogło to tobie umknąć, ponieważ skupiłem się na przedstawianiu kopnięć, a mój 'manekin' dobrze grał swoją rolę.*

    2. O zasadzie zachowania energii (która jest ściśle powiązana z zasadą zachowania pędu) wspominałem, i to nie jeden raz. Podkreśliłem, że wszystko o czym mowa, sprowadza się i tak do przekazywania energii.

    3. Moim zdaniem, głębsze wchodzenie w pęd, nadmiernie skomplikowałoby prelekcję. Może gdybym opisywał łamanie desek to skupiłbym się na tym. Dla sparingu zasada zachowania pędu może jest ważna, ale ważniejsze jest to, o czym wspominałem na początku prelekcji - czyli masa i przyspieszenie bo implikują całą resztę (tak, wiem że w pędzie pojawia się prędkość, ale można łatwo ją wyznaczyć jako pochodną przyspieszenia).

    4. Co do "najbardziej determinujących szkody rzeczy"... są to przyspieszenie i masa, o czym wspomniałem. Uwzględniłem także naprężenia (F/s), czyli ciśnienie jakie oddziałuje na tkanki. Moim zdaniem, z PRAKTYCZNEGO** punktu widzenia jest to podstawa, ponieważ łatwo można znaleźć wartości granicznych naprężeń dla poszczególnych tkanek.

    5. Kolejne sprostowanie - moje kompetencje jako znawcy sztuk walki są na pewno mniejsze niż kompetencje fizyka praktyka.

    6. I na koniec - prelekcję robi się dla ludzi. Większość uczestników zasnęłaby gdybym zaczął wyprowadzać na cokolwiek wzory i nic by z tego nie wyciągnęła. Moim zamiarem nie było naśladowanie szkoły średniej, ale pokazanie, że fizyka też jest prosta i ciekawa. Stąd także dobór mniej skomplikowanych, ale raz jeszcze podkreślę - moim zdaniem praktyczniejszych w sparingu czy ćwiczeniu - wzorów.

    7. I jeszcze jedno ;) Jak zapewne niektórzy zauważyli, mówiąc o wibracjach, nie przedstawiałem na to wzorów. Cel był zamierzony, ponieważ są zbyt skomplikowane, a nie wniosłyby wiele do treści, którą wolałem pokazać.

    Mimo wszystko dziękuję za opinię i żałuję, że nie została przedstawiona w trakcie prelekcji, bo z chęcią rozwiałbym wszelkie wątpliwości.

    * Dlaczego moment pędu? Ponieważ wszystkie prędkości w technikach są prędkościami kątowymi, co spowodowane jest budową stawów człowieka - ewidentnie widać to przy większości kopnięć.
    ** Praktyczne pod względem optymalizacji techniki osobiście (tzn. przez ćwiczącego).

    OdpowiedzUsuń
  3. Sgt. Apache, no właśnie, jakie Marines, gdzie ty Marinesów widzisz? A na poważnie, poprawki naniesione, dzięki za uwagi, niestety przy wejściu nie spytałem, a potem już nie widziałem już żadnego tak umundurowanego.

    OdpowiedzUsuń
  4. zymon: No coz, wytrzymalem pol godziny, wiec co bylo pozniej, trudno mi powiedziec. Po krotce jedynie powiem na przykladzie opisu uderzen ręką: nie wspomniano tam nic o zachowaniu PEDU (no właśnie, nie momentu pędu, ale chyba raczej pędu przy uderzeniach na wprost - co innego prawy sierpowy, ale nie rozróżniłeś uderzeń na wprost i sierpowych - podobnie opisany przez ciebie "młynek" w którejś technice walki). Za to usilnie podkreślałeś moment NADAWANIA przyspieszenia i pędu dłoni jako decydujący dla uderzenia - a przeciez jak ktoś się rozpędza na odcinku 200m, po czym przywali w ciebie z prędkością własną masą (przy przyspieszeniu rownym zero, biorac pod uwage to przyspieszenie ktore brales pod uwage - pomijales to ktore wynika z zasady zachowania pedu, przyspieszenie UJEMNE wyhamowujace twoja reke). Oczywiscie, ze prelekcje robi sie dla ludzi, wiec nie mozna wzorow wyprowadzac, ale mozna je podac w tej lub innej kolejnosci. Nie przeszkadzałem w prelekcji, bo dyskusja o połowie prelekcji trwałaby dłużej niż godzinę, więc zburzyłbym ją totalnie. Chcesz, możemy się spotkać, porozmawiać, daj znać, może kolejną prelekcję dosłucham do końca ;)
    No cóż, zainteresować fizyką to jedno, drugie stworzyć błędny obraz świata. Jako ciekawostkę podam, że w szkole podstawowej masz ćwiczenie z "przenikaniem" nitki obciążonej ciężarkiem przez bryłę lodu. Wszystko pięknie, fajne doświadczenie obrazujące zjawisko fizyczne, tylko że... podobno na studenci na studiach fizycznych dostają jako zadanie... udowodnić, że ciężarek jest za lekki, żeby tylko to zjawisko wystarczyło do tego doświadczenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Może z innej strony: Dla prelekcji ważne były (moim zdaniem) zasady dynamiki. Jako że człowiek nie osiąga prędkości relatywistycznych, skorzystałem z uproszczonej II zasady dynamiki, nie wdając się w pojęcie pędu, mimo że w domyśle, właśnie o nim mówiłem.

    I jeszcze jedna sprawa - sierpowy, to zmiana kąta w poziomie. "Prosty" to zmiana kąta poszczególnych 'członów' w pionie. Nie mamy takich części ciała, które by się wysuwały - wtedy można mówić o prędkości liniowej. Każde uderzenie jest złożone z kilku prędkości kątowych. (Choć wiem, że 'proste' można rozpatrywać liniowo, rozpatrując przemieszczenie jakiegoś punktu na dłoni/pięści).

    Dla procesu treningowego znacznie lepiej mówić o nadawaniu przyspieszenia niż utrzymywaniu dużej prędkości. Żaden z ciosów nie trwa na tyle długo, by obliczanie przyspieszenia sprawiało trudności.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaka dziewka wikińska na oko Odyna?! Toż to pani Kapitan wolsungowego sterowca była!

    OdpowiedzUsuń
  7. I już na zamknięcie dyskusji - zarzut o błędne przedstawienie obrazu świata wydaje mi się chybiony pod tym względem, że to ty wyszedłeś po połowie godziny prelekcji i zbudowałeś sobie błędny obraz na temat wiedzy prowadzącego, przy czym, pewny siebie, rozpowszechniasz go w miejscach publicznych. Nie miałoby to dużego znaczenia, gdybyś zaznaczył swoje wyjście w recenzji prelekcji, ale nie ma tam o tym ani słowa.

    Gdybyś zajrzał do byle jakiego podręcznika z biomechaniki, zauważyłbyś, że niewiele tam o pędzie, za to wzór na siłę pojawia się, i to szybko. I od niego powinienem rozpocząć całą prelekcję, bo od siły uderzenia zależą
    jego skutki. Naturalnym następstwem tego kroku było określenie ciśnienia itd. Prelekcja nie była o modelowaniu zderzenia pięści z twarzą, ale o tym co robić, by uderzyć mocno. Stąd moje podejście od strony wytrzymałości materiałów (czyli F/s). Łatwiej oszacować swoją siłę w niutonach i przyrównać do tablic wytrzymałościowych np. dla kości.

    Co do momentów sił - w ruchu człowieka powinno mówić się właściwie tylko o nich, ponieważ kości przenoszą momenty mięśniowe. Oczywiście
    dla oszacowania jakiejś wartości korzysta się z przybliżeń i nie jest to błędny obraz świata.

    Jeśli zawziąłeś się tak na pęd, to powinieneś podać konkretne przykłady, w których można go wykorzystać (w sztukach walki). A pęd, można rozpatrywać praktycznie dwojako, żeby miało to ręce i nogi. Albo gdybym opowiadał o
    wytrącaniu z równowagi przeciwnika, albo gdybym przedstawiał dynamicznie rzuty (gdyby manekin mnie atakował, a ja wykorzystywałbym jego pęd
    przeciwko niemu). Jako że tego nie pokazywałem, odpuściłem sobie pustosłowie. O zasadzie zachowania energii wspominałem, właśnie przy rzutach i pod koniec prelekcji.

    Prelekcję poprowadziłem wcześniej na zajęciach z fizyki technicznej, tworzyłem ją z nieznaczną pomocą swojego wykładowcy. Najważniejsza
    myśl, którą mi przekazał brzmiała, że wszystko to o czym mówię można sprowadzić do zasady zachowania energii i pominięcie jednego wzoru
    mechaniki klasycznej nie zaburzy całego obrazu. (Zresztą próbuję tobie uświadomić, że zmiana pędu w czasie jest (w niektórych przypadkach) równoważna wzorowi masa*przyspieszenie).

    Za prelkę zaliczyłem przedmiot na 5. A jedyne błędy za jakie oberwało mi się od wykładowcy dotyczyły sposobu mówienia, a nie fałszowania rzeczywistości.

    I tyle ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Szymonie, używając twoich tylko argumentów... skoro siłę można przyrównać do tablic wytrzymałościowych, to czemu w prelekcji nie pojawił się żaden wzór dotyczący wytrzymałości? Takich kruczków można by więcej, ale po co, skoro ty i tak na siłę bronisz swej nieomylności, a zaproszenie do dyskusji odrzuciłeś?

    OdpowiedzUsuń