Ci, którym spodobała się początkowa idea bloga,
mogli się ostatnio poczuć trochę rozczarowani. Z kolei natłok
wydarzeń wrocławskiego Wielosferu związanych z fantastyką (3 seanse teatralno-kinowe w trwającym obecnie cyklu "Nadchodzi Koniec Cywilizacji”,
wkrótce Niewidzialna Biblioteka) może sprawić, że niektórzy już
w ogóle mogą mieć dosyć monotonii i zaprzestać odwiedzin.
Dlatego postanowiłem przełamać tą jednolitość powrotem do
klasycznej idei – odnajdywania miejsc opisanych przez fantastów.
W
okresie katolickiego postu, kiedy to ochrzczony już Jezus spędzał
40 dni na pustyni (która to atrakcja, choć w krótszym wymiarze,
zapowiada mi się w najbliższym czasie), najbardziej oczywiste
byłoby odnalezienie źródeł związanych z Janem Chrzcicielem. To
jednak nie takie proste, więc w zastępstwie posłużyłem się
Janem Nepomucenem. Kult tego świętego był silnie promowany przez
jezuitów, którzy stawiali go na przeciwwagę Janowi Husowi,
wielkiemu protestantowi (a więc heretykowi według kryteriów
moralnych ówczesnego kościoła). Po dziś dzień, na dawnych
terenach czeskich (a taki przecież był Wrocław w okresie
męczeństwa Jana Nepomucena) stoją liczne pomniki świętego, tak
popularne, że okrzyknięte zostały własną nazwą (tzw. nepomuki)
a nawet dorobiły się własnej, bardzo rozbudowanej strony internetowej.
Jak można wykorzystać nepomuka?
Tak popularna grupa pomników nie mogła
umknąć oczywiście czujnej uwadze architekta, bo to nim właśnie z
zawodu jest przecież Andrzej Ziemiański. Budując wizję Wrocławia
zakopanego pod wielką kopułą, to właśnie nepomuka wyznacza jako
sposób powrotu do normalnego (o ile można to nazwać normalnym)
świata snów.
„Zresztą nieistotne. Komandosi
sprowadzą cię na dół i opuszczą na jakąś budowlę, mniej
więcej na dach kościoła Świętego Krzyża. Wiesz gdzie to jest?
- Ok. Tuż przed kościołem jest
pomnik.
- Wiem. Świętego Jana Nepomucena.
- Ty naprawdę jesteś dobrze
przygotowany. - Uśmiechnęła się znowu, tym razem z podziwem. -
Świetnie. Żołnierze zdemontują pomnik, zaś w jego miejsce
postawią atrapę, nie do odróżnienia od oryginału. A w środku
będzie stał pocisk kosmiczny.
- Jaki? - spytał.
- Zwykła rakieta. Jeśli znalazłbyś
się w niebezpieczeństwie, wystarczy wsiąść i odpalić. Niestety
zginiesz momentalnie, ale to żaden problem. Pocisk będzie miał
takie przyspieszenie, że nawet zgnieciony przebije te cztery i pół
kilometra betonu i poleci w kosmos. Na orbicie przejmą go nasze
statki, wyjmiemy cię i odtworzymy. Nic się nie bój, to sprawdzona
technologia”.
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli
pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 220 w antologii „Zapach szkła”
Drobne niekonsekwencje architektoniczne
Oczywiście, pomnik nie jest wytworem
omamów sennych autora, i istnieje on oczywiście także w realnym
świecie. Gdy jednak spojrzeć na niego, to od razu widać pewną
niekonsekwencję autora, którą można jednak zwalić na fakt, że
akcja opowiadania dzieje się przecież w śnie. Bo pomnik swoje
metry ma i autor, jako architekt przecież z zawodu, musi wiedzieć,
że taki pomnik swoje waży i raczej ciężko go transportować czy
demontować w kilkanaście osób bez użycia specjalistycznego
sprzętu. A mimo to...
„Dochodzili do dolnych pięter.
Gusiew szczególnie współczuł tym Chińczykom, którzy dźwigali,
niemały przecież, sztuczny pomnik świętego Jana Nepomucena z
pociskiem kosmicznym. Drużyna saperów zaczęła wiercić otwór w
podłodze. Poniżej był już tylko olbrzymi hall budynku, którym
przykryto centrum historycznego Wrocławia.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli
pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”
I jak jeszcze tutaj można by zwalić
to nieuwzględnianie praw grawitacji na lżejszą wagę atrapy oraz masowy
charakter zadań podejmowanych przez Chińczyków (przecież nikt nie
mówi, że tych Chińczyków nie są setki), to jednak dalej już nie
ma wątpliwości, iż tylko nierealnością wyśnionego Wrocławia można wytłumaczyć zaniżanie problemu
wagi pomnika.
„Odbijał się mocnymi uderzeniami
nóg i skokami zjeżdżał coraz niżej, na stromy dach, a potem na
ścianę. Wreszcie, po krótkiej chwili, wylądował na bruku.
Kilkunastu komandosów zjechało znacznie szybciej od niego, już
byli na dole. Zdemontowali pomnik przed kościołem, a w jego miejscu
błyskawicznie umieścili atrapę z pociskiem kosmicznym.”
Andrzej Ziemiański, Legenda czyli
pijąc wódkę we Wrocławiu, str. 231 w antologii „Zapach szkła”
Prawdziwy nepomuk w terenie
Gdy dziś odwiedzić pomnik św. Jana
Nepomucena... cóż, trudno mi powiedzieć czy jest to „typowy
nepomuk” czy tylko „pseudonepomuk”, bo ich klasyfikacja to już
temat na oddzielną pracę naukową. Jednak trzeba przyznać, że
pomnik robi wrażenie i świetnie prezentuje się na placu. Nawet
tymczasowa żółta tabliczka kierunkowskazu „do placu Bema” nie
psuje mocno wrażenia, choć czekam na czasy, gdy most młyński
zostanie naprawiony a ruch samochodowy znów omijał będzie Ostrów.
Oprócz wielkości pomnika tego „bata na heretyków” jak
zwyczajowo używali go jezuici, wrażenie robi mnogość detali,
aniołków, gwiazdek (oczywiście, oprócz tych na aureoli, których
ma prawo być nie mniej, nie więcej niż 5), zdobień. Podstawa
pomnika zdobiona jest 4 scenami z życia męczennika (włącznie z
jego utopieniem w nurtach Wełtawy). Ciekawostką jest użycie dwóch
łysych aniołków, które miały być uwiecznieniem nowo narodzonego
syna jednego z kamieniarzy. Gdyby rozpatrywać jego użycie jako
rakiety kosmicznej... to trzeba przyznać, że faktycznie ma zarys
pocisku. Jedynie już w początkowej fazie lotu należałoby
odstrzelić krzyż i wzniesione ku niebu ramiona, choć jeśliby
pominąć ten szczegół pewnie same by szybko odpadły pod wpływem
naporu powietrza. Tak więc pomnik Jana Nepomucena możemy dorzucić
do listy wrocławskich alternatywnych metod podbijania kosmosu, obok
opisanego już pociągu do nieba czy wrocławskiej rakiety czy windy
orbitalnej (ale o tym już w przyszłości).