piątek, 16 września 2011

Betonowe hospicjum


Zgodnie z obietnicą, dziś o Hali Targowej. Od niej miała zacząć się post-apokaliptyczna przygoda z Robertem J. Szmidtem, jednak zarówno opisana sytuacja wjazdu Wysłanników do Wrocławia, jak i wlotowa lokalizacja cmentarza żołnierzy radzieckich o wiele bardziej pasowały mi do powitania. No i jeszcze ta walka bokserska akurat wypadła... ale co się odwlecze, to nie uciecze, i dziś chwilowo wracam do wątku fantastycznych domów handlowych. Z pewnością do kategorii tej zalicza się Hala Targowa.

Już na wejściu rzuca się w oczy pewien klimat powojenny. Choć zdecydowanie nie taki, jak po wojnie atomowej. Wyrastające nad portalem drzewo, raczej nie tegoroczne, nie powinno się ostać po eksplozjach atomowych, ale z pewnością nadaje miejscu klimat zniszczenia i zaniedbania. W środku... lekkie ażurowe łuki nie tworzą wrażenia budowli która miałaby wytrzymać wybuchy. Z drugiej strony – budzą skojarzenia z gotyckimi sklepieniami, które okazały się cudem średniowiecznej techniki i przy stosunkowo małym nakładzie materiałów pozwoliły budować nad wyraz wytrzymałe konstrukcje. Z kolei użyty materiał – beton (przypuszczalnie żel-bet, ale laikowi ciężko to ocenić z zewnątrz) chyba najbardziej kojarzy się ze schronami przeciw-atomowymi. 
I ta surowa, chropowata struktura gołego betonu, nie wygładzonego żadnymi tynkami – to ona właśnie sprawia, że czuję się jak w bunkrze. Jednak nie jestem architektem i nie mnie oceniać, czy budynek ten wytrzymałby atak. Pewno jest jedno: mimo iż zdecydowana część Wrocławia uległa poważnym zniszczeniom, mimo iż budynek stał w obszarze największych nalotów bombowych, to w okresie obrony Breslau nie uległ poważnym zniszczeniom. Czy właśnie to chciał podkreślić Robert J. Szmidt umieszczając w nim hospicjum? Bo przecież w tym celu budynek musiałby mieć dach, i ogólnie jego stan powinien być całkiem dobry, aby nadawał się do takich celów.

Dlatego musieliśmy ich zlikwidować. I zlikwidowaliśmy. Cicho i bez jednego strzału. Zanim ogłosiłem amnestię, odwiedziłem prowizoryczny szpital, jaki urządzili moi ludzie w Hali Targowej. Właściwie nie szpital, ale hospicjum. Zbierano tam ludzi, którzy nie mieli szans na przeżycie. Zaproponowałem kilku z nich pewien układ. Mieli przedostać się do katedry i wynieść z niej odłamki rozbitej głowicy. Niewielkie, ale najbardziej zabójcze. Prawie wszyscy się zgłosili, gdy powiedziałem, do czego są mi potrzebne. Wybrałem czterech. Idąc na Ostrów wiedzieli, że nie dożyją zachodu słońca, ale sił dodawała im świadomość, że dzięki ich poświęceniu zniknie zagrożenie dla miasta.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 74/75

Dziś... w środku nie słychać pojękiwań umierających, nie widać nigdzie Śmierci kroczącej wśród jeszcze żyjących, nie czuć bólu idącego z chorobą popromienną. Choć gwarno, jest to jednak gwar pełen życia. Przekupki targujące się o cenę, kupujący wybrzydzający o jakości produktu żeby choć trochę taniej kupić towar, brzdęk monet zmieniających właściciela, gdzieniegdzie pękają przypadkowo zrzucone jajka... ponad te wszystkie głosy czasem wzbije się terkot przypadkowo włączonego budzika na stoisku zegarmistrza. A przecież nikogo nie trzeba budzić, wszyscy żwawo lawirują między stoiskami, wszyscy pobudzeni targami o lepszą cenę, lepsze produkty, o iluzoryczne lepsze życie. Jedynie w drugiej części, kwiatowej trochę większy spokój. Bo przecież wiadomo, że kwiaty muszą po pierwsze robić dobre wrażenie, i kupujący raczej poszukują piękna niż rewelacyjnej ceny. Dzisiejsza hala targowa z pewnością w żaden sposób nie kojarzy się ze śmiertelnym zadaniem, jakie ma spełnić w odległej przyszłości, w zamian dając jej mieszkańcom jedynie śmierć bez cierpień.

Zresztą i tak nie mieli szans na przeżycie. Dość powiedzieć, że wykonali swoje zadanie na medal. Dostarczyli kilka kilogramów odłamków i ukryli je w stelażach plecaków, które przygotowaliśmy w kościele garnizonowym. W zamian otrzymali taką ilość morfiny, by ostatnie chwile życia mogli spędzić wolni od męki wszechobecnego bólu.  
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 74

wtorek, 13 września 2011

Ludzkie smoki wcale nie wawelskie

Ognisty oddech czlowieka-smoka



Człowiek, który zionął ogniem... a właściwie ich dwóch. I znów Wrocław zmusił mnie do zmiany blogowych planów. Miał być znów Szmidt i pewne hospicjum, lecz jakże tu nie pisać o ludziach-smokach i ich ognistym oddechu? Jeszcze trochę, a obok różnych przeróbek hasła miasta (Wrocław - miasto spotkań ... w korkach; Wrocław - miasto spotkań... różnych rzeczywistości; Wrocław - miasto spotkań trzeciego stopnia) dopiszę swoje:
Wrocław - miasto spotkań... smoków
Człowiek-smok, zaklinacz ognia


wypedzanie Szatana z opetanej czarownicy

Na stos czarownice




A wszystko za sprawą Jarmarku Renesansowego w Zamku Leśnica. No jakże, najdalej wysunięty na zachód outpost wrocławskiej fantastyki miałby zrobić imprezę dla mugoli? Oczywiście, że bez fantastyki się nie obejdzie. Oprócz wspomnianych zaklinaczy ognia była opętana przez Szatana Czarownica, którą katoliccy kapłani próbowali nawrócić. Tylko najciekawsze, że do wyzbycia się Szatana najgłośniej nawoływał kocmołuch swym wyglądem żywo przypominający Diabła. Zaiste, koniec Świata się zbliża, fortyfikować się trzeba...

niedziela, 11 września 2011

Wrocław Fantastyczny wita R.J. Szmidta salwą armatnią


Glorieta plk. Ivana Polubina, cmentarz zolnierzy radzieckich, Wroclaw
Glorieta płk. Ivana Połubina, cmentarz żólnierzy radzieckich
Kontynuując wątek „marketów fantastycznych” (fotografia 3D, smerfy, zagięcie czasu na przestrzeni) na pierwszy wpis o R.J. Szmidcie wybrałem Halę Targową. To miejsce wydawało się najlepsze po krótkim przejrzeniu notatek. Jednak po ponownym przeczytaniu "Apokalipsy według Pana Jana" stwierdziłem, że jest inne, zupełnie bardziej oczywiste miejsce. Miejsce, w którym Wrocław przywitał Wysłanników...niestety, powitanie nie okazało się do końca przyjazne. Jeden zabity, dwóch jeńców, choć na szczęście później jednak dobrze przyjętych i wypuszczonych z powrotem. Zabity żołnierz z pewnością nie był ostatnią ofiarą przyszłej Polski od morza do morza...

Czolg T-34, cmentarz zolnierzy radzieckich, Wroclaw
T-34 pilnujący wejścia na cmentarz
Wreszcie Zachwatowicz usiadł za kierownicą i ruszyliśmy do wiaduktu nad autostradą, prowadzącego do trasy wylotowej, którą dwa lata temu opuściliśmy Wrocław. Droga była przejezdna, kilka zardzewiałych i wypalonych wraków nie zdołało jej zablokować. Niemniej major prowadził humveya ostrożnie, omijając dawno już zastygłe stopionego niegdyś asfaltu, jakby się bał, że masywne koła pojazdu utkwią w nich unieruchamiając nas na dobre. Przejechaliśmy tak niemal do skrzyżowania przed starym cmentarzem czerwonoarmistów. Przyglądałem się dwóm czołgom T-34, które dumnie strzegły tego miejsca, jeszcze niedawno stojąc na wysokich cokołach, Teraz leżały zaryte w płyty chodnika, zdmuchnięte falą uderzeniową niczym zrobione z plastiku modele. Zagapiłem się na nie, gdy nagle poczułem szarpnięcie, które nieomal rzuciło mnie na przednie siedzenie. Zachwatowicz zahamował gwałtowanie i wskazał ręką w głąb ulicy.
- Co tam się dzieje? - Paweł nie był mniej zaskoczony ode mnie.
- Tam ktoś jest, widziałem ruch obok tego budynku po prawej – powiedział major i sięgnął po lornetkę.
Robert J. Szmidt, Apokalipsa według Pana Jana, str. 

Hałbica pilnująca spokoju pochowanych
Dziś ciężko zrobić zdjęcia oddające post-apokaliptyczną atmosferę. Czołgi i artyleryjskie działa dumnie stoją na swych cokołach, a nie obok nich. Zamiast wypalonych kikutów, wokół pełno zieleniących się drzew. Groby, otoczone wysokimi na metr żywopłotami zarastają roślinnością, i łatwiej tu o opisane przez Ziemiańskiego purpurowe złocienie, niż w ogrodzie aniołów. Na szczęście trafiłem na jakieś remonty. Bezładnie wyładowana kostka brukowa znów dodaje odpowiedniego klimatu zdjęciom – tu robić musi za powojenny gruz.

I mnie witają radzieckie czołgi, gdy wracam do Wrocławia z rodzinnych stron. Choć moje pierwsze wspomnienia z Wrocławia to zamek w Leśnicy, to przyjazd autostradą okazał się bardziej praktyczny. Jednak jakbym nie kombinował, to wracając znad morza i tak wjeżdżając do Wrocławia muszę przejechać przez któryś z fantastycznych checkpointów – radzieckie czołgi, zamek lub autobahn nach Poznań. I tylko od wschodu można wedrzeć się dosyć daleko wgłąb fantastycznego miasta (bo aż do Biskupina) zanim trafi się na pierwszy fantastyczny posterunek... choć nie jestem pewien, czy gdzieś tam w ukryciu spokoju Wrocławia nie pilnuje przyczajony starachociński smok...

sobota, 10 września 2011

Adamek, Kliczko, Gołota...

Oczywiście, dzisiejszej walki Adamka z Kliczką nie zrelacjonował w swojej twórczości żaden fantasta (czego nie można powiedzieć o nowym stadionie, który już pojawia się w twórczości pomniejszych pisarzy), to czytając klasyków wrocławskiej fantastyki z pewnością dojrzymy wspomnienia z walki bokserskiej. 

-Sprawdźcie dokładnie, czy nie ma tam czegoś interesującego.
- No, jest jeszcze coś... - odpowiedział w tej samej chwili Bończyk.
- Tak?
- To napis na ścianie, panie majorze.[...]
Andrzej Gołota, źrodło: Agencja Gazeta
Żołnierz odchrząknął, po czym wyrecytował:
Był wrzesień i Grunwald, i było Lenino
Był Narvik i Arnheim i Monte Cassino,
Jagiełło, rycerze, lotnicy, piechota,

A wszystko spier..... nam Andrzej Gołota. 
 - Co wy mi tu...  zaczął Adam, ale śmiech dobiegający z kabiny udzielił się także i jemu. - Bończyk, zabierajcie stamtąd du.. i wracajcie do wsi - rzucił, tłumiąc chichot. - I jeszcze jedno, zabezpieczcie dobrze tę dziuplę. Może się kiedyś przyda.
- Tak jest - odparł żołnierz. - Ale przyzna pan major, że ktoś trafnie to ujął.
- Owszem, siedziałem wtedy prawie do szóstej rano, żeby zobaczyć tę walkę. Wielka Nadzieja Białych, w du.. kopany szybkobiegacz doszatniowy... dobrze, że go usadzili. Bez odbioru.

Choć nie jestem fanem sportu, jednak i ja słyszałem o tej walce. Jak widać, wspomnienie niechlubnego wyczynu Gołoty zostanie zachowane nawet po zakończeniu wojny atomowej. Dla odmiany, życzymy Adamkowi aby w dzisiejszej walce wymazał plamę na honorze polskiego boksu. A wracając do fantastyki:

W tej chwili uświadomił sobie, że sam jest Wielką Nadzieją Wrocławia. Niestety, nie osiągnął niczego, co by pozwoliło wygrać tę walkę. Ale nie podda się i nie ucieknie, dopóki nie sprawdzi ostatniej mysiej nory na tym terenie. Nazywał się Zawada, a nie Gołota.

PS. Dziś wyjątkowo nie podaję źródła cytatu. Dzisiejszy wpis to spontan w wyniku czytania pewnej znanej lektury, i nie bardzo pasuje do kolejnego zaplanowanego postu. Więc żeby nie wyprzedzać faktów...

wtorek, 6 września 2011

Wrzesień - miesiącem czytania lektur

Wrzesień... dzieci wróciły do szkół, nauczyciele powoli zadają pierwsze zadania domowe, pierwsze lektury do przeczytania. Myślę, że to doskonały pretekst aby powrócić do oryginalnego zamysłu Wrocławia Fantastycznego.
Oj, ciągle nowe wydarzenia fantastyczne spodowały, że daleko odbiegłem od początkowej formuły. Choć dużo fantastyki, to mało cytatów, mało nawiązań do największych fantastów. Poza Ziemiańskim udało się jedynie nawiązać do mało znanego nawiązania Grzegorza Osieckiego. Pora to nadrobić - we wrześniu wracam do lektur. We wrześniu napiszę o kolejnych twórcach - pora, by wreszcie wspomnieć o Szmidcie, Orbitowskim, odkopię też pewną starą księgę Ziemiańskiego. I choć nie udało się zamknąć wątku chodzenia po galeriach handlowych, to jeszcze w tym tygodniu wpis nawiązujący zarówno do lektor, jak i "świątyń komercjalizmu". Zmartwię tylko fanów Marka Krajewskiego - we wrześniu raczej nie zdążę się zapoznać z jakże sławną serią, ale na pewno jest na liście obowiązkowych książek do przeczytania.

niedziela, 4 września 2011

Kosmiczni chłopcy


Koncert kosmicznych chłopców
Koncert kosmicznych chłopców

Kosmiczni chłopcy... sama nazwa zespołu grającego w ramach otwarcia Muzeum Współczesnego Wrocławia już sprawiła, że musiałem pójść i zobaczyć co to za dziwadło. Chwila szperania w necie, i już w ogóle jestem pewien, że normalne przeżycie to to nie będzie. No bo co pomyśleć o stylu muzycznym nazwanym „Space dada and roll”? Groteska, absurd, wizjonerskie kompozycje – to najczęściej pojawiające się słowa w opisach ich twórczości. Dorzućmy do tego korzystanie z maksymalnie amatorskiego sprzętu, uporczywe wykorzystywanie gotowych już „muzyczek”. No cóż, choć nie wiadomo co to będzie, to z pewnością mowa o muzyce alternatywnej. Więc jeśli nie z ciekawości, to z racji kosmicznej nazwy pójść posłuchać trzeba. Najwyżej wyjdę po 5 minutach.
Kosmiczne rydwany - Dariusz Orwat
Kosmiczne rydwany
Źródło: myspace, profil kosmicznych chłopców
Trzeba przyznać, że już z daleka słychać kosmiczną ekspresję w tej muzyce. Coś jakby próba nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją nie przy pomocy słów, a przy pomocy dźwięków. Czy nie coś podobnego pokazano w „Bliskich spotkaniach III stopnia” Stevena Spielberga? Kolejne dźwięki, to jakby śpiew syren... znaczy się galaktyk, próbujących rozmawiać ze sobą. I muzyka choć dziwna, choć nie dająca się określić ani ocenić żadnymi standardowymi kryteriami muzycznymi, to jedno jej trzeba przyznać: podobnie jak w filmie Spielberga, przeważa jakaś harmonia między dźwiękami.

Praca przy kosmicznym generatorze - Dariusz Orwat
Praca przy kosmicznym generatorze
Źródło: myspace, profil kosmicznych chłopców


Gdy doszedłem wreszcie na scenę, to zadziwiły mnie dekoracje. Pal licho organko-gitarę elektryczną w kształcie jakiegoś pokemona zawieszoną na szyi Dariusza Orwata, wokalisty. Na pierwszy rzut oka widać kosmiczne okulary Kamila Radka. Na pierwszy rzut oka sugerują komputerowego geeka, noszącego szkła grubości dna od musztardówki. Na drugi jednak – daje się zauważyć hipnotyzującą kolorystykę zewnętrznej części szkieł, która wypacza ich postrzeganie. No, ale miało być o dekoracjach, a nie o ubiorze grających. To głównie zabawa kiczowatymi, plastikowo intensywnymi kolorami. Tandetnie migające światełka zabawek dziecięcych od razu przypominają ogromne kolorowe reflektory z góry Devils Tower (czyli znów „Bliskie spotkania III stopnia”). Kolorowe antenki to może i radiowa próba nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją, ale oczywiście i tu nie obeszło się bez zabawy kolorami. Tak, jakby każda z nich nadawała falę radiową w innym kolorze.
Podroz na Marsa - Dariusz Orwat
Podróz na Marsa
Źródło: myspace, profil kosmicznych chłopców
Wracając do muzyki. Przeróżna była. Niestety, nie obyło się bez kociej muzyki, choć trzeba przyznać, że choć momentami oscylowała na pograniczu tego, co da się znieść, to w żadnym momencie granicy nie przekroczyła. Więc dla tych, co jeszcze nie widzieli kosmicznych chłopców w akcji, powiedzieć mogę, że warto się otworzyć na nowe doznania.  

środa, 31 sierpnia 2011

And the winner is...

W kategorii "wakacje w obiektywie" konkurs na najlepszy blog województwa dolnośląskiego wygrały Rewiry paranormalne - fotoblog w sposób bardzo ciekawy i nietypowy pokazujący zwykłe miejsca, przez które przechodzimy na codzień. 
W kategory "region-miasto" I miejsce zajęły Wrocławskie Kamienice. Dopiero co pisałem o rynku, o zniszczeniach - ale trzeba przyznać, że reszta Wrocławia zachowała ich bardzo dużo w stosunku do innych miast, i autorka doskonale opisuje te stare budynki. Szkoda tylko, że wiele z nich jest wciąż w tak kiepskim stanie...
Tak więc gratulacje dla obydwu wygranych, a mi samemu śpieszno się pochwalić, że w kategori "miasto-region", obok Tu jest mój dom, zająłem ex aequo zaszczytne, drugie miejsce. Jak ujęła to jedna z członkiń jury, Anna Gondek:

"- Poczucie humoru i błyskotliwość autora tego bloga są wręcz popisowe. Zabawne, przewrotne i inteligentne wpisy nie pozostawiają czytelnika obojętnym"Anna Gondek, fotograf

Taki komentarz aż cieszy, choć jeszcze bardziej połechtałyby duszę równie pozytywne komentarze dotyczące zdjęć - mam jednak nadzieję, że chociaż nie zaliczam się do kategorii, że zacytuję "bloger nie ma do powiedzenia nic swoimi zdjęciami", jak ta sama osoba pisała ogólnie o zdjęciach bloggerów.
W tym miejscu chciałbym też pogratulować tym wszystkim, którzy w jakimś stopniu współtworzyli ten sukces. Oprócz jakże oczywistych wrocławskich autorów fantastyki (Ziemiański, Osiecki, wkrótce inni), to także:
  • Iga Pelczarska, autorka zdjęć do jednego z bardziej poczytnych artykułów o tzw. "serowcu"
  • Ewa Mazur, rzecznik prasowa ZDiUM, której szalona odpowiedź na mojego maila zainspirowała mnie do kontynuowania wątku asfaltofagusa - choć w końcu artykuł wyszedł zupełnie inny niż planowałem, to chyba przypadł do gustu jury, bo ciągle był podkreślany w konkursowych opisach.

Tak więc gratulacje także dla Was, to po trosze także Wasza wygrana.
Aż miło przekonać się, że praca którą wkładam jest wysoko oceniana, miło wygrać z tak wspaniałymi blogami jak fotografie Igi Pelczarskiej czy Fotolog, jedne i drugie bardzo wspaniałe. I tylko trochę mi żal, że mój faworyt, NicTakie, umarł z braku wpisów gdzieś po pięciu miesiącach (cichaj, cichaj, chyba się reanimowali, więc miejmy nadzieję, że jeszcze się rozruszają!)