poniedziałek, 14 listopada 2011

Miłość we Wrocławiu? Nie, to chyba w innym mieście...


14 listopada. Trochę dziwna data na premierę książki o miłości. Znaczy się, 14-ty to rozumiem. Ale czemu listopada, a nie lutego? Ech, nikt nie zrozumie urzędników, a przecież Zakochany Wrocław to właśnie inicjatywa Urzędu Miejskiego. Próbowałem odnaleźć coś w sieci. Owszem, są artykuły – ale z 2010 roku. Ew. luty 2011. Potem cisza, jedynie skromna informacja na stronie Zakochanego Wrocławia, że jest, jest, wreszcie jest, już jest – a dokładniej będzie. 14 listopada. Co dziwne, wydające tą książkę wydawnictwo EMG podaje datę 18 listopada. Żadnych informacji o atrakcjach towarzyszących premierze czy nawet o spotkaniach z autorami. Czyżby więc premiera miała się ograniczyć do prostego „obsługa wyłoży książkę na półce w Empiku”? Ech, naiwne myśli, naiwne...

Ale cóż, próbujemy dalej. Chociaż projekt miał być promocją miasta, to jakoś dziwnie nie słychać nic o nim w lokalnej prasie. Już to wyglądało podejrzanie, już w głowie zalęga się pierwszy pomysł na tytuł wpisu. Miłość we Wrocławiu – byle nie za głośno? A może -Cicha miłość we Wrocławiu? Na stronie Zakochanego Wrocławia pojawił się baner, klikając w niego przechodzę na stronę wydawnictwa EMG – no, wreszcie są jakieś konkrety. Krótki opis książki, potem zapowiedzi poszczególnych opowiadań, sylwetki autorów... potem te mniej romantyczne informacje: cena, wydawnictwo, numer ISBN. Za znawcę branży księgarskiej wielkiego się nie uważam, wiem jednak na tyle dużo, żeby wiedzieć że numer ISBN jakoś tam identyfikuje konkretny tytuł (a może nawet wydanie), a sam fakt jego nadania już świadczy o tym, że nie rozmawiamy o książce-widmie.
Przy okazji innych zakupów zaglądam więc do Empiku – niestety, o Miłości we Wrocławiu nikt nie słyszał. Pochwalić trzeba kierownika oddziału w Magnolii, pana Pawła – oprócz sprawdzenia systemu własnej sieci, nawet próbował wygooglać coś w necie - „Oooo, nawet filmik jest... z 2010 roku”. No cóż, znalazł dokładnie to samo co ja. Ale podsunął pomysł – może w punktach informacji turystycznej?
Ściana czeka, a przecież miałem zakończyć dziś miłość płyty kartonowo-gipsowej do kleju, który został po zerwaniu tapety – ale godzina już tak późna, że i tak nie zdążę zbyt dużo zrobić. Więc może zajrzeć na rynku, bo i bank swój miałem odwiedzić? Próżne nadzieje... pierwszy punkt IT zamknięty, drugi też, minięta po drodze księgarnia tak samo – i co gorsza, nawet na wystawie nie ma poszukiwanej książki, a przecież pierwszego dnia to chyba każdy by wyłożył ją na próbę. Trzeci punkt – pani wita mnie słowami: Ale my już zamykamy... udało się jednak spytać. Odpowiedź w stylu „A jakiego to wydawnictwa?” mówi sama za siebie. Z bankiem równie wielki brak sukcesów, dziś już zamknięte...
No cóż, wygląda na to, że "Miłość we Wrocławiu" można odnaleźć na razie tylko w wydawnictwie EMG – czyli w Krakowie.  
PS. Sprawdzałem na stronie Pilipiuka - informacji brak. Ziemiański - nie ma strony. Orbitowski - jest zdjęcie. "KOCHAM MINIĘ" czytam z... prześcieradła. Oczywiście, zrobione w Krakowie - przecież mówiłem, że "Miłość..." na razie tylko w Krakowie. 

piątek, 11 listopada 2011

Starucha nad grobem (Czym dla ciebie jest Polska?)


Pamiętacie wpis „Krótka definicja patriotyzmu”? Przez długi czas te właśnie słowa były najpopularniejszymi, jakie wpisywali ludzie trafiający z google na bloga. Dziś święto niepodległości, i jakże mogłoby zabraknąć podobnego wątku?
Dokładnie 93 lata temu Polska znów pojawiła się na mapie Europy. Nie było jej tam przez zgoła 123 lata. Jeszcze nikt wtedy nie wiedział, że za zaledwie 21 lat znów zostanie wymazana z mapy, tym razem na szczęście na krócej.
Gdy szukać w fantastyce cytatów o patriotyzmie, ze śmiałością można sięgać po Ziemiańskiego. Choć może nie tylko on pisze, to jednak on zdecydowanie najczęściej. I tym razem sięgnąłem po jego twórczość – i oczywiście znalazłem. Cytat który doskonale ukazuje sytuację zarówno z 1918roku, jak i z 1945.

- Czym dla ciebie jest Polska?
Wrzasnął:
- Tysiącletnią staruchą stojącą już jedną nogą w grobie! Potrząsającą swoim kosturkiem przed wilkami, które szarpią jej ubranie. Rzeczpospolita już nic nie może. Każdy na nią może pluć, szturchać, każdy może obrzucać najgorszymi obelgami!

Tu się uśmiechnął.
- Ale przychodzi moment... Kiedy Rzeczpospolita zaczyna stukać kosturkiem w swoją własną trumnę i mówi: „No, przegięliście, skurwysyny! Teraz spuszczę ze smyczy swoje wściekłe psy!" I te kundle lecą, rozszarpując wszystko na swojej drodze.
A. Ziemiański, Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła, Antologia "PL+50. Historie przyszłości"



Następnym razem poszukam u Roberta J. Szmidta, z pewnością coś się znajdzie gdzieś koło pano-janowej koncepcji Polski od morza do morza. 

wtorek, 8 listopada 2011

Bo Wrocław... TO MY!

Wroclaw - Europejska stolica baniek mydlanych
Wrocław - Europejska stolica... baniek mydlanych? 
Gdy mowa o promocji miast, bardzo często zapomina się o roli opinii jego mieszkańców. Ciężko wypromować miasto wśród turystów, gdy sami mieszkańcy mówią że miasto jest nudne i nie ma po co do niego przyjeżdżać. Na niczym spełzają wysiłki Gorzowa Wielkopolskiego, w którym spędziłem kilka lat, choć przyczyną może być tu także brak konsekwencji w stosowaniu reklamowego logo przy promocji imprez współfinansowanych przez miasto. Z kolei gdy spoglądam na plany promocyjne Szczecina i hasło Floating Gardens 2016, to oczywistym wydaje się, że jego pierwsza faza to właśnie intensywne promowanie idei pływających ogrodów głównie wśród mieszkańców i przekonanie ich do tambylczych atrakcji.

W zdecydowanie lepszej pozycji stoi wygrany konkursu na Europejską Stolicę Kultury 2016. Od kilku lat na każdym możliwym kroku promuje jeden z trzech wrocławskich motywów (Miasto Spotkań, Wroclove z emblematem rynku na tle trzech kolorowych plam czy ESK-owy „motylek”). Te motywy znajdziemy na straganach na rynku, na każdym plakacie jakiejkolwiek imprezy odbywającej się na mieście, czasem nawet pomniki przyozdabiane są odpowiednimi symbolami. I trzeba przyznać, że strategia ta procentuje nie tylko poprzez ilość turystów na rynku, ale także poprzez świadomość, a co ważne także aktywność kulturalną mieszkańców Wrocławia. Przypuszczam, że o wygranej Wrocławia w dużym stopniu zadecydowała nie tylko odgórna działalność Urzędu Miejskiego, ale właśnie działania jego mieszkańców. Doskonale ujmuje to Andrzej Ziemiański w wywiadzie dla Science Fiction, doskonale ujmuje to też film nr 29 w konkursie „Kręci cię Wrocław – kręć Wrocław”
Vrots-love - because part is part of our proper name
Because love is part of our proper name
M.D.: Polskę obiegła informacja, iż Wrocław został wybrany na Stolicę Kultury 2016. Jak Pan, mieszkaniec Wrocławia, na to zareagował?
A.Z.: Mam wrażenie, że to efekt wspólnej pracy obywateli. Wrocław jest szczególnym miastem, które jednak nigdy nie zasypia i nie siada na laurach.[...] Wrocław wygrał, bo stał się modny dzięki ogromnemu wysiłkowi wielu twórców i obywateli. Ucieszyło mnie to, bo sam od lat usiłuję dołożyć własną cegiełkę do tego wspólnego dzieła. 
M.D.: W jaki sposób? Tak ta Pana cegiełka wygląda? 
A.Z.: To są właśnie rzeczy które robię, które piszę. Przelane na papier chwile własnych refleksji nad tożsamością współczesnego człowieka, bez abstrahowania od historii i tego jednego miejsca w którym żyje. Nieprawdopodobną satysfakcję mam, kiedy młodzi ludzie przysyłają mi linki do swoich blogów, poświęconych szukaniu własnego miejsca we Wrocławiu. W odniesieniu do historii, do literatury, do moich książek. 
Wywiad Marka Doskocza z Andrzejem Ziemiańskim, Science Fiction fantasy i horror nr 721 (październik 2011) 

Wrocław - miasto spotkań z bańkami mydlanymi
Wrocław - miasto spotkań... z bańkami mydlanymi
Tym blogiem i ja dokładam swą małą cegiełkę, nieporównywalnie mniejszą niż ta Ziemiańskiego. Dokładają ją tysiące innych Wrocławian, jak chociażby stowarzyszenie Wielosfer, uczestnicy konkursu „Kręć Wrocław” czy zespoły muzyczne HooBoo Band lub Natural Dread Kilazz, w którego teledysku daje się zauważyć miejsca znane chyba każdemu Wrocławianinowi. Choć mam kilka pomysłów, jak przed 2016 sprawić, że ta cegiełka będzie choć ciut większa, lecz kto wie, co z tego uda się osiągnąć? Na miłe zakończenie polecam obejrzenie wspomnianego przed chwilą teledysku „Muzyki, światy, piękny” - mam nadzieję, że i wy rozpoznacie miejsca w których go kręcono?


sobota, 5 listopada 2011

Znajdź siedem różnic


Jeden.   To ona jest stąd, a on stamtąd.
Dwa.     On jest jeden, nie dwóch.
Trzy.     Alternatywa. Alternatywne źródło energii kontra alternatywne światy.
Cztery.  Wróg. Obcy agent zamiast pierwiastka fantastycznego w postaci czarnego psa.
Pięć.      Archiwa bezpieki kontra badania naukowe Stanów Zjednoczonych.
Sześć.   Rynek. Akcja toczy się wokół popularnego miejsca, a nie w zamkniętym dla obcych instytucie
              badawczym.
Siedem. Co będzie siódme? Nie mogę odnaleźć. Czyżby nie było siódmej różnicy?

Czytając powyższe, pewnie sobie pomyślicie: Oszalał. Pewnie od nadmiaru fantastyki oszalał i niczym Tolkien rozmawia w ogródku z Gandalfem i Frodem. Skądże znowu. To raczej efekt oglądania filmików nakręconych w ramach akcji „Kręci cię Wrocław – kręć Wrocław”. Miejski konkurs na najlepszy krótki film promujący miasto. Na 50 filmów, po pominięciu jednego czy dwóch na zdecydowanie niższym poziomie, prawie wszystkie są różnorakimi wariacjami 2-4 motywów z powtarzających się bodajże 8 motywów. A to kilka filmików z kategorii mikrocity, a to uparcie tramwaj na Szewskiej (jakby tylko tam jeździły tramwaje), a to kilka motywów odwołujących się do symfonii miejskiej Vrotslove, rower... mam wrażenie, że część autorów usilnie obserwowała najbardziej promowane przez Urząd Miejski tematy i próbowała się podlizać koncentrując właśnie na nich. Film 46 zdecydowanie odbiega od tej rutyny i przyciąga oryginalną fabułą. Jako jedyny nakręcony został niczym minutowy film szpiegowski. Czemu piszę o tym na blogu zajmującym się przecież fantastyką? Bo filmik silnie mi się kojarzy z opowiadaniem Andrzeja Ziemiańskiego – Legenda, czyli pijąc wódkę we Wrocławiu w 1999 roku. Klimat i pewne kluczowe elementy obydwu są tak do siebie podobne, że od razu przypomniała mi się zabawa dla dzieci którą można było kiedyś znaleźć w gazetach – wydrukowane dwa łudząco do siebie podobne obrazki, różniące się kilkoma drobnymi detalami które należało odnaleźć. Postanowiłem więc zrobić podobne porównanie filmu i opowiadania i wyszło mi to co powyżej. 

Jeśli ktoś nie widzi tych różnic, to rozwinę:
  1. W opowiadaniu Ziemiańskiego do polskich naukowców przysiada się kobieta z Węgier. W filmiku – do agenta wywiadu ze Stanów Zjednoczonych Ameryki podchodzi polska przewodniczka.
  2. U Ziemiańskiego główne role męskie grają Dietrich i „Pułkownik” Gusiew, w filmie mamy tylko jednego agenta pierwszoplanowego.
  3. W Legendzie cała akcja zbudowana jest na popularnej w fantastyce idei światów równoległych, w filmie – na poszukiwaniu źródeł alternatywnej energii.
  4. W filmie pod koniec pojawia się agent (agenci?) obcego wywiadu (człowiek z EOS-em w dłoni), w książce wrogiem jest „czarny pies” który może być błędnie odczytywany jako tajemnicza istota, a tak naprawdę to depresja jako choroba psychiczna. Plus nowotwór, czyli choremu ciału towarzyszy chory umysł.
  5. W filmie akcja zawiązuje się wokół odkrycia naukowców w Stanach Zjednoczonych. W opowiadaniu informacje o projekcie „Kal” wypłynęły od strony, która w czasach zimnej wojny nakierowana była właśnie na odkrywanie amerykańskich agentów i sabotażystów – komunistycznej bezpieki.
  6. Choć pozornie i książka i film odwołują się do miejsc spotkań (rynek, kawiarnie, itp.) to pisarz wykorzystuje publiczne miejsce tylko do zawiązania akcji, aby potem przenieść bohaterów w zacisze instytutu badawczego, do którego dostęp mają tylko wybrani. W filmie jest wręcz odwrotnie – akcja zostaje wyprowadzona z zacisza gabinetu rządowej jednostki wywiadu do najbardziej popularnych miejsc Wrocławia.
No i 7. Oczywiście, że akcja Legendy nie może rozpocząć się w pełnym blasku słońca, a w powojennym bunkrze. Tematyka Wrocławia Podziemnego wraca u Ziemiańskiego wielokrotnie, można ją odnaleźć nawet w dworcowym blogu. Być może kiedyś będzie mi dane poznać źródło tej fascynacji bunkrowej... i aż chciałoby się zacytować za klasyką polskiej komedii Bunkrów nie ma. Ale też jest zajebiście!”, ale akurat we Wrocławiu pierwsze zdanie ewidentnie byłoby kłamstwem.

wtorek, 1 listopada 2011

Gdzie leży Fałszywy Cmentarz?

1 listopada. Dzień Wszystkich Świętych. To dzień kiedy wszyscy odwiedzamy groby naszych zmarłych. Gazety rozpisują się o wielkich ludziach, którzy odeszli z naszego świata, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Z cmentarzami związane są legendy, historie, przesądy. Nawet kwiaty które składamy na grobach naszych bliskich mają ukryte znaczenie, o którym już dawno zapomnieliśmy. Nawet postrzeganie cmentarzy zmieniało się z wiekami – czasem były azylem dla przestępców, miejscem spotkań towarzyskich, ale także miejscami przeklętymi. Pokrótce wiedzę tą przekazuje Andrzej Ziemiański w „Legendzie”.

Cmentarz ofiar gór, Kocioł Łomniczki, Karkonosze
„Gusiew analizował całą swoją wiedzę o cmentarzach, którą przekazali mu koledzy z uniwersytetu. Cmentarze w średniowieczu najpierw były miejscami bezpiecznymi. Tam się chowało dobytek na wypadek najazdu; wystarczyło zawiesić co cenniejsze rzeczy w worku na drzewie... i już; najeźdźca często rezygnował. Potem cmentarze zamieniły się w miejsca spotkań towarzyskich, wręcz wypadało pokazywać się wśród trupów. To nic, że cuchnie (w tamtych czasach równie nieźle cuchnęło i w domach). Szacowne pary przechadzały się między świeżymi grobami, wśród stosów kości dyskutowano o sprawach światowych. Tam odbywały się jarmarki, czasem sądy, tam kryli się przestępcy, chcący uniknąć cywilnej odpowiedzialności. Salon i forum pośród gnijących szczątków, gdzie majordomusem był doświadczony grabarz, wskazujący „lepsze” kwartały, w których ziemia szybciej rozkładała ciała. 
Potem jednak przyszła inna epoka. Cmentarze stawały się w umysłach ludzi groźne. Wymyślano najróżniejsze rzeczy: że cmentarz truje całe miasto, produkuje masy morowego powietrza, które krążą w postaci sunących po nocy chmur, zabijając przechodniów, wlewając się ukradkiem do piwnic, psując wino i zatruwając żywność. Takie chmury skażonego gazu potrafiły osaczać ludzi i zmieniać rzeczywistość. Sprawiały, że metal korodował, śniedział, a szkło się roztapiało... 
Gdzie jest więc fałszywy cmentarz? To proste. Nie mogły go wyróżniać żadne krzyże, kaplice czy groby, ale skoro w tym świecie obowiązywały prawa snu, to po przekroczeniu Muru Marzeń wystarczyło obserwować zegarek. 
Gusiew zatrzymał się dokładnie w momencie, gdy metalowa bransoleta błyskawicznie pokryła się śniedzią, a szkło pojedynczymi kroplami zaczęło kapać na tarczę. „Jestem na miejscu” – pomyślał i rozejrzał się wokół.” 
Andrzej Ziemiański, Legenda, str. 166 w książce „Zapach Szkła” 

Gdzie więc we Wrocławiu leży Fałszywy Cmentarz? Jego poszukiwania zapowiadałem dawno temu, przy okazji Walentynek, i z pewnością poświęcę mu trochę miejsca w listopadowych wpisach, choć nie można przecież pominąć imprez zapowiadanych na ten miesiąc.

poniedziałek, 31 października 2011

Romantyzm podróży koleją do gwiazd

Pociag do nieba
108 lat temu Konstanty Ciołkowski stworzył podstawy lotów kosmicznych, pisząc artykuł "Issledowanije mirowych prostranstw rakietiwnymi priborami". Opisał w nim teorię lotu rakiety, uwzględniając nawet zmianę masy. Później stworzył teoretyczny model silnika rakietowego. W 1942 pierwsza rakieta osiągnęła przestrzeń kosmiczną – była to hitlerowska V2. Do dziś używa się rakiet jako jedynego środka transportu pozwalającego na wynoszenie obiektów na orbitę ziemską. Największą wadą tego rozwiązania jest jego paliwożerność. Właśnie dlatego zaczęto pracować nad koncepcją windy orbitalnej. Do obydwu tych rozwiązań jeszcze powrócę, dziś w ostatnim odcinku sentymentalnej serii chcę się skupić na wrocławskiej alternatywie... POCIĄGU DO NIEBA. 
Pociag do nieba
W zasadzie, idea tego pomysłu jest podobna jak windy orbitalnej. Różni się tylko środkiem transportu. Wielka parowa lokomotywa wyciągać miałaby tony ładunków, jadąc żelazną drogą ku orbicie. W ten sposób zlikwidowano by najbardziej paliwożerny odcinek przewozu materiałów. 
Romantyzm podróży kolejowych przeniesionych w kosmos to niewątpliwa przewaga emocjonalna tego rozwiązania nad bezduszną windą, jednak nie o tym chciałem pisać w odcinku sentymentalnym. Pociąg skierowany torami ku niebu odkryłem, gdy z „miejskiej autostrady” wlotowej (ul. Legnicka) miałem skręcić na Szczepin. Jeszcze długo pociąg do nieba miał być moim kierunkowskazem przypominającym, że tu właśnie trzeba skręcić na osiedle. Gdy tylko rozpakowałem pierwsze bagaże, obowiązkowym punktem podróży było odwiedzenie wrocławskiego rynku. Jakież było moje zdziwienie, gdy pod pręgierzem natknąłem się na wystawę. Idea wystaw fotograficznych na wrocławskim rynku była mi wtedy jeszcze obca, więc z zainteresowaniem podszedłem ją obejrzeć. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że wystawa dotyczy tajemniczego pociągu ustawionego w pionie. Okazało się, że to całkiem nowy projekt, a oficjalne otwarcie jest dopiero planowane... niestety, praca sprawiła, że to wydarzenie musiałem sobie odpuścić. Niedługo później zmieniłem pracę... 



Pociag do nieba
Dziś pociąg nie zbliżył się do nieba ani o milimetr do nieba. Od czasu jego postawienia nie dostawiono ani jednej szyny. Projekt nietypowego sposobu podróży ku gwiazdom praktycznie został porzucony. Na środku placu Strzegomskiego wciąż pozostaje symbol połączenia romantyzmu zarówno podróży koleją, jak i będących marzeniem ludzkości od zarania dziejów podróży ku gwiazdom. Być może i my poczujemy to, co czuli nasi przodkowie setkę lat temu – piękno podróży nowym środkiem transportu w nieznane, tajemnicze obszary...
PS. Były nawet próby zbudowania dworca do nieba, przy okazji remontu Wrocławia Nowego Głównego. Niestety, fundamenty nie pozwoliły. 
Pociag do nieba
Źródło: profil facebookowy Pociągu do nieba

czwartek, 27 października 2011

Smoczy zamek


zamek w Lesnicy
Choć to zupełnie przeciwny kierunek niż ten, z którego pochodzę, to pierwszy mój wjazd do Wrocławia zawsze kojarzyć mi się będzie z Wieżą Ciśnień, gdyż rakietę odkryłem dużo później. Jednak bardziej naturalną drogą wjazdową dla mnie jest droga przez Leśnicę. Nie znałem jeszcze Wrocławia, nie wiedziałem, że w niewłaściwych godzinach to dzielnica najmocniej odcięta od reszty miasta ogromnymi korkami. W trakcie ślimaczego przejazdu całą uwagę trzeba było skoncentrować na światłach poprzedniego pojazdu, które, niczym nozdrza rozdrażnionego smoka w nieoczekiwanych momentach rozjarzały się intensywną czerwienią. A jednak mimo to kątem kąta zarejestrowałem zamek na placu Świętojańskim. A trzeba przyznać, że zamek ten zaskakuje nie tylko zabytkową formą, ale także stopniem jego ukrycia. Bo choć sam mały nie jest, to jadąc główną drogą trudno go zauważyć zamaskowanego za pierwszą linią kamienic. Dopiero dojeżdżając do samego placu, daje się go wypatrzyć. Nie było czasu mu się przyglądać i dlatego powziąłem postanowienie, że trzeba będzie go jeszcze odwiedzić.
lochy zamku w Lesnicy
Okazało się, że umieszczone w nim Centrum Kultury daje powodów do odwiedzin bez liku. Z najbardziej fantastycznych wymienić trzeba organizowane tam corocznie konwenty: starwarsowy Tattoine i oczywiście Dni Fantastyki. Ale nie tylko amator fantastyki znajdzie tu ciekawe imprezy, wśród których oprócz wielkich festynów (świętojańskiego i jadwiżańskiego) wymienić należy liczne wystawy czy akcje wymiany ciuchów.
Wracając do zamku... choć z zewnątrz zachwyca ciekawą architekturą skondensowaną na stosunkowo małej powierzchni, to wnętrza raczej przypominają styl remontów charakterystyczny dla komuny. Nie jestem co prawda znawcą w tej dziedzinie, ale całość sprawia wrażenie, jakby układ pomieszczeń w dużym stopniu był zaprojektowany długo po II wojnie światowej. Choć pewne tajemnicze elementy ewidentnie sprawiają wrażenie , że ich pochodzenie jest znacznie wcześniejsze. Pierwszym jest ukryte przejście między kulisami sali kinowej i pokojem po drugiej stronie korytarza, drugim - wieża ze swoimi pomieszczeniami o których mało kto zdaje sobie sprawę. No i oczywiście podziemia...
lochy zamku w Lesnicy
Fasada budynku sugeruje, iż fundatorzy zamku do biednych nie należeli, a zamek nie miał funkcji wyłącznie obronnej, ale także wypoczynkową. Tak więc wokół zamku rozpościera się ogromny park, poprzecinany sztucznymi stawami i kanałami zasilającymi je w wodę z pobliskiej rzeki Ślęży. Doskonałe miejsce na spacery, zwłaszcza gdy wszędzie wokół otaczają nas jesienne kolory. Jeśli jednak uważacie tereny parku za zbyt małe, to nawet nie zauważycie kiedy tereny parkowe zamienią się w jeden z największych kompleksów leśnych przylegających do Wrocławia. Lecz uważajcie, bo tak jak zamkowe duchy straszą głównie po północy, tak strzygom i topielicom z pobliskich bagien zapewne wystarczy aby słońce zaszło za horyzontem, aby rozpocząć swe łowy...