wtorek, 27 listopada 2012

Kasandra, czyli lampy zagłady

„- Kto nie zamknął drzwi? - Cicho wypowiedziane słowa osadziły Małego w miejscu. 
- Znowu nie zamknąłeś za sobą tych piep....... drzwi – powiedział Janusz znacznie ciszej i jeszcze spokojniej, podchodząc do dygoczącego ze strachu chłopaka. - Masz coś na swoje usprawiedliwienie, mongole jeden?” 
Robert J. Szmidt, Mały, opowiadanie zamieszczone w Science Fiction, listopad 2002 

Tego miejsca szukałem kilkukrotnie, a jego odnalezienie nie było łatwe. Choć pozornie parę miejsc sprawiało wrażenie podobnych do opisanego, a jednak zawsze nie pasował jakiś szczegół. 
A chodzi o sklepik z częściami elektronicznymi opisanym w „Małym” przez Roberta Szmidta. To opowiadanie od pewnego czasu drążyło moją podświadomość. Gdzieś w otchłaniach mózgu buszowało wspomnienie opowiadania o przypadkowo odnalezionym chłopcu, który wystraszony bał się odezwać, a gdy wreszcie udało mu się pomóc – ściągnął na wszystkich zagładę. Nie pamiętałem, jak dokonała się zagłada, jednak już sama tematyka post-apo i akcja sugerowały że akcja odbywa się we Wrocławiu. 

„- A czego potrzeba, żeby zbudować taki nadajnik? - kolejne pytanie znów zadał Zalewski. 
- Wielu rzeczy. Działających scalaków raczej nie znajdziemy, ale gdyby udało się wykopać jakieś stare radio lampowe...” 
Robert J. Szmidt, Mały, opowiadanie zamieszczone w Science Fiction, listopad 2002 

Co do poszukiwań miejsca... początkowo wydawało mi się, że robiąc wpis o Kościele 1000 Dziewic przez przypadek odnalazłem to miejsce: sklepik elektroniczny stojący naprzeciwko samego kościoła. Przypadkowa zbieżność czy może współpraca autorów opisujących to samo miejsce skupiając się na innych obiektach? Lecz potem ponownie przeczytałem tekst, bo przecież rozwiązanie byłoby za proste. I zauważyłem, że coś przegapiłem: wrak spalonego tramwaju, w którym na chwilę siada Janusz gdy Mały znika w bramie szukając lampowego radia. 

A więc krok kolejny: przejść całą ul. Jedności Narodowej, szczególną uwagę zwracając na odcinek od Poniatowskiego do Mostów Warszawskich. I nagle jest: rzucający się w oczy, krzykliwy napis: WYPRZEDAŻ LAMP. Nawet numer domu jakże charakterystyczny: 111. Miejsce tak oczywiste i krzykliwe, że nie mogło być prawdziwe. Oczywiście lampy na wyprzedaży to nie lampy do radia, ale lampy oświetleniowe: na biurko, stojące, wiszące pod sufitem. 


„- Lalampy – szepnął chłopak. - Mały wie lalampy gdzie... 
- Nam trzeba lamp do radia, nie żarówek. 
- Raradio, lalampy – chłopak kiwał głową, patrząc cały czas w oczy Zalewskiego. - Mały znać, przynieść, teraz, zaraz...” 
Robert J. Szmidt, Mały, opowiadanie zamieszczone w Science Fiction, listopad 2002 

Więc pora iść dalej. Gdy już doszedłem w pobliże Browaru Piastowskiego, tego samego przy którym rozpoczyna się akcja Apokalipsy według Pana Jana. Nie, w hurtowni materiałów elektrycznych lamp radiowych też nie znajdę. I gdy już pozbawiony nadziei zawracam aby wrócić do domu, nagle widzę to: JEST!!! Schowany na samym rogu, jeszcze nie zauważany bo będący za moimi plecami, sklep i serwis z radiami, głównie CB, do tego mnóstwo anten. Więc wydawałoby się strzał idealny: części elektroniczne są, sklep związany z radiami, i jeszcze tak blisko miejsca w którym zaczyna się inne opowiadanie tego samego autora. Czyż życie nie jest piękne? Tylko gdzie ta brama, w której mógłby zniknąć Mały? 
I tylko gdzieś po drodze ciągnie mnie na podwórko zabudowane ohydną plombą koloru kanarkowego... 

„Dotarli, idąc bez przystanku aż do Nowowiejskiej, tam chłopak skręcił nagle do betonowych ruin plomby powstałej w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia i zniknął w jednej z bram. Janusz wolał nie ryzykować. Usiadł na stopniach spalonego tramwaju i z dala od szarej, na wpół zawalonej masy płyt żelbetowych czekał na powrót małego. Trwało to chwilę dlatego zdążył się przyjrzeć wszystkim szczegółom tak tego bloku, jak i okolicznych.” 
Robert J. Szmidt, Mały, opowiadanie zamieszczone w Science Fiction, listopad 2002 

W domu jeszcze raz czytam opowiadanie, żeby ładnie ubrać treść w słowa. I nagle odnajduję ją, tą paskudną plombę. A więc jednak to przyciąganie nie wzięło się znikąd. To właśnie gdzieś w jej podwórzu Mały odnalazł radio, a nie w sklepie na Nowowiejskiej. Tym razem przed rekonesansem w terenie dokładnie przeszukuję internet, żeby znów się głupio nie nadziać. I chyba jest: sklep elektroniczny na ul. Daszyńskiego. Czyżby nareszcie właściwe trafienie? Jeszcze raz dokładnie czytam tekst. Bohaterowie idą al. Jedności Narodowej, potem przy Nowowiejskiej Mały wchodzi w podwórze przez bramę plomby wśród kamienic. Do sklepu na Daszyńskiego musiałby przebyć 2 podwórka, jednak z treści opowiadania nie wynika, jak długo szukał radia, ale daje się zauważyć pewne zniecierpliwienie, więc chwilę musiało go nie być. Więc pora na sprawdzenie podejrzeń w terenie. 

A więc jeszcze raz Jedności Narodowej. Faktycznie, w narożniku współczesnego wieżowca znajduje się brama pozwalająca wejść na podwórko. Dalej płot, który odgradza teren należący do wspólnoty od reszty podwórza. Wystarczy przejść za płot... i oczom ukazuje się miejsce niczym z opowiadania Roberta Szmidta. Późna jesień sprawiła, że drzewa wyglądają niczym radioaktywne kikuty z których podmuch zwiał wszystkie liście, a silne promieniowanie sprawiło, że nowe już nie odrosły. Zaniedbane od dziesięcioleci czarne budynki i ich ściany na których wielkimi płatami brakuje tynku, żywo przypominające skórę oszpeconą licznymi popromiennymi bąblami oparzeń. 
Z podwórka wychodzę na ul. Daszyńskiego, która w lewo łukiem prowadzi do sklepu z radiami który jeszcze wczoraj wydawał mi się tym właściwym. Otaczające mnie kamienice wciąż wyglądają niczym z post-apokaliptycznego filmu. Wiele z nich wygląda tak, jakby już teraz, nie czekając na wybuch wojny, miało się zawalić, być może na moją głowę – dlatego trzymam się raczej bliżej jezdni a nie zdradliwych ścian. 

Skręcam w przeciwnym kierunku niż sklep z radiami. I gdy dochodzę do skrzyżowania z ul. Wyszyńskiego – ogromne zaskoczenie. Jedyne czego brakuje aby podkreślić absurdalność tego znaleziska, to wielkiego, kolorowego, błyskającego neonu w kształcie strzałki z napisem „To TUTAJ!”. Wśród sypiących się, zdezelowanych ścian odnajduję jedną, jakby nie dawno odnowioną, która tak silnie kontrastuje z czernią brudu wokół. Sklep z częściami elektronicznymi Kram, ul. Daszyńskiego 42. Gdy wchodzę do środka – tak, tu czuję się jak w znanych mi sklepikach elektronicznych w moim rodzinnym mieście. Niska, przezroczysta lada, w każdym z takich sklepików taka sama. Wokół pełno błyskających diodek, lampek, świecidełek. Z tyłu prosty regał, pełen szufladek z drobnymi częściami: rezystorami, diodami, kondensatorami, układami scalonymi zawierającymi już w sobie drobną inteligencję. Gdy zagląda się do takich sklepików, to nie tylko ma się wrażenie że czas zatrzymał się w miejscu. Każdy z nich jest tak podobny do innego, że budzi się we mnie pewna wątpliwość: czy gdyby nagle tego typu sklepiki pozamieniałyby się ze sobą miejscami, pozostawiając jedynie sprzedawców w tym samym miejscu, czy którykolwiek z klientów by cokolwiek zauważył? Czasem się wspomina o pewnej tajemniczej L-przestrzeni, skupiającej w sobie wszystkie biblioteki, włącznie z ich nieodkrytymi zaułkami, lecz czy te wszystkie sklepiki z częściami elektronicznymi też nie tworzą kolejnej przestrzeni? Czy te sklepiki nie są tylko małym odwzorowaniem nieznanej nam rzeczywistości, która znajduje się gdzieś w przestrzeni nie dającej się opisać opanowanymi przez ludzkość trzema czy czterema wymiarami? 




Czemu tak uwielbiam to opowiadanie? Pomyślelibyście, że z powodu swego wykształcenia, do którego tak się ono odwołuje. Do tych drobnych tranzystorów i potencjometrów, które obecnie przecież budują naszą cywilizację elektroniki, a które kiedyś mogą przyczynić się do naszej zagłady. A mnie chodzi o postać bohatera, który czasem jest zbyt zastraszany przez niektórych co sprawia, że zamyka się w sobie i zapomina o otaczającym go świecie. I może przez tą ironię że to, co jeszcze kiedyś uznawaliśmy za najwspanialsze na świecie, może nagle stać się przyczyną naszej zagłady. Imperia powstają, aby upaść – jak mawia stara prawda historii. Czy obecnie żyjemy nie w imperium określonymi granicami krajów, a w imperium wyznaczonym rozwojem techniki, i czy takie imperium też czeka nieuchronna zagłada. Kto wie, może przekonamy się 21 grudnia... A wtedy każde radio może nam ściągnąć na głowę Kasandrę... 

Nie chciał żyć, ale przeżył. Jego mózg zadziałał jak bezpiecznik, coś przepaliło się w nim, odcinając dostęp do niemal wszystkich informacji i wspomnień dotyczących tamtych wydarzeń. Żył, chodził, oddychał, ale nie pamiętał. Nie czuł się winny, chociaż już dziewięciokrotnie musiał opuścić bezpieczne schronienia. Dziewięć razy obserwował zachód niewidocznego słońca i tyleż razy czuł konwulsyjne drgania ziemi – jedyne echa niewielkich, podziemnych eksplozji kończących czyjś żywot, czyjeś marzenia. 
Robert J. Szmidt, Mały, opowiadanie zamieszczone w Science Fiction, listopad 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz