|
Niejeden śmiałek nie wrócił z Domeny Królowej Lodu |
Strasznie markotne były ostatnio
wrocławskie smoki. Wieczorem chowały się w najczarniejsze
narożniki jakby się próbowały przed kimś ukryć. Zapytane –
zdawkowo odpowiadały po czym szybko oddalały się od przechodnia
który je zaczepił. Dopiero wizyta u starszyzny
pobliskiego Smoczego Grodu przyniosła wyjaśnienie:
ktoś zamroził smoka wawelskiego.
Choć do Krakowa daleko, to jednak wszystkie smocze serca wypełniły
się strachem, bo i do końca zimy trochę czasu pozostało i sprawca tego karygodnego
czynu ma czas aby i Wrocław nawiedzić i nasze smoki zamrozić. A i
sromota to straszna i poruta, że największy ze smoków, potworów
ziejących ogniem, dał się... no właśnie, zamrozić. No jeszcze
dać sobie głowę uciachać jakiemuś rycerzykowi zakutemu w zbroję,
czy opić się wody nadmiernie gasząc nadmiernie rozpalone gardło...
ale dać się ZAMROZIĆ? Straszna to śmierć jak dla smoka. Plama na
honorze nie tylko jednego smoka, ale rodu całego, a przecież w
Smoczym Grodzie to głównie słowiańskie smoki urzędują,
potomkowie tego krakowskiego.
Przygotowania do wyprawy
No cóż począć, pomocy smokom
odmówić nie wypada. Zresztą, skoro sam Wędrowycz Bardakom na
pewien okres odpuszczał, aby tylko na obce tereny się udać i cudze
zło wytępić, to czyż i mnie nie wypada do Krakowa się udać i
tamtejsze oziębłe smoka stosunki z innymi naprawić? Zwłaszcza,
że wyglądało że to
nasza znajoma Królowa Śniegu na Wrocław się obraziła i tegorocznej zimy gdzie indziej postanowiła nocować. Toż
już nie tylko dla smoków dyshonor, że smoka zamroziła, ale i dla
gościnności wrocławskiej, że już nie u nas
hotele ją
interesują, ale gdzieś w Krakowie.
|
W Domenie Królowej Lodu, autor: Michał Anderle |
|
Zatraciła się w tańcu... a spod fałd jej sukni, spod każdej się sypał lód i śnieg... |
Cóż począć, pakować się trzeba,
zabójczynię dorwać. Lecz najpierw wywiad przeprowadzić trzeba.
Facebook, kilka maili,
wici wśród znajomych fotografów rozesłane,
i już, szybko wyniki pierwszego rekonesansu do mnie spływają. Tak,
w Krakowie rozpanoszyła się jakaś wredna Królowa Lodu.
Praktycznie nikt jej nie widział, nikt nie zna jej głosu, za to
efekty jej działania odczuł każdy. Pal licho, że śniegu na
drogach pełno i korki zrobiły się gorsze niż na co dzień, pal
licho, że zimno, w końcu to zima i zimno być musi. Gorzej, że
wzmiankowanego smoka krakowskiego zamroziła, gorzej, że i Wawel
zamrozić próbuje aby za swą siedzibę obrać. Dopóki tego nie
osiągnie, to tymczasowo na krakowskim Zakrzówku swój tron
postawiła, choć na nocleg inne, nikomu nie znane miejsce obrała. I
jeszcze to zdjęcie, przez anonimowego autora zrobione – choć jak
mawiają, rozgłosu to on już raczej nie zyska, bo jego głowa wśród
tych sfotografowanych leży, gdzieś w lodowatej dolinie.
Podróż, cel Kraków
|
Zima, niczym królowa, rozłożyła swe śniegowe suknie na ziemi |
Tak więc: podróż, cel Kraków.
Busem, bo pociągi już dawno tam nie jeżdżą. Lecz skoro podróż,
to i o noclegu pomyśleć zawczasu trzeba. Hotele odpadały, bo skoro
agenci Królowej odnaleźli fotografa którego tożsamości nikt nie
zna, to z pewnością i listy hotelowych gości cały czas do wglądu
maja. Więc znów skorzystać trzeba było z gościnności
krakowskich znajomych i u nich przenocować. Jako iż od Wawelu
daleko nie było, wręcz gdzieś po drodze między zamkiem a obecną
siedzibą oziębłej Królowej, to i tu wpływ walki dawał się we
znaki. Nawet w mieszkaniu lodowato zimno było, a już o łazience z
„przeręblem” lepiej nie wspominać. Tak, tak, łazienka – bo
choć wielu myśliwych specjalnie pozostawia na sobie kilkudniową
warstwę „naturalnego” brudu, aby zwierzyna nie wyniuchała
żadnych obcych mydeł, tak tu już zadanie jest trudniejsze.
Wonidła, parfumy – któż by się tym przejmował przy królowej
co to ma nos zamarznięty, za to wszystko, co z życiem i ciepłem
się kojarzy zczyszczone z ciała być musi.
(tutaj czas na chwilę zamarza z powodu kapieli w domowym przeręblu)
|
Barbarzyńska szamanka w akcji |
Brrr, nie było miło, a traumatyczne
przeżycia duszę mą będą nękać przez wieki. Powiem, że same te
przygotowania o mało nie przeniosły mnie do Domeny Królowej Lodu,
bezpowrotnie, na szczęście jednak z zimnem udało się wygrać, a
do Skałek Twardowskiego na krakowskim Zakrzówku dotarłem w
klasyczny sposób. Dotarłem na tyle wcześnie, że Królowa nie
zdążyła się jeszcze ubrać w swe lodowe kreacje. Tak jak
przypuszczałem, barłogu w dolince znaleźć się nie dało, tak
więc potwierdziły się moje informacje. Za to spotkałem trzech
sprzymierzeńców: miejskiego strażnika zakutanego w kolczugi i
zbroje, leśnego zwiadowcę w swych lekkich szatach i barbarzyńską
szamankę w grubych zwierzęcych futrach. Choć cel był wspólny, to
wszelkie próby ustalenia jednolitej strategii nie przyniosły
żadnego efektu. Każdy chciał walczyć po swojemu, nikt z nas nie
potrafił zrozumieć metod tego drugiego. Strażnik liczył na
bezpośrednie zwarcie i moc ciężkiego oręża, zwiadowca raczej
nastawiał się na jakąś podstępny fortel, szamanka chciała
walczyć siłą ognistej magii, ja z kolei... no, powiedzmy że po
Wędrowyczowsku postanowiłem walczyć. Ale nie zdradzajmy swych
sekretów za wcześnie. Tak więc walczyć mieliśmy każdy
samodzielnie, co w świetle tego co za chwilę miało się zdarzyć w
sumie było najlepszym rozwiązaniem.
|
I jeszcze jeden współprzymierzeniec: czarny kot, co to przyniósł pecha królowym |
Przybycie... Królowych?
|
Królowe Lodu zawsze walczą z godnością |
Gdzieś w tych naszych kłótniach
zatraciliśmy poczucie czasu, i dopiero hałas wydobywający się z
jednej z pułapek zwiadowcy doprowadził do porządku. Znaczy się:
królowa się zbliża. A właściwie, królowe, bo było ich co
najmniej 4. Po jednej na każdego z nas, a zdaje się nawet na deser
coś zostanie dla najlepszego wojownika. Jak na królowe przystało:
każda w pięknej sukni, każda wymalowana stosownie do sali
tronowej. Przyznać trzeba, że na chwilę człowiek zapatrzył się
na nie, czego o mało nie przypłaciłem życiem. Tymczasem wojownik
rzucił się na swoją „wybrankę”, próbując ją zabić. Kątem
oka widziałem, że całkiem nieźle walczył. Jednak taktyka
Królowej okazała się skuteczniejsza: żadnych ataków, prosta,
podstawowa obrona i... kuszenie wzrokiem. Powabnie, jak prawdziwa
dama, uroczo, jak na kobietę przystało, no i skutecznie. Omamić
dał się wojak, oszukać, że przecież to spokojna niewiasta,
zagrożenia nie stanowiąca, że ona o niczym nie wie, że atak
bezzasadny. Otumaniony żołnierz odłożył swój miecz do przypasanej do pasa pochwy, już chciał w rozmowę się wdawać... wtedy wredna Królowa swój charakter pokazała, jak nie wyrwie zaskoczonemu wojowi miecza z pokrowca, jak nie zamachnie się orężem na rycerza.
|
Żołnierz, co to dał się zwieść Królowej Lodu |
Miecz wielkim łukiem ciął powietrze, bezbronny wojak
nawet nie miał się czym zasłonić przed ciosem, już ostrze zbliża się do jego
ciała aby bezlitośnie przeciąć wszystkie żyły, aorty, tętnice
czy co tam jeszcze w człowieku się mieści... lecz nagle miecz
zatrzymuje się, ruch się nagle zamraża, na chwilę cała
niszczycielska moc ulatuje z oręża... aby po ułamku sekundy
dosłownie, przez miecz przeszły lodowato-niebieskie promienie.
Miecz od głowni aż do samego czubka szybko pokrywał się
cieniutkim szronem, na chwilę zatrzymał się na jego czubku... i
nagle niebieski piorunek przeskoczył z czubka na kolczugę woja, aby
następnie rozproszyć się po całej zbroi. Potem twarz jego, jedyny
odsłonięty kawałek ciała który dawało się obserwować, nabrał
lodowato-niebieskiej barwy.
Tak właśnie żołdak przestał być naszym sojusznikiem, choć na szczęście wciąż wspomnienie wspólnego celu nie pozwalało mu na walkę przeciw nam. Dalszą więc walkę prowadziliśmy już w
trójkę. Obserwując lodowatego już żołnierza nie widziałem co
się dzieje z innymi. Ja tam walczyłem swoimi metodami, o ile walką
to się dawało nazwać. Starałem się sprawiać przyjazne wrażenie,
udawać dobrego człowieka co to przybył uprzedzić Lodowe Królowe
o haniebnych zamiarach tych skrytobójców, co to na władczynie zimy
skrycie czyhali, a że nie znałem miejsca ich noclegu to udało mi
się je złapać dopiero w miejscu zamachu na nie. Od słowa do słowa
narasta rozmowa, no to może brudzio... rozgrzewająca nalewka z
Zaczarowanych Wzgórz jednak robi swoje. I choć do nominalnej mocy
wędrowyczowskiego samogonu jej daleko, to magiczne owoce ze
wspomnianych podtrzebnickich wzgórz sprawiają, że działa o wiele
skuteczniej.
|
Śmierć szamanki z rąk podstępnej Królowej |
Ja zabiłem jedną królową, szamanka
przy pomocy magii drugą, z trzecią poradził sobie zwiadowca. Z
czwartą też jakoś poszło, jednak królowe lodu zachowywały się
niczym głowy hydry: gdy zabiliśmy jedne, zaraz pojawiały się
kolejne. Przyznam, nie była to łatwa walka. Szamance widać sił
zabrakło, zarówno tych magicznych, jak i fizycznych, więc musiała
się skoncentrować aby choć trochę się „doładować”. Trzeba
przyznać, że taktykę przyjęła dobrą, podobnie jak w przypadku
dzikich zwierząt, tak i w przypadku lodowych królowych ognisko
doskonale odstraszało natrętów czyhających na życie barbarzynki.
Jednak drewno z czasem się kończy, a zajęty walką nie byłem w
stanie go ciągle dorzucać. Gdy zauważyłem skradającą się
kolejną królową, za późno już było, żeby stanąć w obronie
guślarki. Rozpędzony przez okrutną władczynię barbarzyński
topór rozpłatał jej właścicielkę. Pyrrusowe to jednak było
zwycięstwo królowej. Z rozciętych żył buchnęła gorąca krew
szamanki, rozpryskując się także po ciele Królowej. Ogień płynąc
w czerwonym płynie był tak gorący, że i zabójczyni zginąć
musiała. No cóż, mawiają, że niektórzy walczą także po
śmierci... tak było i tym razem.
Lodowa Wiedźma
|
Mrożący wzrok Lodowej Wiedźmy |
Jakoś sobie radziłem z pozostałymi
Królowymi, mimo iż zwiadowca też w którymś momencie zniknął.
Uciekł czy zginął – trudno powiedzieć, bo raczej rzadko go
widziałem. Na szczęście napływ Królowych się skończył. Na ich
miejsce przybyła Ona – Lodowa Wiedźma. Najstraszniejsza ze
wszystkich. Sam jej widok mroził wszystko wokół, i żeby nie
nalewka płynąca w żyłach, padłbym na miejscu. Walka nie była
łatwa, szala zwycięstwa co i rusz przechylała się to na jedną,
to na drugą stronę. Jak wspomniałem, niektórzy walczą także po
śmierci – nareszcie rozpaliły się gałęzie wrzucone wiele
wcześniej na ognisko rozpalone przez szamankę. Choć jej nie
uratowały życia, to chociaż mi pomogły. Oczywiście, nie obyło
się bez pomocy zamrożonego strażnika. Gdy już zginęły wszystkie
Królowe, które swym pięknem mogły rozgrzać jego serce do lodowej
miłości, zwyczajnie zabrakło mu ciepła. Żółtoczerwone
płomienie kusiły go, kusiły... choć strach targał jego
członkami, to w końcu zbliżył się do źródła ciepła.
Też mi
go było szkoda, po takiej przegranej nagle roztopić się niczym
bałwan na wiosnę? Tak giną ci, którzy żołnierzami Królowych
Lodu się urodzili. Jak widać ci, którzy ich żołnierzami się
stali za życia, pod wpływem ciepła wracają do swej poprzedniej
postaci. Pozbawiony miecza, wziął jedyną broń, jaką się udało
znaleźć – grubą gałąź z ogniska, której jeden koniec się
zdążył mocno rozpalić. Nie mogła go widzieć Lodowa Wiedźma,
zbyt zaaferowana walką ze mną była. W przeciwieństwie do
zadufanych w sobie Królowych, nie zwracała uwagi na chłopczyka,
który właśnie pozbył się lodowego okrucha ze swego serca. Czyż
ona potrzebuje otumanionego adoratora?
To był jej błąd. Choć potężne
uderzenie gałęzią, niczym maczugą, niejednego woja by ogłuszyło,
na niej nie zrobiło zbyt wielkiego wrażenia. Za to paląca
pochodnia szybko sprawiła, że suknie wykonane z naturalnych
ciuchów, mimo iż równie lodowate jak sama Wiedźma, szybko zajęły
się ogniem. Cała dolina wypełniła się palącym wrzaskiem
płonącej Wiedźmy. Chwilę później przez dolinę przetoczył się
grzyb zimna, niczym fala uderzeniowa po wybuchu bomby atomowej, tylko
nie tak gorąca. Żeby nie wapienna niecka dawnego kamieniołomu, z
pewnością lodowaty ziąb rozniósł by się po całym Krakowie, tak
jednak cała moc skoncentrowała się na małym obszarze. Dogłębne
zimno przejęło wszystkie żywe istoty w zagłębieniu, a na placu
boju pozostaliśmy tylko my dwoje: ja i miejski strażnik.
Tymczasem w domu, czyli jak rozmrozić internet
W zasadzie, po wygranej powinienem
sprawdzić co u Wawelskiego. Jednak doszły mnie słuchy, że jedna z
Królowych tuż przed śmiercią wysłała swojego agenta do
Wrocławia. Tak, w ramach zemsty. Okazało się, że pogłoski wcale
nie były przypadkowe, były mocno uzasadnione i gdybym poszedł
pomagać smokowi, nie wiadomo jak dziś wyglądałby Wrocław. Na
szczęście szybka odsiecz wystraszyła sabotażystę, choć trzeba
przyznać, że dzieła zniszczenia nawet zaczął dokonywać. Po
powrocie okazało się, że zdążył mi zamrozić internet – na
szczęście z takimi problemami to już sobie mój dostawca usługi
potrafi poradzić. Choć gdyby nie to, to pewnie powyższa relacja
pojawiłaby się wcześniej.