O tych transportach dowiedziałem się
przez przypadek. Zresztą, wszystko co ma związek z Poznaniem
odkrywam przez przypadek. No cóż, taka już chyba specyfika
wszystkiego co wydawane przez Wydawnictwo Miejskie Posnania – tak,
tego samego które wydało książkę Poznań fantastyczny – miasto
wyobraźni. W sumie, ot, taki lokalny dziennik z fantastycznego
miasta, nie warty nawet wspomnienia, gdyby nie artykuł na stronie 3
- Ogłoszono „dziewiątkę”. Tajemnicze pociągi przyjeżdżały
do Poznania z Wrocławia, więc może warto było wziąć się za
śledztwo tu, u nas?
Niestety, mało kto wiedział o co
chodzi, a ci którzy wiedzieli, nagle zupełnie przestawali się
odzywać. Tylko kilku życzliwych delikatnie zasugerował: lepiej to
zostaw, chyba że ci problemów w życiu mało. To w sumie jedyny
ślad, jaki udało mi się odnaleźć. I gdy już zupełnie straciłem
nadzieję na wyjaśnienie sprawy, odezwała się moja komórka.
„Chcesz poznać tajemnicę tych składów? To bądź dziś o 17 na
Świebodzkim. Załóż jasnoszarą bluzę, żebyśmy cię
rozpoznali”. Chciałem jeszcze zadać jakieś pytania, spytać jak
ja go rozpoznam – nikt nie odpowiedział, tylko w tle usłyszałem
kłótnię: nie, NIE różowy, on by przecież nie zrozumiał o co …
W tym momencie telefon się rozłączył. No, właśnie, co to jest
ten różowy?
No i skąd wziąć jasnoszarą bluzę? Przecież obowiązującym w tym roku trendem jest szarość na poziomie 65% ciemności, nie znaczna odmiana po zeszłorocznej modzie na ciut jaśniejsze, 62%. Jasnoszare to były chyba ze 3 lata temu, tego już nikt nie nosi, chyba jedynie jakieś menele żyjące na dworcu. No ale fakt, na dworzec idę, to się w razie czego wśród lokalsów zakamufluję, nikt nie rozpozna. Dobrze, że wokół domu mam tyle sklepów z używaną odzieżą, na szybko coś się znalazło i tramwajem w drogę. Oczywiście, wokół wszyscy w ciemnoszarych ciuchach, co prawda co biedniejsi w zeszłorocznych modelach – ale ja, w tej jasnoszarej, dziwnie wyróżniałem się z tłumu w tej jasnoszarej bluzie. Ale cóż, chcesz zdobyć informację – cierp.
Na Świebodzkim byłem o 16:50, 10
minut przed czasem, na wszelki wypadek. Obok porzuconego wagonu już
nerwowo kręciło się dwóch ludzi, jednak wolałem doczekać w
ukryciu na swój czas. Bo kto wie, czy to nie jakaś prowokacja
nastawiona na złapanie prowodyra? I dobrze, bo za chwilę zza
narożnika wypadł patrol milicjantów z krzykiem: Łapać ich! Choć
ci dwaj od razu rzucili się do ucieczki, to nasi dzielni stróże
prawa ich szybko dopadli, taka wysportowana jest nasza władza.
Oczywiście, standardowa procedura w takich sprawach: na ziemię, i
skopać: po brzuchu, po nerkach, po głowie... po czym się da, byle
przestępca nie miał siły już walczyć, nie miał już siły
uciekać, no żeby na nic nie miał siły. A już w szczególności
na stwarzanie zagrożenia dla społeczeństwa. Potem już mogą
grzecznie zaciągnąć nie stawiającego oporu przestępce do suki i
wyrzucić go na najbliższym moście do Odry.
Wiedziałem, że to
była jedyna taka okazja. Póki policjanci skupieni są na tych
złapanych i nie patrzą co dzieje się z transportem. Szybki wyskok,
krótki bieg, wyszarpanie co popadnie z niedomkniętego wagonu – i
na nieużywany dworzec, w jego kręte korytarze, zakręt w lewo, w
prawo, kilka metrów prostej, znów w prawo. Jak najszybciej zniknąć
funkcjonariuszom z oczu. A jak już wybiegnę z dworca – szybko
zmieszać się z szarym tłumem.
Gdy już mam pewność, że nikt za mną nie wybiegł z budynku, staję gdzieś w rogu i delikatnie staram się otworzyć ładunek, za który zginęli tamci dwaj. Jedyne co potem pamiętam, to jakiś gęsty pył, który nagle wydobył się z rozszczelnionego pojemnika i który obsiadł mnie ze wszystkich stron i pchał się do moich płuc. Potem straciłem przytomność...
W
wojewódzkim centrum dowodzenia głośno rozwyły się syreny.
Niedokończony komunikat zlał się z równocześnie rozpoczynającym
się dwoma kolejnymi: „Rozszczelnienie ładunku specjalnego” i
„Wykryte skażenie kolorystyczne. Sektor 8B”. Trzy komunikaty w
czerwonych ramkach rozpychały się o miejsce na ekranie komputera.
Zdecydowanie ten system nie był przewidziany do takiej ilości
równocześnie pojawiającym się alarmów. No przecież w naszym
idealnie zarządanym kraju jeden zakrawa już na skandal.
- Sierżancie, proszę podać dokładną lokalizację! - głos kapitana Kuryszowa ledwo przebijał się przez wycie syren.
- Dworzec Świebodzki – stanowczo odpowiedział sierżant Kuleczka.
- Iiii, to dobrze, dziś mamy wiatr zachodni, budynek jest tak ustawiony, że wiatr wwieje go w te budynki a my to będziemy mogli spokojnie powyzbierać – mimo tych wszystkich syren, głos kapitana znacząco się uspokoił. Czego nie można było powiedzieć o głosie sierżanta.
- Ale... panie kapitanie, posłusznie melduję, że do skażenia doszło POZA obrysem budynku.Głos kapitana nagle stał się mocno nerwowy.
- Job twoju mać, toż to zaraz na rynek nam wszystko zwieje, a wiecie ilu tam ludzi jest w sobotę wieczorem, sierżancie Kuleczka?
Kolooorrrryyy... wszędzie wokół mnie
kolooorrryyy... i wszystkie moje: zielony, czerwony, żółty,
niebieski, granatowy, fioletowy... moje, moje, moje... aż dziwne,
jeszcze wczoraj nie wiedziałem o ich istnieniu, a dziś, na pierwszy
kontakt z nimi nawet znam nazwę każdego z nich. Moje szare ciało
przyciąga każdy pyłek, jakby czasem nawet wręcz wbrew prawu
grawitacji. Czy znacie ten huk gdy w starym, próżniowym kineskopie
rozwaliliście ekran i próżnia zasysa do środka otaczające
powietrze? Jakby moje szare przez całe życie ciało było taką
kolorystyczną próżnią, jakby nastąpiła jakaś kolorystyczna
implozja. Z chciwością staram się przyciągnąć każdy kolorowy
pyłek, z nienawistną zazdrością spoglądam na każdego innego, na
kogo spadnie chociaż drobinka koloru. Kolorrrryyy, kolorrrryyy,
kolorrryyy, one są moje, MOJE, MOJE!!! W tym szale nawet nie zwracam
uwagi jak sycząco można wymawiać słowo „kolory”, prawie tak
samo jak Gollum na widok swojego sssskarbu....
- Ale panie kapitanie, co takiego może być strasznego w tych kolorach? Przecież nawet sam pan kapitan przeżył czernobylski wybuch i jakoś pan żyje, to chyba nie może być gorsze?
- Ech, młodyś, Kuleczka, to i głupiś. Toż to cholerstwo gorsze niż bomba atomowa. Bo na miejscu nie zabija, ale tych, co dopadnie jakimś paskudztwem zaraża, a ono mózg przeżera i się potem ludzie dziwnie zachowują, mordy dziwnie wykrzywiają, z bólu zapewne. A wiesz co jest najgorsze? Że nawet nie wiemy, jak sobie z tym poradzić i na to dziadostwo nawet radziecka nauka nie wymyśliła lekarstwa!!! Jedynym wybawieniem dla cierpiącego jest śmierć, jak kiedyś, za średniowiecza. Chodził taki z nożykiem, to się mizerio-kordon nazywało czy coś takiego, no i dobijało się cierpiących, żeby się nie męczyli znaczy się.
Tymczasem w najciemniejszym narożniku komendy dowodzenia jakby się coś poruszyło. Niesławny narożnik obserwacyjny Szarej Eminencji, tak zamaskowany, że nigdy nie wiadomo, czy ktoś tam jest czy go nie ma. W każdym, dosłownie w każdym zakładzie pracy, nawet wśród największych wrogów zdarzały się kawały polityczne – ale nie tutaj, pod samym okiem najważniejszego urzędnika władzy. Narożnik był tak zamaskowany, że o ile nie było to intencją obserwującego, to nigdy nie było wiadomo czy ktoś tam jest, czy go nie ma. Tym razem jednak z najgłębszych cieni strasznego narożnika wyłoniła się idealnie szara postać. Kolorystyka garnituru idealnie komponowała się z szarą cerą urzędnika i tylko dzięki cieniom na załamującym się materiale ubrania dawało się odróżnić poszczególne części ubrania od reszty ciała.
- Wezwać generała! Instrukcja numer 9! Wykonać! - choć zupełnie bezemocjonalny, głos Szarej Eminencji nie uznawał najmniejszego prawa do zakwestionowania rozkazu czy nawet wyrażenia wątpliwości.
Sławetne Instrukcje. 10 kopert
przygotowanych na największe katastrofy, w których były
przygotowane dokładne plany działania. Do tej pory otworzono tylko
dwie z nich. Dwójeczka nakazała pełną wymianę władzy. Na gęsto
zadrukowanej kartce wymienione były ze stanowiska wszystkie osoby,
które trzeba było zabić, włącznie z ówczesnym prezydentem i
kanclerzem miasta. Praktycznie pełna wymiana ludzi na kluczowych
stanowiskach władzy. Oczywiście Szarej Eminencji nie było na
liście. Nie muszę chyba dodawać, że Instrukcja numer 2 została w
pełni wykonana?
Trudno się więc dziwić nerwowości generała, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Drżącymi palcami rozerwał kopertę z przygotowaną na tą okoliczność komendę z kodami. Tylko 3 cyfry – 2, 5, 1 – bo każdy wie, że parzyste cyfry należy stworzyć poprzez dopełnienie do numeru instrukcji – tym razem do 9-ciu. W tym momencie generał kazał się wszystkim obrócić, bo dopiero po zapoznaniu się z treścią instrukcji miał prawo podjąć decyzję o odtajnieniu treści. O ile wymagałaby tego sytuacja, zobligowany był do jej bezwzględnego wykonania bez jej ujawniania postronnym.
Kapitan z sierżantem posłusznie
wykonali rozkaz. W ciszy panującej w pomieszczeniu dowodzenia,
oprócz jednostajnego szumu wiatraczków komputerów, dawało się
słyszeć jedynie ruch mechanizmu szyfrowego sejfu. 2 kliknięcia, 7,
5, 4, 1, 8 – w tym momencie z charakterystycznym metalicznym
zgrzytnięciem odsunęły się zasuwy główne drzwiczek sejfu, a
potem z cichym psyknięciem otworzyła się właściwa przegródka.
Po chwili nerwowego rozrywania koperty i szurania papierem przy
wyciąganiu instrukcji, w pomieszczeniu znów odezwało się metalowe
puknięcie, a potem pokój wypełnił się hukiem. Wystraszeni hukiem
żołnierze szybko obrócili się w kierunku generała, który z
łoskotem upadł na podłogę. Palce prawej dłoni wciąż kurczowo
zaciśnięte były na spuście służbowego Waltera PPK. W powietrzu
opadając wciąż wirowała biała kartka formatu A6 z czarno
wypisanymi dwoma słowami: ARMATKI WODNE.
[…]
Kolory wciąż jeszcze wsiąkały w
ciało, gdy na ramieniu poczułem kroplę deszczu, chwilę później
drugą na nosie. Taki deszcz to nie deszcz, więc w zadumie
przeżywałem tą ogromną zmianę. Oczy już dawno przesiąkły
kolorowym pyłem, a ja powoli odkrywałem, że nie tylko pył jest
kolorowy, ale i cały świat wokół. Że niebo jest niebieskie, że
trawa jest zielona a nie szara, że budynki mogą być w każdym z
tych kolorów. A jednak asfalt pozostawał czarny, chodniki szare,
niektóre budynki były też białe. A więc okłamywali nas, że
kolor nie może żyć w harmonii z szarością, że taki świat może
istnieć i nie zostać zniszczony... tyle lat życia zmarnowane bez
kolorów. I tylu ludzi wokół, którzy poznali prawdę dzięki
jednej małej kapsule...
- Panie kapitanie, ale wie Pan, z trzema helikopterami to my wiele nie zdziałamy. Pierwszy zrzuca wodę, potem drugi, gdy trzeci skończy, to pierwszy jeszcze do Odry nie dolatuje, a tu już kolejny lać powinien. No, te armatki, to by było rozwiązanie: podłączyłoby się takie do kolejowego hydrantu i lać wodę można bez przerwy.
- Cichaj być, Kuleczka, przecież sam wiesz, armatki wodne to generał na Ukrainę posłał, naszych wspierać, bo tam ta rebelia się rozwijała, i trzeba było ją uciszać. No, i obsługa wróciła, a armatki nie. No i już prawie naczalstwo odpuściło generałowi, a tu masz, job twoju mać, taka afera, że akurat armatki potrzebne. To się generał odstrzelił, bo w końcu to lepsze, niż oskarżonym o zdradę narodu zostać.
Zza drzwi rozległo się nerwowe
pukanie, jakby komuś po tamtej stronie bardzo się spieszyło.
- Szeregowy, tu nam się katastrofa ekologiczna gorsza od Czernobyla kroi, a ty mi tu głowę zawracasz jakimś spóźnieniem?
- Panie sierżancie, bo ja właśnie w tej sprawie. - Głos, mocno stłumiony i niosący wrażenie jakiejś ogromnej trwogi, chyba jednak przekonał sierżanta, bo ten podszedł do drzwi i wpuścił spóźnialskiego.
- Bo panie sierżancie, ta straż pożarna, co to mi chałupę dziś zalali...
- No masz tego, my tu katastrofę ekologiczną, a ten mi z chałupą wyskakuje – choć pod nosem, to kapitan wyraźnie dał upust swojemu zdenerwowaniu.
- Bo oni powiedzieli, że im się jakiś sprzęt komunikacyjny popsuł, i jak im kto zgłosi pożar, to sprawdzić nie mogą, a i zostawić bez reakcji też nie mogą, bo się okaże, że wezwanie zasadne, to leją jak popadnie.
- I ty nam przyszedł zgłosić skargę, żeby ich oskarżyć i przed sąd? - nawet sierżant nie krył ironii w głosie.
- No nie, ale jakby im zgłosić duży duży pożar, to oni wszystkie jednostki będą musieli wysłać, a oni to tam z setkę helikopterów gaśniczych mają. No i jakby im zgłosić pożar na Świebodzkim, to oni to w cholerę zaleją, to i ten straszny pył kolorotwórczy zmyje.
- Ech, szeregowy Marchewa, wy to dziwni jesteście – niby takie genialne toto, a do pracy na czas dojechać nie potrafi. Odmaszerować, może do awansu przedstawię – a nie, za takie spóźnienie to nie wypada, bo inni w twoje ślady pójdą, to chociaż nie ukaramy za rażące naruszenie regulaminu. Tak w ramach wdzięczności za uratowanie miasta. A teraz ODMASZEROWAĆ! A pan, sierżancie, już podaje dokładne koordynaty naszego „pożaru” tym strażakom, to może jeszcze i my „awansu” na Sybierię unikniemy!
Pojedyncze, rzadkie krople powoli
przeszły w ulewny deszcz. No cóż, szare chmury zbierały się od
rana, to i musiało kiedyś lunąć. Trochę dziwny taki, krople
długie jak w matrixie, a tam podobno specjalnie taki robili, żeby
niby lepiej wyglądało, a podobno to inaczej pada – zresztą, kto
by się nad tym zastanawiał. Strugi deszczu zbierają resztki
kolorowego pyłu, którego zbyt dużo się osadziło na całym ciele
żeby jeszcze dawało się wchłaniać. Dziwne, zmieszane ze sobą te
piękne, wielobarwne pyłki dają w połączeniu taki brzydki,
burobrudny kolor, jakby ktoś spierał zaschniętą krew z ubrania.
Nowego świata dopiero trzeba będzie się uczyć, pewnie jeszcze
niejedna rzecz mnie zaskoczy w tych kolorach. Na szczęście ten
kolor, który wchłonęły w siebie tysiące ludzi, pozostanie już w
nich na zawsze. Wraz z radością życia w kolorowym świecie. Tak,
tak, bo te dziwne miny o których was uczono w szkołach to nie
grymas bólu. To się uśmiech nazywa, ale tego fenomenu nie zrozumie
zwykły szary Obywatel.