wtorek, 19 kwietnia 2011

W poszukiwaniu zapachu szkła...

Czekolada – wielu wydawałoby się, że to bezzapachowy smakołyk.  Jednak chyba wszyscy członkowie mojej rodziny mieli okazję odczuć na swoich nosach uciążliwość tych słodyczy. Kto pracował przy produkcji czekolady wie, o czym mówię.
Właśnie tym śladem postanowiłem pójść szukając zapachu szkła. Wysoka temperatura, przetwórstwo – tak, jeśli mam odnaleźć ten zapach, to właśnie te czynniki powinny pomóc. A właśnie trafiła się ku temu okazja – warsztaty biżuterii szklanej w opisywanym tu już kilkukrotnie Centrum Kultury Zamek w Leśnicy.



Żeby coś stworzyć, najpierw trzeba coś zniszczyć
Tak, to wielokrotnie powtarzane powiedzenie sprawdza się i w tym przypadku. Tworzenie biżuterii szklanej zaczynamy właśnie od łamania szkła. Diamentowym ostrzem nacinamy według obrysu, lekko nagiąć – trzask!!! Dźwięk tłuczonego szkła z dzieciństwa zapewne kojarzy nam się niedobrze, jednak tutaj to efekt zamierzony. Powoli otrzymujemy w ten sposób oczekiwane kształty. Choć trzeba uważać – amorficzna struktura szkła powoduje, że jak już gdzieś pęknie, to dalej już idzie, prawie po prostej, do końca. Kółka – to już wyższa szkoła jazdy. Pofalowane linie – lepiej nie wspominać. 
Co chwila trzask!!! chrup!!! trzaaaask... i znowu nie poszło. A przecież nie skleisz, nie poprawisz – i cały obrys od nowa. Kolejna próba, kolejna – powoli zaczynasz czuć to szkło, wiesz jak je naciąć, jak łamać, powoli zaczyna być posłuszne, choć i tak często kaprysi. A wokół, wszędzie pył, miniaturowe odłamki szkła pryskają do oczu...
Kawałków coraz więcej. Część zamierzonych, część niezamierzonych. Te przypadkowo ułamane – jakże oczywiste byłoby odrzucić. A może lepiej obejrzeć – czasem przypadkowa linia pęknięcia staje się inspiracją do nowego dzieła. Dociąć jeszcze kawałek, i powstaje nowy kształt. Jeszcze posypać kolorowym proszkiem i można wkładać do pieca.

Gorąco jak w piecu
Przed wygrzewaniem w piecu
Piec już posypany specjalnym proszkiem, aby rozgrzane szkło nie przywarło do ścianek. Wkrótce Wielkanoc, niejedna gospodyni będzie obsypywała tartą bułką foremki do ciasta – to właśnie to samo, tylko ta posypka inna. Delikatnie włożyć do pieca, ale... nie, coś zaczyna kręcić w nosie, chce się kichnąĄĄĄ.... ufff, opanowane, a już było niebezpieczne. I cała praca poszłaby na marne. Teraz nastawić temperaturę. Podobno 810-840°C, przy tylu szkło zaczyna się ładnie podtapiać i być plastyczne. Ale przecież trzeba poznać piec, każdy ma swoją specyfikę – więc może jednak 870°C? I czekać, cierpliwie czekać. 240? 460??? Powoli zaczyna brakować tematów do rozmowy. 820°C? To już blisko....
Szkło rozżarzone
Wreszcie długo oczekiwana chwila. Można na chwilę uchylić piec, zajrzeć do środka. Przygotowani? Do pokrywy? START!!!! Krótkie, bardzo krótkie otwarcie – zaledwie na 2-3 sekundy. Ze środka uderza fala ciepła, i choć kolory były najróżniejsze – to przy tej temperaturze widać jedynie żarzącą czerwień. Tak, temperatura robi swoje, szkło zaczyna świecić. Zapachu wciąż brak...

Nagrzewanie szkła trwa godzinę. Jeszcze dłużej trwa jego wychładzanie. Rozgrzane cząsteczki jak oszalałe rozpędzają się we wnętrzu materii, obijają o siebie, rozbijają. Przyłożone do siebie elementy powoli zaczynają stawać się jednolitą całością, mieszają się cząsteczki różnych kawałków. Poszególne elementy się ze sobą zgrzewają. Miliony mikro-zderzeń, co ruchome stara się nagiąć, naprężyć do granic możliwości. Zbyt szybkie schłodzenie może sprawić, że szkło zacznie pękać samo z siebie, bez uderzenia, więc trzeba cierpliwie czekać. Najlepiej, zostawić je na noc. Cierpliwość, spokój, jakże istotne cechy decydujące o sukcesie artysty szklanego.

Zestresowany piecyk u dentysty
A rano niespodzianka. Piecyk zostawiony na noc w zamku, przejawia dziwne zachowania. Zalękniony, wystraszony, zbuntowany. Choć nie słyszałem żadnych legend o rzekomym leśnickim duchu, jednak przecież każdy szanujący się zamek ma jakiegoś na podorędziu. Przygotowany drugi wsad do pieca musi jechać się wypiec gdzie indziej.
I gdy już wszystkie elementy przyjeżdżają, można ocenić ostateczny efekt prac. Dopiero teraz kolory nabierają rumieńców. I wiadomo, czy włożony wysiłek się opłacił. Jeśli tak, to można nawiercić otworki na uchwyty. Srebrne kółka, zawieszki do uszu – cokolwiek dusza zapragnie. Jeszcze tylko ten otworek. Wydawałoby się najprostsze...
Jak "posadzić" szklane drzewo?
No właśnie, wydawałoby się. Rozkapryszone szkło, niezadowolone z szoku temperaturowego, niekoniecznie poddaje się diamentowym ostrzom. Czasem woli się rozpaść na kawałki. Czasem to wiertło nie wytrzyma tej bezustannej walki z przeciwstawną materią. A wszystko wśród otaczającego dźwięku jak nic przypominającego borowanie u dentysty. Woda zabiera najmniejsze nawet drobinki szkła, więc może dlatego nie czuję zapachu? Pytam instruktorki – nie, ona twierdzi, że nie ma żadnego pachnącego szkła.

„- Tak jak nie ma zapachu szkła, tak samo nie było kosmitów w Pieczyskach. Nikt tam nie zabijał ludzi! To tylko urojenia.
Hofman, w kamizelce i z pistoletem w ręce, podszedł do najbliższego przystanku tramwajowego, Ludzie zaczęli uciekać.
Ponieważ miał na dłoniach bojowe rękawiczki, walnął pięścią w szybę wiatrochronu. Podniósł jeden z kawałków szkła i powąchał.
Miało zapach! Teraz już czuł. Teraz już wiedział!
Teraz już sobie poradził.
Pogodził się ze wszystkimi koszmarami dzieciństwa.
Szkło ma zapach. Teraz już go czuł! I nie miało znaczenia, że jest w szoku – pogodził się ze sobą. Taki dziwny, ulotny moment, gdy wszystko wydawało się być w porządku. Gdy wybacza się samemu sobie.”
A. Ziemiański, Zapach szkła, str. 132

Ukradkiem podnoszę ostatni zachowany kawałek szkła, przybliżam do nosa. Nie, jeszcze nie czuję zapachu. I ta trawa wokół wciąż taka zielona. Tak, to wiosna...
Pozostaje pytanie, na co przydać się mogą takie szklane kawałki? Kto czytał Bombę Heisenberga czy Legendę, z pewnością znajdzie zastosowanie chociażby dla butelek na sny...
Butelki na sny
Źródło: www.pracownia-szklana.com

wtorek, 12 kwietnia 2011

Mirosław Hermaszewski, czyli na 50-lecie podboju kosmosu

Obecnie pewnie mało kto pamięta o tym człowieku,choć zanim jeszcze się narodziłem, było o nim głośno. Do dziś to jedyny Polak, który odbył podróż w kosmosie. Zapewne jeszcze mniej osób wie, jaki był jego związek z Wrocławiem. A przecież to w pobliskim Wołowie się wychowywał od 4 roku życia. To właśnie we Wrocławskim Aeroklubie w wieku 19 lat rozpoczynał swoje lotnicze początki. Potem rzucało nim po całej Polsce, aby w 1976r. objąć dowództwo nad 11 Pułkiem Lotnictwa Myśliwskiego OPK im. Osadników Dolnośląskich. To właśnie dowodząc tym wrocławskim pułkiem, został wybrany do lotu kosmicznego, aby 27 czerwca 1978r.  o godzinie 17:27 wystartować z kosmodromu Bajkonur do lotu w kosmos na pokładzie statku Sojuz-30. Lot trwał 8 dni, w jego trakcie dokonano dokonano 126 okrążeń naszej planety. 
Dziś nie ma już 11 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego. Przekształcony z początkiem 2000r. na 3 Bazę Lotnictwa, został rozformowany z dniem 20.06.2010. Lotnisko wybudowane jeszcze przez Niemców jako obiekt wojskowy, po przejęciu przez Rosjan stało się obiektem cywilno-wojskowym przez krótki okres czasu. Lotniskiem wojskowym stało się ponownie w roku 1958, więc gdy stacjonował tu Mirosław Hermas było już obiektem cywilno-wojskowym, aby ostatecznie stać się obiektem w pełni cywilnym niecały rok temu.
Od czasu pamiętnego lotu, Mirosław Hermaszewski dosyć szybko awansował w hierarchii wojskowej.  Po pamiętnym locie nie zapomniał też o kosmosie, w 1979 stał się członkiem Komitetu Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN. Przyczynił się także do założenia międzynarodowego Stowarzyszenia Uczestników Lotów Kosmicznych (ASE)
Dlaczego właśnie dziś o tym piszę? Bo właśnie dziś mija dokładnie 50 lat od lotu pierwszego człowieka w Kosmos, a 12 kwietnia ustanowiony został Międzynarodowym Dniem Lotnictwa i Kosmonautyki.
Dla zainteresowanych, link do wywiadu z polskim kosmonautą.

piątek, 1 kwietnia 2011

Dzień, w którym smok zionął wodą


Zmęczony, usiadł przy wodopoju...
Rozejrzał się wokół,
... I pozostał...


...


Zakochał się w kwiatach






No dobra, poetycki wierszyk wierszykiem, a sprawa się sypła i nie wypada jej kryć. Smok Wrocławski, poszukiwany wieloma listami gończymi seryjny morderca, któremu nie oparły się ponoć nawet masywne mury Kościoła Tysiąca Dziewic, postanowił osiąść na stałe na Placu Solnym. Oczywiście za zamieszkanie w takim miejscu trzeba płacić ogromne sumy pieniędzy, a nasz Smok Wrocławski do bogaczy nie należy. Za miejsce do mieszkania postanowił zapłacić bezcenną informacją. Choć przez wiele lat ukrywana, dziś ujawniona światu informacja, to dokładna lokalizacja podziemnych złóż gazu. Choć oficjalnie Urząd Miejski mówi o 50 mld m3 gazu, to postraszony smok ujawnił prawdę. Nie, to wcale nie gaz łupkowy, to ogromne jaskinie wypełnione gazem ziemnym. Setki lat prawie codziennych "tankowań" (pojemność smoka to ok. 2.000-3.00 litrów gazu!) praktycznie nie uszczupliły zasobów!!!! Spółka miejska Wrocłupek już wkrótce planuje rozpoczęcie eksploatacji złóż. W sprawę umoczony jest prawie cały wrocławski magistrat, jestem jednak zbyt maluczki, żeby ujawniać nazwiska - jednak gdyby w sprawę zaangażowała się profesjonalna prasa, chętnie udostępnię materiały.