piątek, 19 sierpnia 2011

W krainie szczęsliwych trolli

Wakacje, okres zarówno dłuższych wyjazdów, jak i krótszych wypadów. To doskonała okazja, aby zwiedzić okolice dalsze niż rzut kamieniem. Nie zapominając jednak o fantastyce... tym razem rzuciło mnie w karkonoskie Kowary. Jedną z większych kowarskich atrakcji (oczywiście, oprócz Karkonoszy) są stare kopalnie uranu. Choć to już podstawa do zrobienia bomby atomowej, którą wzorem Roberta J. Szmidta można by umieścić (poprzez niezamierzony, precyzyjny zrzut z bombowca) na ołtarzu tumskiej katedry, choć to już by było naciąganie. Jednak fantastyczni są mieszkańcy tych podziemi.
Oczywiście, skoro uran, to radioaktywność, skoro radioaktywność, to mutacje, skoro mutacje. Doskonale to widać na Autobahnie na Poznań, który dosyć dokładnie opisuje Ziemiański. Zapewne stąd też przed bramą kowarskich sztolni znajduję wesołe trolle. Nie, nie te tolkienowskie, wielkie, odrażające stwory z maczugą pilnujące mostów. To raczej norweskie małe stworki, radośnie witające zwiedzających. I trzeba przyznać, że ich wygląd budzi skojarzenia z psotami, z radosnymi zabawami – no, człowiek ma wrażenie, że zachowują się jak wrocławskie krasnale.
O dziwo, trolle boją się wchodzić do środka, i nie znajdziemy żadnego w podziemiach. Zapewne to pilnujący skarbu Walonowie zazdrośnie nie wpuszczają nikogo. Wzrostu naszych wrocławskich krasnali, łudząco także je przypominają z wyglądu, tylko że nie z miedzi, a z bardziej kamiennego materiału wykonane. Niestety, ciemności kopalni nie sprzyjają zrobieniu im zdjęcia, a od fleszów lampy błyskowej uciekają niczym wampiry na widok słońca. Więc kto chce się przekonać jak wyglądają, sam osobiście musi odwiedzić kowarskie sztolnie. 
Aha, jest jeszcze podziemne laboratorium alchemiczne. Żeby się jednak do niego dostać, przebić się trzeba przez stalową pajęczynę pająka-mutanta. Mi się niestety nie udało, więc nie jestem w stanie się dłużej o tym laboratorium rozpisywać...

środa, 17 sierpnia 2011

Zagięcie czasu na przestrzeni

Salvador Dali, Profil czasu w CH Arkady Wroclawskie
Salvador Dali, Profil Czasu
(rzeźba w CH Arkady Wrocławskie)
Zagięcie czasoprzestrzeni i napędy hiperprzestrzenne to jeden z najczęstszych motywów podróżniczych w literaturze science-fiction. Zagięcie to jest też raczej niezbędne do podróży w czasie. Choć istnieje mnóstwo matematycznych i fizycznych sposobów opisu tego zjawiska, do większości ludzi najbardziej przemawia zdecydowanie nienaukowa wersja ze słabo napompowanym balonikiem: gdy ścisnąć go w dwóch miejscach, odległe do niedawna punkty stają się nagle bliskie sobie. Jak więc ścisnąć balonik? Nad tym problemem do tej pory bezskutecznie głowią się fizycy, a nawet w filmach sci-fi wymaga to żmudnych obliczeń wymagających specjalizowanego komputera, który czasem się potrafi popsuć.
Problemem tym zajął się m.in. Salvador Dali, choć koncentrując się głównie na zagięciu czasu. Wszyscy chyba znają jego obraz Trwałość pamięci, zwany także Cieknące zegary. Po namalowaniu tego obrazu, artysta postanowił skoncentrować się na rzeźbach, aby w serii 8 kolejnych odlewów przedstawić ulotny, przelewający się bezładnie czas który człowiek (symbolizowany w kształcie drzewa) stara się bezskutecznie złapać. Trzecia, największa z rzeźb (prawie 4 metry wysokości) została zakupiona przez Centrum Handlowe Arkady i została ustawiona w foyer.
Salvador Dali, Trwalosc pamieci (Cieknace zegary)
Salvador Dali, Trwałość pamięci (Cieknące zegary)

Trzeba przyznać, że od rzeźby powstaje silne zakrzywienie rzeczywistości. Zapewne każdy amator zakupów poczuł zagięcie czasu, wchodząc rano do centrum handlowym, zaaferowany przebieraniem w ofertach i przekonując się po kilkunastu minutach, że już zamykają i trzeba przerwać ulubione zajęcie. Jak to 21-a? Przecież dopiero co było rano?
Salvador Dali, Profil czasu w CH Arkady Wroclawskie
Salvador Dali, Profil czasu (rzeźba w CH Arkady)
Z kolei zagięcie przestrzeni odczuł chyba każdy, kto jeździł windą w centrum handlowym. Winda zatrzymuje się na kolejnych piętrach, uparcie pomijając najwyższe i najniższe kondygnacje. Aby wysiąść na nich w godzinach szczytu, trzeba się wykazać niesamowitą cierpliwością. Wydawałoby się, że prościej byłoby zejść lub wejść gdzieś schodami... no cóż, próbując zrobić zdjęcia z wypatrzonej z dołu górnej galerii przekonałem się, że to też nie jest takie proste. Próbowałem na różnych poziomach, i ciągle nie mogłem znaleźć żadnego przejścia, z wyjątkiem poziomów sklepowych. Choć często wydawało mi się, że jestem już blisko, to zawsze zabrakło jakichś drzwi, jakiegoś korytarza. Wypatrzona galeria sprawiała wrażenie, jakby była nie z tego świata, jakby wejście do niej prowadziło tylko z innych wymiarów.
[edited] Jakby ktoś szukał jej obecnie, to w maju 2012r. rzeźba została przeniesiona przed wejście do galerii  Sky Tower.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Fotografia która wyszła z siebie

Fotografia, jako pochodna malarstwa, od zawsze była tworem płaskim. Od wieków malarze i fotograficy wymyślali coraz to bardziej wymyślne sztuczki, żeby oddać głębie obrazu. Służyć miało temu chociażby odpowiednie ustawienie linii perspektywy, czy bardziej fotograficzna głębia ostrości. Jednak pierwsze efekty udało się osiągnąć w okresie I wojny światowej poprzez wykonanie dwóch zdjęć aparatem przesuniętym o kilka centymetrów. Właśnie w ten sposób sprawiono, że fotografia wyszła z siebie w kierunku widza i z płaskiej stała się trójwymiarowa.
Przekonać się o tym można w ustawionym od niedawna namiocie koło centrum handlowego Korona. Zgromadzono tam kilkadziesiąt zdjęć tego typu. Na pierwszy rzut oka, to jakby źle wykonane wydruki zdjęć, na których drukarzowi nie zgrały się dwa kolory – efekt tragiczny. Jednak gdy założyć specjalne dwukolorowe okulary i spojrzeć na zdjęcia – nagle okazuje się, że zdjęcia te przestają być płaskie i od razu widzimy, które obiekty były na zdjęciu dalej lub bliżej. Niestety, tak oglądane zdjęcia od razu tracą na intensywności kolorów. Tak jak w przypadku peruwiańskich czy egipskich świątyń, wykonanych głównie z szarawego kamienia, efekt trójwymiarowości znacząco poprawia zdjęcie, tak w przypadku zdjęć Copacabany zdecydowanie wolałbym, żeby zdjęcia pozostały płaskie, za to wciąż cieszyły oko intensywnością barw, która najbardziej decyduje o uroku tamtego miejsca.

Trójwymiarowy świat na inne sposoby

Przyznać trzeba, że metoda dwukolorowych okularów doskonale nadaje się do druku, dlatego czasami w niektórych gazetach można było znaleźć podobne wydruki. Jednak zdecydowanie lepsza była metoda znana starszym ludziom z międzywojennych fotoplastikonów. W specjalnie przygotowanym urządzeniu pokazywane były dwa oddzielne zdjęcia, po jednym na okular, które dawały ten sam efekt. Choć ówczesna technologia pozwalała na pokazanie zaledwie czarno-białych zdjęć, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w ten sposób pokazywać zdjęcia kolorowe, osiągając zarówno trójwymiarowy efekt, jak i intensywność barw. Niestety, na wystawienie nie pokazano tego rozwiązania ani w historycznym, czarno-białym wydaniu, ani w wydaniu kolorowym.
Na szczęście od początku XX wieku technika posunęła się mocno do przodu. Z czasów młodości pamiętam wielkie kina IMAX, które z ogromną częstotliwością wyświetlały zamiennie obrazy dla lewego i prawego oka. Wystarczyło jeszcze założyć specjalne ciekłokrystaliczne okulary, które odpowiednio zasłaniały obraz dla jednego i drugiego oka. Tak więc każde oko widziało tylko swój obraz, a bezwładność wzroku sprawiała, że człowiek widział dany obraz dokładnie tak, jakby znajdował się w danym miejscu. Z czasem technika ta staniała i spowszedniała, wchodząc kilka lat temu do kin, a całkiem niedawno także pod domowe strzechy. Także na wystawie można było obejrzeć fotografie pokazywane na specjalnym telewizorze, posiadające zarówno efekt głębi obrazu, jak i żywe kolory.

Świat bez okularów

Jak inaczej wygląda świat bez okularów, wie każdy, kto ma jakąś wadę wzroku. Wszystko wokół wydaje się jakieś takie rozmyte, mniej lub bardziej zależnie od posiadanej wady. Podobnie w świecie fotografii 3D bez specjalnych okularów wszystko staje się rozmyte, gdy człowiek widzi każdym okiem widzi obydwa obrazy przesunięte względem siebie. Przekonał się o tym zapewne każdy, kto w trakcie oglądania Avatara za późno założył okulary, gdy akcja filmu przechodziła do świata niebieskich ludków. I jak w przypadku większości zdjęć daje to kiepski efekt, tak wyjątkowo ciekawie wygląda to na zdjęciu egipskich kolumn, gdzie w natłoku równoległych linii oryginalnego obrazu pojawiają się kolejne, z przesuniętego obrazu.
Uwaga dla leworęcznych. Dwukolorowe okulary do oglądania zdjęć drukowanych mają uchwyt tylko z jednej strony. Trzymane lewą ręką sprawiają, że zdjęcia wyglądają tak samo, jak bez okularów. Dlatego niezależnie od waszych przyzwyczajeń, musicie trzymać je prawą ręką. Szkoda jedynie, że nie wykonano ich jak stosowane obecnie okulary, z uchwytami uciekającymi za uszy, a nie w formie starodawnych binokli.

Informacje praktyczne:
Miejsce: parking przed centrum handlowym Korona
Czas: do 21 sierpnia, w godzinach 11-19
Wstęp bezpłatny.
Przy wejściu każdy zwiedzający dostaje dwa komplety okularów: dwukolorowe do zdjęć drukowanych, elektroniczne do zdjęć wyświetlanych na ekranach. Pierwsze można zostawić sobie na pamiątkę, drugie trzeba zdać przy wyjściu. Okazanie okularów uprawnia do zniżek w niektórych sklepach

sobota, 6 sierpnia 2011

Wielka Parada Smerfów

Wielka Parada Smerfów w Pasazu Grunwaldzkim
Wielka Parada Smerfów
w Pasażu Grunwaldzkim
Zgłosiłem ten blog do konkursu organizowanego przez Pasaż Grunwaldzki. Niby konkurs blogowy, jednak... jak tu liczyć na bezstronność jury, skoro o Pasażu jeszcze nie było ani razu, a o konkurencyjnej Koronie dwa razy, na dodatek w przygotowaniu artykuł o Arkadach? No, trochę poprawia sytuację nie do końca pozytywny wpis na temat Galerii Dominikańskiej... jak tu jednak pisać o Pasażu, skoro poza kilkoma krasnalami w ogóle nie robią nic w kierunku fantastyki?

Smerfetka we Wroclawiu
Smerfetka

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
Taneczna Parada Smerfów
Ale dziś to się zmieniło, za sprawą promocji nowego filmu o Smerfach. Pasaż postanowił przyłączyć się do promocji niebieskich ludków. Całość rozpoczęła się o godzinie 11 pod Halą Stulecia. Stała tam już platforma z domkiem z wioski smerfów, z której do dzieci machały radośnie smerfetka, papa smerf i osiłek. Trochę zabawy, nauka tańca smerfów, i powoli platforma rusza do przodu, ciągnięta przez nowojorską taksówkę, czyli przez kolejną gwiazdę nowego filmu. W ten sposób zaczęła się Wielka Parada Smerfów, która tanecznym krokiem przeszła przez Most Szczytnicki, aby dotrzeć do placu Grunwaldzkiego.

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim

Wielka Parada Smerfow w Pasazu Grunwaldzkim
No cóż, dobre zdjęcie starczy za tysiąc słów, i właśnie na takie polowałem w tej okolicy. Niestety, po zmianie wizerunku ciężko znaleźć jakikolwiek wizerunek nowego logo na fasadzie Pasażu Grunwaldzkiego. Więc jak tu zrobić zdjęcie zatytułowane „Wielka parada Smerfów w Pasażu Grunwaldzkim”? Los mi jednak sprzyjał, a sprawę załatwił nadjeżdżający tramwaj i wielka reklama mówiąca, gdzie znajduje się najlepsze miejsce na zakupy.

Smerfetka na uwiezi
Niełatwo kontrolować
szaloną blond-smerfetkę
Na miejscu na przybywających czekały już trzy wielkie balony helowe, przedstawiające te same smerfy, które jechały na platformie. Z kolei same postacie filmowe czym prędzej opuściły platformę, aby zainteresowane dzieci mogły sobie z nimi porobić pamiątkowe zdjęcia. I choć kolejki nie przypominały tych sprzed mazoleum Lenina, to jednak i tak gratuluję cierpliwości wszystkim czekającym na swoją kolej.




To już wielowiekowa tradycja, pod Grunwaldem rozróba
Papa Smerf stoi na glowie
A tymczasem... jak wspomniałem, sam przemarsz odbył się bez większych problemów. Niestety, na miejscu papa Smerf spotkał wrocławskiego huncwota - Giermka. Wystarczyła chwila stania obok, pod pretekstem zdjęć z dziećmi, i Papa Smerf zaczął szaleć. Mimo swego wieku, zaczął stawać na głowie, robić fikołki, i robić inne różne dziwne rzeczy nie pasujące do powagi jego stanowiska. Myślicie, że przejmował się znajdującymi się wokół ludźmi? Gdzie tam, wyszedł z założenia, że 8 metrów wzrostu starczy, żeby to inni się pilnowali, nie on. A kto gapa – ten zostanie przygnieciony przez wielkosmerfa, i to tylko przygniecionego wina (i problem). Rozochocił się i Osiłek. Więc choć z racji wieku i słabości łatwo dało się opanować Papę Smerfa, tak z Osiłkiem mocowało się chyba z 10 osób. Zapewne zareagowałby rycerz Peregryn, jednak z jego siedzącej perspektywy nie widać tego, co dzieje się za tłumem, a spokój psotliwego Giermka nie wzbudza żadnych podejrzeń. No przecież on nic nie mówił Papie Smerfowi, on z żadnym smerfem wcale nie rozmawiał...




Czy na pewno dla dzieci?
Klakier jak zwykle niezadowolony
Wiecznie niezadowolony Klakier
znów nie upolował  żadnego smerfa
Gdy byłem na paradzie, mocno zwątpiłem, czy to była impreza dla dzieci. Oczywiście, duża część z nich uśmiechnięta przyłączała się do wszelkich zabaw, jednak skwaszone miny tych, którzy nie wygrali nic w konkursach raczej nie kojarzyła mi się z radością. Można też by wspomnieć o postawach rodziców. Tak więc jako nie-rodzic nie będę komentował ciągłego zwracania uwagi dzieciom na to, że mają uważać na wszystko, a na zabawę na końcu, tak zdziwiła mnie inna postawa. Gdy większość rodziców brała swe pociechy na barana, aby pociechy mogły coś zobaczyć zza morza wysokich głów, tak jeden z rodziców w ogóle nie przejął się tym, że dziecko nic nie widzi i wolał skupić się na robieniu zdjęć niż na własnym dziecku. Równie dziwne było dla mnie przytarganie sennych rocznych dzieciątek, które odbierały wydarzenie raczej jako zakłócanie spokoju i snu, niż jako zabawę. No i wreszcie grupy dorosłych (bez dzieci), które koniecznie musiały sobie zrobić zdjęcie ze smerfami, czasem nawet wpychając się do kolejki przed dzieci. No cóż, pewne przysłowie mówi, że każdy mężczyzna chciałby mieć syna, aby kupować mu zabawki, którymi nie mógł się bawić w młodości – a tu właśnie dorośli zachowywali się tak, jakby chcieli nadrobić braki z wczesnych lat dzieciństwa...

niedziela, 31 lipca 2011

Psotliwe krasnale wrocławskie


Krasnale wroclawskie - florianek
Florianek
Pisząc o Wrocławiu, nie da rady nie napisać o wrocławskich krasnalach. Ot, takie małe rzeźby postawione kilka lat temu po raz pierwszy... i od razu podbiły serca zarówno wrocławian, jak i turystów. I teraz gdzie się nie obejrzysz, to ludzie bezdurnie ganiają za tymi stworkami. Postawią gdzieś jednego – i już co drugi artykuł na blogach i w prasie to o nim.

Krasnale wroclawskie - Syzyfki
Syzyfki - one pierwsze mnie poznały

Początkowo chciałem poświęcić im oddzielny dział, i co tydzień-dwa opisywać kolejnego. Temat popularny we Wrocławiu, więc zapewne szybko wzbiłyby się statystyki bloga. Przeszło mi, gdy zobaczyłem mapkę krasnali – jeszcze z dużym napisem, że nowa, „Aktualna. Zawiera 197 krasnali.” No i wtedy mi przeszło – bo nawet umieszczając co tydzień jednego, to opisanie każdego zabrałoby mi cztery lata i zdominowałoby Wrocław Fantastyczny. Nie wspominając, że przez 4 lata nie wiadomo ile by powstałoby nowych – a trzeba przyznać, że tempo ich namnażania się rośnie coraz szybciej. Może właśnie to chciały mi powiedzieć, jako pierwsze ukazując się syzyfki – że sam skazałbym się na syzyfową pracę?

Krasnale wroclawskie - Zyczliwek
Życzliwek. Źródło: TerazWroclaw.pl


Krasnale wroclawskie - Spioch
Wejścia do krainy King-Sajzu 
pilnuje ciągle Śpioch

Teraz traktuję je zupełnie inaczej – nie uganiam się za nimi, nie szukam ich specjalnie. Ot, idzie sobie człowiek spokojnie na spacer – a tu spotka nową krasnalową twarz, a tam go zawoła stary znajomek, a to z kolei jakieś maleństwo ciągnie go za rękaw. Ot, taki miły akcent w codziennym nawale szarej rzeczywistości. Nawet w którymś momencie pomyślałem sobie, że skatalogowanie ich wszystkich odebrałoby to raczej nie był dobry pomysł – bo tak czuję, że gdybym poznał już wszystkie, być może Wrocław straciłby swój sens? Nie, lepiej poznawać je tak po trochu, powoli, niż jednorazowo obedrzeć je z tajemniczości.


Krasnale wroclawskie - Klucznik
Klucznik

Krasnale wroclawskie - pozarki biegna na pomoc dziewczynce
Pożarki biegną  dziewczynce
na pomoc
 Cóż sprawia, że od razu wszyscy je tak polubili? Czyżby ta ich radość i skłonność do zabawy? Bo trzeba to powiedzieć, że psotliwe są straszliwie. A to łażą po słupach, a to do rewolucji jakowejś namawiają, a to motorami się rozbijają, pierogi z baru podbierają, w wodzie się taplają, gołębie ujeżdżają. Jeden, to nawet zakosił dwie nitrocelulozowe rolki z pobliskiego kina i zrobił z nich rower. Niektórzy mawiają, że to rolki z dwoma kolejnymi odcinkami gwiezdnych wojen, inni mówią o Star Treku, jeszcze inni wspominają o drugich częściach seksmisji i kingsajzu... no cóż, jeśli chcecie się przekonać, to musicie go sami złapać, jak na razie chyba jeszcze nikomu się nie udało, co jest ogromną stratą dla światowej kinematografii fantastycznej. 

Krasnale wroclawskie - gazownik
Gazownik
Krasnale wroclawskie - krasnal na motorzeOstatnio nawet krasnale zbuntowały się przeciw próbie przywłaszczenia sobie ich przez dawnego opozycyjnego działacza, więc podłożyły bombę pod sąd, w którym właśnie miano decydować o tym czy są plagiatem, czy oryginałem.

Krasnale wroclawskie - chrapek
Chrapek poszedł spać
po całym dniu męczących psot

Niektórym dane jest spokojnie odpocząć po całym dniu (albo też nocy) brykania, inne mają mniej szczęścia, tak więc wśród krasnali znajdziecie też krasnale niepełnosprawne, jeden z kolei się doigrał i po dziś dzień siedzi za kratami. Choć mawiają, że w zeszłym roku próbowano go uratować od kary w ramach Dnia Życzliwości, jednak nie tak prosto zerwać magiczne kraty i kajdany...



Krasnale wroclawskie - wieziennik
A Więziennik dostał karę za swe psoty

piątek, 15 lipca 2011

Japońskie smoki zrobiły sobie wakacje we Wrocławiu

WAKACJE!!!! Grupka wrocławian postanowiła z nich skorzystać i szukać smoków w skandynawskich fiordach (i może za jakiś czas pojawi się tu krótka relacja na ten temat). W tym samym czasie smoki przyjechały do Wrocławia. Na szczęście nie te norwerskie, bo by się naszym poszukiwaczom nie udało odnaleźć. Wakacje w mieście spotkań postanowiły urządzić sobie smoki japońskie.
Na miejsce snu (a dodajmy, że śpią głównie za dnia) wybrały sobie muzeum narodowe. Tam na parterze, w małej wnęce przy głównym wejściu rozgościły się wraz z przywiezionym sprzętem. Na pierwszy rzut oka zauważyłem smoczysko podobne do tego z malunków przedstawiającego Św. Jerzego zabijającego niebezpiecznego gada. Okazuje się jednak, że akurat ten, to jednorożec Kirin, stworzenie złożone z części innych zwierząt. Na wytłumaczenie swojej pomyłki dodam, że często w kreacjach Kirinów używane były także części smoków, jak chociażby skrzydła u wizytującego Wrocław osobnika.
Trochę później zauważyłem wazę z dwoma smokami, bodajże wodnym i powietrznym. I trzeba przyznać, że te robią o wiele większe wrażenie, głównie ze względu na drobiazgowe oddanie każdej łuski i tysiąca innych detali.
A już wkrótce kolejne wakacyjne tematy, w planach wrocławskie krasnale i (jak się uda), Dworzec Nowy Główny...

Informacje praktyczne:
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu
                  plac Powstańców Warszawy 5, Wrocław
Godziny otwarcia: środa-piątek 10-17, w weekendy 10-18.
Uwaga: Smoki mają wakacje tylko do 8 sierpnia!!! Potem wracają do domu.
Ceny biletów: normalny 15zł, ulgowy 10 zł, w soboty wstęp bezpłatny

sobota, 9 lipca 2011

Z ręcznikiem do urzedu, czyli szukamy wrocławskich Vogonów

Po kolejnym obejrzeniu wspaniałego filmu „Autostopem przez Galaktykę” postanowiłem poszukać we wrocławskich urzędach Vogonów. Ot, taka urzędnicza rasa, znana nam z okresu komuny, kiedy to nierówne relacje typu Vogon-petent były na porządku dziennym. Zresztą zapoznajcie się z ich opisem z wzmiankowanego przewodnika „Autostopem przez Galaktykę”.
„Vogoni to jedna z najbardziej nieprzyjemnych ras w Galaktyce.
Nie są źli, lecz to kapryśni, nachalni i gruboskórni biurokraci. Vogon nie ruszy małym palcem, by uratować swą babcię przed żarłocznym żukiem paplaczem z Traal, dopóki instrukcje w trzech kopiach nie zostaną podpisane, złożone, zwrócone, zakwestionowane, zgubione, znalezione, poddane publicznemu procesowi, znów zgubione, w końcu zakopane na 3 miesiące w miękki torf i przerobione na zapałki.”
Autostopem przez Galaktykę, opis rasy Vogonów w przewodniku

Gdzie szukać Vogonów?

Budynek ZDiUM
Aby odszukać Vogona, najpierw należy sobie zadać pytanie, gdzie może takowy przebywać. Oczywiste jest, że w urzędzie, ale w którym? Miasto Wrocław ma ich wiele. Podpowiedzią znów staje się opowiadanie Grzegorza Osieckiego „Chrup, chrup”. Skoro we Wrocławiu różne rzeczywistości spotykają się na drogach, to oczywistym będzie, że musi być to urząd odpowiedzialny za drogi. Zresztą i w przewodniku dla galaktycznych autostopowiczów cała akcja zaczyna się właśnie w związku z budową drogi.
Ziemianie, tu Prostetnik Vogon Jeltz z Galaktycznej Rady Planowania Hiperprzestrzennego.
Jak pewnie wiecie, plany rozwoju dalekich obszarów galaktyki obejmują budowę hipergalaktycznej autostrady, biegnącej przez wasz system gwiezdny. Wasza planeta została przeznaczona do rozbiórki. Nie udawajcie zaskoczenia. Plany znajdują się w biurze planowania na Alfa Centauri w widocznym miejscu od prawie 50 ziemskich lat. Jeśli nie potraficie zadbać o własne sprawy, wasza strata.
Żałosna planeta. W ogóle mi ich nie żal. Rozpocząć rozbiórkę.”
Autostopem przez Galaktykę, scena początkowa - tuż przed zniszczeniem Ziemi

Wnętrze budynku ZDiUM
czy to tu autor spotkał Trapera?
No więc, padło na Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta. Zwłaszcza, że i Grzegorz Osiecki przedstawił ten urząd jako siedzibę Vogonów. 
""Pora na zdecydowane działania" - pomyślałem i skierowałem się do siedziby Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta . Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale postanowiłem sobie, że nie wyjdę, póki się czegoś nie dowiem.
"Jestem dziennikarzem Hieną. Sępem. A sępy są cierpliwe" - zmotywowałem się i ruszyłem do walki o prawdę, machając legitymacją prasową jak sztandarem. 
Tak jak się spodziewałem, odsyłano mnie od pokoju do pokoju, aż wreszcie wskazano mi krzesło i nakazano czekać. Zapowiadała się klasyczna gra na zmęczenie przeciwnika, ale zamierzałem być twardy i nie odpuszczać biurwom.
Kilka godzin później, gdy znudzenie zaczęło robić wyłom w murze mojej determinacji, a urażona zredukowaniem mojej osoby do roli mebla duma poczęła surfować po falach wypełniającej mnie żółci, usłyszałem głos.
- To ty jesteś ten od dziur w drogach?"
Grzegorz Osiecki, Chrup chrup

No cóż, po ostatnim tekście o asfaltofagusie spodziewałem się, iż zostanie on przez ZdiUM zignorowany, albo co gorsza zostanie potraktowany po vogońsku – czyli „skoro nie wiemy, o co w tym chodzi, znaczy że nas obrażają”. Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymałem post z biura prasowego. I co dziwne, napisany nie w stylu urzędniczym, ale właśnie fantastycznym.

Odpowiedź z urzędu

„Dzień dobry,
Biuro prasowe Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta,
przy biurku Krzysztof Kubicki 
no cóż, musimy przyznać że i tak dosyć długo udawało się nam ten fakt utrzymywać w tajemnicy. Niestety asfaltofagus rozmnożył się ostatniej zimy w szaleńczym tempie. Traper już dla nas nie pracuje. Nie dosyć, że nadużywał magicznych eliksirów to jeszcze miał sfałszowaną licencję a Wiedźmin na razie jest zajęty promocją i nie przyjmuje nowych zleceń. Mimo tych niesprzyjających okoliczności staramy się walczyć z bestią własnymi siłami. Inspektorzy uzbrojeni w oszałamiające różowe i pomarańczowe spreje codziennie polują na skrytożerców a specjalnie opłacani najemnicy uzupełniają wyżarte miejsca przy użyciu mieszanek zohydzających smak. 

Z pozdrowieniami
Ewa Mazur
Rzecznik Prasowy
Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta
53-633 Wrocław ul. Długa 49”



Księżycowy krajobraz
magazynu kostki brukowej
Wyglądało to co najmniej dziwnie. Trzeba sprawdzić. Jeszcze tylko sprawdzić czy mam wszystko. Aparat, notatnik, długopis. I najważniejsze – ręcznik. Do obrony przed Vogonami. O tej porze roku oczywiście plażowy.
„Galaktyka jest bezlitosna. Jeśli chcesz przeżyć,
zawsze musisz wiedzieć, gdzie jest twój ręcznik.”
Autostopem przez Galaktykę


Stróżówka schowana za jarzębiną
Gdy pojawiłem się w biurze prasowym, trafiłem na dobry moment. Najpierw miałem okazję posłuchać, jakie są aktualne plany, jaki jest postęp remontów, które drogi już wkrótce zostaną oddane do ruchu, a które zamknięte, jakie informacje można przekazać prasie, a które (i z jakich powodów) raczej nie. Potem zostałem oprowadzony po terenach należących do ZdiUMu, (w tym także po księżycowym magazynie kostki brukowej). Przy okazji miałem okazję posłuchać o magicznych elementach pracy w biurze prasowym, jak chociażby o wpływie fazy księżyca. I o dziwo, nie chodzi o nów czy pełnię...

Vogoni odnalezieni

No cóż, jedno muszę stwierdzić. We wrocławskich urzędach Vogonów brak. Kilka dni po wizycie w urzędzie odpowiedzialnym za drogi miejskie, z informacji prasowych dowiedziałem się, że jednak byłem całkiem blisko celu. Vogoni objawili się w Dolnośląskiej Służbie Dróg i Kolei, nomen omen, przy budowie... wschodniej OBWODNICY Wrocławia.
Księżycowy krajobraz magazynu kostki brukowej
„- Daj pan spokój, panie Dent. Nie może pan tu leżeć wiecznie.
- Prędzej zardzewieją!
- Obwodnica musi zostać zbudowana i zostanie zbudowana!
- Dlaczego musi?
- Bo to jest obwodnica! Trzeba budować obwodnice. A w ogóle trzeba było protestować wcześniej. Plany wyłożono w biurze planowania na widocznym miejscu rok temu.
- Widocznym miejscu? Musiałem po nie zejść do piwnicy.
- Wie pan, jakich uszkodzeń doznałby ten buldożer gdybym kazał mu po panu przejechać?
- Jakich?
- Żadnych...
Autostopem przez Galaktykę, scena początkowa

Na szczęście, ręcznik wciąż mam pod ręką. Będę bronić naszej planety. Mam nadzieję, że i Wy wyciągniecie swoje ręczniki.

PS. Dla tych co nie oglądali filmu "Autostopem przez galaktykę"...