Trzeba przyznać, że ciężko mi pisać o Polconie. Z jednej strony – mnóstwo atrakcji, z drugiej – ich niestety niska dostępność dla mnie. Choć z jednej strony okres wakacyjny dla ludzi jeszcze nie pracujących jest najlepszym na konwenty, to z drugiej strony komuś kto pracuje niekoniecznie jest łatwo wtedy dostać urlop czy nawet wcześniej zerwać się z pracy. I w swej naiwności myślałem, że przecież ponad połowa Polconu jest dla mnie dostępna… w swej ogromnej naiwności.
Szczególnie interesował mnie blok apokaliptyczny. Wiadomo, rok 2012, być może za pół roku nie będzie już naszego świata, więc może warto by poznać wszystkie scenariusze? Prawie wszystkie scenariusze rozegrano do piątku, do godziny 15-tej, na weekend nie pozostało prawie nic. Ominęło mnie także spotkanie z Danikenem, Sapkowskim… zdecydowanie to nie był konwent dla ludu pracującego.
To, co pamiętam ze wszystkich konwentów (no, może z wyjątkiem Tatooine) to przepiękne tańce tribal, w czasie których człowiek czuł się, jakby to nie człowiek, ale tęcza swymi kolorami tańczyła wokół człowieka. Tym razem Wrocław stanął na przeszkodzie.
|
Postęp, czyli miniaturyzacja dotyka też żołnierzy Imperium |
Wrocław w fantastyce, fantastyka we Wrocławiu
|
Bo konwent to doskonała okazja do spotkania z wydawcami... także wrocławskimi |
Bo przecież tyle było prelekcji o Wrocławiu Fantastycznym… w czwartek przepadło mi spotkanie na temat biblioteki Shedar. Na szczęście nadrobiłem na spotkaniu sobotnim na temat wrocławskich klubów fantastycznych. No więc dowiedziałem się, że z klubów fantastycznych istnieje nieznana mi do tej pory biblioteka Shedar, godnie reprezentowana przez wspaniałego Henryka Jasickiego. No i… no i ze spotkania nie wynikało nic więcej. Dwóch pozostałych prowadzących po prostu nie przyszło na spotkanie, choć jednego widziano nawet tuż przed drzwiami. No cóż, ja osobiście nie widziałem, ale wiarygodności gżdacza podważać też nie będę.
Nie lepiej ocenię prelekcję Piotra Drzewińskiego „Niesamowity Wrocław”. Choć ze swojej strony wyszukał mnóstwo informacji na temat tego, jak wyglądało Miasto Spotkań po II Wojnie Światowej. Jednak prelekcję „Miasto po resecie” miał w swoich planach także Jacek Inglot, który zresztą poprowadził ją w sposób ciekawszy, więc dublowanie tematyki nie okazało się najlepszym planem. Zwłaszcza, że planowo jednak prelekcja Piotra Drzewińskiego miała mieć jednak inną tematykę.
Tak więc honoru bloku broniły dwie pozycje: wspomniane „Miasto po resecie” i
dyskusja panelowa „Wrocław stolicą polskiej fantastyki” którą zresztą opisałem na okrągłą "rocznicę" bloga. Jak sami już chyba wiecie, trochę odbiegała od narzuconego tematu „królowania” polskiej fantastyce, co jednak wzbogaciło dyskusję (i uzasadniło podnoszenie tej, jakże odważnej, tezy). Choć prowadzący panel (Drzewińskix2, Inglot, Ziemiański) poruszyli kwestię ilości autorów piszących we Wrocławiu, to cieszy spostrzeżenie, które padło z publiczności: że jeśli już w fantastyce pojawia się Polska, to prawie zawsze jest to Wrocław. Miło więc, że nie tylko ja zauważam tą prawidłowość polskiej literatury sci-fi i fantasy.
Oceniając, celowo nie poruszam dwóch wrocławskich bloków programowych. Pierwszym jest
wywiad z Andrzejem Ziemiańskim, drugim – prelekcja na temat wizerunku Wrocławia w fantastyce. Tutaj ocenę mogą wystawiać tylko jej uczestnicy. Co do prelekcji, kilkadziesiąt osób przychodzących w najgorszym konwentowym terminie (niedziela, godz. 10) daje powody podejrzewać, że tematyka Wrocławia Fantastycznego jest interesująca dla wielu, z kolei kilkukrotne entuzjastyczne wybuchy śmiechu świadczą, że prelekcja wyszła nie najgorzej, choć chętnie usłyszałbym opinie na jej temat ze strony słuchaczy.
Stwory i potwory
|
Konkurs: wymień największą atrakcję z tego zdjęcia |
Oczywiście konwent, to także wszelkiej maści przebierańcy. Niestety, jak zwykle podążam innymi szlakami niż ci wszyscy amatorzy zabaw kostiumowych, więc niezbyt wielu udało mi się ich wypatrzyć, jeszcze mniej sfotografować. Trudne warunki świetlne to jedno, amatorskie zabawy fotografią (żaden profesjonalista nie robi zdjęć w jpg-ach… z wyjątkiem tych, którzy jednak takowe robią : ) i skupianie się także na innych atrakcja to drugie – koniec końców zbyt dużo zdjęć stworów nie udało mi się zrobić. Nie byłem na cosplay walku, sytuację choć trochę uratował cosplayowy konkurs. Cosplay to jednak przecież dosyć zawężone spektrum przebierańców, na dodatek niekoniecznie ten najbardziej interesujący dorosłego człowieka… wciąż mi brakuje steam-punkowców, że nie wspomnę o niektórych ciekawych stworach wypatrzonych w prasie. Pocieszeniem mogła być jednak pizza zjedzona wspólnie z zespołem Void Dancers.
Ze swojej strony stroju żadnego nie przygotowywałem, to jednak do dwóch stworów spotkanych na Polconie się przyczyniłem. To oczywiście znane już czytelnikom straszydła zamieszkujące tereny hali Wartacz, które na konwent zgodziły się przeprowadzić do budynku Uniwersytetu.
Kosmiczna muzyka
Z kolejnych charakterystycznych konwentowych punktów programu muszę wymienić dwa koncerty. Dwa, bo pierwszy pokrył się z prelekcją Piotra Drzewińskiego, więc pierwszej sylaby pierwszego słowa kosmosu nie usłyszałem.
Za to wiem, jak brzmi podróż w czasoprzestrzeni brzmień. Zburzyła ona moje dotychczasowe wyobrażenie o muzyce, która zawsze kojarzyła mi się z harmonią. Harmonią czasem krzykliwą, ale jednak wewnętrznie spójną. Podróż przez czasoprzestrzeń okazała się strasznie chaotyczna… chaotyczna tak bardzo, jak chyba tylko chaotyczny być może wszechświat. Było tu wszystko, co usłyszeć można podróżując przez kosmos w jakimś niewyobrażalnym tempie, z prędkością światła lub skacząc między miejscami hiperprzestrzennymi tunelami. Były tu wrzaski młodziutkich planet, rozbieganych wokół swych młodych jeszcze słońc. Były obserwujące je z boku babcie-galaktyki, przyglądające się rozbrykanym brzdącom i narzekające jak zawsze, jaka ta młodzież hałaśliwa. Były świeżo dojrzałe gwiazdy, ciągnące za sobą swe piękne warkocze, plotkujące o swych ozdobach, o świeżo spotkanych przystojnych kosmitach… były i rozwrzeszczane meteory, przeskakujące z pasa na pas, aby czym prędzej wydostać się z kosmicznego korka. Były i kraksy kosmiczne, gdy zbyt spieszący się do domu meteor albo zderzył się z drugim, albo odwrotnie, wyleciał ze swego pasa aby uderzyć z łomotem w Boga ducha winną planetę. Czegóż tam nie było?
Zupełnie inne odczucia budził transmiter energii. Początkowo odrzucający, bezładna kakofonia dźwięków, a każdy z nich drażniący. Czy to miało naładować człowieka? Początkowo myślałem, że zdecydowanie nie. Każdy drażnił, wpadał w człowieka i wibrował, aby wylać z człowieka jeszcze więcej, niż jest w nim samym. Każdy był niczym kropla mająca przelać czarę… czarę czego? Czarę goryczy, zniechęcenia, gniewu czy agresji? Może właśnie taki był cel – aby w pierwszej części wyzbyć się wszystkiego, co w nas złe, aby w drugiej części się wyciszyć, uspokoić, zrobić miejsce dla energii, którą mieliśmy zostać naładowani w części trzeciej? Nie dane mi było sprawdzić, bo z powodu niedogadania na linii organizatorzy-artysta koncert zaczął się później więc i nie skończył się przed najważniejszym punktem Polkonu.
Gala im. Janusza A. Zajdla
|
Szczudlarze na Gali Zajdla - źródło: CK Zamek |
Oczywiście, jak każdy Polkon, tak i ten zmierzał ku gali rozdania nagród. Po raz kolejny Centrum Kultury Zamek pokazało, że jest wspaniałym producentem przedstawień. I nawet jako przedstawiciela „małej prasy” nie ubodło mnie, że zabrakło miejsc w rzędzie dla mediów – przedstawienie było tak wspaniałe, że zapomina się o drobiazgach.
Galę rozpoczęło wystąpienie szczudlarzy. Oj, przepraszam, potwornych antropoidów którzy na chwilę przejęli władzę nad salą niczym agresorzy. Z malunkami podkreślającymi budowę mięśni przypominającą pierwotnych barbarzyńców, z groźnymi brońmi, poruszającymi się niczym prawdziwi najeźdźcy… choć pokaz był krótki, to robiło to wrażenie.
|
Zdobywcy nagrody im. Janusza A. Zajdla (źródło: CK Zamek) |
Potem było rozdanie nagród. Nawet nie będę pisał, za co je tam Jakub Ćwiek i Maja Lidia Kossakowska dostali – już prawie dwa tygodnie od rozdania, więc kogo to interesowało, to już wie, news to żaden. Początkowo myślałem, że wręczać będą te fantastyczne stwory z początkowej części gali. I tu spotkało mnie ogromne zaskoczenie… nagrody wręczali członkowie fanklubu Gwiezdnych Wojen, oczywiście przebrani. Naprawdę świetne przedstawienie, pełne powagi i honoru dla zwycięzców, lecz także szacunku dla wręczających nagrody fanów fantastyki, a chyba także i współorganizatorów Polkonu. I choć komputerowy ekran (a być może ktoś to czyta nawet na ekranie tabeltu lub komórki) nie odda w pełni atmosfery tego wydarzenia, to polecam poszukać relacji wideo z gali. Godności gali dodał kolejny, tym razem nie standardowy punkt gali - wręczenie statuetki zaległej. Każdy, kto zna historię nagrody Sfinks wie, że pierwszym jej laureatem został Janusz A. Zajdel, który z powodu śmierci nie mógł odebrać statuetki, której potem nadano jego imię. Organizatorzy Polconu 2012 postanowili nadrobić zaległość i wręczyć statuetkę wdowie po pisarzu, pani Jadwidze Zajdel.
Niestety, tego samego dnia umarł Neil Armstrong, pierwszy człowiek który postawił nogę na Księżycu. To jemu poświęcona została minuta ciszy, choć pretensje można mieć do prelegenta że symboliczną minutę jednak znacząco skrócił.
Dzień następny po gali, czyli początek końca
Jak zwykle, niedziela to już nawet nie atmosfera rozprężenia, co wręcz rozstań, końców i wyjazdów. Choć tym razem z racji obowiązków trochę inaczej potraktowałem początek tego dnia, jednak już po mojej prelekcji wielkich atrakcji się nie spodziewałem. Pokręciłem się jeszcze godzinę po coraz bardziej pustoszejących korytarzach budynku, aby dożyć do panelu na temat przyszłości zarówno Nowej Fantastyki, jak i czasopism w ogóle. Niestety, to co tam napotkałem to totalne gombrowiczowskie upupienie. Nowa Fantastyka wielkim czasopismem jest i basta – a że ja (i nie tylko ja) tego nie czuję? Wolę nie przypominać sobie, co czekało niepokornego bohatera Ferdydurke… Nigdy nie przepadałem za formułą Nowej Fantastyki, pewnie dlatego tak lekko podchwyciłem formułę Science Fiction (bez którego zapewne nie byłoby Wrocławia Fantastycznego). Ktoś powie, że Science Fiction już upadło, a Nowa Fantastyka wciąż istnieje… tak, Nowa Fantastyka jest niczym okręt powoli, majestatycznie (baaa, powiedziałbym nawet że OCIĘŻALE, także z pejoratywnym wydźwiękiem tego słowa) tam, gdzie inne, zgrabniejsze od niej okręty dawno dopłynęły – ku krawędzi świata. Tyle, że te małe, zgrabniejsze okręty w każdej chwili mogły zawrócić i tylko głupotą sterników można tłumaczyć przekroczenie tajemniczej granicy… Nowa Fantastyka chyba już dawno przekroczyła punkt, w którym należało zarzucić kotwicę, a teraz już tylko bezładnie zbliża się do przepaści i jej z tym dobrze… Z przykrością słuchało się peanów na własną cześć, więc przyłączyłem się do fali powracających do domu po konwencie.
Na koniec, dwa moje ulubione przebrania tegorocznego Polconu: