niedziela, 24 czerwca 2012

Więc kto zacz, ta Wiedźma Walońska?

Jedna z Wiedźm Walońskich

Walończycy – pradawne plemię, wywodzące się jeszcze od Celtów, którego źródeł szukać można na terenach współczesnej Belgii. To, z czego najbardziej byli znani, to talent do odszukiwania źródeł minerałów i innych złóż podziemnych. To właśnie oni dosyć szybko rozprzestrzenili się na całą Europę celem wydobywania bogactw ziemi. W swych poszukiwaniach nie ominęli oczywiście Gór Izerskich czy Karkonoszy, gdzie odkryli złoto i inne minerały.

Młoda księżniczka poddana walońskim rytuałom
W trakcie obrządku wypędzania złych mocy
Choć dziś dysponujemy nowoczesnymi technologiami pozwalającymi nam zajrzeć w głąb ziemi, to wciąż poszukiwanie naturalnych bogactw nie obejdzie się bez odwiertów próbnych. Jakże więc tej niezwykłej sztuki poszukiwania dokonali pradawni Walończycy, nie dysponujący georadarami i innymi współczesnymi wynalazkami? Otóż okazuje się, że równie dobrze radziły sobie z tym Wiedźmy Walońskie. Przedstawicielki tej jakże zaszczytnej profesji, wywodzącej się od słów „ta, która wiedzę ma” doskonale wyczuwały tajemne siły bijące od podziemnych złóż i wyłapywały z nich te najcenniejsze. Choć co prawda nie wszystkie wiedźmy posiadły tą umiejętność. Były takie, co znały się na ziołach, umiały zasklepiać rany czy wreszcie potrafiły wyciągać energię z kamieni aby przekazać ją człowiekowi i go uzdrawiać. Tak więc w każdej grupie musiało być kilka Wiedźm Walońskich, a każda specjalizowała się w swoim zakresie. Aby jednak w grupie nie dochodziło do konfliktów, Wiedźmy wybierały wśród siebie tą najmądrzejszą, i to jej przysługiwała rola Wiedźmy Wiodącej.

Gdzie jest źródło tych mocy?

Wiodąca Wiedźma Walońska skupiona na swym rytuale
Umiejętności i skupienie pozwalają dobrać optymalny skład mieszanki
Oczywiście, jak to ma się z każdą mocą magiczną, tak i umiejętności Wiedźm Walońskich wymagały odpowiednich rytuałów. I choć podpatrzyć mógł je każdy, to jednak cała ich istota kryła się w szczegółach. Ile czerwonego ziela dodać do mikstury na miłość, a ile  zielonego do proszków na biegunkę – to wiedziały tylko Wiedźmy. Co istotne, nie było uniwersalnej receptury na dane lekarstwo czy mieszankę – to Wiedźma wyczuwała ile mocy jest dziś w każdym z zebranych ziół i na tej podstawie dobierała proporcje. Na własne oczy widziałem to skupienie na fluidach wydobywających się z mieszanki – a chwilę później ręka zdecydowanym ruchem pędziła do misy z odpowiednim zielem i dobierała jeszcze trochę suszu.
Palenie bylicy poprawia humor
Palenie bylicy poprawia humor :)
Większość społeczeństw nie czuła szacunku dla wiedźm i czarownic. Owszem, doceniali ich wiedzę, bali się nadepnąć im na odcisk, aby czarownica nie odwdzięczyła się jakimś liszajem czy urokiem za nadobne... ale ciężko mówić o szacunku. W miarę godne ich traktowanie wynikało ze strachu... a strach często rodzi nienawiść, prowadzącą nawet do palenia na stosie. A już mieszkanie na uboczu było wręcz przymusowe, bo nikt nie chciałby mieć tak niebezpiecznej sąsiadki. Zupełnie inaczej traktowane były Wiedźmy przez Walończyków. Potomkowie Celtów traktowali je z pełnym szacunkiem i oddawali im honory godne władców. Bo takaż i była ich rola – władać danym plemieniem. I władały mądrze swymi ludźmi, bo żadna złośliwa i mściwa jędza nie była w stanie posiąść magicznych mocy.

Na co nam dziś pradawne Wiedźmy?

Dziś, w czasach komputerów, gps-ów i internetu, Wiedźmy straciły na znaczeniu. Gdy rozboli nas żołądek, możemy zawsze pójść do lekarza. Geolodzy szukający złóż raczej sięgną po specjalistyczne mapy czy odpowiednią elektronikę, niż spytają Wiedźmy odprawiającej pradawne gusła. Walończycy stali się głównie turystyczną atrakcją, choć niejednemu przydałyby się celtyckie rytuały odczyniające złe uroki i (z racji swej formy) nakazujące choć na chwilę przystanąć, przyhamować w codziennym biegu. 


Walońskie obrzędy Wiedźm
A ja się tych Wiedźm nie boję i język im pokażę 
Lecz właśnie Noc Świętojańska jest doskonałą okazją aby przypomnieć sobie zwyczaje przodków, aby oprócz plecenia i rzucania wianków poskakać nad ogniskiem, powdychać tajemnych oparów w magicznym kręgu, wetrzeć olejki siły w swe dłonie. A na koniec – zamknąć swe złe moce w małej sakiewce, i razem z nią spalić je w świętym ogniu. Więc kto nie był wczoraj w Zamku, niech w te pędy pakuje swój plecak i podrepcze do najbliższej Chaty Walońskiej, choćby tej w Szklarskiej Porębie

sobota, 23 czerwca 2012

Odwagi, Ridley!

Noc świętojańska i związane z nią słowiańskie rytuały ognia

















- "Zapalimy dziś z łaski bożej tu, na angielskiej ziemi,
taką świecę, jakiej do końca świata nikt nie ugasi." 


[...]
Facet nazwiskiem Latimer powiedział to do niejakiego Nicholasa Ridleya, gdy palono ich żywcem na stosie za herezję
16 października 1555 roku
w Oksfordzie.
Roy Bradbury, 451° Fahrenheita, str. 55/56

sobota, 16 czerwca 2012

Straszydła przyjechali!!!


Pamiętacie Obcego i Predatora z kina Helios? Ten drugi wciąż biega za nadplanowym pasażerem Nostromo, na szczęście wciąż go jednak nie dopadł. W międzyczasie informowałem, że kolejne straszydła zbliżają się do Wrocławia, i że będę obserwował tą sprawę. I zgodnie z obietnicą, dotarłem do samego źródła informacji, a o wynikach poszukiwań was bezzwłocznie informuję.
Faktycznie kolejne fantastyczne stwory przyjechały do Wrocławia. Tym razem jest to kolejny Predator, dwa Obce dorosłe (w tym jeden równie strachliwy co ten z Heliosa, ciągle siedzący pod stołem) i jeden młody, gremlin, Gollum (który co prawda wpadł do Orodruiny, jednak gorąco bijące z wnętrza ziemi tak go otrzeźwiło, że pierścień zgodnie z misją Drużyny Pierścienia utopił w lawie, ale sam jakoś złapał się którejś ze ścian krateru i z godną siebie zwinnością uciekł z Mordoru). Jest jeszcze mnóstwo fantastycznego "robactwa", które rozpanoszyło się na stojakach na ulotki reklamowe.

Choć wykonane w tej samej technologii co poprzednio (zespawane elementy przemysłowe z odzysku), to nowe straszydła robią o wiele większe wrażenie. Pierwsze co odróżnia nowe potwory od starych, to jakość wykonania i ogrom szczegółowości w ich wykonaniu. Istotne znaczenie ma także dobór materiałów na poszczególne części ciała. Tak więc np. żebra wykonane ze zużytych elementów korbowodu sprawiają wrażenie jakby płuca potwora zaraz miały „odetchnąć pełną piersią”. Z kolei długie śruby lepiej oddają ścięgna i mięśnie napięte w czasie biegu, a drobne napawania na powierzchni blach łudząco przypominają strukturę skóry. No i jeszcze kwestia wielkości – dorosłe Obce i Predator są jednak wyższe od tych z Heliosa.

Mimo kilkusetkilogramowej wagi, rzeźby są stosunkowo proste do transportu. Zarówno małe, jak i duże rzeźby są składane, dzięki czemu rozwiązano nie tylko problemy logistyczne, ale i pozwolono na ruchy poszczególnych części ciała. Tak więc gdy mina czy postura potwora nie pasuje nam do zdjęcia, to można go ustawić w odpowiedniej pozie (o ile się na to zgodzi i nie trzepnie nas kilkukilogramową łapą albo i kopnie jeszcze cięższą nogą).


Wszystkie potwory gnieżdżą się w siedzibie wrocławskiej firmy Wartacz, na ulicy Kościerzyńskiej, a porządku nad nimi pilnuje pan Filip Wartacz. Podobnie jak poprzednie potwory, tak i te używane będą na potrzeby marketingowe firmy, więc z pewnością zobaczycie je na najważniejszych polskich targach branży przetwórstwa plastiku i recyklingu. Choć te potwory raczej nie są na sprzedaż, to zainteresowanym pan Filip z pewnością pomoże w doborze odpowiedniej figury „straszydła” i zamówieniu i imporcie podobnych rzeźb abyście mogli postawić je we własnym ogródku, domu, pubie, itp. Jako iż cena takich straszydeł jest wysoka, opiekun fantastycznego stada przewiduje także czasowe ich wypożyczanie za opłatą. Choć stawki nie są jeszcze do końca ustalone, to wstępnie dowiadywałem się że weekendowe wypożyczenie dużego stwora będzie kosztować około 1 tysiąca złotych, a miesięczne – około 2 tysięcy złotych. Szkoda tylko, że polska drużyna piłkarska nie wynajęła jednego z potworów do swojego składu, z pewnością Predator czy Obcy postawiony na bramce napuścili by takiego stracha strzelającym, że nawet Putin nie odważyłby się strzelić bramki Polakom...

wtorek, 12 czerwca 2012

Cały Żmigród goni smoka, smok goni policję


Cały Żmigród goni smoka, smok goni policję
Dziś już nikt nie pamięta przyczyn tego konfliktu. Czy poszło o niezapłacone mandaty z fotoradarów, czy o przekraczanie linii która od wieków już nie była ciągła, czy o jazdę bez włączonych świateł... ważne, że w którymś momencie jeden ze żmigrodzkich smoków powiedział sobie: DOŚĆ! Nie będzie policjant pluł mu w twarz ani mandatów mu wystawiał. I jak zionął ogniem, to policjanci już wiedzieli, że należy zapalić silnik i zwiewać co sił... w nogach, czy może w kołach? Ważne, że rozsądkiem się wykazali, bo smok żmigrodzki szybko dałby im popalić... Gdy jednak spokojna społeczność żmigrodzka zobaczyła, że smok próbuje pogonić stróżów prawa, którzy od wieków zapewniali tej małej mieścinie spokój i porządek, i ciszę pozbawioną huku pędzących obwodnicą podróżnych zapewniali... oj, wzburzyła się spokojna niczym Odra krew Żmigrodzian, spieniła niczym górski potok. Takoż więc wzięli w swe ręce widły do przerzucania gnoju, siekiery do rąbania polan z pobliskich wsi pokradli, a i kosy na sztorc niczym kosynierzy postawili i w pogoń w obronie policji rzucili. Takoż inne smoki, widząc, że pobratymiec ich zagrożony, na odsiecz mu poleciały, tłum próbując rozproszyć. To jednak widząc, nawet najbardziej spokojni mieszkańcy Żmigrodu, od lat ziela uspokajające stosujący, nie zdzierżyli, i na pomoc swoim znajomym ruszyli, w ręce co ostrzejsze narzędzia domowe trzymając, a i często (z braku innych broni) i doniczkami z roślinami wymachując, a i nawet gdy rośliny z ceramicznych osłon wypadły, ci wciąż za smokami biegnąć i choć skorupy na głowie rozbić im próbując. Takoż i do walki wielkiej doszło, ze wstydu i sromoty najczęściej dziś w historii przemilczywanej, bo przecież to wstyd i hańba aby tak dwa żyjące ze sobą od lat w spokoju gatunki bić się o byle mandat zaczęły.
Legenda o ataku smoka na  żmigrodzką policję, autorstwa własnego

Smok ze szkoły im. Bolesława Chrobrego, z powłoką niczym na stadionie
Oczywiście, tekst powyższy jeno to opis szalony, do zdjęcia napisany, któreż to kojarzyło się z sytuacją takowoż jak powyższa opisana, gdy to policja tuże przed smokiem uparcie jechała, zamiast ładnie większy dystans od parady smoków trzymać. Od parady, która to dnia ijunia dwunastego, roku pańskiego dwa tysiące i też dwunastego, roku mistrzostw piłki kopanej w pobliżu Żmigrodu się odbywających, przeszła ulicami miasta. Smoków ci było pod dostatkiem, bo każda szkoła powiatowa z hodowli swego smoka prezentowała. Każden jakoby od innej matki zrodzony, takoż każdy inszy i od pozostałych odstający był. 


A przed całością panna smocza bieżyła, co smokami rządziła i ulicami miasta je prowadziła, a od palenia domów i kościołów powstrzymywała. Takoż jej w pracach smoczy zaklinacz pomagał, mandoliną swą czy inną lutnią dźwięki magiczne wokół rozpościerający, smoki mające uspokoić i nad nimi władzę absolutną uzyskać pozwalając.

Smok specjalny
Jako wspomniał jużem, smoków rodzin było wiele. Smoki niczym chińskie tam były, choć dużo mniejsze i skromniejsze niżeli azjatyccy ich bracia, jednakoż także wspaniałe. Spode łuski półprzezroczystej wrocławski stadion żywo przypominającej,dziesiątki zjedzonych dzieci zauważayć się dają. Takoż szkoła specjalna smoka delirycznego wyhodowała, w kolorach pastelowo-delirycznych, raczej dobrych wróżek radosne kolory przypominające. Takoż przy nim smok szkoły im. Chrobrego klasycznie wyglądał, taki zielony . Zatem przedszkole publiczne „Zielona Dolina”, zamiast żywego smoka, raczej smocze truchło przyprowadziło, aby pokazać, że wojownicy jego, choć z racji wieku swego maleńcy jeszcze, to i oni dokonać czynu tak wielkiego, jak smoka ubicie, dokonać potrafią, a trofeum zdobycznym w postaci smoka skóry ponad zamkiem swym rycerskim rozpostartym się hołubić. Ze szkoły w Radziądzu rycerze smoka swego żywego na miejsce przyprowadzili, takoż jednak smok ten większy i potężniejszy był, a jego opanowanie zaliści możliwe by nie było, gdyby nie kilku smoko-łowców niczym przebranych i armii polsko-kibiców wokół smoka wciąż biegających i poza krąg magiczny wyjść mu nie pozwalający.

Sportus

SŁODZIAK, czyli smok gimnazjalny


Słodziak schowany w tłumie fanów

Słodziak, po prostu Słodziak
Jednakoż faworytem moim Słodziak, smok gimnazjalny był, pod ręką pani Kamili szybko rosnący. Jako żem słyszał, insze smoki od kolejnych lat dorastały do swych rozmiarów i wyglądu, jedynie co roku zrzucając starą skórę i nabywając nowej, podobnej. Jednakoż wspomniana pani Kamila co roku nowego smoka chowa, na specjalnej karmie jego szybkie rośnięcie powodując. Takoż i smoki wychowane w korytarzach z zupełnie innej rodziny pochodzą, bo nie pożerają ludzi aby ci smoczą skórę nosili na swych grzbietach nosili. Ze szkoły im. Rataja smok chodzić samodzielnie mógłby, jednakoż rozbrajającym pięknem swym i uśmiechem słodkim sympatię wielką tak wzbudzał wśród otoczenia, że nosić go wszyscy niczym na lektyce chcieli.

Smocza lektyka
Nie wszystko złoto, na co smok poleci

Smok powidzki
Coby jednak kronikarskiego obowiązku dopełnić, a nie tylko władzom się podlizywać, błędów organizatorów pominąć nie mogę. Takoż dzieci ze szkół okolicznych wysiłek ogromny w paradę włożyły, jakoż i wysiłek ich docenion do końca być nie mógł. Choć podkreślać należałoby, kto smoka danego chodowały i efekt takoż wspaniały hodowli dane właśnie szkoły osiągnęły, takoż chwalić się ciężko i imię dobre szkoły promować gdy nazwę jej widać, ale efekty pracy sztandarem szkolnym zasłonięte idą. Takoż więc może by na przyszły rok organizatorzy o innej formie banerów szkolnych pomyśleli, albo odstępy większe między szkołami i smokami zrobili, aby banery przedednio wspomniane efektów hodowli przecudnych nie zasłoniły. No i o bezpieczeństwo mieszkańców swoich, a i o niepsucie efektów parady dbając, może by i rajcy tłum jakoś opanowali, co by na siłę między smoki się nie pchał, na pochód swobodny bez ciżby współczesnej im pozwalając, a i przejście wśród ciżby na stadionie bez przepychania zapewniając. Takoż jednakże imprezie ocenę cztery i plus wystawić należy według kryteriów szkolnych oceniając, przednia tako była, jednak na poprawę w następnych latach licząc, żeby ta impreza jeszcze wspanialsza była. Takoż przecie atrakcja turystyczna to wspaniała, nie jeno tylko odpust lokalny miejski, i w promocji turystycznej miasta swego parada smoków używana bywać powinna.

Dla tego smoka to już pewno koniec - a może jeszcze nie?

  

piątek, 8 czerwca 2012

Euro 2012 - rzecz o najnowszym UFO L.U.C.a


Lądowanie stadionu miejskiegoŹródło: L.U.C., Kosmostumostów - oficjalny teledysk

„A dziś najnowsze UFO nad miastem dumnie się wypręża”
L.U.C., Kosmostumostów

Półprzezroczysta powłoka stadionu
oświetlona w kolorze kosmitów
Stadion Miejski, od dziś od godz. 20:45 stanie się najważniejszą atrakcją Wrocławia. Zbudowany przez firmę Max Boegl... choć jak twierdzi L.U.C. raczej przez stocznię statków kosmicznych nieznanej nam rasy. Tajemniczy obiekt, w którym zgromadzą się dziś setki kibiców piłki nożnej. Jaki jest cel tej wizyty? Czy obcy postanowili się pochwalić jak największej ilości ludzi pięknem swych statków? Czy może „dar pomocy” dla zacofanej technologicznie cywilizacji, która z pewnością nie wyrobiłaby się na czas z budową stadionu przez pierwszego wykonawcę? A może coś gorszego – śmiertelna pułapka, która w połowie meczu nagle wzniesie się i porwie Ziemian na obcą planetę? Posłużą za międzygalaktyczne śniadanie dla kosmitów, czy raczej jako materiał eksperymentalny? Czy próba oświetlenia z zeszłego tygodnia była faktycznie tylko próbą efektów specjalnych, czy może próbą silników? O tym wszystkim przekonamy się już wkrótce.  
Czyżby próba silników?

piątek, 1 czerwca 2012

Jaś i Małgosia, czyli bajka na Dzień Dziecka


Wśród „poważnych” badaczy literatury wciąż popularne jest twierdzenie, że fantastyka... to takie bajki dla dzieci. Jakże wielki jest poziom wiedzy takich „badaczy”, skoro nie odróżniają gatunku literackiego (jakim jest chociażby bajka) od dziedziny literatury (a także innych innych dziedzin sztuki i kultury)? Jakże wielka jest wrażliwość takich „badaczy”, skoro odrzucają nie tylko antyczne podstawy kultury europejskiej (zarówno mity greckie, jak i pradawne podania ludowe), ale i największych polskich wieszczy narodowych – wszak Słowacki tworzył w czasach romantyzmu, a Mickiewicz uważany jest wręcz za jego twórcę. Twórcę epoki, w której za podstawę poznania uznawano nie metody naukowe, ale podszepty zjaw, duchów i innych stworów fantastycznych... Odrzucić by trzeba było nawet szekspirowskiego Makbeta czy wręcz Hamleta...
Zgodnie jednak z napisem na jednej z mojej koszulek, „prawda leży w każdym kłamstwie które wypowiadasz”, postanowiłem poszukać odrobiny prawdy. Postanowiłem wypowiedzieć zaklęcie oszczerców od końca... i nic się nie stało. Bo stwierdzając, że bajki dla dzieci są fantastyką, nie mówi się nic odkrywczego, a czy zaklęciem może być zwykłe zdanie opowiadające o rzeczywistości?
Tak więc, skoro dziś Dzień Dziecka, pora zająć się pewną bajką. Bajką, której bohaterów spotykamy (w alegorycznej formie, ale w końcu czyż nie na alegorii polegają bajki?) w najbardziej popularnym miejscu Wrocławia, na jednym z narożników wrocławskiego rynku. Bajką o Jasiu i Małgosi, którzy beztrosko poszli na jagody i zgubili się w lesie. Fabułę szkoda opowiadać, bo zna ją chyba każdy, a w dwóch zdaniach nie odda się bajkowej atmosfery, więc skupię się na budynkach.
A jakże to urokliwe kamieniczki średniowieczne, stojące w północno-zachodnim narożniku rynku. Niczym wystraszone dzieci zagubione w lesie trzymające się za ręce, kamieniczki połączone są arkadą. Aby jednak obrazek nie wyglądał zbyt idyllicznie i stwarzał choć namiastkę grozy, kartusz otacza napis „Mors lanua vitae” (śmierć bramą życia), przypominający o początkowym otoczeniu kamienic – pradawnym cmentarzu, zlikwidowanym w XVII wieku.
Wychowani w europejskich standardach patriarchalizmu, z góry oczekujemy, że to wyższy Jaś zapewnia bezpieczeństwo małej, drobnej dziewczynce. Mało kto pamięta, że w bajce to Małgosia jest tą starszą i większą. Podobnie i kamieniczki oddają bajkową prawdę, a wyższa, bardziej upiększona (jakże oczywiste dla dziewczynek) jest oczywiście Małgosia. Obecnie w niej znajduje się m.in. siedziba Towarzystwa Miłośników Wrocławia. Tuż przy nogach Jasia wejścia do krainy krasnoludkówpilnuje Śpioch. Jeszcze do niedawna znajdowała się tam także pracownia popularnego, choć kontrowersyjnego wrocławskiego artysty, Eugeniusz Get-Stankiewicza, zmarłego ponad rok temu.
Niestety, po raz kolejny zbliżające się mistrzostwa rzucają kłody pod nogi. Miesiąc temu z powodueuro odwołane zostało zwiedzanie dworca. Dziś płot broni dostępu do Jasia i Małgosi równie skutecznie, co wijące się, kolczate pnącza malin w lesie. Pilnujący terenu ochroniarz, niczym dworcowy Belfegor uparcie wpycha się na każde zdjęcie. Co gorsza, rozstaw zębów siatkowego potwora jest tak paskudny, że ciężko w szczeliny włożyć obiektyw lustrzanki – a o jakiejkolwiek regulacji w ogóle ciężko mówić. Nawet złapanie trochę innego kadru oznacza nie lekki obrót aparatu, ale szukanie odpowiedniej dziury w płocie kilka metrów dalej. Ale o zbliżających się mistrzostwach i ich związku z fantastyką dopiero za tydzień.

piątek, 25 maja 2012

Dzień Ręcznika, czyli jak to z tymi Vogonami było?

Źródło: internet
Choć najpopularniejszym postem jest post o rzeźbie Salvadora Daliego w Arkadach Wrocławskich, to gdy słyszę opinie czytelników, najbardziej lubianym wpisem jest ten o ZDiUMie i o Vogonach. Wszyscy chwalą humor nawiązujący do wymyślonej przez Douglasa Adamsa rasy urzędaków, dla których liczy się tylko papierek. 

Tak naprawdę, inspiracją do napisania tego wpisu była zupełnie nietypowa odpowiedź rzeczniczki prasowej ZDiUMu. Początkowo to właśnie ten tekst miał być podstawą do stworzenia wpisu – ale później w mojej głowie rozbudowywał się cały opis nawiązujący do książki „Autostopem przez Galaktykę” - a właściwa inspiracja gdzieś w tym wszystkim ginęła. Dlatego dziś, w Dzień Ręcznika, postanowiłem przypomnieć co było inspiracją do vogońskich nawiązań: 



Dzień dobry,

no cóż, musimy przyznać że i tak dosyć długo udawało się nam ten fakt utrzymywać w tajemnicy.

Niestety asfaltofagus rozmnożył się ostatniej zimy w szaleńczym tempie. 
Traper już dla nas nie pracuje. Nie dosyć, że nadużywał magicznych eliksirów to jeszcze miał sfałszowaną licencję a Wiedźmin na razie jest zajęty promocją i nie przyjmuje nowych zleceń.
Mimo tych niesprzyjających okoliczności staramy się walczyć z bestią własnymi siłami. Inspektorzy uzbrojeni w oszałamiające różowe i pomarańczowe spreje codziennie polują na skrytożerców a specjalnie opłacani najemnicy uzupełniają wyżarte miejsca przy użyciu mieszanek zohydzających smak. 
Ewa Mazur, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta 



Sami przyznacie, że nie jest to typowa odpowiedź urzędnika miejskiego na prowokację ujawniającą istnienie potwora asfaltowego zwanego asfaltofagusem? Zapytana, co sprowokowało ją do tak humorystycznej odpowiedzi, pani Ewa Mazur odpowiedziała: 


Poczucie humoru jest tym, co ratuje rasę urzędniczą od szaleństwa, do którego doprowadzają nas PROCEDURY. 
Ewa Mazur, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta 


Zastanawiające, jakaż zbieżność ze słowami innego klasyka fantastyki humorystycznej: 

Trzeba się śmiać. Inaczej człowiek by zwariował
Terry Pratchett



Źródło: Pratchett.pl 
Można by robić wieloletnie badania naukowe nad przyczynami rozwoju vogonizmu jako choroby zawodowej. Może jednak zaufać osobom, które już odkryły doskonały lek zapobiegający temu schorzeniu, a wieloletnie testy przeprowadzane na sobie samych doskonale pokazują ich skutecznośc. Więc dziś, w Dzień Ręcznika, śmiejmy się wszyscy, aby odgonić od siebie ryzyko stania się vogonem. Tylko niech będzie to porządny, szczery śmiech – w szczególności, gdy jesteś urzędnikiem. 

Nie, nie, nie – orzekł Albert [do Śmierci]. –Trzeba w to włożyć trochę życia, panie, bez urazy. To ma być porządny, rubaszny śmiech. Musi... Musi brzmieć tak, jakbyś sikał brandy i srał puddingiem, wybacz mój klatchiański, panie. Terry Pratchett, Wiedźmikołaj