wtorek, 15 stycznia 2013

Fantastyczne podróże, fantastyczni podróżnicy...


Dziś wyjątkowo chciałbym napisać coś, co z Wrocławiem związanego nie jest. To raczej głos poparcia dla blogerów podróżniczych. Akcja „Podróże to prawdziwy lajfstajl” to spójny głos tej części blogosfery przeciw zdegradowaniu ich w corocznym onetowym konkursie na Blog Roku i wyrzuceniu kategorii podróżniczej z listy.
Trzeba przyznać, że wrocławska fantastyka jest w tej kwestii ewenementem. Apokalipsa według Pana Jana wspomina tylko o jednej wyprawie do Poznania, oczywiście militarnej, w Waniliowych Plantacjach Wrocławia bohaterowie oddalając się zbyt daleko od Wrocławia i tajemniczej góry Ślęży napotykają na niewidoczną barierę i giną. Reszta opowiadań wrocławskich odbywa się... no właśnie, głównie w samym Wrocławiu lub jego bezpośrednich okolicach.

Hobbit: Niezwykła podróż

A przecież wystarczy choćby spojrzeć na największy hit filmowy ostatnich tygodni czy książkę J.R.R. Tolkiena na której bazował Peter Jackson żeby od razu zauważyć, że fantastyka żyje podróżami. Nawet istoty tak zasiedziałe w swych domostwach, jak rasa hobbitów, ruszają w wielką wyprawę do Samotnej Góry celem wypędzenia smoka. Choć tu, oprócz wspomnianych niziołków, dominują głównie wypędzone ze swych domostw krasnoludy, próbujące wrócić do swej ojczyzny, to jednak co powiedzieć o wyprawie drużyny pierścienia w trylogii Władca Pierścieni? Długa wędrówka daje doskonały pretekst do zaprezentowania coraz to kolejnych fantastycznych krain, stając się nie tylko klasyką fantastyki, ale i oryginalną formą książki podróżniczej.

Pętla czasu czyli od Odysei ...

Oczywiście, początki podróży w fantastyce zaczynają się równie wcześnie, jak wcześnie pojawia się fantastyka: w starożytności. Bo czyż fantastyczne nie są mity greckie, ze swymi faunami czy nimfami wodnymi? A skoro już mówimy o greckich mitach, to czyż można nie wspomnieć o największym twórcy tych czasów, Homerze? Do dziś uchowały się zaledwie dwa jego dzieła, Iliada i Odyseja, obydwa stanowiące o podróżach. I choć w Iliadzie podróże zbierających się na wojnę wojowników wymieszane są z militarystycznymi opisami, to już praktycznie cała Odyseja to zapis wielkiej podróży po krainach starożytnej Grecji.


Fantastyczne podróże XX wieku

Och, można by powiedzieć, pobłądziło się jednemu zagubionemu wędrowcowi, ale nie generalizujcie, przecież fantastyka to fantastyka a nie podróże, lecz spójrzmy w historię literatury dalej. Ot, chociażby polski romantyzm, ze swymi wieszczami wygnanymi z ojczyzny, przeganianymi z miejsca na miejsce, którzy swe podróże mieszają z onirycznymi wizjami. Lub później, Juliusz Verne, który wciąż inspiruje współczesnych twórców fantastyki.
Bo choć „W 80 dni dookoła świata” to ewidentnie książka podróżniczo-przygodowa i nie ma w niej nawet śladu fantastyki, to co powiedzieć o 20 tysiącach mil podmorskiej żeglugi? Choć pewnie nie jeden dziś odpowie, że łodzie podwodne to jedynie zaawansowana technika morska – lecz za czasów Juliusza Verna był to raczej zamysł z gatunku science-fiction niż opis otaczającej rzeczywistości, w której jedyne podwodne okręty to te, które na wieki osiadły już na dnie oceanów i nawet nie próbują się z niego podnieść. Lecz patrzmy dalej po jego twórczości – podróż do wnętrza ziemi, z ziemi na księżyc – już same tytuły sugerują, że chodzi o podróż, i to bezsprzecznie podróż fantastyczną.
Oczywiście, nie sposób nie wspomnieć o „Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa, już w tytule nawiązująca do podróży. Zresztą i dalej nie sposób stać w miejscu, a motywy podróżne stanowią podstawę zarówno książki jak i filmu. Intryga rozkręca się przy okazji budowy intergalaktycznej drogi, a później dzięki coraz to różniejszym perypetiom bohaterom udaje się zwiedzić całkiem spory szmat galaktyki, nie jednokrotnie cudem uchodząc z życiem (w czym zasługę ma także niezastąpiony ręcznik).
No i wreszcie Tolkien, ze swoimi dwoma epickimi wyprawami, z nietypowymi środkami transportu (pływanie na i w beczce, lot na skrzydłach orła czy jazda wierzchem na gałęziach drzewa niczym na koniu czy słoniu). Tolkien, który wśród głównych postaci stawia wędrowców nie mających swego jednego domu, lecz witanych mile w domach swych przyjaciół – mowa oczywiście zarówno o władcy nazwanym Obieżyświatem, jak i o Gandalfie, któryż wszak przecież też jest podróżnikiem....

… do odysei kosmicznej czyli pętla w punkcie wyjścia

No i wreszcie Odyseja Kosmiczna 2001 i 2010. Historia zakręciła koło i wróciła do punktu wyjścia. Znów zagubiony człowiek stara się wrócić do punktu wyjścia, lecz złośliwy los stawia mu na drodze wszystkie możliwe problemy. Zmieniła się konwencja, zmieniły się i czasy, więc i miejsce cyklopów i syren zajmuje psujący się sprzęt – jednak wciąż pozostaje motyw podróży.

Jeśli wciąż jednak uważasz, że od podróży ważniejsza jest choćby dobra strawa, bo dokąd dojdzie głodny wędrowiec, to zapraszam do fantastycznej restauracji na końcu wszechświata czy do znanego ze swych wyszukanych potraw Grillbaru Galaktyka – lecz tu znów musisz się nastawić na długą podróż, a pyszna potrawa będzie tylko nagrodą za trud podróży.

czwartek, 10 stycznia 2013

Fantastyczne premiery Wrocławia Fantastycznego

Cała Polska wciąż żyje opóźnioną w stosunku do reszty świata premierą Hobbita. Jednak i wrocławskie hollywood nie próżnuje i powstają nowe fantastyczne filmiki krótkometrażowe, których wysyp trafił się tuż po Nowym Roku. Nawiązując do dzieła wiszącego na Muzeum Współczesnym Wrocławia, trzy nowe filmiki trzeba pokazać w trzech różnych kategoriach: BYŁO, JEST i BĘDZIE.
I miejmy nadzieję, że mimo upadku wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych, wrocławska potęga filmowa znów się odrodzi dzięki fanom fantastyki.


BYŁO - Zlot fanów Stacrafta 2 Fan4Fan

Było to filmik podsumowujący zlot fanów fanów Fan4Fan, zorganizowany we wrześniu 2012 roku przez Stowarzyszenie Wielosfer. Turnieje graczy, spotkania z twórcami gier, panele dyskusyjne - a wszystko ukazane na tle imprezowego techno. Choć zloty gier komputerowych to nie jest dla mnie tematyka zbyt pociągająca  to jednak muszę przyznać, że film aż miło się ogląda.



JEST - Wrocławski Fanklub Gwiezdnych Wojen

Do kategorii "bieżącej" czyli jest, ewidentnie kwalifikuje się filmik promujący ogólną działalność Wrocławskiego Fanklubu Gwiezdnych Wojen. Chociaż po tej organizacji spodziewałbym się raczej mnóstwa strojów w teledysku promującym, to widać zupełnie inny był ich cel. Mimo wstępu jawnie nawiązującego do charakterystycznych napisów ze Star Wars, reszta filmu to raczej pokazanie, że do fanklubu nie należą jakieś dziwolągi z innych planet i galaktyk, ale zwykli ludzie, których głównym celem jest zabawa. No może z lekką domieszką "złych chłopców" opętanych ciemną stroną mocy, jednak na szczęście dających się opanować przez będące w przewadze siły dobra. Lekkości, polotu i fantastycznej zabawy nadaje użycie muzyki dyskotekowej z lat 80-90tych i slapstickowego pościgu w stylu Benny Hilla.



BĘDZIE - Fantazjada 2013 (Knechci: Stormhill)


W przeciwieństwie do pozostałych, trzeci filmik nie stanowi jeszcze całości, a jest jedynie pierwszym odcinkiem zapowiadanego na najbliższe pół roku serialu. Knechci to wieloodcinkowa zapowiedź gry terenowej Fantazjada, która jak co roku odbywać się będzie na terenie twierdzy Srebrna Góra w okresie Bożego Ciała. To także forma fabularnego pokazania głównych zasad mechaniki obowiązującej w tegorocznej edycji, tak więc w szczególności do oglądania zachęcam przyszłych uczestników tej gry terenowej.


wtorek, 8 stycznia 2013

Odrobina koloru wśród codziennej szarości


6 stycznia już chyba zawsze kojarzył mi się będzie z zimnem i wilgocią. Nie takim porządnym,lodowatym wręcz zimnem śnieżnej zimy, ale takim paskudnym, przenikającym gdy temperatura ciut wyższa od zera napełnia powietrze przeszywającym ziąbem wilgoci, dopełniającym psychicznego chłodu wszechotaczającej szarości brudnych bloków i kamienic. Tak było dwa lata temu gdy pisałem pierwszą notkę na bloga, tak było rok temu gdy przyszło mi zobaczyć pierwszy orszak trzech króli, tradycji stało się też zadość też i w tym roku.
Że jednak Święto Trzech Króli to data znamienita dla bloga, to i w tym roku tradycji stać się musiało zadość i Orszak Trzech Króli trzeba było odwiedzić. Więc mimo pogody diabelsko podpowiadającej „zostań w łóżku, zostań w łóżku” stawiłem się przed południem na wyspie piaskowej, skąd ruszał orszak.
Jak co roku, orszak rozpoczynały zarówno diabły próbujące skłonić ludzi do zejścia na złą drogę, jak i anioły pilnujące porządku. Jednak wyposażone w nowiusieńki sprzęt (klasy o wiele wyższej niż rok temu) tak skutecznie tego porządku pilnowały, że diabły praktycznie zaprzestały swej agitacji. Ledwie jakie niedobitki się pojawiały na wyspie przed rozpoczęciem orszaku, a i w trakcie działalności diabłów zbytnio nie dawało się zauważyć. Gdzie tylko pojawiała się mała chociażby grupka zbuntowanych aniołów, zaraz rozganiana była przez oddziały prewencyjne ich prawych braci, a do jakiejś większej bójki chyba tylko raz doszło, na Placu Dominikańskim. No cóż, w tym roku przewaga aniołów była wręcz miażdżąca, i tylko gdzieniegdzie zauważyć się dawało czujne oko szpiegów Lucyfera, skrzętnie dokumentujących każdy najmniejszy grzeszek maluczkich nowoczesnym sprzętem fotograficznym.
Oczywiście, orszak to nie tylko diabły i anioły. Niestety, sam orszak skutecznie zasłaniany był przez grupkę namolnych fotoreporterów, nie umiejących swych zdjęć zrobić w sposób dyskretny. Zresztą, zrozumiałbym jeszcze nadmierne zapamiętanie w walce o naj, naj, naj-zdjęcie, jednak już przemieszczając się można przecież było dyskretnie usunąć się na bok czy podbiec szybko, a nie w tempie orszaku ślamazarzyć się przed nim udając główną gwiazdę orszaku.
Orszak to oczywiście pochód Trzech Króli niosących swe hojne dary nowonarodzonemu Królowi Niebieskiemu. Niestety, w tym roku wielbłądy zbyt zajęte były obowiązkami macierzyńskimi by godnie przewieźć naszych mędrców, magami też zwanymi. Niestety, król wieziony na koniu niżej ponad tłumem się unosi niż ten sam król niesiony przez wielbłąda, więc i ich splendor gdzieś się zawieruszył i sami stali się częścią kolorowej ciżby.
Tak więc w tym roku, w orszaku zdecydowanie królowały anioły, ze swymi nowymi, dłuższymi, bardziej lśniącymi mieczami. Jednak czy ich buta oraz zdecydowanie pacyfistyczne podejście (bo od kiedy mizerykordia jest mieczem, i to na dodatek długim?) nie sprawi, że dołączą one do grona zbuntowanych aniołów? A gdy poddani Lucyfera znów staną się poważnym zagrożeniem dla Sług Pana, to na ziemi znów rozpętają się wojny diabłów z aniołami...

sobota, 29 grudnia 2012

Elfy, krasnoludy, a nawet Nazgul i Uruk-Hai na premierze Hobbita

A co w grudniu 2013? Znów wielka premiera Hobbita: Pustkowie Smauga w Pasażu Grunwaldzkim

Galeria zdjęć z wydarzenia na Picasie

Dwie elfki i Wysoki Człowiek na premierze hobbita
A więc zgodnie z zapowiedziami, 28 grudnia odbyła się polska premiera Hobbita. Choć to o miesiąc później niż premiera światowa, to jednak premiera wiele na tym zyskała. Tylko dzięki temu film nie musiał zderzyć się z polską tradycją przedświątecznych zakupów grudniowych, a fani mieli więcej czasu na przygotowania.
No bo nie można przecież przyjść na premierę bez przygotowania. Naostrzyć miecze, oczyścić wędrowne płaszcze czy wreszcie wymalować na twarzy barwy wojenne, bo przecież premiera nie może się obyć bez elfów, krasnoludów a już w szczególności hobbitów. Oczywiście wrocławscy miłośnicy fantastyki nie zawiedli, i na premierze pojawiła się ponad setka przebranych w stroje śródziemia fanów.
Przedstawiciele obydwu stron przygotowani do walki o Pierscien
Impreza zaczęła się od dotarcia do zapowiadanego przez Multikino skarbca. Choć zdecydowanie skarbiec był dzięcięcy, to jednak to co w skarbcu najważniejsze, było akurat przygotowane. Wrota skarbca zamykały się na zamki tak solidne, że chyba tylko wprawione w stalowym rzemiośle krasnoludy mogłyby je otworzyć bez klucza, a te nie stanowiły żadnego zagrożenia. W końcu wszystkie krasnoludy znajdujące się w Multikinie dzieliły się na dwie kategorie: te które na ekranie filmowym udały się na wyprawę do Ereboru i te, które na sali filmowej tą wyprawę podziwiały. Tak więc zbędne bagaże i sakwy można było pozostawić aby nie utrudniały poruszania się.
Prawdziwy poborca podatkowy ściągnie opłatę nawet z orków
Następnym punktem programu było ograbienie z zaskórniaków przez bezlitosnego poborcę podatkowego. Skoro ustalony został podatek od obiadów i kolacji służbowych, skoro mamy już nawet podatek od kolacji wigilnej, to czemu by nie wprowadziłć opłaty za strój. Tak więc każdy elf, krasnolud czy nawet Nazgul potulnie odstał swoje oszczędności aby ujścić do szkatuły wyliczoną przez skrupulatnego ekonoma opłatę. Cieszyć się tylko należy, że nie naliczał domiaru za brak stroju, a hurtowe opłacenie wszystkich należności zaowocowało nawet niemałą zniżką. Zaś jak na urzędnika skarbowego przystało, poborca dokumentował każdą wpłatę urzędowym papiórem potwierdzonym elficką pieczęcią w kształcie litery H, który to uprawniał do jednorazowego obejrzenia filmu.

Nazgul w otoczeniu orków i elfów wybiera Pierścień
Tak, ten będzie się nadawał
Gdy już wszystko zostało opłacone, Nazgul zabrał się za zaplanowane już wcześniej poszukiwania Pierścienia. Bo jak wiadomo, pierwszy wypadł gdzieś gollumowi z rąk i poleciał w bezdenne otchłanie Orodruiny przy okazji poprzedniego filmu. Rad nierad, mimo pustej już sakiewki udał się więc Nazgul w wyprawę korytarzami Pasażu Grunwaldzkiego, niejednego złotnika odwiedzając. Ci jednak złośliwie podsuwali Wysłannikowi Ciemności pierścienie jakieś kryzwe, pełne zdobień, brylantów - jakby nie wiedzieli, że Pierścień musi być perfekczjnie gładki. I choć starałem się pilnować Nazgula na każdym kroku, to wciąż nie wiem, który to kupiec podsunął mu pierścień mogący stanowić namiastkę - a jak sie później okazało na filmie, Pierścień (a właściwie jak wiemy, to raczej jego doskonała podróbka) się przecież odnalazł.
Przymiarki do premiery nowego hobbita
Oczywiście, w tym nagromadzeniu ludzi, elfów, krasnoludów, ale i orków i Uruk-hajów nie mogło obejść się bez konfliktów. Choć topory i buzdygany spokojnie leżały w swych uchwytach, to wyjątkowo ochoczo swych broni dosięgli właściciele mieczy, tłukąc się gdzie popadnie - zarówno w wąskich przejściach przed samym kinem, jak i w wielkich salach jadalnych, wśród tłumów napychających swe żołądki jakże soczystymi potrawami z restauracji. I choć wesoło i z poczuciem humoru próbował ich rozdzielić Gandalf Biały, to rozjuszeni wrogowie wciąż rozpoczynali nowe walki, a kres im dało dopiero dęcie w trąby zapraszające do sal kinowych.
Gandalf przymierza się do premiery nowego filmu Jacksona wraz z hobbitami
Gandalf dołączając do grupowego zdjęcia hobbitów nawet nie przerwał czynienia czarów
To mówisz, że który to Pierścień, hobbicie
To powiadasz, że któryż z nich to Pierścień, hobbicie?
Co do samego filmu, to też zaliczałem się do grona oburzonych na trójpodział Hobbita. No bo jakże to: z trojga grubych tomiszczy zrobić trzy filmy, a następnie z jednej, znacznie cieńszej i lekko infantylnej książeczki znów zrobić trzy filmy? Toż to się nie godzi, to zamach na sakiewki fanów, próba trzykrotnego zagarnięcia kasy za to samo - bo przecież w tolkienowskim Hobbicie za mało jest treści aby to w trzech częściach pokazywać. Jednak trzeba przyznać Peterowi Jacksonowi, że z pierwszej części książki (pierwsza część kończy się po spotkaniu z Orłami) stworzył dzieło wielkie. Mimo iż film trwa trzygodziny, to nie ma w nim żadnych dłużyzn. Oprócz fabuły, twórca wykorzystał czas aby pokazać bogactwo i potęgę Dale i krasnoludziego królestwa pod górą, piękno elfiego Rivendell czy sielankę Shire'u. To także pośpiewywania krasnoludów, które nie tylko wprowadzają radosny humor do filmu, ale też doskonale oddają klimat głównych członków wyprawy. Co ważne, Jackson nie stosuje chwytów niczym z Lalki Prusa, i nie urywa filmu w środku akcji, nie pozostawiając widza w trwającym cały rok oczekiwaniu co się zdarzy. Reżyser zręcznie uspokaja umysł oglądającego zamykając wszystkie ważniejsze spory, a następnie serwując mu jakże odprężającą podróż po bezkresnych otchłaniach Nieba na grzbietach władców przestworzy, Orłów. Podsumowując: wbrew obawom, że Jackson rozdmucha Hobbita do rozmiarów nadętego, choć pustego balonika, twórca doskonale rozszerzył wizję stworzoną przez J.R.R. Tolkiena.

Podziękowania:
  • dla Marcina "Drego" Borowskiego za zorganizowanie całego tego zamieszania
Powitanie hobbita - cała drużyna
Autor zdjęcia: Przemysław Kubik
PS. Niestety, przeprosić muszę też za jakość zdjęć, mój sprzęt przeżył spóźnioną apokalipsę i pracuję na starszym aparacie zastępczym. Miejmy nadzieję, że uda się go jednak przywrócić do życia.

Galeria zdjęć z wydarzenia na Picasie

piątek, 28 grudnia 2012

Przynieście mi głowę Golluma


Gollum - stworzenie, bez którego siły zachodu śródziemia nie wygrałyby walki z Sauronem. Choć większość podań mówi, że zginął wraz z Pierścieniem w otchłaniach Orodruiny, to wciąż istniały pogłoski, że był widywany w późniejszym okresie. Bezgraniczna miłość do Pierścienia sprawiła, że rzucił się w otchłań wulkanu, jednak podobnie jak w przypadku palenia czarownic, oczyszczająca moc ognia stała się zbawienna. Coraz wyższe temperatury sprawiły, że samozachowawczy instynkt  okazał się silniejszy niż uczucie do skazanego na zniszczenie Pierścienia. 
Jak zawsze zwinny złapał się jakiegoś ustępu skalnego i powoli wspiął z powrotem na szczyt Góry Przeznaczenia gdy nie było już na niej Froda. I choć każda żywa istota już dawno spłonęłaby w tym wulkanicznym środowisku, to w wyniszczonym ciele Smeagola nie było już nic palnego, praktycznie sama skóra i kości, na których osiadły opary metali unoszące się w dusznym powietrzu wnętrza Orodruiny. 
Niestety, miłość do Pierścienia wciąż jątrzyła wnętrze golluma. Choć rozsądek nakazywał mu trzymać się z dala od siedzib ludzkich, elfich czy krasnoludzkich, to jednak bezpodstawne nadzieje pchały go w objęcia niebezpieczeństwa. A już z pewnością nie mógł oprzeć się połączonemu przyciąganiu wrocławskiego pierścienia (o tym już wkrótce) i pokazom przedpremierowym nowego filmu Petera Jacksona "Hobbit". A nuż uda się jeszcze zmienić historię i ten wstrętny Bilbo nie ukradnie jego cudownego sssskarbu?
Tak, to przeciągłe syczenie z pewnością ułatwiło rozpoznanie goluma wrocławskiemu łowcy, Filipowi Wartaczowi. Jeden szybki cios i Smeagol pozbawiony został głowy. Ten, który stanowił takie zagrożenie dla ziem Śródziemia, ten, który wleciał w czeluście Orodruiny i z nich wyszedł, nareszcie nie stanowi już żadnego zagrożenia.
Kto jednak chce spotkać inne postacie śródziemia, tego zapraszam dziś (28.12) do Multikina w Pasażu Grunwaldzkim w godzinach 19:00-20:30. Wtedy to właśnie spotkać może elfy, krasnoludy i hobbity na codzień zrzeszające się w fantastycznych stowarzyszeniach takich jak stowarzyszenie tolkienowskie Wieża, Wielosfer, Fantazjada  czy oleśnicki klub gier fantasy.

sobota, 22 grudnia 2012

Anastazja, Apokalipsa... albo jakieś inne słowo na "A"

- Jest legenda, że Golem chce w szabas wchodzić do synagogi. [...] 
- A jak golem wejdzie do synagogi, to co się stanie? - sapał Semen. 
- Nie wolno mu, bo nie ma duszy... 
- To wiem, ale co się stanie? 
- Anastazja! Nie, zaraz, inne słowo podobne... Apokalipsa chyba. 
- O ty, w mordę. Trzeba go powstrzymać. 
Ale gdy dobiegli do synagogi, było już za późno. Wyrwane drzwi leżały na trawniku Z wnętrza budynku dobiegały jakieś hałasy. Obaj obwiesie zatrzymali się w progu. 
- Wchodzimy? [...] 
Weszli ostrożnie. Jak się jednak okazało, niepotrzebnie martwili się na zapas. Olbrzym miotał się na podłodze w drgawkach. Przy każdym skurczu coś mu odpadało, aż wreszcie pozostała po nim tylko warstwa glinianego pyłu. 
- Przypominam sobie. - Jakub palnął się w czoło. - Nie apokalipsa, tylko apopleksja. 
Andrzej Pilipiuk, Psikus, str 27 antologii "Trucizna" 

 Skoro czytacie ten tekst dzisiaj, to znaczy że do głośno rozpropagowanej apokalipsy Majów nie doszło. Już dziś, 21 grudnia rano, gdy piszę te słowa, gazety pełne są wytłumaczeń że nie chodziło o koniec świata, a jedynie o koniec pewnej ery i tylko media rozdmuchały tą plotkę niczym balonik, który nagle pęka z hukiem. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie dziś zacytować fragment z najnowszej książki Pilipiuka zupełnie niezwiązany z Wrocławiem - aby pokazać, jak małe nieporozumienie i drobna pomyłka może spowodować całkiem niezłą panikę. A w nowej erze Majów, i z okazji zbliżających się świąt, życzę wszystkim Czytelnikom bloga wszystkiego najlepszego!

niedziela, 16 grudnia 2012

Otucha ducha czyli koniec Miasta Stu Mostów

Upadek L.U.C.a
Na świecie znów coraz częściej słychać odgłosy końca świata, tajemnicze dudnienie o nie dającym się określić źródle. Tymczasem L.U.C. postanowił zakończyć żywot Kosmostumostowa, dodając słuchaczom zwizualizowanej otuchy. Bo jakże inaczej podsumować teledysk do jego piosenki „Otucha ducha stumostów”, który to okazał się ostatnim elementem multimedialnej układanki znanej pod nazwą Kosmostumostów?




LUC na tle neonu ubezpiecz swoje mieszkanie w PZU


Jak licho cicho nocą snuł się po mieście, chudy jak folia
Emocjonalnie wybity jak Zaporowska, depresji Goliat (Goliat)
Fekalia zalały go jak pamiętna awaria klienta w Magnoliach
Utonął w whisky, leciał w dół jak wodospady po fiordach
L.U.C, Otucha ducha stu mostów






LUC unoszony przez wrocławskiego aniołaMyślę, że nieprzypadkowo to właśnie ten utwór wybrany został na zakończenie projektu, który ma nakłaniać młodych ludzi do oddania się swoim pasjom. Bohater utworu, wyobcowany desperat który osiągnął już najgłębsze dno, którego otaczający świat chce utopić w pomyjach i fekaliach zmienia się dzięki metafizycznemu duchowi stu który dodaje mu sił i otuchy i pokazuje mu nowy sens życia: bądź sobą, postępuj według swoich pasji i zasad. Jednak w przeciwieństwie do dickensowskiej opowieści wigilinej, autor nie pokazuje nam zakończenia tej tragicznej w wymowie powieści. Bo słuchacz nie może iść na łatwiznę, to zakończenie powinien napisać sam, a utwór jest jedynie nośnikiem nadziei, otuchy i przesłania: poszukiwania skarbu, który jest w nas samych.

Jam w głuszy duchem miasta jest o włos od pisku ciszy
Ty jesteś wart więcej niż fart, jeśli mnie słyszysz
Nie lękaj się, wkrótce odnajdziesz sens we własnej niszy
Utkwiony w podświadomość wzrok nie każdy dziś zobaczy

L.U.C, Otucha ducha stu mostów


L.U.C. uleczony dzięki Tołpie
Cały projekt nakierowany także był na ukazanie magii Miasta Stumostów, która pozwoliła autorowi odkryć swoje prawdziwe powołanie, a pasję przekuć w sukces. I choć w sporej części teledysku widzimy raczej krajobrazy Gotham City czy innego mrocznego miasta z fantastycznych powieści, to pojawiają się tu charakterystyczne elementy, niezauważalne być może dla mieszkańców innych miast, jednak nie pozwalające zbyt łatwo przenieść historii do innego miasta w Polsce. W teledysku pojawiają takie symbole jak chociażby budynek Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej czy, znany chyba wszystkim wrocławianom, skradający się złodziej z kultowego już neonu „ubezpiecz mieszkanie w PZU”. Także w słowach piosenki pojawia się odwołanie do krętych labiryntów uliczek śródmieścia, przemiana niczym mickiewiczowskich dziadach dokonuje się wśród szelestu liści Parku Tołpy. Aby podkreślić wrocławskość projektu, L.U.C. nawiązuje nawet do zdarzenia tak niechlubnego, że z pewnością nie zostanie ono spisane w żadnej historii Miasta Spotkań: oblania pechowego klienta centrum handlowego fekaliami z pękniętej rury.


L.U.C. zagubiony w labiryncie srodmiescia


W labiryncie życia sztuczek
Swego zamku poszukują ludzkie klucze
Pośród zmyłek i nauczek włóczędzy prawdy
Do przeznaczenia błądzą

L.U.C, Otucha ducha stu mostów





Podsumowując: videoklip doskonale zamyka multimedialny projekt performera, podkreślając jego główne przesłanie. Choć to z pewnością już koniec Kosmostumostowa, to daje siłę i nadzieję aby w jego miejsce powstało coś nowego. Koniec ten wpisuje się w datę zapowiadanej apokalipsy (data publikacji wideoklipu jest datą zapowiadanej apokalipsy z przestawionymi cyframi dnia), dając też dodatkowy przekaz: że nawet gdy apokalipsa się już skończy, to Wrocław wciąż będzie istniał. Bo przecież ktoś musi odegrać te post-apokaliptyczne sceny opisane w „Apokalipsie według Pana Jana”...

Poczuł mrowienie w barkach i but liznął prąd 
Zaczął unosić się jakby dostał lekkości dyplom
Niebo zachodziło magiczną z waty mgłą
Ze sztukaterii kamienic jakby kto tchnął
Ducha w piękne anioły miasta, które objęły go
I ponad kominami anten pofrunęli w głąb
L.U.C, Otucha ducha stu mostów