piątek, 11 października 2013

Epicko, czyli kręcimy trailer Teomachii

Co było przyczyną tego wypadku? Sam nie wiem. Ot, przed plenerem poszedłem sprawdzić jedno z miejsc, okolice kamiennej baszty obronnej. Miejsce ciekawe, oczyma wyobraźni już rozstawiałem poszczególnych wojów na miejscach, gdy sponad głowy usłyszałem rumor, jakby lecących kamieni. Na swoje szczęście nie zdążyłem podnieść głowy do góry – pierwszy z kamulców uderzył mnie w plecy, dzięki czemu upadłem tak fortunnie, że żaden kolejny nie roztrzaskał głowy. Uderzenie było jednak tak silne, że od razu straciłem przytomność...

<trzask>

Czuję się jakoś tak dziwnie. Nie pamiętam przeszłości, nie wiem, gdzie jestem ani jaki mamy dzień. Oczyma widzę scenę pożegnania jakiegoś wieśniaka z płaczącą matką, a równocześnie czuję się jakbym to ja nim był. Ostre szarpnięcie w lewym barku w momencie, kiedy żołnierz łapie chłopa za ramię daje mi wyraźnie do zrozumienia, że to ja, wyszedłem z siebie i stoję obok. Gdzieś za mną nerwowo łopocze skrzydłami kura, trzymana nie wiadomo po co przez siostrę...

<trzask>

… skulony siedzę w krzakach. Oby mnie nie usłyszeli, choć idąc sami robią tyle hałasu, że raczej mi to nie grozi. A już przechodząc przez strumień narobili tyle hałasu, że aż dziwne, że nikt w obozie ich nie usłyszał. W ogóle, zapuścili się tak daleko na obcy teren, i w ogóle nie przejmują się, że ktoś ich może zauważyć? Więc muszę pędzić czym prędzej do obozu, żeby poinformować o wrogu, aby jak najszybciej ktoś ich pogonił...

<trzask>

… Ubita polna droga, po której pewnym krokiem schodzi dwóch wojaków, eskortujących nie stawiającego już oporu rekruta. Już pogodził się z tym, że nawet jeśli wyjdzie cało z wszystkich wojen, to całą swą młodość zmarnuje w wojsku...

<trzask>

… rozsypujące się buty od dawna już uwierają w stopy, niemrawo podnoszone nogi ledwo unoszą się nad ziemię z każdym krokiem. Żeby chociaż chwila odpoczynku, a nie, katorżnik zdzieli cię przez łeb obuchem. I jak tu iść, gdy sił nie ma? Mijamy jakąś pieczarę, doskonałą na nocleg, zwłaszcza że już pora. Ale nie idziemy dalej, i znów dostaję w łeb metalową rękawicą?
  • Ale za co, panie sierżancie, przecież trzymam tempo?
Ech, dobrze że nie sugerowałem odpoczynku w tej jamie, to dopiero by mi się dostało. Jednak po uderzeniu zaczyna mi się kręcić w głowie, zataczam się, upadam... o dziwo, teraz nie spada na mnie żaden cios. Wręcz odwrotnie, ten drugi pomaga mi się podnieść, i choć trochę brutalnie, to odrzuca mnie z drogi na bok, tak, jakby miał zamiar zrobić tu postój. Bezwładnie lecę na pysk w błoto, i nawet nie mam siły się podnieść czy chociaż unieść twarz. Kątem oka dostrzegam, że żołnierze pokazują sobie coś na migi, a potem skradają się do pieczary. Za chwilę wybiega z niej jakiś chłop w równie obszarpanych ciuchach jak moje, a za nim goniący go moi oprawcy. Żeby udało im się go złapać, to może wszystkie razy na nas dwóch będą rozdzielać...

<trzask>

Dwóch zbrojnych stoi na prowizorycznym murku z rzuconych byle jak kamieni. Moi pokazują coś tym dwóm, a oni się rozstępują, aby zrobić nam przejście. Nawet pomagają nam wejść na tą kamienną palisadę, z której roztaczam się niesamowity widok na ogromne obozowisko. A w nim typowa wrzawa wojenna: wielu trenuje walki na miecze, gdzieś młoda matka siedzi z krzyczącym z radości dzieckiem, niektórzy przenoszą jakieś ciężkie skrzynie, inni akurat próbują ubrać na siebie stalowe zbroje. A tam z boku – ło jejku, co to za wielkolud? Jakiś kowal w swym skórzanym fartuchu musiał wejść na drewniane schodki, żeby móc poprawić mu hełm. Ale co on robi, przecież on mu zaraz kark przetrąci, jak mu tak głowę będzie wyginał!!! Zresztą – zaraz odrywa mu całą tą głowę od ciała, tylko... tylko że jakoś krew mu z tego nie leci? Coś pogrzebał metalowym sztychem we wnętrzu tej głowy i... i zakłada mu ją z powrotem na kark, a potwór nagle rozpościera swe barki, prostuje się... dopiero teraz widać, jaki on wielki, ze dwóch ludzi wzrostu ma. A więc prawdą jest, co powiadali, że w naszym wojsku jakiego mechanicznego potwora stworzyli, coby z nieumarłymi walczyć. To czego się tu bać, on przecież wszystkich rozniesie...



<trzask>

Dziwne, co ta młódka wyrabia? Dziewoja niezła, na szlachciankę nie wygląda, ale strach podejść – przecie to w czerwonych barwach chodzi, wróg znaczy. No patrzajcie na nią, nie dość, że z koniem gada, to jeszcze mu salutuje i generałem nazywa. Chociaż fakt, ten salut jakiś taki fikuśny, jakby z przekory zrobiony, a zaraz mu język pokazuje...

<trzask>

A więc to Licz ich powołał do walki. Teraz stoi przed swą armią ożywieńców i nawołuje do walki. Ognista to przemowa, w której każdemu mięso ludzkie obiecano, a każdy żwawo wymachuje swym orężem. Każdy z nich wydaje z siebie radosne wrzaski, i choć mowa nie nasza i słów nie da się żadnych wyłapać, to po ich zachowaniu widać, że każdy się cieszy na tą ucztę z ludziny.

<trzask>

Nietypowy to żołnierz walczy z Liczem. Tak jak większość ciężkozbrojnych wyraźnie ma potężne ciała, tak ten masą nie grzeszy – za to wzrostu jest godnego. Jednak takie ciało nie idzie w parze z siłą – i choć zbroja tłumi każde uderzenie Licza, to widać, że ten wojownik raczej nie ma szansy walczyć przeciwko ciężkiemu mieczowi pana nieumarłych...


<trzask>

Choć Licz dosyć mocno macha swym ciężkim mieczem, to ciągle nie może uderzyć żwawego młodzieńca w luźnej białej koszuli. Z pewnością wystarczyłby jeden celny cios, by powalić wieśniaka – ale najpierw trzeba go trafić. A ten raczej żwawo odskakuje przed każdym uderzeniem, kręci się wokół, piruety odstawia – i choć te jego sztylety ledwie są w stanie się przebić przez skórzaną zbroję Licza, to każda z tanecznych figur kończy się trafieniem. A z każdym uderzeniem, od Licza odpada kawałek gnijącego ciała. Ile jeszcze razy musi uderzyć, zanim ciało Licza straci swą integralność?

<trzask>

Wszelki duch Boga chwali, toż to diabeł nad wieczorem pędzi, jeszcze zanim słońce zaszło. Zaraz jednak jego ciało przeszywa strzała. Na chwilę zgubił krok, potknął się, jednak wciąż biegnie dalej. Oglądam się w kierunku, z którego przyszła strzała – to skryte w mroku brzóz leśne elfy mierzą do niego z łuków. Nacięcie cięciwy, puszczenie, świst – kolejne dwie strzały trafiają w ciało diabła. Choć nie upada, to siły już nie ma, by biec. I choć już dużo wolniej, ledwo stawiając kroki, wciąż brnie przed siebie. Zdeterminowana twarz mówi swym grymasem tylko jedno: ZABIĆ WROGA!!! Za chwilę kolejne strzały trafią w jego ciało, aż wreszcie upada.

<trzask>
Co się dzieje, czemu mnie wszystko tak boli? Gdzie ja jestem, czemu wokół same kamienie, z każdej strony, także nade mną? Poprzez koszmarny ból powraca świadomość, wracają zmysły, zza warstwy kamieni słyszę jakieś stłumione odgłosy. Aha, chyba cała baszta się na mnie zwaliła, dobrze że żyję. Na szczęście poza tym, który mnie uderzył, reszta raczej zaklinowała się jeden na drugim, tworząc nade mną ochronną kopułę. Drę się w niebogłosy, za chwilę słyszę stłumione wołania:
  • Tam chyba ktoś jest pod tym zwalonym wapiennikiem!!

A więc to wapiennik, a nie baszta? A cóż to za różnica, wapiennik czy baszta, musiało się to na mnie zwalić? Na szczęście chyba mnie usłyszeli, słyszę tupot biegnących stóp, za chwilę też słyszę, jak odwalają poszczególne głazy. A więc jestem uratowany. Gdy wreszcie mnie odkopują, widzę, że powoli już zmierzcha. Na szczęście to znajome twarze, wciąż jeszcze przebrane w stroje – a więc to wciąż jeszcze niedziela, a oni wciąż kręcą ten film – trailer do Teomachii. Stroje naprawdę świetne, charakteryzacja też – a mnie to wszystko ominęło. Zamroczony umysł jedynie stworzył jakieś rozmyte wizje tego, czego się dziś spodziewałem... gdy mnie wyciągają, ktoś zauważa leżący obok aparat. Na rozbitym szkle wyświetlacza widać jakieś zdjęcie... za chwilę się zmienia, i kolejne, kolejne, dokładnie tak samo, jak z opóźnieniem pokazują się w trybie seryjnego robienia zdjęć. I każde z nich takie samo, jak to co widziałem w swoich majakach. Więc co tu się dzisiaj stało???





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz