We czwartek koło południa na
skrzyżowaniu Piłsudskiego i Świdnickiej, tam gdzie z jednej strony
ulicy metalowe rzeźby przechodniów schodzą pod ziemię, by
wynurzyć się spod chodnika po drugiej stronie, od grupy
szarosrebrnych nieruchomych figur oddzieliła się postać mężczyzny
w kapeluszu i długim płaszczu. Przez chwilę popatrzyła w jasne
niebo, poprawiła na sobie kapelusz, po czym ruszyła za młodą
kobietą w czerwonej czapce i mężczyzną z włosami związanymi w
kitkę, którzy właśnie przechodzili przez asfaltową jezdnię. A
gdy tak poszła za nimi ulicą Świdnicką, zaczęła bezczelnie
powtarzać każdy ich ruch i gest. Raz machała ręką zupełnie jak
kobieta w czerwonej czapce, raz odgarniała włosy do tyłu zupełnie
jak mężczyzna z kitką, tak że przechodnie, którzy ich mijali,
dobrze się bawili, widząc to wszystko.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych,
str. 5 antologii „Miłość we Wrocławiu”
Tak zaczyna się Poczta Listów
miłosnych Stefana Chwina. Opowiadanie o miłości, a właściwie o
szarości życia codziennego, w którym to piękne uczucie zamiera.
Ot, gdzieś między zmywaniem naczyń a prasowaniem zapominamy
pocałować męża. Ot, gdzieś między odkurzaniem a położeniem
dziecka do łóżeczka zapominamy żonie przynieść kwiaty. Ot,
gdzieś kolejny gest zapomniany, którego nie potrafimy już nawet
nazwać. I tak codziennie jeden gest, dwa piękna słowa mniej...
niby niedużo, a jaka wielka strata. Miłość ustępuje miejsca
zobojętnieniu, które powoli ucieka przed kłótliwą nienawiścią.
A przecież ktoś musi zapłacić rachunek za gaz, kiedyś trzeba
odmalować pokój lub zmienić tapetę...
I czasem nie obejdzie się bez pomocy
Istvana. Istoty pozornie ludzkiej, kolejnego przechodnia... a tak
naprawdę jednego z metalowych przechodniów stojących przy
Świdnickiej, który ożywa i odłącza się od stojącego tłumu aby
pomóc zabieganym. Anioła, który odrzucił skrzydła aby nie trącać
nimi ludzi wokół niego. Bo choć autor uparcie znajduje logiczne
wytłumaczenie dla wszystkich zdolności Istvana, to jednak samo ich
połączenie jest w samo w sobie mało rzeczywiste... a sposób ich
opisania jakby pogłębia tą wewnętrzną niepewność. Zresztą sam Istvan wspomina o mocach niebieskich, z którymi pozostaje w dobrym kontakcie.
Tymczasem nasi bohaterowie powoli
oddalają się w kierunku mieszkania przy ulicy Trzebnickiej. Wbrew
pozorom, długa droga przed nimi. Czy do domu wrócą razem, czy ktoś
przywróci szkło pobitym ramkom zdjęć kochanków?
Któregoś dnia Istvan, wędrując po
jej folderach, trafił na zdjęcia które – takie odniósł
wrażenie – już gdzieś widział. Rozpoznał je po chwili: były
to zdjecia z mahoniowego kredensu, zepchnięte kobiecą ręką do
plastykowego wiadra ze śmieciami, pogodne zdjęcia dwojga młodych
ludzi ubranych uroczyście na własny ślub. Panna młoda i pan młody
mieli w oczach światło którego zazdroszczą wszyscy ludzie na
ziemi, mocne, dobre światło, które sprawia, że mamy ochotę
oglądać na własne oczy świat. Mężczyzna w białym garniturze z
białą muszką pod szyją, kobieta w kaskadzie tiulu i koronek, z
kwiatami wetkniętymi we włosy związane na karku, stali obok siebie
przy fontannie na wrocławskim Rynku. A potem na ekranie pojawiło
się zdjęcie zielonego mostu Kłódek, gdzie od razu po ślubie
pojechali białą toyotą, ustrojoną we wstążki i kwiaty ciętych
róż. A oto trzecia fotografia: Grzegorz w rozpiętej marynarce,
krzycząc coś z radości w niebo, przypina do mostowej poręczy
kłódkę „Mariola+Grzegorz”, goście weselni biją brawo, ktoś
rozlewa szampana do kieliszków wyjętych z podróżnego kuferka, a
uliczny saksofonista, stojący parę kroków od mostu na chodniku
przy brukowanej jezdni wiodącej do kościoła z dwiema wieżami,
słodko-chrapliwymi dźwiękami wygrywa Marsz Mendelssohna, a potem
dorzuca jeszcze skoczne „Sto Lat”.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych,
str. 27 antologii „Miłość we Wrocławiu”