poniedziałek, 5 marca 2012

Marsjanie przywieźli reglamentowany dobrobyt


Wojna światów, następne pokolenie
(plakat filmowy)

Zgodnie z zapowiedzią, 2 marca odbyła się prezentacja II części Końca Cywilizacji, wspólnego wydarzenia Wielosferu i Dyskusyjnego Klubu Filmowego Politechniki Wrocławskiej. Tak jak przy pierwszej części wiadomo było że chodzi o Golema, tak tym razem nie padło ani słowo o tym, co ma nastąpić.


Mała improwizacja marsjańska


Zespół kolejkowo-śledczy
Jakież było więc zdzi-wienie, gdy okazało się, że chodzi o wizytę Marsjan. Znaczy, idea wojen światów sama w sobie nie jest czymś oryginalnym, podobnie jak wizyta Marsjan, jednak gdy okazało się, że Marsjanie nie przynieśli ze sobą zagłady a dobrobyt, to nie wiadomo czego można było się spodziewać. Wkrótce jednak okazało się, że marsjańskiego dobrobytu jest zbyt mało jak na potrzeby Ziemian, więc należało go reglamentować – w sposób chyba najbardziej znany Piotrowi Szulkinowi oraz innym ludziom wychowanym w komunizmie. Oczywiście reglamentacja oparła się o jakże znany chyba nam wszystkim (choć młodszym zapewne tylko z opowiadań) system kartek. Oczywiście nie obyło się bez karczemnych awantur w sklepie niczym z barejowskiego misia, nie obyło się bez jakże oczywistego aparatu śledczego niczym z Kafki, jednak bunt w liceum w stylu dzieci wrzesińskich przerósł moją wyobraźnię. 
Gregory Greg, Warszawskie Wiadomości Marsjańskie
A wszystko to przeplatane wypowiedziami Gregorego Pecka z Warszawskich Wiadomości Marsjańskich, który w miarę relatywnie starał się przedstawić te wydarzenia, co utrudniała mu Pani Producent, która uparcie próbowała zatuszować negatywne aspekty obiektywizmu. Co ciekawsze, Marsjanom najbardziej spodobał się nie systemowy entuzjazm jako reakcja na ich przybycie, ale rzekoma otwartość wypowiedzi i prawda płynąca z przekazu telewizyjnego.
Kreacja Marsjanina w filmie
Wojna Światów: Następne stulecie Piotra Szulkina
Tak było w części improwizowano-teatralnej zorganizowanej przez Wielosfer. Okazało się, że mimo reglamentacji marsjańskiego dobrobytu starczyło na krócej niż planowano, dlatego projekcja filmu „Wojna Światów: następne pokolenie” Piotra Szulkina odbyła się z lekkim wyprzedzeniem. Muszę przyznać, że po poprzednim filmie, ten pozytywnie mnie zaskoczył. Choć film został zrealizowany bez drogich efektów specjalnych, to wyraźnie było czuć z niego klimat fantastyki. A wszystko dzięki odrobinie srebrnej farby na twarz, srebrnym kurtkom, paru karłom i dwóm czy trzem ujęciom startującej rakiety kosmicznej z kronik filmowych. Sam George Lucas, znany ze swoich niskobudżetowych metod tworzenia „kosmicznego” sprzętu ze sprzętów codziennego użytku musi się przy tym schować... 

A może spróbujmy bez Marsjan?

Iron Idem, Wojna Światów: Następne Stulecie (Piotr Szulkin)
Choć to oczywiście w pierwszej połowie. W drugiej połowie wątek Marsjan ustępuje miejsca tematyce przewodniej filmu, jaką jest obłuda świata telewizji, metodom manipulacji używanym w systemach totalitarnych, otumaniania ludzi i ich podatności na sterowanie. Choć początkowo wydaje się, że to Marsjanie (i entuzjazm ziemskiej władzy ich goszczącej) jest przyczyną całego zła, jednak widz nawet nie zauważa, kiedy głównym winowajcą okazuje się wszechobecny System, a usunięcie Marsjan z filmu jeszcze dobitniej to podkreśla. Ponownie podkreślić należy dobór aktorów do granych przez nie ról (chociażby aktorzy znani nam z późniejszego „Piłkarskiego pokera” grający tutaj działaczy dobrze ustawionych w Systemie), choć telewizyjną obłudę najlepiej ukazują dwie sceny śmierci: szaleńca walczącego z systemem i głównego bohatera Irona Idema... Och, ktoś pomyśli, że popsułem mu niespodziankę i teraz nie warto oglądać filmu – skądże znowu, właśnie mając te fakty jeszcze bardziej dacie się zaskoczyć zakończeniu. I tak jak poprzedni film odradzałem, tak Wojnę Światów: Następne pokolenie zdecydowanie polecam!

niedziela, 26 lutego 2012

Apokalipsa podzielona na części


Majowie się pomylili. Nie uwłaczając starożytnej nauce, trzeba jednak przyznać, że sznureczki, paciorki i drewniane kulki może nie wprowadzają do obliczeń elementu przypadkowości, jednak liczenie na nich nie pozwala na zbyt wysoką dokładność – a przecież diabeł tkwi w szczegółach. Kopernik wstrzymał Słońce i ruszył ziemię dzięki któremuś tam miejscu po przecinku, a obliczenia Majów były obliczeniami nastawionymi na parę tysięcy lat naprzód. Ułamkowy wręcz błąd powoduje lawinowo rosnące dewiacje na przestrzeni wieków.
Ożywianie Golema - wkładanie sprawczego Zdania w usta Golema 
Jednak obliczenia zawsze można wykonać ponownie. Zwłaszcza gdy dysponuje się mocą obliczeniową wielu komputerów. I właśnie taką moc obliczeniową zaprzęgli do swych obliczeń studenci Politechniki Wrocławskiej – i wyszło im, że rok 2012 się zgadza. Tylko miesiąc, nie dwunasty, a drugi. Ale podobnie jak każda klątwa, tak i każda katastrofa musi mieć jakąś furtkę, która doprowadzi do jej zatrzymania lub przeżycia ofiar.
Niektóre podania mawiają, że katastrofę przeżyje jedynie istota żywa stworzona z tkanki martwej. Do tej kategorii ciężko zaliczyć nawet tolkienowskie Drzewce, bo przecież stworzone są z tkanki roślinnej. Nadziei nie można też pokładać w super-bohaterach, bo przecież każdy z nich stworzony był z tkanki ludzkiej. Ciężko odnaleźć w fantastyce tego typu istotę, jednak jakaś furtka do odwołania katastrofy musi być. I wystarczy spojrzeć na fantastykę naszych sąsiadów, i nagle odnajduje się odpowiedź: GOLEM!

Choć Politechnika posiada kierunki powiązane z tworzeniem Golema (choćby materiałoznawstwo, aby dobrać glinę idealną), to naukowcy postanowili także zasięgnąć rady u specjalistów z innych branż. W dziedzinie życia nie obyło się bez specjalistki z uczelni biologicznej, jednak skąd wziąć więcej informacji o fantastycznym tworze? Z pomocą przyszło stowarzyszenieWielosfer, i tak przygotowane gremium naukowe przystąpiło do eksperymentów w tworzeniu Golema.

My nie posługujemy się Słowem.
My, jako elita narodu, posługujemy się całym Zdaniem
Operator golemostwarzarki
Doświadczenia z Golemami do tej pory były różne, zazwyczaj nieudane. Więc po cóż powielać te same błędy? Skoro czasu mamy mało, to trzeba szybko doprowadzić do jakiejś rewolucji w badaniach nad glinianymi istotami. Zamiast pojedynczego słowa, postanowiono skorzystać z całego zdania zawartego na kartce. Trzeba przyznać, że zachowania golema okazały się bardziej rozbudowane. To już nie był stwór potrafiący jedynie tępo patrzeć przed siebie, poruszać się niezdarnymi ruchami czy wykonywać powtarzalną pracę niczym robot na produkcji – tym razem golem wykazywał się inteligentnym i kreatywnym zachowaniem. No, co do tej inteligencji można mieć wątpliwości – porównując z człowiekiem. Jednak to i tak milowy krok do przodu. Jednak czemu za każdym razem golem trafiał na komendzie, oskarżony o różne dziwne czyny zbrodnicze? Czasem oskarżenia były słuszne, czasem bezpodstawne – jednak prawie za każdym razem się przyznawał. A właściwie – to za każdym razem udowadniano mu przyznanie się do winy, choć czasem były to raczej wymuszone poszlaki przyznania się niż świadomy akt woli. Ale cóż, sądom to widać wystarcza... Lecz jakaż była to przyczyna? Przecież nie urocza, przypadkowo poznana dziewczyna, która była częścią testu? Czy wariat-spiskowiec ciągle nakłaniający go do zdrady, często zawoalowanej pod płaszczykiem pomagania ludzkości? Jak widać nie do końca, bo i z jego własnej inicjatywy powstawały zbrodnie... Jednak przemyślenia Golema doprowadziły do kolejnego przełomu. Zamiast narzucać mu odgórnie zdania, naukowcy postanowili zaryzykować i dopuścili aktu samokreacji: pozwolono Golemowi samodzielnie stworzyć sobie hasło. I powstało Hasło Doskonałe! A brzmi ono:

Nie mlaskać, nie ciamkać na filmie
Próba człowieczeństwa
Tak przygotowane przedstawienie teatralne (do którego dobrowolnie mógł dołączyć każdy obecny na sali widz) było wstępem do prezentacji filmu Piotra Szulkina „Golem”. Jak słusznie zauważył w późniejszej dyskusji jeden z członków Wielosferu, film był raczej surrealistyczny niż fantastyczny. I przyznam mu rację, że motyw człowieka z gliny wypalonego w piecu nie był głównym wątkiem, a jedynie mglistym pretekstem do stworzenia fabuły tak pokręconej, że kafkowski proces jest przy nim historią jasną, prostą i przejrzystą. Za pewne film pełen był symboli, odwołań, aluzji do walki człowieka z systemem – jednak zbyt zaowalowanych, aby dostrzec je bez wcześniejszego uświadamiania widza. Choć główny przekaz był dosyć wyraźny: system obowiązujący w Polsce w roku 1979 bliższy był szaleństwu niż racjonalnej władzy.
Gdybym miał wymienić zalety filmu, to z pewnością wspomnę kolorystykę filmu. Nie obowiązuje to żadna z popularnych koncepcji barwnych (normalna lub lekko wypaczona kolorystyka czy wręcz odwrotnie, czarnobiała konwencja retro). Cały film nakręcony jest w żółtej tonacji. I nawet jako osoba, której na zdjęciach często przeszkadza żółta dominanta, zachwycony byłem tą jakże ciepłą kolorystyką. Miłą, przyjemną dla oka – tylko czy koniecznie pasującą do konwencji? Choć żółty to kolor niedoświetlenia, charakterystycznego dla klimatu post-apo, jednak czy na pewno powinna być to kolorystyka tak ciepła, tak przytulna dla człowieka? Czy nie lepsza byłaby atmosfera szaleństwa przesycona czerwienią? Czy nie bardziej pasowałby kolor krwi do makabresek umieszczonych celowo w filmie?
Przesłuchanie
Kolejną zaletą filmu była możliwość obejrzenia znanych aktorów starej daty, dziś już nieobecnych w polskiej telewizji. Ot, chociażby Marian Opania, Mariusz Dmochowski... w postać szalonego naukowca wcielił się Wiesław Drzewicz, mojemu pokoleniu znany z jakże podobnej roli w „Wyprawach Profesora Ciekawskiego”... Jednak jak dla mnie to za mało, by cierpliwie przetrwać te wszystkie dłużyzny, zwłaszcza na niewygodnych krzesełkach sali wykładowej.
Golem ma głos


Golem to pierwsza część cyklu Nadchodzi koniec cywilizacji. Kolejne dwie edycje planowane są w podobnej konwencji: przedstawienie teatralne w wykonaniu Wielosferu i projekcja kolejnego filmu Piotra Szulkina. Pierwsza część wydarzenia zapowiada się ciekawie, co do drugiej, liczę iż prawdziwe okaże się stwierdzenie członka DKF-u, że kolejne filmy są zdecydowanie ciekawsze...

niedziela, 19 lutego 2012

Obcy ukryty pod stołem

Obcy - ukryte zagrożenie
Ukryte zagrożenie
Kołdra... niejeden z nas chował się pod nią, gdy pod stołem zaczynały grasować potwory. Mężczyźnie w moim wieku to już nie wypada, już prędzej przypada co poniektórym wejść pod stół i pokazać swemu dziecku, że przecież tam żadnego straszydła nie ma. Tak więc gdy przed kolejnym filmem w kinie Helios na Kazimierza Wielkiego zobaczyłem dziwnego stwora, to oczywiście trzeba było sprawdzić czy coś znajduje się pod stołem.
8 pasażer Nostromo ukryty pod stołem
Obcy przygotowany do biegu





























I  ON  TAM  BYŁ!
Nieprzewidziany pasażer na Nostromo... nieplanowany widz w kinie Helios
Okazało się, że tym razem pod meblem znajdował się potwór. Prawdziwy Obcy ze statku Nostromo. Więc potwora trzeba przepędzić, żeby nie straszył dzieci... ale tak mi go szkoda było. Skulony, wystraszony, schował się pod stołem. Powiedział, że boi się Predatora. Zacząłem mu tłumaczyć, że gdzie, Predator, w naszym świecie? Przecież to tylko filmowy stwór. A jednak okazało się, że to prawda. Choć stoi przy samych kasach biletowych, to jakoś mniej go widać niż schowanego Aliena. Obcy powiedział mi, że za dnia panuje spokój, bo Predator nie chce się wydać przed ludźmi, że nie jest tylko metalową figurą. Jednak gdy nastaje noc, Predator próbuje upolować Obcego, a ten przed nim ciągle ucieka. I choć szybszy, to czasem jednak gdzieś na zakręcie nie ucieknie przed ostrymi pazurami i kłami myśliwego. Więc gdy czasem w kinie znajdziecie kawałek śrubki, ogniwo łańcucha czy ząb od przekładni, to znaczy, że mu się nie udało uciec. Miejmy jedynie nadzieję, że co noc kończyć się to będzie co najwyżej lekkim zadrapaniem, a nie rozszarpaniem Obcego przez Predatora. Bo gdy już dorwie Obcego, to zacznie polować na ludzi...

A teraz garść suchych faktów
Rzeźba z Predatorem
I jak tu się nie bać Predatora?
Obcy i Predator to rzeźby wykonane z metalowych części przemysłowych, takich jak śruby, łańcuchy, zębatki, obydwie wielkości zbliżonej do człowieka. Jednak ich waga jest już znacznie wyższa niż (prawie) każdego z nas, bo rzeźby ważą 150kg (stół z Obcym) i 200kg (Predator). Stołki wykonane z jaj Obcego są przy tym leciutkie niczym piórko, bo ważące „zaledwie” 20kg. Wykonywane są w Azji, i czas ich przygotowania wynosi 2-4 tygodni. Cena... jest adekwatna do wagi. Koszt jednej rzeźby to około 12-15 tysięcy, nie uwzględniając VATu.
Wrocław może się tu czuć wyróżniony, bo najprawdopodobniej poza Heliosem (który jest ich właścicielem) tego typu figur nie ma żadne kino w Polsce. Dodajmy, że jedyny ich dystrybutor na Polskę znajduje się także we Wrocławiu. Jest to firma Wartacz, na co dzień zajmująca się trochę inną branżą (sprzedaż maszyn do przetwórstwa plastyku i recyklingu). Miejmy nadzieję, że już wkrótce do Wrocławia zawitają kolejne filmowe figury, i że je także będzie można obejrzeć na Kazimierza Wielkiego... a może któreś inne kino się zdecyduje?  

wtorek, 14 lutego 2012

Miejsce w którym odradza się miłość


We czwartek koło południa na skrzyżowaniu Piłsudskiego i Świdnickiej, tam gdzie z jednej strony ulicy metalowe rzeźby przechodniów schodzą pod ziemię, by wynurzyć się spod chodnika po drugiej stronie, od grupy szarosrebrnych nieruchomych figur oddzieliła się postać mężczyzny w kapeluszu i długim płaszczu. Przez chwilę popatrzyła w jasne niebo, poprawiła na sobie kapelusz, po czym ruszyła za młodą kobietą w czerwonej czapce i mężczyzną z włosami związanymi w kitkę, którzy właśnie przechodzili przez asfaltową jezdnię. A gdy tak poszła za nimi ulicą Świdnicką, zaczęła bezczelnie powtarzać każdy ich ruch i gest. Raz machała ręką zupełnie jak kobieta w czerwonej czapce, raz odgarniała włosy do tyłu zupełnie jak mężczyzna z kitką, tak że przechodnie, którzy ich mijali, dobrze się bawili, widząc to wszystko.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 5 antologii „Miłość we Wrocławiu”

Tak zaczyna się Poczta Listów miłosnych Stefana Chwina. Opowiadanie o miłości, a właściwie o szarości życia codziennego, w którym to piękne uczucie zamiera. Ot, gdzieś między zmywaniem naczyń a prasowaniem zapominamy pocałować męża. Ot, gdzieś między odkurzaniem a położeniem dziecka do łóżeczka zapominamy żonie przynieść kwiaty. Ot, gdzieś kolejny gest zapomniany, którego nie potrafimy już nawet nazwać. I tak codziennie jeden gest, dwa piękna słowa mniej... niby niedużo, a jaka wielka strata. Miłość ustępuje miejsca zobojętnieniu, które powoli ucieka przed kłótliwą nienawiścią. A przecież ktoś musi zapłacić rachunek za gaz, kiedyś trzeba odmalować pokój lub zmienić tapetę...
I czasem nie obejdzie się bez pomocy Istvana. Istoty pozornie ludzkiej, kolejnego przechodnia... a tak naprawdę jednego z metalowych przechodniów stojących przy Świdnickiej, który ożywa i odłącza się od stojącego tłumu aby pomóc zabieganym. Anioła, który odrzucił skrzydła aby nie trącać nimi ludzi wokół niego. Bo choć autor uparcie znajduje logiczne wytłumaczenie dla wszystkich zdolności Istvana, to jednak samo ich połączenie jest w samo w sobie mało rzeczywiste... a sposób ich opisania jakby pogłębia tą wewnętrzną niepewność. Zresztą sam Istvan wspomina o mocach niebieskich, z którymi pozostaje w dobrym kontakcie.
Tymczasem nasi bohaterowie powoli oddalają się w kierunku mieszkania przy ulicy Trzebnickiej. Wbrew pozorom, długa droga przed nimi. Czy do domu wrócą razem, czy ktoś przywróci szkło pobitym ramkom zdjęć kochanków?

Któregoś dnia Istvan, wędrując po jej folderach, trafił na zdjęcia które – takie odniósł wrażenie – już gdzieś widział. Rozpoznał je po chwili: były to zdjecia z mahoniowego kredensu, zepchnięte kobiecą ręką do plastykowego wiadra ze śmieciami, pogodne zdjęcia dwojga młodych ludzi ubranych uroczyście na własny ślub. Panna młoda i pan młody mieli w oczach światło którego zazdroszczą wszyscy ludzie na ziemi, mocne, dobre światło, które sprawia, że mamy ochotę oglądać na własne oczy świat. Mężczyzna w białym garniturze z białą muszką pod szyją, kobieta w kaskadzie tiulu i koronek, z kwiatami wetkniętymi we włosy związane na karku, stali obok siebie przy fontannie na wrocławskim Rynku. A potem na ekranie pojawiło się zdjęcie zielonego mostu Kłódek, gdzie od razu po ślubie pojechali białą toyotą, ustrojoną we wstążki i kwiaty ciętych róż. A oto trzecia fotografia: Grzegorz w rozpiętej marynarce, krzycząc coś z radości w niebo, przypina do mostowej poręczy kłódkę „Mariola+Grzegorz”, goście weselni biją brawo, ktoś rozlewa szampana do kieliszków wyjętych z podróżnego kuferka, a uliczny saksofonista, stojący parę kroków od mostu na chodniku przy brukowanej jezdni wiodącej do kościoła z dwiema wieżami, słodko-chrapliwymi dźwiękami wygrywa Marsz Mendelssohna, a potem dorzuca jeszcze skoczne „Sto Lat”.
Stefan Chwin, Poczta listów miłosnych, str. 27 antologii „Miłość we Wrocławiu”

sobota, 11 lutego 2012

C czyli setka


Imperialni zolnierze przed sala kinowa
Imperialni żołnierze przed salą kinową

WFGW, czyli Wrocławski Fanklub Gwiezdnych Wojen. Grupka wrocławskich fanów filmu Georga Lucasa, spotykająca się co miesiąc. Mniej więcej co miesiąc, bo setne spotkanie wypadło im 8 lat po pierwszym. I trzeba niesamowitego farta, aby oprócz tak okrągłej rocznicy, trafić na premierę Gwiezdnych Wojen po raz pierwszy w technologii 3D – tego nie mógł przewidzieć nikt, kto organizował pierwszą Imperiadę w lutym 2004 roku. A tak właśnie się zdarzyło – i okazało się doskonałym pretekstem do pokazania się widzom przychodzącym na film.

Nauka strzelania z imperialnej broni
Imperialny kadet uczy się strzelać 
imperialna rekrutka strzela do gwiezdnych potworow
Imperialna kadetka
strzela do potworów
Niestety, problemy organizacyjne (wynikające z niskich możliwości technicznych jednego z wrocławskich kin) znacząco utrudniły życie fanom Gwiezdnych Wojen. Mimo to nie zawiedli, stawiając się licznie w holu kina Helios na ul. Kazimierza Wielkiego. Byli żołnierze imperialni, nieliczni rebelianci, Tuskeni... zabrakło jednak Rycerzy Jedi. Tą przewagę wykorzystały siły Ciemnej Strony Mocy aby jeszcze bardziej się wzmocnić. Jako iż szkolenie imperialnego żołnierza trwa dosyć długo, rekrutacji wśród dorosłych nawet nie brano pod uwagę. Potencjalnych kandydatów wyłowiono wśród dzieci i poddano pierwszym etapom szkolenia. Zaczęło się od nauki strzelania z imperialnej broni... do dalszego szkolenia wykorzystani zostali Tuskeni. Potencjalnym kandydatom na żołnierzy założono na głowy tuskeńskie maski, po czym kazano maszerować za jednym z Jeźdźców Pustyni. A trzeba przyznać, że niełatwa to sztuka, bo co rusz ćwiczono kolejne rodzaje chodu. I coś co wydawało się jeszcze znośnie trudne do wykonania w normalnych warunkach, nagle staje się zadaniem ponad miarę gdy trzeba je wykonać w masce która nie tylko przeraża wszystkich wokół, ale praktycznie uniemożliwia obserwację otoczenia. I mówię nie tylko o ograniczonym polu widzenia, ale także o bardzo silnym wyciszeniu dźwięków otoczenia. Choć kolejny Tusken dosyć głośno podpowiadał głosem jakie czynności należy wykonywać, to i tak najskuteczniejszym sposobem kierowania adeptem był kontakt dotykowy. Trzeba przyznać, że choć zaciąg początkowo czynili imperialni żołnierze, to ostatecznie jednak nowych członków plemienia zyskało pustynne plemię z Tatooine.

Imperialni zolnierze na ulicach Wroclawia
Imperialni żołnierze na ulicach Wrocławia

Stary Tusken pomaga mlodemu ubrac sie w pustynny stroj
Tuskeńska pomoc międzypokoleniowa
Potem Tuskeni znikli mi z oczu. Nie, nie założyli mi na głowę swej maski – jedynie korzystając ze swej umiejętności cichego przemieszczania niezauważalnie gdzieś się oddalili. Pogłoski mówią, że poszli uświetnić filmowy pościg podów. Ot, takie dodatkowe atrakcje dla widzów, którzy oprócz samego pościgu 3D, oprócz nieprzewidzianych zwrotów akcji w postaci odstrzału kilku ścigających się pilotów nagle mogli zobaczyć Tuskenów nie tylko na ekranie filmowym, a nawet poczuć oddech Jeźdźców Pustyni na własnej skórze...
Tuskeni z nowymi nabytkami
Przymiarki do zostania Tuskenem
Klasyczna wymiana helmow
Klasyczna wymiana hełmów między rebeliantem i żołnierzem Imperium
Aha, byłbym zapomniał. Powszechnym zwyczajem wśród sportowców jest wymiana koszulek po zakończonym meczu. W przypadku gwiezdnowojennych żołnierzy, tego typu wymiana mogłaby być dosyć ciężka w wykonaniu, bo najpierw trzeba byłoby zdjąć z siebie całe wyposażenie. Dlatego wśród żołnierzy zwyczaj ten trochę wyeluował i klasycznym elementem do wymiany stała się nie koszulka, ale hełm - bo jego właśnie najszybciej można zdjąć i wymienić się z przeciwnikiem. 


No cóż, z okazji tak okrągłej rocznicy pozostaje życzyć wrocławskiemu Fanklubowi kolejnych stu, jeśli nawet nie lat, to na razie przynajmniej stu kolejnych Imperiad i coraz to nowych członków.
I to zarówno z Jasnej, jak i Ciemnej Strony Mocy...
A na koniec mała dygresyjka fotograficzna:
Nawet Moc nie wystarczy na zastopowanie wroclawskich korkow
Co zrobić gdy nie uda się zatrzymać pojazdów Mocą?




Lord Sith lapiacy stopa
Pozostaje klasycznie łapać stopa

sobota, 4 lutego 2012

I SKFL "Katedra"

I SKFL "Katedra"

Źródło: Materiały promocyjne projektu  Kosmostumostów




Dzień dobry!!
Były sobie wyspy w dolinie Odry!
W niej dystyngowani Słowianie jak bobry
pływali nago, tańczyli, kimali bez kołdry
Nie latam i nie nad nim Chrobry
Na winie, wywinie tu podryw
L.U.C., Kosmostumostów & Trzeci Wymiar 


Lądowanie Katedry na Ostrowie Tumskim
Źródło: L.U.C, Kosmostumostów (teledysk)
Katedra... Pierwszy Statek Floty Kosmicznej L.U.C.-a. To od niego się zaczęło. Ot, gdzieś w oparach pomroczności jasnej pomylił znak międzygalaktycznego portalu z jakże podobnym kształtem łuku Odry w pobliżu Biskupina. No i zamiast dokonać skoku hiperprzestrzennego, z pełną mocą przywali w Ziemię. Katastrofa musiała być to wielka, i choć nie pisze o nich w swoich kronikach Gall Anonim, to jej wpływ na okolicę był ogromny. Na terenach objętych w nieznacznym jedynie stopniu niezorganizowaną władzą plemienną powstał silny ośrodek władzy kościelnej. Za nim lądowały kolejne statki tej samej cywilizacji, co widać po obecnej zabudowie terenu wokół katedry. Choć z czasem w okolicy rozbijały się kolejne statki osłabiając władzę pierwszej cywilizacji, to jednak mieszkańcy statku katedralnego wciąż zachowują znaczący wpływ na mieszkańców Kosmostumostowa.

Lądowanie Katedry na Ostrowie Tumskim
Źródło: L.U.C, Kosmostumostów (teledysk)
Bliskie spotkania III stopnia
Źródło: L.U.C, Kosmostumostów (teledysk)




I tak oto od wieków
ufo wbijało się tu
[…]
Nie wiadomo czemu Boga widzieli w człowieku
Może to przez te niewychędożone białogowy i ogórki w czosnku
padali nam do stóp

I tak tysiące lat okręty wbijały się w Biskupin i Ostrów
kawałki konstruk-cji przerobiono na kładki po prostu
L.U.C., Kosmostumostów & Trzeci Wymiar

sobota, 21 stycznia 2012

Biblijnie na pasku celuloidu


Przedwczoraj Sputnik znów wrócił na orbitę po kolejnej nieudanej próbie lądowania na ziemi. Ciekawostką jest krótki spot puszczany przed każdym filmem – i podobnie jak w moim opisie, i tu rosyjski satelita kilkukrotnie uderza w ziemię i odbija się niczym piłka (lub nieudolnie lądujący samolot) po czym ponownie odlatuje w dal.
Tymczasem do Wrocławia zawitał kolejny festiwal filmowy, a właściwie jego reminescencje – NoweHoryzonty Tournee. I w nim daje się zauważyć wątki fantastyczne – a dokładniej biblijne. 
Poza Szatanem. Źródło: materiały kina Helios
Pierwszy z filmów już swoją nazwą krzyczy że nie obędzie się bez diabła – jak się później okazuje, także i bez anioła. A wszystko to połączone w jednej postaci, i podobnie jak we wrocławskiej „Poczcie listów miłosnych” Stefana Chwina, utożsamione z pozornie ludzką postacią. Ten sam (człowiek? anioł? diabeł?) równocześnie czyni cuda, jak i dokonuje aktów przemocy – a wszystko to, aby ochronić kobietę którą się opiekuje. Pozostaje pytanie, czy to on jest utożsamienie całego zła panoszącego się w okolicy, czy może właśnie wybawieniem od niego? Na to pytanie odpowiedzi należy udzielić sobie samemu po obejrzeniu filmu, bo opisy filmów znajdujące się w sieci prezentują sprzeczne poglądy.
Koń Turyński. Źródło: materiały kina Helios
W 2012 roku oczywiście nie może zabraknąć wątków apokaliptycznych. Jednak z drugiej strony nie wypada, aby Nowe Horyzonty prezentowały film katastroficzny pokroju 2012 czy Jądro Ziemi. Apokalipsa musi być jednak bardziej subtelna, wręcz intymna. Taki właśnie jest Koń Turyński. Już sam punkt wyjścia zapowiada się ciekawie, bo film odwołuje się do pewnego zdarzenia w życiu Fryderyka Nietzschego. Otóż 3 stycznia 1889 roku ten niemiecki fiolozof, wychodząc z turyńskiego hotelu, zobaczył konia bitego na drodze przez chłopa. Wydarzenie to doprowadziło u autora do załamania psychicznego. Niedługo później stwierdzono u niego chorobę psychiczną, a pisarz już do końca życia nie napisał żadnej książki. Nie znany jest los zakatowanego konia... tu właśnie węgierski reżyser Bela Tarr puścił wodze wyobraźni, pokazując konia niczym biblijne zwierzę niosące Jeźdźca Apokalipsy...

PS. Idąc na filmy (prezentowane w kinie Helios na ul. Kazimierza Wielkiego) uśmiechnijcie się życzliwie do filmowego krasnala po drodze - może to wam odda te 2 zaginione wiekopomne klisze filmowe, z których psotnik zrobił sobie rower. W samym wnętrzu kina jednak uważajcie na ukrytego Obcego, bo inaczej i wy podzielicie los załogi krążownika Nostromo... Ale o Obcym to jeszcze kiedyś napiszę...