Autor: Hannibal Smoke |
Rok 2012. Według kalendarza Majów, rok końca świata. Na fali tej przepowiedni powstały dziesiątki filmów, książek, artykułów prasowych. Naukowcy zaczęli odnajdywać kolejne anomalie w pracy Słońca, Ziemi, kosmosu. Nadmiernie wyeksploatowany temat zaczął nużyć i już od połowy roku raczej nikt nie wspomina o mającym nastąpić kataklizmie. Anomalie się częściowo uspokoiły, dla innych odnaleziono dla nich wytłumaczenie lub model matematyczny udowadniający, że wcale nie są takie straszne. Podobno nawet UFO coraz rzadziej się pojawia nad Ameryką, a więc ilość niepokojących sygnałów maleje (choć pewnie zwolennicy teorii spiskowej stwierdzą, że znający się na rzeczy kosmici odpowiednio wcześniej ewakuowali się z zagrożonej planety). A może po prostu skończyły się „kartki w kalendarzu” i Majowie, gdyby żyli, „dodrukowaliby” sobie kolejny kalendarz, tak jak i my to czynimy co roku ze swoimi?
I gdzieś w tym natłoku
katastroficznych informacji, gdzieś w tym przesyceniu obaw gdzieś
ginie nam informacja o powolnym umieraniu zabytków. O apokalipsie
bardzo powolnej, zupełnie niespektakularnej, za to nieubłaganej.
Poza krótkimi okresami kiedy coś się z łoskotem zawali, to raczej
apokalipsa cicha, niesłyszalna ludzkim uchem. Bo któż usłyszy
trzask drobinek lodu rozsadzających spoiwo między kamieniami,
któż usłyszy unoszące się z wiatrem niczym kurz drobinki
dachówek, któż usłyszy reakcję chemiczną kwaśnego deszczu z
kruszejącym materiałem cegłówek.
Proces powolny, lecz nieubłagany.
Gdzieś milimetr, gdzie indziej mikrometr, rzadziej odłamie się kilka
centymetrów tynku pod wpływem upadającej z drzewa szyszki czy
rzuconego niedbale kamienia. Pozornie mało, lecz nagle się okazuje
że zmurszała konstrukcja nie jest już w stanie utrzymać ciążących
na niej ciężarów, waląc się z ogromnym łoskotem. Czy drzewo
walące się z łoskotem wydaje dźwięk, gdy nie jest obserwowane?
Pozornie błahe, lecz jakże skomplikowane pytanie filozoficzne godne
Pratchetta... czy więc porzucony, walący się budynek woła
rozpaczliwie o pomoc, czy może w ciszy powoli umiera? Co dzieje się
z rozpaczliwym krzykiem o pomoc, jeżeli nie zostanie zauważony
przez kogoś? Rozpływa się w niebycie? A może go po prostu nie ma?
Tą apokalipsę wciąż można zatrzymać. Choć wiele zabytków już dawno przekroczyło pewną granicę, po przekroczeniu której zabytku nie da się już odratować do stanu początkowego, to wciąż można utrzymywać go w obecnej, niezmienionej formie. Wiele budynków można odremontować, przywrócić do stanu świetności, co zresztą niektórzy czynią przekształcając zamki na hotele, restauracje. Niestety, to tylko ułamek potrzeb. Choć wiele mówi się, że na Dolnym Śląsku Wrocław jest ratowany kosztem innych miast – jednak trzeba szczerze powiedzieć, że ratowany nie jest Wrocław, a jedynie spektakularne, popularne zabytki. Chodząc po ulicach Wrocławia łatwo można natknąć się na zniszczone kamienice. Te czarne jak noc, dawno nie odnawiane, choć straszą, wciąż jeszcze mogą konkurować w konkursie piękności z innymi, z których dawno odleciały już wszystkie zdobienia a ściana straszy spróchniałymi zębami cegłówek. A przecież problem nie dotyczy tylko kamienic...
„Przedostał się przez resztki mostu na Ostrów Tumski, potem dalej na dawną ulicę Jedności Narodowej. Azylanci unikali tej części miasta […] Zgadzał się z Profesorem, że wyższa zabudowa stanowiła duże zagrożenie. Wypalone, naruszone dziesiątkami huraganów ściany poniemieckich kamienic mogły w każdej chwili zawalić się i pogrzebać nieostrożnego przechodnia. "
Robert J. Szmidt, Mały, Science Fiction listopada 2002,
Powyższe słowa to jedna z wizji Wrocławia po apokalipsie spowodowanej wybuchem bomby atomowej. Niestety, chodząc dziś po tych ulicach ma się wrażenie, że ta apokalipsa już nastąpiła. Brak jeszcze tylko wszędobylskiego pyłu, choć i zakurzenie jest tu ogromne. Może więc jednak apokalipsa już dawno przeszła niezauważona?